Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXI.

Po chwili milczenia pani de La Rochaiigue spojrzała na margrabiego przenikliwym wzrokiem i rzekła:
— Margrabio, ja odgadłam pańskie zamiary.
— Wszystko, co pani czynisz, jest doskonałe, dziwię się temu i uwielbiam; słucham tedy tego zadziwiającego odkrycia.
— Obawiając się wznowienia mojej boleści, nie będę obliczała lat, w ciągu których nie odwiedzałeś mnie wcale, margrabio, wtem, ni stąd ni zowąd, wracasz pan do mnie z najpochlebniejszą dla mnie skwapliwością. Ja, co jestem tak dobroduszną i bez najmniejszej zarozumiałości, powiedziałam sobie:
— Cóżeś pani sobie powiedziała?
— O! mój Boże! powiedziałam sobie poprostu te słowa, jakiejże to okoliczności winna jestem tę nową przyjemność, że pan de Maillefort, który mnie tak nagle porzucił, teraz tak często zaczyna mnie odwiedzać? Zapewne tej, że jestem opiekunką panny de Beaumesnil, i że ten zacny margrabia ma w tem jakiś interes, ażeby powrócić do mnie.
— Na honor, pani, domyśliłaś się prawie.
— Jakto, pan przyznajesz?
— Muszę.
— Zaczynam wątpić o mojej przenikliwości kiedy się tak prędko poddajesz, margrabio. — Nie znajdujemyż się na umówionej przez nas uczcie... szczerości.
— Prawda.
— Ja pani zaraz objaśnię, dlaczego tak nagle powróciłem do dawnych stosunków; oto, ponieważ jestem pewnym rodzajem stoika.
— Jakimże sposobem może stoicyzm wpływać na tę sprawę?
— O! ma on wielki w niej udział; on to bowiem jest winą mojego przyzwyczajenia, że skoro mi się rzecz jaka nadzwyczajnie podoba, wyrzekam jej się nagle, ażebym pod wpływem zbyt miłego przyzwyczajenia nie zniewieściał. Dlatego to, baronowo, moje wizyty tak niespodzianie przerwałem.
— Chętniebym temu chciała wierzyć, lecz...
— Spróbuj pani przecież. Co się tyczy mojego powrotu...
— Ah! to jest tak daleko ciekawsze.
— Odgadłaś go pani prawie.
— Prawie, margrabio?
— Tak jest, gdyż, chociaż nie mam żadnego zamiaru małżeńskiego względem pani wychowanicy, powiedziałem sobie jednak co następuje: Ta bogata dziedziczka stanie się celem mnóstwa intryg i zabiegów, z których jedne będą zabawniejszemi albo podlejszemi od drugich. Dom pani de La Rochaigue będzie ogniskiem, do którego te wszystkie zabiegi zamierzać i rozwijać się w nim będą. Będzie to wyborna dla mnie loża, z której będzie się można przypatrzyć wszystkim aktom tego nadzwyczajnego widowiska... W moim wieku, i przy mojej powierzchowności, nie mam innej rozrywki prócz czynienia moich spostrzeżeń. Pójdę zatem w charakterze ciekawego widza do pani de la Rochaigue. Przyjmą mnie u siebie, ponieważ dawniej byłem przyjmowany, i ponieważ nie jestem ani głupszym ani nudniejszym jak każdy inny. A więc, z mojego kątka będę się spokojnie przypatrywał zawziętej walce rozmaitych zalotników. Oto jest cała prawda. Czy pani baronowa będzie teraz miała odwagę wzbronić mi od czasu do czasu małego kącika w swoim salonie, ażebym się mógł przypatrzyć niekiedy tym zapasom, których ceną i nagrodą będzie pani wychowanica?
— Ah! margrabio — rzekła pani de La Rochaigue, potrząsając głową — pan nie jesteś z liczby takich ludzi, którzy się spokojnie przypatrują walce innych, nie przyjmując w niej żadnego udziału.
— O! ja nie mówię, że nie.
— A widzisz pan! więc pan nie pozostaniesz bezstronnym.
— Nie wiem — dodał margrabia — wymawiając z przyciskiem następujące słowa — ale ponieważ ja znaczę coś na świecie, ponieważ wiem o wielu rzeczach, ponieważ moją otwartość zawsze potrafiłem utrzymać, ponieważ nienawidzę wszelkiej podłości, przeto wyznaję pani, że jeżeli w walce, jak pani mówisz dojrzę, że jaki dzielny wojownik, który obudzi moje współczucie, będzie w sposób zdradziecki napadnięty lub zagrożony, w takim razie pośpieszę na jego pomoc wszystkiemi środkami, jakiemi tylko będę mógł rozporządzić.
— Ale, mój panie — rzekła baronowa, ukrywając swoje niezadowolenie pod wymuszonym uśmiechem — pozwól pan uczynić sobie uwagę, będzie to pewien rodzaj nieustającej inkwizycji, której wielkim inkwizytorem pan będziesz, i której siedlisko będzie w moim domu.
— O! mój Boże! u pani, czy gdzieindziej, wszystko to jedno; pojmujesz pani zapewne, że jeżeli z kaprysu, jak pięknym kobietom tak często przychodzi do głowy i do którego pani większe masz prawo jak ktokolwiek inny, powiesz swym ludziom, że skoro przybędę, ciebie nigdy w domu nie będzie.
— Ah! margrabio, możeszże pan myśleć...
— Żartuję — odpowiedział pan de Maillefort sucho — baron także ma zbyt wiele taktu, aby miał ścierpieć, iżby mi dom jego bez żadnego powodu zamknięto; przekonany więc jestem, że mi oszczędzi wszelkiego w tej mierze tłumaczenia. Miałem przeto zaszczyt powiedzieć pani, kochana baronowo, że raz sobie postanowiwszy być widzem tej sprawy to jest: jakim to sposobem najbogatsza dziedziczka we Francji wychodzi za mąż, mogę sobie gdziekolwiek bądź obrać miejsce na moje obserwatorjum; gdyż mimo mojego wzrostu mam pretensję patrzeć zawsze zgóry i zdaleka na przedmioty, którym się przypatruję.
— Teraz kochany margrabio — rzekła pani de La Rochaigue, odzyskawszy dawny uśmiech — przyznaj pan, że chcesz zawrzeć ze mną przymierze odporne i zaczepne?
— O! bynajmniej. Nie chcę być ani za panią, ani przeciw pani. Będę tylko uważał na wszystko, i stosownie do mojego słabego uznania i szczupłych środków — będę dopomagał lub przeszkadzał temu lub owemu, jeżeli będę miał ochotę, albo raczej, jeżeli sprawiedliwość i uczciwość wymagać tego będą; gdyż ze mnie jest wielki oryginał, jak to pani wiadomo.
— Czemuż pan nie chcesz roli swojej ograniczyć na samej tylko ciekawości? czemu nie chcesz pozostać neutralnym?
— Dlatego, że, jakeś to pani sama, kochana baronowo powiedziała, na nieszczęście nie jestem z rzędu tych ludzi, którzy mogą się spokojnie przypatrywać walce, bez wmieszania się do niej.
— Ależ — rzekła pani de la Rochaigue, doprowadzona do ostateczności — przypuśćmy (i jest to tylko czyste przypuszczenie, gdyż ani myślimy jeszcze o wydaniu Ernestyny za mąż) przypuśćmy, powtarzam, że mamy dla niej kogoś na oku, cóżbyś pan wtedy uczynił?
— Doprawdy, nic jeszcze nie wiem.
— Daj pokój, margrabio, chcesz się tylko ukryć przede mną, pan już ma gotowy plan.
— Żadnego. Nie znam panny de Beaumesnil, i nikogo też pani nie proponuję; jestem więc zupełnie bezstronny w mojej roli prostego ciekawca lub spostrzegacza; a potem, powiedz mi pani, co to pani szkodzi, że jestem ciekawym lub spostrzegaczem?
— To prawda — odpowiedziała pani de La Rochaigue, przybierając dawną obojętność — bo cóż możemy mieć innego na celu, wydając Ernestynę za mąż, jeżeli nie jej szczęście?
— Otóż to właśnie!
— A więc, kochany margrabio spostrzeżenia, pańskie i ciekawość nie są dla nas żadnem niebezpieczeństwem.
— Żadnem, kochana baronowo.
— Bo gdybyśmy przypadkiem zboczyli z właściwej drogi...
— Co się i przy najlepszych chęciach może zdarzyć.
— Zapewne, margrabio, wtedy pan nie zaniedbasz pośpieszyć nam na pomoc i z wysokości swojego obserwatorjum wskażesz niebezpieczeństwo grożącej nam skały.
— Jestem tedy spostrzegaczem — rzekł margrabia, wstając z krzesła, ażeby pożegnać panią de La Rochaigue.
— Jakto, margrabio — rzekła baronowa skwapliwie — już mnie pan opuszcza?
— Z największym dla mnie żalem; idę bowiem jeszcze zwiedzić pięć lub sześć rozmaitych salonów, ażeby przysłuchać się co w nich mówią o pani bogatej wychowance. Pani nie ma pojęcia, jakie pocieszne, jakie oburzające nieraz są te rozmowy, których przedmiotem jest tak ogromny posag.
— Słuchaj pan — rzekła pani de La Rochaigue, podając rękę garbatemu z największą w świecie szczerością — pomówmy z sobą otwarcie. Spodziewam się widywać pana często u siebie, nieprawdaż? bardzo często... A ponieważ to wszystko pana tak zajmuje, ciekawy i złośliwy człowieku, przeto bądź pan spokojny, ja panu zawsze wszystko opowiem — dodała baronowa z tajemniczym gestem.
— I ja także — odpowiedział pan de Maillefort w tenże sam sposób — i ja z mojej strony nic przed panią nie zataję, a ponieważ właśnie o tym przedmiocie mówimy — dodał margrabia z uśmiechem i głosem dosyć szczerym, chociaż przybył do pani de La Rochaigue, również dla zobaczenia Ernestyny, jako i dla zasięgnięcia pewnych objaśnień, które jeszcze były dla niego tajemnicą — ponieważ właśnie o tym przedmiocie mówimy, powiedz mi pani czyś nigdy nie słyszała o jakiem naturalnem dziecku, które pan de Beaumesni miał pozostawić?
— Pan de Beaumesnil? — zapytała baronowa ze zdziwieniem.
— Tak jest — odpowiedział garbaty, gdyż zmieniając w ten sposób swoje zapytanie, spodziewał się również dopiąć swojego celu, bez narażenia się na niebezpieczeństwo zdradzenia tajemnicy, o której się w swojem rozumieniu od samej pani de Beaumesnil dowiedział. — Tak, czyś pani nie słyszała, że pan de Beaumesnil miał jakieś nieprawe dziecię?
— Nie — rzekła baronowa — i wieść ta pierwszy raz obija się o moje uszy. Zdaje mi się, że dawniej mówiono o jakiejś znajomości, którą hrabina miała mieć przed ślubem; zatem historja o tem mniemanem dziecku nieprawem mogłaby się raczej do niej odnosić, ja przecież nigdy o niej nie słyszałam.
— Kogobądź ta pogłoska dotyczy, hrabiego czy hrabiny — odpowiedział garbaty, w każdym razie jest to tylko niedorzeczna bajka, kochana baronowo, skoro pani nic o niej nie wie, tem więcej, że przez swoje położenie i znajomość stosunków familijnych, lepiej jak ktokolwiek inny powinna byś wiedzieć o tak ważnej rzeczy.
— Zaręczam panu, żeśmy nic ani widzieli ani słyszeli coby mogło budzić najmniejsze podejrzenie, ażeby pan lub pani de Beaumesnil mieli pozostawić jakie nieprawe dziecko.
Obdarzony nadzwyczajnym taktem i przenikliwością, pan de Maillefort słusznie był teraz przekonany, że pani de La Rochaigue nie miała żadnej wiadomości o tej córce naturalnej, którą on przypisywał hrabinie, z żalem przeto pomyślał, że to jego nowe usiłowanie było również bezskuteczne, i że zapewne będzie musiał wyrzec się nadziei spełnienia ostatniej woli pani de Beaumesnil, nie wiedząc jakimby sposobem odkryć ślad tego nikomu nieznanego dziecięcia.
Następnie pani de La Rochaigue dodała, nie zważając bynajmniej, że margrabia był pogrążony w głębokiem zamyśleniu:
— Zresztą tyle nadzwyczajnych rzeczy rozpowiadają z powodu tej sukcesji! Ileż to mówiono o rozmaitych szczególnych zapisach, które hrabina miała pozostawić!
— Doprawdy?
— Są to wszystko historje najniedorzeczniejsze — mówiła pani de La Rochaigue, głosem uderzającego oszczerstwa, gdyż od dawna już czuła nienawiść do pani de Beaumesnil — hrabina zostawiła dwom czy trzem służącym bardzo liche pensyjki, a reszcie służby małe podarunki. I na tem ograniczają się te wszystkie zapisy. Otóż, gdyby hrabina była tak wspaniałomyślna — dodała pani de La Rachaigue — toć przecież nie byłaby okazała takiej niewdzięczności temu biednemu dziewczęciu, któremu wszakże niemało była winna.
— Jakto? — zapytał margrabia, który zmuszony był ukrywać swoje bolesne uczucia, kiedy baronowa z takiem lekceważeniem naruszała pamięć hrabiny — o jakiem dziewczęciu pani mówi?
— Więc pan nie wie, że hrabina w ostatnich dniach życia swojego, za poradą lekarzy, kazała sprowadzić do siebie jednę młodą artystkę, której często zawdzięczała ulgę w swoich cierpieniach?
— Rzeczywiście, opowiadano mi coś podobnego — odpowiedział garbaty zbierając swoje wspomnienia.
— Otóż widzi pan! nie jestże to rzeczą niesłychaną, że hrabina nie zrobiła żadnego zapisu temu biednemu dziewczęciu? Jeżeli to jest proste zapomnienie, to bardzo ono zakrawa na niewdzięczność.
Margrabia tak dobrze znał szlachetne i dobre serce pani de Beaumesnil, że zdziwił się nadzwyczajnie takiem zapomnieniem o młodej artystce. Po chwili namysłu powziął on jakieś szczególne przeczucie, że właśnie dlatego, iż to zapomnienie, jeżeli ono rzeczywiście miało miejsce, było nieodgadnione, inne musiało mieć powody, jak prosty brak pamięci. Odpowiedział zatem:
— Czy pani jest pewna tego, że ta panienka nie otrzymała żadnego wynagrodzenia od pani de Beaumesnil. Jest pani tego pewna?
— Przekonanie nasze w tej mierze tak było powszechne i zgodne — odpowiedziała baronowa zadowolona ze sposobności okazania swojej ważności — że oburzeni taką niewdzięcznością hrabiny, i przez wzgląd na rodzinę, przesłaliśmy tej panience pięćset franków.
— Bardzo sprawiedliwie.
— Bezwątpienia, a wiesz pan co się dalej stało?
— Nie.
— Młoda artystka odniosła nam z dumą ofiarowane pięćset franków, oświadczając, że już została zapłaconą.
— Jest to dowodem jej szlachetnego serca — rzekł margrabia z zapałem — przekonywasz się pani zatem, że hrabina o niej nie zapomniała. Zapewne ona osobiście dała jej dowód swojej wdzięczności, zamiast uczynić dla niej jaki zapis.
— Nie miałbyś tego przekonania, margrabio, gdybyś był widział przyzwoity wprawdzie, ale nader ubogi ubiór tego dziewczęcia. Przykry to był widok, gdyż zapewne byłaby ona zupełnie inaczej ubraną, gdyby hojność pani de Beaumesnil była się aż do niej rozciągała; zresztą ta młoda artystka, która trzeba panu wiedzieć, jest piękna jak anioł, tak dalece wzbudziła moją litość — dodała pani de La Rochaigue z udaną czułością — jej delikatne obejście tak mnie wzruszyło, że uczyniłam jej propozycję, ażeby udzielała Ernestynie lekcji muzyki.
— Doprawdy! Uczyniłaś to pani; ah! to wybornie.
— Margrabio, zdziwienie pańskie nie bardzo jest pochlebne.
Uwielbienie moje bierze pani za zdziwienie; ja się wcale nie dziwię, znam bowiem całe skarby dobroci i słodyczy, jakie serce pani w sobie zawiera — rzekł pan de Maillefort, ukrywając pod zwykłem sobie szyderstwem nadzieję podchwycenia nareszcie wątku tajemnicy, na której mu tak wiele zależało.
— Zamiast szydzić z dobroci mojego serca, margrabio — odpowiedziała pani de La Rochaigue — powinienbyś pan ją naśladować i pomiędzy licznemi znajomemi sobie domami wyjednać lekcje temu biednemu dziewczęciu.
— Zapewne — rzekł margrabia z udaną obojętnością — przyrzekam pani zająć się jej klientką lubo nie jestem znawcą muzyki i w tej mierze zdanie moje żadnej nie ma powagi. Ale jakże się nazywa i gdzie mieszka ta panienka?
— Imię jej jest Hermiinja, mieszka zaś przy ulicy de Monceau, nie przypominam sobie liczby domu, ale dowiesz się pan i o tem.
— Będę się zatem starał, jeżeli będę mógł, o lekcje dla panny Herminji, ale pod tym tylko warunkiem, że i pani opieki swojej nie odmówisz, gdybym o nią prosił za jednym z ubiegających się o rękę panny de Beaumesnil, zwłaszcza za takim, któregobym ze szczytu mojego obserwatorjum widział upadającym w tej ciężkiej walce zapaśników.
— Rzeczywiście, margrabio, pan umie ocenić swoje usługi — odparła baronowa z wymuszonym uśmiechem — ale jestem nieomylnie przekonaną, że zawsze zgodzimy się z sobą.
— Co do mnie, kochana baronowo, nie wyobraża sobie pani, jak ja się już naprzód cieszę tą rozczulającą jednością, jaka w przyszłości pomiędzy nami będzie istnieć. Koniec końcem — dodał margrabia głosem wesołym i uradowanym — wyznajmy oboje, jak to użyteczną będzie dla nas nasza wzajemna szczerość; wszakże zupełnie sobie ufamy, nieprawdaż, pani?
— O! bezwątpienia — dodała baronowa z westchnieniem — i tym więcej mnie to cieszy, że dziś zaufanie jest nadzwyczajnie rzadkie.
— Ale też skoro je się znajdzie — odpowiedział margrabia — jak to jest miło, czy nie tak, kochana baronowo?
— Ach! to jest rozkosz niewypowiedziana, kochany margrabio. A więc, do miłego zobaczenia.
— Do miłego i prędkiego zobaczenia — odpowiedział pan de Maillefort i wyszedł z salonu.
— Przeklęty człowiek! — zawołała pani de La Rochaigue, zrywając się z kanapy. I przechadzając się gwałtownym krokiem po pokoju, pozwoliła wybuchnąć dotąd tak starannie tajonemu gniewowi. — Każde słowo tego piekielnego garbusa — mówiła dalej — każde jego słowo jest szyderstwem, lub groźbą.
— Rzeczywiście, jest to najbezczelniejszy zbrodniarz — odezwał się głos barona, który w tej właśnie chwili bocznemi drzwiami powrócił do salonu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.