Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXIV.

Tu nastąpiła chwila milczenia, w której pani de Senneterre drżała z gniewu, z powodu objaśnienia, któremu jeszcze nie śmiała, ażeby syn jej chciał się żenić z nauczycielką muzyki, utrzymującą się z lekcyj. Pan de Maillefort, jak gdyby żadnej o tem nie było mowy, rzekł obojętnie:
— Cóż pani sądzi o szlachetności i świetności rodziny de Haut-Martel?
Na to zapytanie pani de Senneterre spojrzała najpierw na garbatego, z niemym podziwem, potem odpowiedziała:
— Rzeczywiście, mój panie, nie pojmuję tego zapytania.
— Dlaczego, pani?
— Jakto, mój panie, pan widzi mnie upadającą pod ciosem, który mnie dotknął, a który mi sam zadałeś, zapewne bez chęci, — dodała z gorzką ironją — a pytasz mnie bez żadnych powodów, co myślę o świetności rodu de Haut-Martel?
— Pytanie moje jest mniej obcem ciosowi, który panią dotknął, niż sądzisz, bo go może złagodzić. Powtarzam więc: co pani sądzi o rodzinie de Haut-Martel?
— Ah! mój panie, we Francji niema znakomitszej i dawniejszej; pan wie o tem lepiej, jak kto inny; gdyż rodzina ta, z którą jesteś spokrewniony, jest twoją własną rodziną.
— Teraz pani, ja jestem głową tej rodziny.
— Pan — zawołała pani de Senneterre.
I, rzecz szczególna; po szalonym gniewie tej kobiety nastąpiło jakieś zazdrosne poszanowanie dla nowego reprezentanta tego wysokiego rodu.
— Ależ — mówiła matka Geralda dalej — dziedzicznv książę de Haut-Martel, który od czasu owej głupiej rewolucji roku 1830 żył w dobrach swoich w Niemczech..
— Pani, dziedziczny książę de Haut-Martel, utonął przez nieostrożność; po nim, jako nie mający brata ani dzieci, ja odziedziczam bezwarunkowo jego tytuły i dobra.
— Więc ten wypadek, jest jeszcze zupełnie świeży?
— Pierwszą wiadomość o tem odebrałem od posła austrjackiego, a wczoraj doniesiono mi o tem urzędownie.
— A więc — mówiła pani de Senneterre z zazdrosnym podziwem — panie margrabio de Maillefort, jest teraz księciem de Haut-Martel.
— Tak niezawodnie, nawet bez ubiegania się o to, jak pani widzi.
— To przecudownie, mój panie! — zawołała nieszczęśliwa obłąkana zapominając o synu swoim, którego rozpacz do samobójstwa mogła przywieść, i o tem tylko myśląc, jakby się coraz więcej zachwycać tem pomnożeniem godności i tytułów przyjaciela swego domu — więc należy pan do najznakomitszej szlachty we Francji.
— Ach, mój Boże! tak jest, ta wielka; godność spadła na mnie niespodziewanie; i gdy pomyślę, że wczoraj byłem jeszcze zwyczajnym szlachcicem, a dziś taka zaszła ze mną zmiana. Czy pani nie uważa, że mój garb cokolwiek się zmniejszył od chwili, w której się pani dowiedziała, jak znakomitym zostałem człowiekiem?
— Panie, ze szlachectwa, równie jak i z religji żartować się nie godzi.
— Tak, zapewne; mamy wiele innych tematów do żartów. Ale ja zapomniałem pani powiedzieć, że książę le Haut-Martel pozostawił w Węgrzech około pięćdziesiąt tysięcy talarów rocznego dochodu, w czystych nie obdłużonych dobrach.
— Pięćdziesiąt tysięcy talarów! Lubo pański, majątek nie jest zupełnie znany mimoto jednak uważają pana za bardzo bogatego — odpowiedziała pani de Senneterre tonem pewnej chciwości.
— Ba! — zawołał garbaty — ja sam nawet nie wiem, ile mam dochodu, bo ci biedni ludzie, moi dzierżawcy, płacą mi wtedy tylko, kiedy to mogą uczynić bez wielkiej swojej straty, mimo to jednakże, w najgorszych nawet latach, pobieram do sześćdziesięciu tysięcy franków, po potrąceniu podatków i, zaległości, nie licząc w to jeszcze co dotyczy mego honoru, że najznakomitsi wyborcy okręgu, w którym mam dobra, są dla mnie tak życzliwi, że chcą koniecznie, ażebym był deputowanym zamiast ich szanowanego reprezentanta, który umarł w czasie epidemji; widzi pani, że zaszczyt i bogactwa gradem na mnie spadają.
— Tym sposobem pan ma więcej niż dwakroć sto tysięcy liwrów dochodu, a przytem jest pan księciem de Haut-Martel...
— A prawdopodobnie i deputowanym, jeżeli łaska! niechże pani: nie zapomina o tem.
— To jest wyśmienite położenie.
— Tak i mnie się zdaje! A, z moją twarzą i moim garbem mogę mieć pretensję do najświetniejszych partyj nieprawdaż? Niech pani sama przyzna, jaka to szkoda, że panna de Beaumesnil zakochała się w pięknym młodym chłopcu; toby była właśnie dla mnie partja.
Nagła myśl wstrząsła tą próżną i chciwą kobietą, a zamyśliwszy się przez chwilę, i spojrzawszy przenikliwym wzrokiem na pana de Maillefort, rzekła:
— Panie de Maillefort, zdaje mi się, żem pana odgadła.
— W czem, pani?
— Zapytanie, jakieś mi pan uczynił: co sądzę o rodzinie de Haut-Martel, miało, jak pan mówił, złagodzić cios, jaki mi został zadany przez mego niegodziwego syna.
— Rzeczywiście powiedziałem to pani, i to jest niewątpliwą prawdą.
— Dobrze więc, że zaś pan jest teraz głową tej znakomitej rodzimy, życzy pan sobie przeto, ażeby ona nie wygasła?
— W tem jest cokolwiek prawdy — odpowiedział garbaty, zdziwiony nieco przenikliwością pani de Senneterre, nie domyślając się wszakże prawdziwej myśli księżnej.
— Tak — mówił dalej — przyznam się pani, że bardzoby mi było miło, gdyby to imię nie wygasło.
— A wiedząc, że jedynie tylko młoda panienka znakomitego rodu i dobrego wychowania, jest zdolna nosić to świetne imię i cenić świętość obowiązków, jakie winna będzie temu mężowi, któremu zawdzięczy tak świetny los, pan myśli o mojej starszej córce, i tym sposobem ofiarowujesz mi tę nagrodę, za nieszczęsny cios, który mi zadało zuchwalstwo mego syna.
— Ja! żenić się? — zawołał garbaty, więcej rozgniewany niż zdziwiony słowami pani de Senneterre.
Chcąc się jednak dowiedzieć, jak daleko posunąć się może, nikczemność i niegodziwa chciwość tej wyrodnej matki, usprawiedliwiając się napozór, jak ludzie, którzy właśnie pragną żeby ich do czegoś namawiano, mówił dalej:
— Ja! mógłżebym pomyśleć o takim związku! a nadto, gdybym nawet pomyślał, czy mógłbym mieć jaką nadzieję? Rozważ, pani, w moim wieku, z moją powierzchownością, kiedy przeciwnie córka pani, Berta, powabna i nie mająca jeszcze lat dwudziestu! Przebacz mi pani! onaby mi w oczy urągała i to zasłużenie.
— Pan się myli, margrabio — odpowiedziała z powagą ta nieporównana matka — naprzód, panna de Senneterre wychowaniem swem nawykła do posłuszeństwa i uszanowania, nigdy od niego nie odstąpi; wie ona prócz tego, że jest ubogą i nigdy nie znajdzie takiego położenia jakie jej pan jest w stanie ofiarować.
— Ależ powtarzam; jestem stary, brzydki, garbaty jak wielbłąd!
— Panie margrabio, moje córki tak są wychowane, że, prawdę mówiąc, wtedy dopiero zwrócą oczy na swych mężów, których im wybiorę, kiedy wrócą od ołtarza.
— Przygotowałabyś pani temu biednemu dziecku, z którembym się ożenił, prawdziwą śliczną niespodziankę.
— Powtarzam panu, panie margrabio; moje córki nie mają takich niewczesnych urojeń, aby mierzyć miały mężów swoich wzrokiem zmysłowym; objawię mojej starszej córce mą wolę, to będzie dostateczne.
— Chociażbym tej niegodnej matce okazał odrazę jaką mnie przejęła — pomyślał garbaty — cóżbym na tem zyskał? Jest to niegodziwa i nieuleczalna warjatka; wolę korzystać z jej szaleństwa. I widząc, że pani de Senneterre z lękliwym niepokojem na jego czeka odpowiedź, rzekł dobitnie.
— Pani mówiła niedawno, a były to bardzo mądre słowa, że ze szlachectwa i religji nie powinniśmy żartować; nieprawdaż?
— Tak, panie margrabio.
— Przyzna więc pani, że i z małżeństwa żartować się nie godzi...
— Nie, zapewne, że nie, panie margrabio.
— Dobrze więc! między nami mówiąc, życzenie pani widzieć swą córkę Bertę, księżną de Haut-Martel, ma właśnie niegodny cel lekceważenia religji, szlachectwa i małżeństwa, tych trzech świętych rzeczy, jak je pani sama nazywa.
— Jakto, mój panie?
— Panna de Senneterre ubliżyłaby religji, albo, co więcej i gorzej, ubliżyłaby naturze i Stwórcy, gdyby staremu garbusowi, jakim ja jestem, wykonać miała przysięgę miłości i wierności; a ja z mej strony natrząsałbym się tym sposobem ze szlachectwa w ogólności, a z rodów de Senneterre i Haut-Martel w szczególności, narażając się na niebezpieczeństwo rozmnożenia go w osobach brzydkich, małych i garbatych, do mnie podobnych. Dowodziłoby to bezwątpienia posłuszeństwa i wierności mojej żony, ale światu dziwne podałoby domysły o naszej znakomitej i historycznej rodzinie.
— Panie margrabio, ja...
— Wiem, że pani mi przypomina garb księcia Eugeniusza, w porównaniu tem mój garb wielki znajduje dla siebie, zaszczyt; ale zechciej pani zwrócić uwagę, że takim osobliwościom nie można odejmować należnego blasku. Jestem pani nieskończenie wdzięczny za jej oświadczenie, i panna Berta ze swej strony zapewne mi będzie wdzięczna, że ofiary tej przyjąć nie mogę; jednakże, połączenie naszych dwóch znakomitych rodzin, jak pani mówi i zapobieżenie, żeby moje dwakroć sto tysięcy franków dochodu rodzinie pani się dostały, zależeć będzie jedynie od pani. Pośpieszam jednak oświadczyć jej, że zanadto nisko stoję w moich zasługach, ażebym się mógł ośmielić wzrok mój do pani podnieść — dodał garbaty z głębokim ironicznym ukłonem. — Najprzód, byłbym dla pani najnieznośniejszym w świecie mężem; a potem, ja nie czuję żądnego powołania do małżeństwa.
— Nie ma pan potrzeby z taką troskliwością uprzedzać propozycji, których mu nie czynię — odpowiedziała księżna de Senneterre, z, obrażoną dumą — racz pan tylko jaśniej się tłumaczyć, bo ja nie znam się na rozwiązywaniu zagadek; pan mówi o połączeniu naszych rodzin i o chęci, aby jego majątek dostał się mojej rodzinie; ja tego nie pojmuję.
— Między nami i bez wyrzutów mówiąc, pani była bardzo uprzejma w swoich pretensjach co do honoru rodziny, kiedy szło o połączenie Geralda z panną de Beaumesnil, jest tylko nazwiskiem wsi, a dziad zmarłego hrabiego nie był niczem więcej, jak panem Józefem Vert-Puis, nadzwyczaj bogatym bankierem i, zresztą bardzo przyzwoitym człowiekiem.
— Wiedziałam bardzo dobrze, że familja i urodzenie panny Vert-Puis de Beaumesnil nie z nader świetnych pochodzi źródeł, ale...
— Ale miljony pozłociły pani cokolwiek to miejskie pochodzenie, niedawno do szlachectwa podniesionej rodziny, nieprawdaż? Jednakże, kiedy mimo to, owe miljony dosyć się uszczupliły, bo wynoszą tylko około czterech do pięciu, cóżbyś pani wtenczas powiedziała, otrzymawszy bilet: „Pan margrabia de Maillefort, dziedziczny książę Haut-Martel, i t. d. ma zaszczyt zawiadomić panią o ślubie panny Herminji de Haut-Martel z księciem de Senneterre“.
Zdziwiona do najwyższego stopnia pani de Senneterre spoglądała tylko na garbatego, nie pojmując go wcale; on mówił dalej:
— W kontrakcie przedślubnym, byłoby zastrzeżone, że dzieci płci męskiej w tem małżeństwie zrodzone, nosić będą nazwisko: de Senneterre-Haut-Martel, — zdaje mi się, że brzmiałoby to równie dobrze, jak Noailles-Noailles, Rohan-Rochefort, albo Montmorency-Luxemburg; a że panna Henminja de Haut-Martel jest jedyną córką, ja zaś mało potrzebuję na utrzymanie więc ta młoda para, oczekując na śmierć moją miałaby dochodu rocznego około pięćdziesięciu tysięcy talarów, któreby podwójnemu blaskowi, jak się pani wyrażasz, dostateczny zaszczyt przyniosły.
— Rzeczywiście, panie de Maillefort, ja pana nie pojmuję; pan nigdy nie miał żony, a tem samem, nie masz i córki.
— Nie mam, ale któż mi może — zabronić przyjąć kogo za córkę? nadać jej moje imię i oddać majątek?
— Nikt, to pewne; ale któż — są rodzice tej młodej panienki, którą pan za córkę przyjmuje?
— Jest ona sierotą, jak pani mówiłem; nauczycielką muzyki i utrzymuje się z lekcyj.
— Jakto? — zawołała pani de Senneterre — ta dziewczyna, w której tak szalenie zakochał się Gerald! to stworzenie...
— Dosyć pani — zawołał margrabia z powagą — nie ścierpię, aby w ten sposób mówiono o młodej panience, którą tak poważam, tak kocham, tak szanuję, że jej nadaję moje imię.
— Być może, panie; ale to, co mi pan mówi, jest tak dziwne...
— Dziwne; być może, ale przyjmuje pani, czy nie?
— Przyjąć! mój panie? za moją synowę... przyjąć osobę... która utrzymuje się z lekcyj?
— Ta drażliwość ze strony pani jest bezwątpienia heroiczną; jednakże muszę pani powiedzieć, że syn jej, nic, albo bardzo mało posiada i że panna Herminja de Maillefort, która się o tyle poniżyła, że cnotliwie i godziwie pracuje na utrzymanie, zapewni panu de Senneterre dwakroć sto tysięcy franków dochodu i, prócz tego, pokrewieństwo z rodziną de Haut-Martel. Wreszcie zwracam przy tej sposobności uwagę pani na to, że, jeżeli będziesz opierać się, syn jej odbiorze sobie życie. Wiem o tem, że pani wołałabyś go widzieć nieżywym, jak połączonym ubliżającemi związkami; matka Grachów, w porównaniu, z panią, jest niczem co do stoicyzmu, żadne więc inne skutki stąd nie wynikną, jak, że imię de Senneterre, da godnemu politowania czynowi, na synu pani, wygaśnie, co jak mi się zdaje, jest jeszcze gorszem, jak niestosowne ożenienie, szczególniej jeżeli de Senneterre zawrzeć może z panną de Maillefort Haut-Martel niestosowne małżeństwo.
— Ależ, mój panie, dowiedzą się przecież, że ta osoba jest tylko przybraną pana córką...
— Wszystko, co tylko mogę pani powiedzieć, jest, że gdyby rzeczywiście była moją córką, nie mógłbym sobie nigdy życzyć przywiązańszej, piękniejszej i prawdziwie szlachetniejszej.
— Więc pan ją zna bardzo dobrze?
— Rzeczywiście, pani szczególne zadaje mi pytanie. Zechciej mi tylko pani powiedzieć, czy sądzisz, ażebym ja, którego pani zna, mógł oddać imię moje panience, któraby go była niegodna?
— Ale, krótko mówiąc, mój panie — zawołała pani de Senneterre głosem bolesnego wyrzutu — wszakże nic w świecie nie zdoła temu zapobiec, ażeby przyznana córka pana, była czem innem, nie... prostą artystką?
— Moja przybrana córka, rzeczywiście zachowa tę plamę, że była i jest znakomicie utalentowaną artystką; jest to godnem politowania, boli mnie to, opłakuję to, wzdycham nad tem, ale niestety! pani zna przecie to przysłowie: Najpiękniejsze dziewczę na świecie...
— A czy jej protektorowie należą do naszego towarzystwa?
— Jest ona zanadto dumną na to; nie nasze towarzystwo, ale Herminja de Maillefort...
— Mój Boże! margrabio — przerwała pani de Senneterre — pan mnie wprowadza w niepewność, w obłąkanie.
— Sądzę, pani, że położę kres tej niepewności. Zechciej mnie pani posłuchać — mówił pan de Maillefort dalej, ale już bez ironji, głosem stanowczym i poważnym — oświadczam pani, że jeżeli odmówisz swego zezwolenia, udam, się do Herminji, powiem, co dla niej zamierzam uczynić, przekonam ją, że, jeżeli z powodu ubóstwa i braku imienia lęka się narzucić rodzinie de Senneterre, aby jej nie uważano za chciwą bogactw i zaszczytów, żądając dla własnej godności od pani pierwszego kroku do siebie, że teraz, jako przybrana córka pana de Maillefort, mogąca ofiarować panu de Senneterre imię i dwakroć stotysięcy franków dochodu, nie ma więcej potrzeby robić tych skrupułów, jakie robiła młoda artystka. Ponieważ zaś Herminjia serdecznie kocha Geralda, a rada moja jest zupełnie rozsądna, będzie mi więc posłuszną; Gerald, jako syn, nie pominie dla pani prawnych formalności, i tym sposobem wszystko się zakończy.
— Panie margrabio!...
— Bezwątpienia, będzie to wiele kosztowało Geralda, jeżeli się będzie musiał zrzec zezwolenia matki, gdyż panią ślepo kocha, jest to prawdziwy wyraz, ażeby mu jednak odjąć wszelką wątpliwość, powtórzę mu słowa pani: Wolę syna mego widzieć nieżywym, jak żeniącym się nieodpowiednio swemu stanowi. Są to okropne, albo raczej nierozsądne wyrazy, tem więcej, że zapewniłem panią, iż Gerald niemógłby pokochać godniejszej panienki, niż ta, którą wybrał.
— Panie, przecież między mną a synem moim nie zechcesz zasiewać niezgody?
— Przedewszystkiem pragnę zapewnić szczęście i spokojność Geraldowi, kiedy pani jest tak zawzięta, że go chcesz poświęcić niedorzecznym przesądom...
— Panie! ten wyraz...
— Przesądom, mówię, które tem więcej są niedorzeczne, że po adoptacji, którą proponuję, nie ma pani żadnego słusznego powodu. Niech pani zatem rozważy moje słowa Jeżeli pani, jako rozsądna matka, pragnie pozostać w stosunkach przyjaźni z synem swoim, ochronić siebie i jego od bolesnego zerwania; w takim razie uda się pani jutro do Herminji; gdyż, widząc teraz, co czynię dla tej panienki, wszelkie zasięgania o niej wiadomości, są zupełnie niepotrzebne.
— Ja, panie, ja miałabym pierwsza pójść do niej?
— Musi się pani tak dalece poniżyć, a poniżenie to jest tem okropniejsze, że Herminjia z wiadomych tylko, mnie powodów, wtenczas dopiero dowiedzieć się może, że ją przybieram za córkę, kiedy pani ten krok uczyni. Pani więc, bez dalszych tłumaczeń, uda się do Hermiinji, nauczycielki muzyki, aby jej powiedzieć, że zezwala na połączenie z Geraldem.
— Nigdy, mój panie; nie poniżę się do podobnego kroku.
— Pomyśl pani;, że w kroku tym niema nic poniżającego i że, prócz mnie, żadnego tam nie będzie świadka.
— Mówię panu, margrabio, że to jest niemożliwe, nigdy się tak dalece nie upokorzę.
— W takim razie pani, zamiast przez swego syna być ubóstwianą, zezwalając na krok, któremu nie możesz zapobiec, Gerald dowie się o braku przywiązania panu; a wtenczas, obejdzie się bez jej zezwolenia.
— Ale, panie, przecież nie możesz żądać, ażebym w jednej chwili powzięła tak ważne postanowienie.
— Dobrze; daję więc pani czas do namysłu do jutra; sam przybędę po odpowiedź i jeżeli ją znajdę stosowną do rozsądku i prawdziwej macierzyńskiej miłości, wtenczas wyprzedzę panią na chwilę do Herminji, ażeby tam na panią oczekiwać. W przeciwnym razie, oświadczam, że mim upłynie sześć tygodni, syn pani już będzie ożeniony.
To powiedziawszy, margrabia ukłonił się pani de Senneterre i wyszedł.
— Bynajmniej o tem nie wątpię — mówił do siebie margrabia — że ta obłąkana kobieta, uczyni krok, którego od niej żądam, gdyż podobny związek pochlebiać będzie jej chciwości i dumie; przy których zapomni może o dręczącej ją adaptacji; jak uważam, gotowa ona w swej dzikiej i głupiej zawziętości popchnąć syna swego do samobójstwa, gdyż skutkiem owej w naturze naszej zbyt często napotykanej sprzeczności, tak wielką cenę kładzie na swoje do niego przywiązanie, jakgdyby była najrozumniejszą, najprzywiązańszą matką; ona czuje, jak wysoko syn będzie ją cenił, jeżeli na połączenie jego, nibyto dobrowolnie, zezwoli... i uda się do Herminji. Ale, cóż stąd, wtedy będzie dopiero połowa mojej wygranej — myślał dalej garbaty — pytanie, czy Herminja w dumie swojej zechce być moją przybraną córką, skoro się dowie, jakie jej to zapewni korzyści i że one jedynie poruszyły panią de Senneterre; o! lękam się tego bardzo. Wszakże widziałem tę dumną dziewczynę niemal obrażoną, kiedy jej Ernestyna ofiarowała nie podzielenie się z nią swym majątkiem, ale tylko bawienie przy niej i porzucenie lekcyj, być może, iż ona wie, że Ernestyna jest jej siostrą; tak, nie wątpię już teraz o tem; Herminjia jest córką pani de Beaumesnil, i wie o tem niezawodnie. Powtarzam więc, czy Herminja przyjmie moją ofiarę? to jeszcze rzecz wątpliwa. Cokolwiek mogłem powiedzieć matce Geralda, ażeby ją postrachem zniewolić do tego kroku, byłbym wolał jednakże skłonić ją do zezwolenia, w pierwszej przynajmniej chwili, bez wzmianki o tej adoptacji; ale to było niemożliwe; pani de Senneterre wolałaby widzieć syna zabijającego się z rozpaczy, jak zezwolić na jego związek, z biednem dziewczęciem bez imienia i majątku; niech mi się tylko uda sprowadzić panią de Senneterre do Herminji, owej sieroty, nauczycielki muzyki; potem zobaczymy, co dalej wypadnie czynić. Teraz pójdę do pana de La Rochaigue; po mojej córce Herminji, kolej na córkę moją Ernestynę; muszę tego biednego barona zajść niespodzianie, gdyż w swoim gniewie na mnie, od czasu, jak zniweczyłem jego nadzieje do godności para, odkryciem podstępów tego nikczemnego Mormanda, za żadną zapewne w świecie cenę nie przyjmie mnie u siebie, ale, za pomocą Ernestyny, dostanę się do niego. Jest to szczęście dla moich planów, że głupota jego jest większa jak przewrotność.
Pan de Maillefort wsiadł do pojazdu i pojechał do pana de La Rochaigue.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.