Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


VII.

Zrana tegoż samego dnia, który panna de Beaumesnil przeznaczyła na odwiedzenie Herminji, Gerald de Senneterre miał długą rozmowę w altance, tem ulubionem schronieniu komendanta Bernarda.
Książę de Senneterre był bardzo blady i mocno wzruszony; jakieś przykre myśli zdawały się dręczyć jego umysł.
— A więc, mój kochany Oliwierze — powiedział do swego przyjaciela — ty ją zobaczysz?
— Za kilka minut; pisałem do niej wczoraj; z prośbą o chwilę rozmowy. Nie odpisała mi, zatem przystaje.
— Więc — rzekł Gerald z westchnieniem — za godzinę los mój będzie rozstrzygnięty.
— Nie taję ci, Geraldzie, że to wszystko jest nadzwyczajnie ważne; ty znasz charakter i dumę tej dziewczyny lepiej jak ja, a coby u każdej innej rokowało szczęśliwy skutek, tu może zupełnie przeciwny wywołać rezultat; lecz ja mam nadzieję.
— Widzisz, Oliwierze, gdybym jej się miał wyrzec — rzekł Gerald stłumionym głosem — ja nie wiem, cobym począł.
— Geraldzie, Geraldzie! — Cóż chcesz, kocham ją szalenie; nigdy nie myślałem, ażeby miłość, nawet najnamiętniejsza miłość, mogła dosięgnąć takiego stopnia. Miłość ta jest trawiącą mnie gorączką, myślą stałą, która mnie pożera i pali. Cóż ci mam powiedzieć więcej? Namiętność ta jest silniejsza ode mnie, ja już nie żyję; a zresztą, ty, ty to pojmujesz, ty znasz Herminję!
— Wiem o tem, niema na świecie piękniejszej, szlachetniejszej od niej istoty.
— Oliwierze! — odpowiedział Gerald, zakrywając twarz rękoma — jestem najnieszczęśliwszym z ludzi.
— Skądże ci, Gerardzie, taka słabość; rachuj na mnie, rachuj na nią. Jeżeli cię nie kocha tak, jak ty ją kochasz?... To i tak nie trać jeszcze odwagi, miej nadzieję, a jeżeliby na nieszczęście...
— Oliwierze! — zawołał de Senneterre, podnosząc swe piękne oblicze, na którem widać było jeszcze ślady świeżych łez — powiedziałem ci, że bez niej żyć nie będę.
W tych słowach Geralda przebijał ton tak szczery, postanowienie tak nieugięte, że Oliwier zadrżał, gdyż znał dobrze moc charakteru i niezłomną wolę swego dawnego towarzysza broni.
— Na miłość boską, Geraldzie — zawołał wzruszony — powtarzam ci, że jeszcze jest nadzieja. Zaczekaj tu przynajmniej, dopóki nie wrócę.
— Masz słuszność! — odpowiedział Gerald, przecierając ręką swe rozpalone czoło — będę czekał.
Oliwier, chcąc oderwać swego przyjaciela od tak bolesnych myśli, dodał:
— Zapomniałem powiedzieć ci, że mówiłem z moim wujem o twoim zamiarze co do panny de Beaumesnil, którą masz pojutrze zobaczyć na balu; pochwala go bardzo. „Postępek ten jest godzien Geralda“, powiedział do mnie. A więc, Geraldzie, pojutrze...
— Pojutrze! — zawołał książę de Senneterre z niecierpliwością i goryczą. Ja nie sięgam tak daleko, wszakże nie wiem jeszcze, co mi za chwilę uczynić wypadnie!
— Geraldzie, przecież tu idzie o dopełnienie obowiązku honoru.
— Nie mów mi o niczem, prócz Herminji, reszta nie obchodzi mnie bynajmniej. Co mi znaczą jakieś obowiązki honoru, kiedy jestem na torturach?
— Mówisz bez zastanowienia, Gerardzie.
— Już ja wiem co mówię.
— Nie wiesz.
— Oliwierze!
— Gniewaj się, jeśli chcesz; lecz ja powtarzam ci, że postępek twój w tym razie, tak jak zawsze, będzie postępkiem człowieka honoru. Ty pójdziesz na bal, ażeby się zobaczyć z panną de Beaumesnil.
— Ależ, do pioruna! mój panie, czyż nie jestem panem moich postępków!
— Nie, Gerardzie, nie wolno ci jest zbaczać z drogi uczciwości i honoru!
— Słuchaj, mój panie — zawołał książę de Senneterre, blady z gniewu — to co mi mówisz... — Lecz spostrzegłszy w rysach Oliwiera wyraz bolesnego zdziwienia, przyszedł do siebie, zawstydził się swojej gwałtowności, i rzekł błagalnym głosem do swego przyjaciela, podając mu rękę: — przebacz mi, Oliwierze, przebacz! właśnie w chwili, kiedy ty podejmujesz się dla mnie najdelikatniejszego, najważniejszego poselstwa, ja ośmielam się...
— Cóż, może mnie będziesz prosił na kolanach o przebaczenie — odpowiedział Oliwier ściskając rękę swego przyjaciela i nie pozwalając mu dokończyć.
— Oliwierze — rzekł Gerald ze smutkiem — powinieneś mieć litość nade mną, powtarzam ci: jestem bowiem jak obłąkany.
Dalsza rozmowa dwóch przyjaciół została przerwaną przybyciem pani Barbancon, która, wchodząc do altany, zawołała:
— Ah! mój Boże, panie Oliwierze!
— Cóż takiego, pani Barbancon?
— Komendant!
— Cóż komendant?
— Wyszedł z domu.
— On! taki cierpiący? — rzekł Oliwier ze zdziwieniem i niepokojem; jakiż to nierozsądek... i nie odwiodłaś go pani od tego?
— Ah! mój Boże! panie Oliwierze, zdaje mi się, że komendant oszalał.
— Co pani mówi?
— Odźwierna otworzyła podczas mej nieobecności panu Garaldowi; teraz właśnie, kiedym wróciła, pan Bernard śpiewał, śmiał się, a zdaje mi się nawet, że skakał, pomimo swego osłabienia... Nareszcie uściskał mnie, wołając jak opętany: Zwycięstwo, mamo Barbancon, zwycięstwo!
Mimo smutku swojego Gerald nie był w stanie ukryć lekkiego uśmiechu, jakgdyby znał tajemnicę, która spowodowała tak nagłą radość starego marynarza; lecz kiedy Oliwier z prawdziwą obawą odezwał się do niego:
— Czy ty to pojmujesz, Geraldzie?
Wtedy książę de Senneterre odpowiedział głosem jak najnaturalniejszym:
— Nie, na honor, nic nie rozumiem! Komendant musiał zapewne odebrać jaką pomyślną wiadomość, nie widzę więc w tem wszystkiem nic zatrważającego.
— Pomyślną wiadomość! — powtórzył Oliwier zdziwiony, namyślając się coby to mogło być takiego — nie wiem jaką pomyślną wiadomość mógłby otrzymać mój wuj.
— To jest tylko niezawodne — mówiła dalej pani Barbancon — że komendant, zawoławszy kilka razy: zwycięstwo! zwycięstwo! zapytał mnie: Czy Oliwier jest w ogrodzie? Tak, panie, jest tam z panem Geraldem. Ah! Oliwier jest w ogrodzie. Prędko, mamo Barbancon, gdzie mój kij, mój kapelusz Uciekam. Jakto, pan uciekasz! Ależ panie... powiedziałam do niego, człowiek tak słaby, jak pan, to jest szaleństwo, ażeby chcieć wychodzić... Ale ba! komendant nie słuchał mnie wcale. Porwał swój kapelusz, i postąpił kilka kroków, jakgdyby chciał iść do pana, do ogrodu; poczem zatrzymał się nagle, zawrócił i wybiegł na ulicę wesoły jak młody chłopiec, śpiewając swoją szkaradną piosenkę:

„Pour aller à l’Orient, pêcher des sardines“.

piosnkę majtkowską, którą wtedy tylko śpiewa, kiedy go spotka jaka wielka radość; a wiadomo panu, panie Oliwierze, że podobne wielkie radości są rzadkiem dla niego zjawiskiem.
— Tem większy powód, żeby były wielkiemi, kiedy bywają rzadkie, pani Barbancon — rzekł Gerald z uśmiechem.
— Doprawdy — zawołał Oliwier — upewniam cię, że to mnie niepokoi... Mój wuj od czasu swojej choroby jest tak słaby, że wczoraj po półgodzinnej przechadzce w ogrodzie, o mało nie zemdlał, tak wielkie było jego, utrudzenie.
— Uspokój się, mój przyjacielu, radość nikomu nie zaszkodzi.
— W każdym razie wybiegnę na równinę, panie Oliwierze — dodała pani Barbancon — zapewne on myślał, że przechadzka na otwartem powietrzu pożyteczniejszą mu będzie, aniżeli w ogrodzie; może go tam gdzie spotkam. Ale, co miały znaczyć te jego słowa: zwycięstwo, mamo Barbancon, zwycięstwo! Czy się tylko nie dowiedział o czem nowenn na korzyść swojego Bounapartego. — I poczciwa gospodyni oddaliła się skwapliwie.
— No, Oliwierze — rzekł Gerald — nie lękaj się niczego. Najgorsze, co mogłoby spotkać komendanta, to tylko trochę znużenia.
— Zapewniam cię, Geraldzie, że nietyle jestem niespokojny, jak zdziwiony. Ten wybuch nagłej radości jest dla mnie niepojęty.
Wtem wybiła godzina dziewiąta. Oliwier przypomniał sobie poselstwo, jakie w imieniu Geralda miał przedsięwziąć i powiedział:
— Godzina dziewiąta: idę więc do niej.
— Kochany Oliwierze — rzekł Gerald wzruszony — zapominasz o wszystkiem, co cię obchodzi, ażeby myśleć tylko o mnie; a ja w moim egoizmie, jedynie moją litością i obawą zajęty, nie mówię nawet z tobą o twojej miłości.
— O jakiej miłości?
— Dla tej młodej panienki, którą w niedzielę widziałeś u pani Herbaut.
— Życzyłbym ci, mój biedny Gerardzie, ażeby twoja miłość była tak spokojna, jak jest moja; jeżeli to naturalne współczucie, jakiego człowiek doznaje dla biednej, młodej, niebardzo szczęśliwej panienki, która nie będąc piękną, posiada anielski wyraz twarzy, charakter najpiękniejszy i która prowadzi z nim oryginalne rozmowy, nazwać można miłością.
— Ale ty często myślisz o biednej panience?
— Prawda, lecz rzeczywiście nie wiem dlaczego? jeżeli odkryję przyczynę, wyznam ci ją niezwłocznie. Ale dosyć już o mnie; okazałeś męstwo prawdziwie bohaterskie, zapominając na chwilę o twojej namiętności, i zajmując się tem, co nazywasz moją miłością — rzekł Oliwier, śmiejąc się, dla wypogodzenia nieco czoła Gerlada — ten szlachetny postępek zostanie ci wynagrodzony. Teraz, nabierz odwagi, miej nadzieję i czekaj tu na mnie.




Herminja ze swej strony myślała o odwiedzinach Oliwiera z pewnym niepojętym dla siebie niepokojem, który jej niedawno jeszcze szczęściem i radością promieniejące lica powlókł lekką chmurką.
— Czego pan Oliwier może ode mnie żądać — myślała sobie księżna — po raz pierwszy zdarza się, że mnie prosi o pozwolenie przyjścia do mnie, i to w sprawie nader ważnej, jak pisze w tym liście; ta ważna sprawa nie musi jednak jego dotyczyć. Mój Boże! gdyby to o Geraldzie miała być mowa, którego najlepszym przyjacielem jest pan Oliwier; ale nie, wczoraj dopiero widziałam Geralda, i dzisiaj się z nim zobaczę, gdyż jutro ma się porozumieć ze swą matką, a jednak, nie wiem dlaczego, ta rozmowa dręczy mnie i niepokoi. W każdym razie zawiadomię odźwierną, że czekam na pana Oliwiera.
I Herminja paciągnęła za dzwonek, wychodzący do loży pani Moufflon.
Ta weszła natychmiast prawie, gdyż posiadała drugi klucz od mieszkania młodej artystki.
— Pani Moufflon — rzekła Herminja — jeżeli dzisiaj rano będzie się kto pytał o mnie, możesz go wpuścić natychmiast.
— Jeżeli to będzie jaka dama, ma się rozumieć, wszakże znam rozkazy pani.
— Nie, pani Moufflon, nie będzie to dama — odpowiedziała Herminja nieco zmieszana.
— Nie dama, w takim razie będzie to pewnie ów mały garbusek, dla którego pani zawsze jest w domu.
— Nie, nie spodziewam się dzisiaj pana de Maillefort, zapewne przyjdzie tu jeden młody człowiek...
— Młody człowiek! — zawołała odźwierna — młody człowiek! ah! to jest coś nowego, to dopiero pierwszy raz...
— Ten młody człowiek powie pani swoje nazwisko; nazywa on się Oliwier.
— Oliwier? a to nieźle; będę pamiętała o oliwkach, o! bardzo je lubię. Oliwier, oliwki, nie zapomnę, nie zapomnę. Ale, ale, nie będzie to pewnie ten wysoki i brzydki ladaco, który wczoraj znowu się uwijał przed naszą bramą.
— Kto taki?
— Pani wie, ten ogromny chudzielec, z brzydką twarzą, który drugi raz chciał już mnie przekupić, ażebym oddała pani jakiś bilecik, ale nie udało mu się, bo go i teraz tak samo przyjęłam, jak za pierwszym razem.
— Ah! znowu! — rzekła Herminja z uśmiechem pogardy, pomyślawszy z największą niechęcią o Ravil’u.
Rzeczywiście, cynik ten od czasu spotkania swojego z Herminją, czynił kilkakrotnie usiłowania zbliżenia się do młodej artystki; lecz ponieważ mu się nie powiodło pokonanie rzadkiej bezinteresowności odźwiernej, pisał do Herminji przez pocztę, ale i tą drogą listy jego przyjmowane były ze wzgardą, na jaką zasługiwały.
— Tak jest, pani, wczoraj kręcił on się tu znowu — mówiła dalej odźwierna — a kiedym stanęła przed bramą, ażeby nie spuścić go z oka, uśmiechnął się tylko z szyderstwem; wtedy powiedziałam sobie: śmiej się, niegodziwcze jakiś, jaszczurko! daremne są wszystkie twoje manewry.
— Na nieszczęście, nie mogę żadnym sposobem uniknąć spotkania się z tym człowiekiem; niekiedy umyślnie zachodzi mi on drogę — rzekła Herminja; ale nie potrzebuję pewnie zalecać pani, ażebyś mu nigdy nie pozwoliła zbliżyć się do mego mieszkania.
— O! niech pani będzie spokojna; wie on dobrze z kim ma do czynienia, wierzaj mi pani!
— Zapomniałam także powiedzieć pani Moufflon, że pewnie przyjdzie tu dzisiaj do mnie młoda jedna panienka.
— Młode panienki i damy, ma się rozumieć samo przez się; ale jeżeli ten młody człowiek, pan Oliwier, widzi pani, żem nie zapomniała jego nazwiska, znajdować się jeszcze będzie u pani, kiedy nadejdzie ta młoda panienka?
— Więc cóż?
— Czy mam ją wpuścić, chociażby on był jeszcze u pani?
— Oczywiście!
— Ah! widzi pani — rzekła odźwierna — pan Bouffard, który tak na panią był zagniewany, a który, od czasu jak pani daje lekcje jego córce, łagodny jest jak baranek, om ma słuszność, mówiąc o pani: są dziewczęta, które nie są warte, ażeby panna Herminja spojrzała nawet na nie... jest to panna, która...
Tu pochwały pani Moufflon przerwane zostały silnym odgłosem dzwonka przy bramie.
— Zapewne to pan Oliwier — rzekła Herminja do pani Moufflon — wpuść go pani zaraz.
Rzeczywiście w chwilę potem odźwierna wprowadziła Oliwiera do Herminji, która pozostała sama z powiernikiem Geralda.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.