Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXV.

Herminja, mieszkająca przy ulicy de Monceau, w jednym z licznych domów, których właścicielem był pan Bouffard, miała na dole jeden pokój z małym przedpokojem i widokiem na ogród; przed oknami rozciągał się ładny ogród, oddzielony z jednej strony żywopłotem, a z drugiej kratą od przyległej ulicy.
Prawo użytkowania tego ogrodu należało do mieszkańców dosyć obszernego lokalu, który właśnie nie był zajęty, równie jak i drugie jeszcze mieszkanie na trzeciem piętrze, co właśnie zwiększało zły humor pana Bouffard względem jego zadłużających się lokatorów.
Trudno wyobrazić sobie coś prostszego a jednak gustowniejszego jak pokój księżnej.
Obicie niezbyt kosztowne, lecz gustownego rysunku i miłej barwy, pokrywało ściany i sufit pokoiku; we dnie szeroka zasłona zakrywała alkowę i dwoje przyległych do niej drzwi szklanych, z których jedne prowadziły do toaletowego, drugie zaś do przedpokoiku, obejmującego około sześciu stóp kwadratowych; perkalowe firanki z różową podszewką zakrywały w połowie, opatrzone jeszcze od dołu muślinowemi zasłonami, okna; biały, wielkiemi bukietami ozdobionemi dywan (był to największy wydatek przy urządzeniu tego mieszkania) pokrywał podłogę. Stojący przed kominkiem ekran, który Herminja wyszyła własnoręcznie, był błękitny, zasiany różami i stokrocią; dwa małe, bardzo gustowne lichtarze, zrobione na wzór pompejskich, stały po obu stronach niewielkiego zegaru z białego marmuru, na którym znajdował się mały posążek dziewicy orleańskiej; nakoniec na obu krańcach wystawy nad kominkiem stały dwa wazony do kwiatów z masy kamiennej, ozdobione liściem etruskiem, w których umieszczone były dwa ogromne bukiety róż, niedawno kupione przez Herminję i napełniające swoją wonią całe mieszkanie.
Ta skromna ozdoba komina, która kosztować mogła najwyżej pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt franków, była, pod względem sztuki i dobrego smaku, ceny nieoszacowanej.
Naprzeciw kominka stał fortepian Herminji, stanowiący jej warsztat pracy. Pomiędzy obu oknami stół na toczonych nogach, obciągnięty starym orzechowym postumentem, zastępował miejsce szafy do książek; księżna ustawiła na nim kilku ulubionych swoich pisarzy, i książki, które otrzymała na pensji jako nagrodę za pilność.
Gdzieniegdzie znajdowało się na ścianie kilka bardzo pięknych rycin, oprawionych w proste sosnowe ramki i zawieszonych na jedwabnych sznurach. Pomiędzy temi rycinami znajdowała się Mignon, żałując swojej ziemi rodzinnej, i Mignon, zwracająca się do nieba, podług oryginału Szeffera; dwie te ryciny wisiały po obu stronach Franciszki Rimini tegoż samego sławnego malarza; nareszcie w dwóch kątach pokoju stało na małych postumentach z czarnego drzewa kilka figur gipsowych, utworzonych na wzór tego, co tylko sztuka grecka najpiękniejszego po sobie zostawiła; stara komoda z drzewa różanego, którą nabyła za gotowe pieniądze od tandeciarza w Batignolles, dwa ładne, przez samą Herminję haftowane krzesła, równie jak fotel pokryte ciężką zieloną materją jedwabną, na której wyszyte były jedwabiem w najżywszych barwach rozmaite kwiaty i ptaki, oto wszystkie sprzęty tego pokoju.
Przy doskonałym guście, przy wielu zabiegach, pracy i nadzwyczajnym porządku, udało się Herminji, niewielkim kosztem, urządzić to piękne i tak powabne mieszkanie.
Jeżeli szło o przedmioty, których załatwieniem dumna księżna niechętnie chciała się zajmować, jak naprzykład o kuchnię, to Herminja umiała nieprzyjemności tej uniknąć, udając się do odźwiernej domu, która za małem wynagrodzeniem przynosiła jej co rano filiżankę mleka, wieczorem zaś dobrą zupę, talerz jakiej jarzyny i nieco owoców; ale i ten skromny posiłek był nadzwyczajnie pociągający, i miły dla oka, ze względu na zalotną niemal czystość małego serwisu księżnej; bo chociaż Herminja posiadała tylko dwie filiżanki i sześć talerzy, były one jednak z najpiękniejszej porcelany, a kiedy na swoim okrągłym: stoliku, nakrytym śnieżnej białości serwetą, postawiła swą kryształową karafkę, położyła swe srebrne sztućce, tudzież białe z niebieskiemi i różowemi kwiatkami porcelanowe talerze, to i najprostsze na nich potrawy, bardzo były zachęcające.
Ale niestety! z wielką zgryzotą Herminji jej dwa srebrne sztućce, tudzież zegarek, te jedyne przedmioty materjalnego zbytku, znajdowały się podówczas w lombardzie, w którym je kazała zastawić odźwiernej; biedna dziewica nie miała innego sposobu zaspokojenia codziennych kosztów swej choroby, i zebrania szczupłej sumki na swoje utrzymanie, aż do czasu kiedy miała odebrać należność za lekcje, które po dwumiesięcznej przerwie na nowo rozpoczęła. Ta nieszczęsna strata czasu była przyczyną krytycznego położenia Herminji i niemożności opłacenia stu osiemdziesięciu franków, należnych nieużytemu panu Bouffard.
A biedna dziewica posiadała ledwie piętnaście, które musiały wystarczyć na cały miesiąc.
Łatwo się można domyślić, że jeszcze żaden mężczyzna nie przestąpił progu Herminji.
Wolna w swoim wyborze, Herminja nie kochała jeszcze nigdy, chociaż nieraz, mimowolnie, a nawet z żalem swoim, zbudziła już uczucie miłości; zbyt dumna, ażeby zniżyć się do zalotności, była także zbyt szlachetną, ażeby miała robić sobie igraszkę z cierpień nieszczęśliwej miłości.
Żaden przeto z ubiegających się o rękę Herminji konkurentów nie podobał się jej jeszcze, pomimo uczciwości ich zamiarów, które u kilku oparte nawet były na pewnej zamożności, gdyż jedni należeli do stanu kupieckiego, drudzy byli artystami, jak ona sama, inni zaś należeli do klasy komisantów, buchalterów i t. p.
Bo też Herminja powinna była w wyborze swego męża okazać tenże sam gust, tenże sam delikatny takt, który jej we wszystkiem był wrodzony. Zbytecznem atoli byłoby nadmieniać, że stan kochanka, któregoby ona wybrała, czyby on był wysoki lub niski, nie miałby żadnego wpływu na jej miłość, wiedziała bowiem z własnego doświadczenia (a chlubiła się tem) ile wrodzonej szlachetności i zalet znajduje się nieraz w najskromniejszem, a nawet najkrytyczniejszem położeniu towarzyskiem; ale co ją dotąd najwięcej oddalało od wszystkich.zalotników, były to małoznaczące wady, na które inne kobiety nie byłyby nawet zwróciły uwagi, a które w niej żywą przecież budziły niechęć. W jednym, była to zbyt krzykliwa i głośna wesołość, w drugim zbyt wolne lub pospolite zachowanie się, w tamtym głos rażący, w tym śmieszna powierzchowność.
A jednak niektórzy z tych odrzuconych kandydatów posiadali rzadkie przymioty serca i umysłu; Herminja pierwsza oddawała im sprawiedliwość, uważała ich za młodzież najlepszą, najgodniejszą w świecie, wymierzała im bezspornie należny szacunek, w potrzebie nawet okazywała im przyjaźń; ale miłości... nigdy.
Herminja oddalała ich nie z lekceważenia, nie z szalonej zarozumiałości serca, ale poprostu, jak to sama mówiła swoim niepocieszonym konkurentom: dlatego, że nie czuła dla nich żadnej miłości, i że postanowiła raczej całe życie zostać panną, aniżeli pójść za mąż bez uczucia żywego i serdecznego przywiązania.
A przecież Herminja, z powodu swojej dumnej i nader delikatnej tkliwości, nieraz musiała znosić bolesne cierpienia i rozmaite nieprzyjemności, tak nieodłączne od położenia młodej panienki, która, zniewolona będąc żyć samotnie, narażona jest na te wszystkie przykre wypadki, jakie brak zatrudnienia lub choroba mogą sprowadzić.
Ah! od pewnego czasu boleśnie dawały się Herminji czuć skutki jej samotności i ubóstwa.
Wspomniawszy dumę i charakter Herminji (duma bowiem tej dziewicy skłoniła ją, że owe pięćset franków, przyznane sobie ze spadku pani de Beaumesnil, pomimo dotkliwego niedostatku, zwróciła), łatwo pojmiemy, z jakim niepokojem i obawą biedna panienka oczekiwała powrotu pana Bouffard, który jak to już oznajmił pani Barbancon, zamierzył po południu uczynić ostatni, i stanowczy krok do swoich niepłacących wierzycieli.
Herminja szukała środków załatwienia tej nieszczęsnej sprawy ze swoim grubjańskim i nieużytym gospodarzem, ale ponieważ swoje skromne sreberka i zegarek oddała w zastaw, przeto nie posiadała już nic więcej, coby mogła ofiarować mu na pewność jego należytości. Na jej skromne ozdoby kominkowe, pomimo smaku, jakim się odznaczały, nie danoby jej nawet dwudziestu franków, a ryciny i figury gipsowe nie miały żadnej prawie wartości. Zresztą, za bieliznę jaką posiadała, również małą tylko pozyskać mogła sumkę.
W tak okropnem położeniu, Herminija zalewała się łzami, obawiając się w każdej chwili usłyszeć zwykłe gwałtowne dzwonienie Bouffarda.
Szlachetne serce, wspaniały charakter!... Pośród tej bolesnej trwogi, Herminja nie pomyślała ani razu o tem, że zostałaby ocaloną jedną odrobiną tego niesłychanego zbytku swej siostry, której pyszne mieszkanie widziała poprzedniego dnia.
Jeżeli księżnej przyszła myśl jaka o siostrze, to zawierała się w niej jedynie nadzieja, że kiedy, poznawszy ją, dozna ulgi w obecnych swoich troskach.
I Herminja czyniła sobie jedynie wyrzuty z powodu teraźniejszego zmartwienia, zwracając łzami zalane oczy na swoje piękne mieszkanie i obwiniając się z goryczą o te szalone koszty, jakie wyłożyła na jego urządzenie.
Myślała bowiem w duchu, że powinna była z lekcyj swoich coś oszczędzić na przyszłość i na wszelki nieprzewidziany wypadek, jak naprzykład na chorobę, która mogła ją niespodzianie dotknąć; że należało było poprzestać na mieszkaniu na czwartem piętrze, w któremby mieszkała obok nieznanych sobie osób w gołej izdebce z zimną podłogą i brudnemi ścianami, któreby ją tylko cienkiem drewnianem przepierzeniem dzieliły od jej sąsiadów; że nie powinna była dać się uwieść zachwycającemu widokowi na piękny ogród, ani też tą okolicznością, że jej mieszkanie będzie odosobnione od innych; że zamiast wydania pieniędzy swoich na kupno tych przedmiotów sztuki i wykształconego smaku, które były jedyną rozkoszą, jedynymi towarzyszami jej samotności, i zamieniały jej pokoik w tak urocze siedlisko, gdzie dosyć już długo żyła szczęśliwie, pokładając całą ufność w swojej młodości i pracy, powinna je była raczej zachować.
Któżby jej był powiedział, jej, kobiecie tak dumnej, że kiedyś będzie musiała słuchać grubjańskich ale słusznych wyrzutów człowieka, którego słusznych pretensyj nie będzie mogła zaspokoić... Nie byłoż to nadmiernie upokarzającym?
Ale te surowe, a zarazem sprawiedliwe uwagi pod względem przeszłości, teraźniejszości w niczem nie zmieniały. Herminja, pogrążona w głębokim smutku, z oczyma zroszonemi łzami, siedziała w swojem krześle, już to ulegając pod ciężarem swoich bolesnych myśli, już to zrywając się nagle za najmniejszym szelestem, w obawie spodziewanych odwiedzin pana Bouffard.
Nagle skończył się ten ustawiczny niepokój biednej dłużniczki, Herminja usłyszała gwałtowny dźwięk dzwonka.
— To on! to właściciel — rzekła zcicha nieszczęśliwa dziewica, i dreszcz przebiegł po wszystkich jej członkach — Zginęłam — dodała, a obawa odjęła jej wszystkie niemal siły.
Wtem dzwonek odezwał się powtórnie, lecz nierównie mocniej jak za pierwszym razem. Herminja otarła oczy, zebrała wszystkie siły i blada, drżąca, poszła otworzyć. Nie omyliła się w swojem przeczuciu, był to pan Bouffard ów znakomity reprezentant zbrojnej siły obywatelskiej złożył już swój mundur gwardyjski i przybył w ubiorze cywilnym, to jest w szaraczkowym paltocie.
— I cóż! — rzekł do dziewicy, zatrzymując się na progu jej drzwi, które mu otworzyła nieśmiałą ręką — cóż: moje pieniądze?
— Łaskawy panie...
— Czy mi panna zapłacisz, czy nie? — zawołał pan Bouffard tak głośno, że go aż dwie inne osoby słyszały.
Jedna z nich znajdowała się jeszcze w bramie. Druga udawała się na pierwsze piętro po schodach, których najniższe stopnie leżały też przy przedpokoju Herminji.
— Po raz ostatni, czy mi panna zapłacisz, czy nie? — powtórzył pan Bouffard jeszcze głośniej.
— Dobry panie, proszę pana! — rzekła Herminja błagalnym głosem — nie mów pan tak głośno. Przysięgam panu, że jeżeli dzisiaj nie mogę zapłacić, to nie z mojej pochodzi to winy.
— Jestem w moim domu, i mówię, jak mi się podoba; tem lepiej, jeżeli mnie kto słyszy; posłuży to za naukę innym lokatorom, którymby równie jak pannie, mogła przyjść chętka niepłacenia komornego.
— Mój panie, zaklinam papa, wejdź pan do pokoju — wołała Herminja okropnie zawstydzona i składając ręce — ja panu wytłumaczę...
— Dobrze! słucham; jakie to będzie tłumaczenie — odpowiedział pan Bouffard, wchodząc za swoją lokatorką do pokoju, którego drzwi zostawił otwarte.
Jeżeli ludzie tak niedelikatni, jak pan Bouffard, znajdują się w podobnem położeniu z młodą i piękną panienką, to zwykle tak się dzieje: albo miewają śmiałość uczynienia jakiego obrażającego porównania, albo też, jeżeli są dalecy od wszelkiego uczucia litości, młodość i piękność obudzą ją w nich nadzwyczajną bezczelność i surowość, i możnaby powiedzieć, że chcieliby się pomścić na tych wdziękach, których zapragnąć nie mają odwagi. Podobnie stało się z panem Bouffard; jego cnota przybrała charakter grubjańskiego gniewiu.
Wszedłszy do pokoju Herminji, rzekł nieubłaganym głosem:
— Nie potrzeba tu żadnego tłumaczenia, bo rzecz jest zupełnie prosta: pytam się jeszcze raz, czy panna chcesz mi zapłacić lub nie?
— Panie... w tej chwili jest to dla mnie niepodobieństwem — odpowiedziała Herminja, ocierając łzy — ale jeżeli pan będziesz łaskaw zaczekać...
— Zawsze taż sama piosnka, czy panna nie umiesz nic innego mi powiedzieć? — przerwał pan Bouffard, wzruszając ramionami. Poczem dodał, oglądając się z szyderstwem po pokoju — tak to zawsze bywa, ludzie nie dbają o to, czy będą mogli zapłacić komorne czy nie, ale sprawiają obicia, kosztowne dywany, firanki... tak, że się człowiek aż poci patrząc na to! Ja, który posiadam siedem domów w Paryżu, ja nawet w moim salonie nie mam dywanu, a buduar pani Bouffard jest wyklejony tylko prostym papierem w malowane liście; ale tutaj wszystko wygląda jakby u jakiej księżniczki, kiedy tymczasem w kieszeni niema ani złamanego halerza.
Doprowadzona do ostateczności, Herminja, z dumą podniosła głowę i utkwiwszy śmiałe i pełne godności spojrzenie w panu Bouffard, który spuścił oczy, zawołała:
— Ten fortepian kosztuje przynajmniej cztery razy tyle, ile się panu ode mnie należy. Zabierz go pan, jeżeli chcesz, jest to jedyny sprzęt, mający pewną wartość, którym mogę rozporządzić, zrób pan z nim, co mu się podoba, możesz go nawet sprzedać.
— Co mnie tam! Alboż ja handluję fortepianami? Czy ja wiem, cobym za niego mógł dostać? Ja o tem nie chcę wiedzieć! — Mnie trzeba płacić komorne gotówką, nie fortepianami.
— Ależ, mój Boże, ja nie mam pieniędzy, wszakże oddaję panu mój fortepian, który daje mi utrzymanie, cóż mogę więcej uczynić?
— Ja się tak złapać nie dam. Panna masz pieniądze, ja wiem o tem. Zastawiłaś u mojej ciotki swoje srebra i zegarek, czy nie prawda? wszakże je tam zaniosła moja odźwierna. O! moja panno, ze mnie nie można tak żartować.
— Ah! mój panie, ta mała kwota, którą mi pożyczono została wydaną...
Herminja nie mogła dokończyć. Gdyż w tej właśnie chwili, ujrzała stojącego pod drzwiami pana de Maillefort, który już od pewnego czasu był świadkiem tej sceny.
Ujrzawszy gwałtowne wzdrygnienie się dziewicy i jej zdziwione spojrzenie, które zwróciła ku drzwiom, pan Bouffard obrócił się także, i równie jak sama Herminja zdumiał się widokiem garbatego.
Nareszcie margrabia wszedł do pokoju, ukłonił się księżnej z jak największem uszanowaniem i powiedział:
— Przepraszam panią jak najmocniej, że w taki sposób przybywam do jej mieszkania; ale zastałem te drzwi otwarte, ponieważ zaś spodziewam się, że pani zezwolisz na chwilę rozmowy ze mną, idzie tu bowiem o przedmiot wielkiej wagi, przeto pozwoliłem sobie wejść do pokoju pani.
Po tych słowach, wyrzeczonych z równą grzecznością jak uszanowaniem, margrabia zwrócił się do pana Bouffard i zmierzył go wzrokiem tak dumnym, że ten z początku stanął przed tym małym garbatym człowiekiem jak odurzony, jak przestraszany; następnie zaś powiedział do niego:
— Prosiłem właśnie panią, ażeby mi raczyła poświęcić chwilkę czasu.
— No, i cóż stąd? — odpowiedział Bouffard, odzyskując dawną śmiałość — co mnie to obchodzi?
Nie odpowiadając Bouffardowi, margrabia zwrócił się do Herminji, której zdziwienie z każdą chwilą wzrastało, i powiedział:
— Czy pani raczysz zezwolić na chwilę rozmowy ze mną, o którą to łaskę poprzednio już prosiłem?
— Ale, panie — odpowiedziała dziewica, zmieszana — nie wiem... czy...
— Pozwalam sobie uczynić uwagę, że ponieważ rozmowa nasza pomiędzy nami tylko winna pozostać, przeto wypada koniecznie, ażeby ten pan — i spojrzeniem wskazał właściciela — był łaskaw zostawić nas samych, chyba, że pani masz mu jeszcze coś powiedzieć; w takim razie jakbym się oddalił.
— Nie mam już nic więcej do powiedzenia temu panu — odpowiedziała Herminja, spodziewając się, że tym sposobem przynajmniej na chwilę wydobędzie się ze swego przykrego położenia.
— Pan słyszysz, że pani już nic więcej nie ma mu do powiedzenia — rzekł margrabia, dając panu Bouffard znak pełen znaczenia.
Ten atoli powrócił do zwykłej swej brutalności, i czyniąc sobie w duchu wyrzuty, że pozwolił garbatemu zaimponować sobie, zawołał:
— Ah! więc pan myślisz, że tak można ludziom drzwi pokazywać, w ich własnym domu, nie zapłaciwszy ich mój panie? dlatego jedynie, że ta...
— Dosyć tego, mój panie, dosyć — rzekł margrabia żywo, przerywając panu Bouffard, i uchwycił go za rękę tak silnie, że były kupiec korzenny, czując dłoń swoją ściśniętą jak w kleszczach pomiędzy długiemi i kościsitemi palcami garbatego, spojrzał na niego w połowie ze zdziwieniem, ja w połowie z trwogą. Wtedy margrabia uśmiechnął się jak najuprzejmiej i powiedział wesoło: — żałuję bardzo, mój panie, że nie mogę dłużej korzystać z jego tak miłego dla mnie towarzystwa; ale widzisz pan, że właśnie czekam rozkazów pani, która jest łaskawa, że mi raczyła udzielić chwilki posłuchania, nie chciałbym przeto nadużywać jej cierpliwości i...
To powiedziawszy, margrabia odprowadził aż do drzwi pana Bouffard, który był zdziwiony nadzwyczajnie wielką siłą fizyczną i godnością mowy, jakie znalazł w nieznanym, sobie człowieku, a których wpływowi oprzeć się nie był w stanie.
— Wychodzę, ponieważ mam jeszcze załatwić pewną czynność w moim domu — rzekł pan Bouffard, nie chcąc dać poznać, że ulegał tylko przymusowi — idę na górę; ale skoro pan odejdziesz, ja tu powrócę; muszę wtedy dostać moje pieniądze, bo inaczej... zobaczymy!
Margrabia ironicznie pozdrowił pana Bouffard, zamknął za nim drzwi i powrócił do Herminji.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.