Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XIX.

Przy końcu tegoż samego dnia, w ciągu którego Ernestyna de Beaumesnil, nie wiedząc o tem bynajmniej, była przedmiotem tylu chciwych i bezczelnych zabiegów, tylu mniej lub więcej zręcznych i podstępnych planów, młoda dziewica siedziała sama w jednym z salonów swego mieszkania, czekając godziny obiadowej.
Najbogatsza dziedziczka we Francji nie była wcale piękną; zbyt wielkie i wypukłe czoło, zbyt wystające policzki i nieco przydługa broda, czyniły jej rysy bardzo nieregularnemi; lecz pomijając wrażenie doznane na pierwszy widok jej postaci, po dłuższem wpatrzeniu się w jej rysy, mimowolnie trzeba było ulec pewnemu urokowi, jakim wyraz jej twarzy i cała postawa do siebie przyciągały; jej wystające, lecz gładkie i białe jak alabaster czoło, otoczone jasnemi włosami, ocieniało niebieskie oczy, w których malowała się nieskończona dobroć, gdy tymczasem różane usta z białemi ząbkami i szczerym melancholijnym uśmiechem zdawały się prosić o przebaczenie za tę niedoskonałość reszty rysów.
Ernestyna de Beaumesnil miała dopiero lat szesnaście, ale wyrosła nadzwyczaj szybko, lubo jej wysoka i wysmukła kibić była zupełnie prosta i lekka, jednak młode dziewczę, dopiero przychodzące do siebie po długiej chorobie, spowodowanej zbyt szybkim wzrostem, niekiedy trzymało się trochę pochyło; pochylenie to atoli czyniło powabną
giętkość jej nadzwyczajnie pięknej szyi jeszcze wydatniejszą.
Słowem, jakkolwiek to porównanie do kwiatka pochylonego na własnej łodydze, jest przestarzałe, jednak najlepiej ono maluje smutną całość postaci Ernestyny de Beaumesnil.
Biedna sierota, przygnębiona bólem, który zostawił w jej sercu zgon ukochanej matki.
Biedne dziecię, zagrożone zbyt wielkim ciężarem swego ogromnego majątku.
Szczególna to sprzeczność; rysy, spojrzenie, postawa tej dziedziczki królewskiego niemal majątku zdawały się szukać i wzniecać w patrzących na nią uczucie tkliwego zajęcia, a nawet czułej litości.
Bardzo prosta czarna suknia zwiększała jeszcze świetność jej białej, lekkim rumieńcem okraszonej twarzy; z rękoma złożonemi na kolanach, z głową pochyloną na piersi, sierota zdawała się, być pogrążona w smutnych myślach.
W chwili kiedy zegar uderzył wpół do szóstej, jej guwernantka weszła cicho do salonu dziewicy i rzekła:
— Czy pani możesz przyjąć pannę de La Rochaigue?
— Najchętniej, moja kochana Lainé — odpowiedziała dziewica, wychodząc ze swego zamyślenia — czemuż panna de La Rochaigue nie weszła odrazu?
Guwernantka wyszła i powróciła zaraz, poprzedzając pannę de La Rochaigue.
Pobożna ta osoba przemówiła dopiero po dwóch ceremonjalnych ukłonach, które biedna panienka oddała z największym pośpiechem, dziwiąc się i smucąc zarazem, że kobieta tego wieku jak panna Helena, wita ją z taką uroczystością.
— Dziękuję pannie de Beaumesnil za jej dobroć, że mi raczy poświęcić chwilkę czasu — rzekła panna Helena głosem ceremonjalnym i z uszanowaniem, oddając trzeci i ostatni ukłon, który Ernestyna musiała jej oddać skwapliwie, mówiąc do niej z pewnem pomieszaniem:
— Mam prośbę do panny Heleny, żądałabym wyświadczenia mi pewnej łaski.
— Do mnie?... co za szczęście — rzekła uradowana protektorka pana de Macreuse.
— Oto, racz mnie pani nazywać Ernestyną, zamiast panną de Beaumesnil. Gdybyś pani wiedziała jak mi jest przykro...
— Obawiałam się urazić pannę Ernestynę taką poufałością.
— Mów pani prosto, Ernestyna, nie panna.... Jeszcze raz panią o to proszę, czyliż nie jesteśmy krewnemi? a później, jeżeli zasłużę na miłość pani — dodała dziewica z wrodzonym sobie wdziękiem — później, będzie pani do mnie mówiła... moja kochana Ernestyno, nieprawdaż?
— Ah! kochana Ernestyno, miłość moją zyskałaś już w chwili, kiedym cię pierwszy raz ujrzała — odpowiedziała Helena pochlebnie — odgadłam zaraz, że wszystkie cnoty chrześcijańskie, które w osobie twojego wieku tak są pożądane, w sercu twojem kwitną nieomylnie. Nie mówię już o twojej piękności, chociaż ona jest tak powabną, tak idealną, gdyż podobną jesteś do Madonny Rafaela. Lecz — dodała świętoszka, spuszczając oczy — piękność jest rzeczą przemijającą i błahą w oczach Pana przedwiecznego, kiedy tymczasem przymioty serca, któremi jesteś ozdobiona, zapewnią ci wieczne zbawienie.
Przy tym potoku mistycznych pochwał, sierota znajdowała się w okropnem pomieszaniu i zaledwie zdolna była wyjąkać:
— Panno Heleno, nie zasługuję na podobne pochwały... i... doprawdy nie wiem...
Poczem dodała, uradowana, że wynalazła nareszcie jakiś środek uniknienia tych pochlebstw, które pomimo jej niedoświadczenia, szczególne robiły na niej wrażenie.
— Miałaś mnie pani o coś prosić?
— Bezwątpienia — rzekła Helena — przyszłam dowiedzieć się o woli twojej względem jutrzejszej mszy.
— Względem jakiej mszy?
— Jakże? mszy na którą codziennie chodzimy.
A gdy Ernestyna okazała pewne zdziwienie, Helena dodała pobożnie:
— Na którą codziennie chodzimy, ażeby się modlić, za duszę twego ojca i twej matki.
Młoda panienka nie miała jeszcze wyznaczonej godziny, w którejby odprawiała nabożeństwo za swych rodziców.
Sierota modliła się prawie cały dzień, to jest prawie w każdej chwili myślała z pobożną czcią, z nieopisanem wzruszeniem o tych dwóch najdroższych istotach, które utraciła.
Lecz ponieważ nie śmiała odrzucić propozycji panny Heleny, przeto odpowiedziała smutnie:
— Dziękuję pani bardzo za podanie mi tej myśli, pójdę jutro z panią.
— Msza o godzinie dziewiątej — rzekła świętoszka — jest najwłaściwsza, ponieważ odprawiana bywa w kaplicy Najświętszej Panny, której ze szczególną oddajesz się pobożnością, jakeś mi to wczoraj powiedziała.
— Tak jest, panno Heleno, we Włoszech słuchałam co niedziela mszy w kaplicy Madonny; wszakże i ona była matką, a ja, nie wiem dlaczego, wszystkie modły moje za matkę szczególniej do niej zwracałam.
— Tem one są skuteczniejsze, kochana Ernestyno, a ponieważ już raz oddałaś się pod opiekę matki Zbawiciela, przeto trzeba i w przyszłości tak postępować. A więc codziennie około godziny dziewiątej będziemy chodziły do kaplicy Panny Marji.
— Przystaję na to, panno Heleno.
— Zatem, upoważnisz mnie, Ernestyno, do wydania rozkazu, ażeby twój powóz i ludzie zawsze o tej godzinie byli na pogotowiu.
— Mój powóz? moi ludzie?
— Ma się rozumieć — powiedziała świętoszka z przyciskiem — twój czarnowybity i herbami opatrzony powóz; jeden lokaj towarzyszyć nam będzie do kościoła, niosąc za nami aksamitny worek z książkami do nabożeństwa; taki jest zwyczaj u wszystkich znakomitszych osób.
— Przebacz mi, pani, ale pocóż to tyle zachodu? przecież ja idę do kościoła, ażeby się modlić, nie mogłyżbyśmy zatem pójść piechotą? W tej porze roku pogoda jest tak piękna.
— Jakaż to godna podziwu skromność w bogactwie! — zawołała Helena — jaka prostota w zapatrywaniu się na rzeczy! Ah! Ernestyno! Bóg ciebie pobłogosławił! tobie nie zbywa na żadnej cnocie! Posiadasz najrzadszą ze wszystkich, świętą, boską pokorę, pomimo, że jesteś najbogatszą panną we Francji.
Ernestyna spojrzała na pannę Helenę z nowem zdumieniem.
Skromna dziewica nie pomyślała nawet o tem, że okazała tak wzniosłą cnotę, utrzymując, że w czasie pięknego letniego poranku pragnie iść piechotą do kościoła; zdumienie jej zwiększyło się jeszcze, kiedy usłyszała Helenę mówiącą dalej jakby w zachwyceniu i głosem proroczym:
— Łaska niebieska spłynęła na ciebie, moja ukochana Ernestyno! o! tak! Wszystko mnie przekonywa, że Najwyższy zlał na ciebie swoje błogosławieństwo, zaszczepiając w twem sercu głębokie uczucie religijne, budząc w tobie skłonność do wzorowego, i poświęconego pobożności życia, które przecież nie pozbawia cię tych miłych rozrywek, jakie możesz napotkać w świecie. Tak, Bóg jest łaskawy, moja kochana Ernestyno, i wkrótce może okaże on ci jeszcze jawniejszy dowód swojej wszechmocnej opieki.
Wymowa tej pobożnej, zwykle tak milczącej i powściągliwej kobiety, przerwana została przybyciem pani de La Rochaigue, która, mniej ostrożna od swojej bratowej, weszła nie zameldowawszy się do salonu.
Zdziwiona, że znalazła Ernestynę sarm na sam z Heleną. baronowa spojrzała najprzód niedowierzającym wzrokiem na swoją bratowę, która natychmiast przybrała tak pobożną, tak nic nieznaczącą postać, że i podejrzenie baronowej zupełnie prawie znikło.
Sierota podniosła się śpiesznie i pobiegła naprzeciw pani de La Rochaigue, która z uśmiechem na ustach, uprzejmie i serdecznie, uchwyciła obie jej ręce i głosem najczulszym w świecie powiedziała:
— Droga moja, kochana Ernestyno, jeżeli mi pozwolisz, przyszłam rozerwać się trochę aż do godziny obiadowej, bo doprawdy zazdroszczę tego szczęścia mojej bratowej.
— Ah! jak pani jesteś łaskawa i uprzejma dla mnie — odpowiedziała Ernestyna, wdzięczna za taką grzeczność baronowej.
Helena postąpiła ku drzwiom, i rzekła do dziewicy, ażeby podniecić ciekawość pani de La Rochaigue:
— Zatem jutro o godzinie dziewiątej, nieprawdaż? to już rzecz ułożona?
I skłoniwszy się uprzejmie baronowej, panna Helena oddaliła się.
Gdy drzwi się za nią zamknęły, baronowa rzekła do dziewczęcia tonem łagodnego i słodkiego wyrzutu:
— Ah! moje kochane i piękne dziecię, ty jesteś niepoprawna!
— Jakto, pani?
— Jestem, jakem ci to już powiedziała, szczera i otwarta, ale tak otwarta, że nieraz nawet bez litości i aż do uprzykrzenia; już to taka jest moja wada; otóż jeszcze raz muszę cię wyłajać, i uprzedzam cię, zawsze łajać cię będę, że się zbyt pochyło trzymasz.
— Prawda pani, pochylam się niekiedy, ale to mimowolnie.
— A ja tego znieść nie mogę, moje drogie dziecię. Tak jest, będę bez litości pod tym względem — dodała baronowa — pytam się ciebie, do czegóż ci ta piękna postać, jeżeli z niej nie zrobisz lepszego użytku, do czego ta powabna twarzyczka, do czego te delikatne rysy, na które tak miło jest patrzeć, jeżeli pochylać będziesz zawsze głowę?
— Pani — rzekła sierota, niemniej zmieszana, światowemi pochwałami baronowej, jak mistycznemi kadzidłami świętoszki.
— O! to jeszcze nie wszystko — dodała pani de La Rochaigue z uprzejmą wesołością — muszę się także bardzo, o! bardzo wykłócić z tą zacną panią Lainé; ty masz prześliczne włosy, i wyglądałabyś jeszcze nierównie lepiej z długiemi lokami... Twój sposób trzymania głowy jest tak naturalny i szlachetny (ma się rozumieć kiedy ją prosto trzymasz), że długie loki będą ci, kochana Ernestyno, nadzwyczajnie do twarzy.
— Zawsze byłam czesaną jak teraz, nie myślałam więc o zaprowadzeniu jakiej zmiany, gdyż przyznam się pani, jest to dla mnie rzeczą dosyć obojętną.
— I z tego powodu muszę cię jeszcze wyłajać, moję dziecię (widzisz, że ja dzisiaj nie skończę) powinnaś być trochę zalotną, nawet bardzo zalotną, albo raczej ja będę taką za ciebie. Jestem bowiem tak dumną z mojej powabnej wychowanki, że pragnęłabym, ażeby zaćmiła wszystkie najbogatsze kobiety.
— Pani, tak zarozumiałą nigdy być nie mogę — odpowiedziała Ernestyna z łagodnym uśmiechem.
— Owszem, życzyłabym sobie, ażebyś miała taką pretensję — mówiła baronowa śmiejąc się — gdyż, jeżeli nie przystaniesz na to, w takim razie ja będę się musiała do niej uciec. Słowem, pragnę, ażeby cię uważano za najpiękniejszą, za najmodniejszą z młodych kobiet; powiedziawszy między nami, — znam cię dopiero od wczoraj, moje piękne dziecię. Lecz kilka słów twoich, niektóre drobnostki, jakie w tobie odkryłam, zrodziły we mnie to przekonanie, że, jakem ci to już powiedziała, droga Ernestyno, zrodzoną jesteś, ażeby lada chwila zostać perłą modnych kobiet Paryża.
— Ja, pani? — zapytała sierota z zadziwieniem.
— Jestem tego pewna. Nie każda to kobieta może być modną; ażeby nią zostać, nie dosyć jest posiadać piękność, majątek, wysokie urodzenie, nie dosyć jest być margrabiną lub księżną, chociaż ten ostatni tytuł kobietę niepospolicie podnosi. Nie, nie, przy tych wszystkich korzyściach, musi jeszcze być coś takiego, czego ja sama nie umiem nazwać, a co zwraca na siebie uwagę, i nakazuje cześć, a to coś, znajduje się już w tobie, objawia się w całej postawie.
— Mój Boże! pani wprawiasz mnie w nadzwyczajne zdumienie — odpowiedziała biedna dziewica zupełnie odurzona.
— Ja ciebie wprawiam w zdumienie? jest to rzecz bardzo prosta, bo ty jeszcze nie znasz samej siebie, moje piękne dziecię; ale ja, która się zastanawiam nad tobą, która sądzę cię zazdrosnem i dumnem okiem matki, ja przewiduję, czem będziesz zczasem i już się naprzód cieszę z tego. Życie kobiety modnej jest tak zachwycające; kobieta taka jest królową wszystkich uroczystości, uczt i zabaw, jej życie jest ciągłym urokiem. Posłuchaj, ażeby ci dać wyobrażenie o tym świecie, nad którym przeznaczoną jesteś panować, pojutrze musimy pojechać na Pola Elizejskie, w Lasku Bulońskim będą wyścigi; tam zobaczysz cały modny świat Paryża; jest to rozrywka, która z twoją żałobą da się jak najłatwiej pogodzić.
— Daruj mi pani, ale te wielkie i tłumne zgromadzenia zatrważają mnie... i... ja...
— O! kochana Ernestyno — odpowiedziała baronowa, przerywając swojej wychowance — ze mną nie łatwa jest sprawa; musisz mi wyświadczyć tę przyjemność. Zresztą, powinnabym u ciebie mieć równe względy jak moja najmilsza siostra. Ale, ale, powiedzże mi też lube dziecię, jakiż to spisek ułożyłyście z tą dobrą Heleną jutro na godzinę dziewiątą?
— Panna Helena była łaskawa ofiarować się zaprowadzić mnie na mszę.
— Bardzo słusznie, moje piękne dziecię; nie należy zaniedbywać zbytecznie swych obowiązków religijnych. Ale o godzinie dziewiątej, to jest bardzo wcześnie; kobiety wyższego rzędu chodzą dopiero na nabożeństwo południowe, gdyż o tej godzinie mamy przynajmniej dosyć czasu do włożenia na siebie eleganckiej rannej toalety, i wtedy spotka się przynajmniej kogoś ze znajomych w kościele.
— Przyzwyczajona jestem wstawać rychło, a ponieważ i panna Helena woli pójść o dziewiątej zrana, przeto muszę zastosować się do tej godziny.
— Moje dziecię, powiedziałam ci już, że zawsze będę z tobą otwartą, może nawet nieznośnie otwartą.
— Jestem pani za to nieskończenie wdzięczną.
— Oto widzisz, nie powinnaś wprawdzie być dumną z tego, że jesteś najbogatszą dziedziczką we Francji. Lecz nie chcąc nadużywać tego położenia, dla narzucania innym swej woli, nie należałoby przecież stosować się natychmiast i do najmniejszego życzenia innych osób. Jeszcze raz tedy, powtarzam ci, nie zapominaj, że twój ogromny majątek...
— Ah pani! — rzekła Ernestyna, nie mogąc wstrzymać dwóch łez, które spłynęły po jej licach — przeciwnie, ja czynię wszystko co tylko jest w mojej mocy, ażeby nie myśleć o tym majątku, który mi ciągle przypomina, że jestem sierotą.
— Biedne, ukochane dziecię — odpowiedziała pani de La Rochaigue, ściskając serdecznie Ernestynę — jakże się gniewam na siebie, że cię mimowolnie zasmuciłam; zaklinam cię, osusz te piękne oczy: ah! jak mi to przykro, jak mnie to boli, kiedy cię widzę płaczącą.
Ernestyna otarła powoli łzy swoje, a baronowa dodała uprzejmie:
— Teraz, kochanko moja, miej odwagę i bądź spokojna; bezwątpienia, jest to okropne, niewynagrodzone nieszczęście, być sierotą; ale dlatego właśnie, że to nieszczęście zmienionem być nie może, musisz zadać sobie gwałt, powiedzieć sobie, że przynajmniej pozostali ci przyjaciele, i przywiązani krewni, oraz, że jeżeli przeszłość jest smutną, przyszłość za to czeka cię jak najświetniejsza.
W chwili kiedy pani de Rochaigue pocieszała sierotę w ten sposób, ktoś ostrożnie zapukał do drzwi.
— Kto tam? — zapytała baronowa.
— Marszałek dworu panny de Beaumesnil — odpowiedziano za drzwiami — który prosi o pozwolenie rzucenia się do jej stopy.
Ernestyna uczyniła znak wielkiego zdziwienia, lecz baronowa rzekła ze śmiechem:
— Jest to tylko żart pana de La Rochaigue, który pragnie złożyć ci swoje uszanowanie.
Panna de Beaumesnil usiłowała również uśmiechnąć się, poczem baronowa zawołała głośno:
— Wejdź pan, mości marszałku, wejdź pan.
Po tych słowach baron wszedł do salonu, pokazując więcej jak kiedykolwiek swoje długie zęby, zupełnie teraz odkryte uśmiechem zadowolenia, jakie powyższy żart w nim obudził; ukłoniwszy się grzecznie Ernestynie, pocałował ją w rękę i powiedział.
— Czy moja godna, ubóstwiana pupilka zawsze jeszcze jest ze mnie zadowolona, czy usługa jej jest doskonała, czy mieszkanie swoje znajduje odpowiedniem, czy nie znalazła w niem jakich niedogodności, czy ludzie jej nie zasługują na jaką naganę?
— Jest mi tu bardzo dobrze, panie, za nadto dobrze — odpowiedziała Ernestyna — gdyż to wspaniałe mieszkanie dla mnie jednej... jest...
— Nic nie jest zbyt pięknem, powabna pupilko — rzekł baron głosem uroczystym — nic nie jest zbyt wspaniałem dla najbogatszej dziedziczki we Francji.
— Szczególnie jestem szczęśliwa i wzruszona tem słodkiem przyjęciem, jakie w rodzinie pańskiej znajduję — dodała Ernestyna — a reszta, zapewniam pana, mało ma dla mnie znaczenia.
Wtem otworzyły się podwoje salonu i prawdziwy marszałek domu zawołał głośno:
— Pani, już podano do stołu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.