Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XIV.

Skoro pani de La Rochaigue, jej mąż, i siostra jego, zebrali się w salonie na drugiem piętrze, Helena de La Rochaigue, która od czasu wyjścia Herminji, zatopiona była w swych myślach, rzekła do baronowej głosem łagodnym i powolnym.
— Zdaje mi się, moja siostro, żeś niedobrze zrobiła. I wybierając taką nauczycielkę muzyki dla Ernestyny de Beaumesnil.
— Niedobrze? a to dlaczego? — zapytała baronowa.
— Gdyż dziewczyna ta zdaje się być dumną — odpowiedziała Helena z tąż samą łagodnością — czy nie uważałaś z jaką ona zadziwiającą dumą oddała te pięćset franków, chociaż jej zużyte suknie świadczą, jak bardzo potrzebuje takiej kwoty?
— Właśnie to mnie wzruszyło, — odparła pani de La Rochaigue — było coś tak ujmującego w tem dumnem wzbranianiu się ubogiego dziewczęcia, tyle było wrodzonej godności w jego postawie, że, prawdę powiedziawszy, mimowolnie uczułam w sobie chęć podania tej propozycji, którą ty kochana siostro znajdujesz niepożądaną.
— Pycha nie jest nigdy zajmującą, jest ona najniebezpieczniejszym z siedmiu grzechów śmiertelnych — odpowiedziała Helena słodkim głosem — pycha jest przeciwieństwem chrześcijańskiej pokory, bez której niemasz zbawienia — dodała — obawiam się zaś, ażeby ta dziewczyna nie wywarła szkodliwego wpływu na Ernestynę de Beaumesnil.
Pani de La Rochaigue spojrzała na męża z nieznacznym uśmiechem; ten odpowiedział jej lekkim wzruszeniem ramion, co dowodziło, jak mało oboje zważali na uwagę Heleny.
Przyzwyczajeni oddawna uważać swą pobożną siostrę, za nic nieznaczącą osobę, baron i jego żona nie pomyśleli nawet, ażeby stara panna, o tak niewzruszonej słodyczy, umyśle tak ograniczonym, która w ciągu dnia ledwie dwadzieścia słów wymówiła, mogła powziąć myśl wychodzącą zupełnie z jej klasztornych zwyczajów.
— Korzystać będziemy z twojej uwagi, kochana siostro — rzekła baronowa do Heleny. — W rzeczy samej, nie mamy jeszcze żadnego zbyt ścisłego obowiązku względem tej panienki. Zresztą, spostrzeżenie twoje wprowadza nas właśnie na przedmiot naszej rozmowy.
Na te słowa, baron podniósł się, szybko odwrócił krzesło, tak, ażeby się mogła oprzeć na jego poręczy i zapewnić swoim oratortskim poruszeniom i parlamentarnej postawie potrzebne miejsce. Już miał zacząć mówić, wsadziwszy lewą rękę za klapę fraka i spuściwszy prawą do właściwych jej ruchów, kiedy już żona rzekła:
— Przebacz, panie de La Rochaigue, ale chciej mi wyświadczyć jedną łaskę, to jest zostawić krzesło swoje na miejscu i usiąść spokojnie. Możesz zdanie swoje objawić bez używania żadnych figur retorycznych; rozmówimy się z sobą poprostu, bez wielkich rozpraw. Zachowaj pan swoje zdolności oratorskie na trybunę, która cię pewnie nie ominie, lecz dziś chciej mówić prosto, jak człowiek z taktem i z głową, inaczej, co chwila będę ci przerywała.
Baron znał z doświadczenia wstręt swej żony do mów jego, odwrócił więc napowrót krzesło ze smutkiem i uśmiechając się, usiadł.
Baronowa odezwała się pierwsza:
— Dziś wieczorem przyjeżdża Ernestyna, wypada nam przeto porozumieć się co do naszego przyszłego postępowania.
— Jest to rzeczą niezbędnie potrzebną — rzekł baron. — wszystko zależy od naszej zupełnej zgody; powinniśmy mieć w sobie zupełne, nieograniczone, ślepe zaufanie!
— Inaczej — dodała baronowa — utracimy wszelkie korzyści, jakich możemy spodziewać się z tej opieki.
— Gdyż człowiek — przerwał baron — nie dla własnej przyjemności zostaje opiekunem.
— Przeciwnie — odpowiedziała baronowa — opieka ta powinna przynosić nam tylko przyjemność i korzyści.
— Właśnie chciałem to powiedzieć — zawołał z pośpiechem jej małżonek.
— Nie wątpię o tem — odpowiedziała baronowa, dodając — najprzód trzeba postanowić ostatecznie, że co się tyczy Ernestyny, nigdy pojedyńczo i z osobna działać nie będziemy.
— Przyjmuję to — rzekł baron.
— Bardzo słusznie — powiedziała Helena.
— Ponieważ od dawnego już czasu zerwaliśmy z hrabiną de Beaumesnil, której charakter był mi nieznośny — mówiła dalej pani de La Rochaigue — przeto sposób myślenia Ernetsyny jest nam wcale nieznany; ale na szczęście, ma ona dopiero lat szesnaście, a w przeciągu dwóch dni poznamy się z nią należycie.
— Co do mnie, spuść się pani na moją przenikliwość — rzekł baron z machiawelskim wyrazem twarzy.
— Bezwątpienia, będę polegała na pana przenikliwości, ale też trochę i na mojej własnej, jeżeli mi pozwolisz — odpowiedziała baronowa — zresztą, jakikolwiek jest charakter Ernestyny, nie powinniśmy nic zmieniać w naszym układzie; należy jej okazywać wszelką względność i grzeczność, uprzedzać najmniejsze jej życzenia, badać jej skłonności, pochlebiać im, ujmować ją dla siebie, słowem, zjednać sobie jej miłość, jej cześć, tośmy powinni osiągnąć, to jest naszym celem. Co się tyczy środków znajdziemy je, skoro tylko poznamy zwyczaje i uczucia Ernestyny.
— Posłuchaj, pani, jak ja tę kwestję rozwiążę — rzekł baron podniósłszy się uroczyście — naprzód przypuszczam, że... — Lecz na jedno spojrzenie swej żony, baron usiadł napowrót i rzekł najspokojniej: — Ernestyna powinna widzieć tylko przez nas, działać tylko przez nas, oto, co jest najważniejsze.
— Cel uświęca środki — dodała Helena pobożnie.
— Zresztą, postanowiliśmy pierwsze kroki jak najlepiej, rzekła znowu baronowa. — Ernestyna będzie nam zapewne bardzo wdzięczną, żeśmy się usunęli na drugie piętro, ażeby jej pozostawić całe pierwsze, którego odnowienie, wyzłocenie i umeblowanie do jej użytku kosztowało przeszło pięćset tysięcy talarów.
— Wyzłocenie, umeblowanie i urządzenie, co wszystko ma się rozumieć, przy nas pozostanie, ponieważ dom jest naszą własnością — dodał baron wesoło — bo przedewszystkiem należało najbogatszą pannę we Francji jak to zostało postanowionem na radzie familijnej pomieścić przyzwoicie...
— Przejdźmy teraz do najważniejszej, do najdelikatniejszej kwestji — rzezkła dalej baronowa — do kwestji dotyczącej kandydatów do jej ręki, którzy niewątpliwie ze wszystkich stron się zbiegną.
— To rzecz niezawodna — wtrącił baron, unikając spojrzenia swej żony.
Helena nie powiedziała ani słowa, lecz jej uwaga zdawała się być podwojoną.
Baronowa mówiła dalej:
— Ernestyna ma lat szesnaście, jest zatem w wieku odpowiednim do zamążpójścia; nasze zaś względem niej położenie zjedna nam nadzwyczajne znaczenie w świecie, gdyż powszechne będzie mniemanie że stanowczo będziemy wpływać na wybór naszej wychowanki.
— To rzecz najmniejsza — rzekł baron.
— Wpływ ten tak już jest utwierdzony, od czasu jak mamy poruczoną sobie tę opiekę, — rzekła baronowa — że wiele osób, nader znakomitych swojem półcieniem i urodzeniem, używało tysiącznych środków, i używa ich dotąd w sposób nawet poniżający, ażeby pozyskać moje względy; zatem z takiej liczby klientów możemy odnosić ogromne korzyści.
— Ze mną także działo się toż samo — powiedział baron — osoby których od wielu już lat nie widziałem, a z któremi byłem obojętnie, albo nawet zupełnie źle, używały rozmaitych dróg, ażeby zawiązać ze mną dawne stosunki. Niedawno jeszcze u pani de Mirecourt, obskoczono mnie ze wszystkich stron, w literalnem znaczeniu tego słowa byłem zamknięty, oblężony...
— Nawet ten złośliwy margrabia de Maillefort, którego zawsze nienawidziłam — mówiła baronowa — nawet on usiłował...
— Ma pani słuszność — zawołał baron, przerywając swej żonie — trudno byłoby znaleźć coś złośliwszego, coś niekształtniejszego, coś bezczelniejszego, jak ten przeklęty garbus!
— Widziałem go dwa razy — wtrąciła Helena głosem pobożnym — wszystkie zbrodnie wypisane są na jego czole, ma on prawdziwie szatańską postać.
— Doskonale! — rzekła dalej baronowa — pewnego dnia szatan ten wpadł do mojego domu, jakby z obłoków, przyszedł ze zwykłym swoim spokojem, chociaż od pięciu lub sześciu lat nie postał u mnie ani razu; odtąd zaś był już kilka razy z wizytą poranną.
— Spodziewam się przecież, że jeżeli on pani pochlebia i łasi się, — rzekł baron — to pewnie nie czyni tego na własny rachunek, gdyż gruboby się omylił.
— To niezawodne — odpowiedziała baronowa — przekonaną też jestem, że pan de Maillefort ma tajemną myśl, że sobie ułożył plan jakiś, lecz oznajmiam panu, że ja plan ten wykryję i że mu się nie dam ująć ani podejść.
— Piekielny garbus! nieskończenie żałuję tego, że go tu znowu będę widywać — rzekł pan de La Rochaigue — ja go cierpieć nie mogę, nienawidzę go, pogardzam nim.
— O! mój Boże! — odpowiedziała baronowa niecierpliwie — niech będzie co chce, musimy już koniecznie znosić w naszym domu margrabiego. Ale kiedy podobny człowiek jest tak uprzedzający, cóż to dopiero będzie z innymi? wszystko to dowodzi naszej ważności. Musimy przeto umieć ciągnąć wszelkie stąd korzyści, i dlatego bylibyśmy już chyba bardzo niezręczni, gdybyśmy nie potrafili Ernestyny skłonić do odpowiedniego naszym widokom wyboru.
— Kochana żono, wybornie pani przedstawia wszelkie kwestje — zawołał baron z coraz większą uwagę, gdy tymczasem Helena z niemniejszą bacznością przysunęła krzesło swoje do brata i jego żony.
— A teraz — odezwała się dalej baronowa — czyśmy powinni chwilę wyboru Ernestyny przyśpieszyć, czy też odwlekać?
— Jest to pytanie bardzo ważne! — powiedział baron.
— Zdaniem mojem, należałoby każdą stanowczą w tej i mierze odpowiedź odwlekać do sześciu miesięcy — dodała baronowa.
— I ja tak myślę — odpowiedział baron, jakgdyby zamiary jego żony sprawiały mu jakąś tajemną radość.
— Ja również jestem tego samego mniemania co ty, mój bracie, i ty, moja siostro — rzekła Helena, która w milczeniu, ale z największą uwagą i ze spuszczonemi oczyma słuchała, nie tracąc ani jednego słowa z całej rozmowy.
— Wybornie — zawołała baronowa, która widocznie była zadowolona z tej powszechnej zgody; jeżeli zawsze tak będziemy zjednoczeni, to dopniemy do naszego celu, gdyż, ma się rozumieć samo przez się, że sobie formalnie przysięgamy — dodała baronowa głosem uroczystym — że sobie przysięgamy w imię naszego najdroższego interesu, nie przyjąć żadnego kandydata do ręki Ernestyny, nie porozumiawszy się poprzednio między sobą...
— Działać na własną korzyść i potajemnie, byłoby niecną, haniebną, godną wzgardy zdradą — zawołał baron, którego sama myśl na coś tak okropnego zdawała się oburzać.
— Jezu Chryste Panie! — rzekła Helena, załamując ręce, któżby śmiał pomyśleć o tak szkaradnej zdradzie?
— Byłoby to podłością — dodała ze swej strony baronowa — i więcej jak podłością, byłaby to nadzwyczajna niezręczność... O ile będziemy silni zgadzając się, o tyle będziemy słabymi w niezgodzie.
— Jedność czyni silnym — zawołał baron głosem stanowczym.
— Jeżeli zatem w postanowieniu przez nas troje przyjętem nic zmienionem nie będzie, wtedy każdy plan wydania Ernestyny za mąż, odroczymy do sześciu miesięcy, ażeby mieć czas korzystania z naszego wpływu.
— A ponieważ w tej mierze jużeśmy się zgodzili, mówiła dalej baronowa, przeto wypada nam ułożyć się co do innego artykułu, który także jest dosyć ważnym; czy należy Ernestynie zostawić jej guwernantkę, czy nie? Ta pani Lainé, ilem się dowiedziała, stoi nieco wyżej od zwyczajnych służących; od dwóch lat znajduje się przy Ernestynie, zatem musi mieć pewien wpływ na nią.
— Mam dobrą myśl — zawołał baron głosem pewnym i z przenikliwością — trzeba guwernantkę odpędzić! pozbawić ją zaufania Ernestyny! to byłoby wyborną rzeczą!
— Toby był zły środek — odpowiedziała baronowa.
— Moja kochana żono....
— Ale, mój panie, powinniśmy wpływ ten obrócić na naszą korzyść, należałoby tylko zjednać dla nas guwernantkę, skłonić ją ażeby postępowała według naszych rozkazów, potem ten ciągły wpływ, zamiast nam być szkodliwym, będzie korzystnym i to bardzo korzystnym.
— To prawda — rzekła Helena.
— Rzeczywiście, z tego stanowiska patrząc — dodał baron z namysłem — guwernantka może być bardzo pożyteczną, bardzo pomocną, bardzo usłużną. Ale gdyby się wahała przejść na naszą stronę! albo gdyby nasze usiłowania zjednania jej sobie obudziły nieufność Ernestyny...
— Trzeba roztropnie przystąpić do rzeczy — przerwała baronowa — jeżeli spostrzeżemy, że tej kobiety nie można pozyskać, w takim razie wrócimy do myśli pana de La Rochaigue, wtedy odprawimy guwernantkę.
Rozmowa ta została przerwana przez jednego ze służących, który oznajmił pani de la Rochaigue:
— Kurjer, który poprzedza karetę panny de Beaumesnil, w tej chwili przybył na dziedziniec, i oświadczył mi, że za pół godziny podróżni już przyjadą.
— Prędko, prędko do naszej toalety — zawołała baronowa, jak tylko służący wyszedł. Lecz po krótkiem zastanowieniu się, dodała — Ale myślę właśnie nad tem, jako krewni hrabiny nosiliśmy żałobę przez sześć miesięcy; możeby to zrobiło dobre wrażenie, gdybyśmy i teraz mieli na sobie żałobę? Wszyscy służący Ernestyny ubierają się czarno i wskutek naszego rozkazu jej pojazdy wybite zostaną na czarno. Czy się państwo nie obawiacie, ażeby Ernestyna nie wzięła tego za złe, gdybym w pierwszej chwili miała na sobie kolorowe suknie?
— Masz słuszność, kochana przyjaciółko — rzekł baron — przywdziej napowrót żałobę, choćby tylko na dwa tygodnie.
— Jest to dosyć nieprzyjemne — odpowiedziała baronowa, gdyż w czarnym kolorze nie jest mi do twarzy. Ale są ofiary, którym koniecznie poddać się trzeba. Co się dotyczy naszej umowy, — dodała baronowa — pamiętajcie nie czynić najmniejszego kroku na własną rękę, pod względem Ernestyny; przysięgliśmy na to.
— Przysięgliśmy — powiedział baron.
— Przysięgliśmy — powtórzyła Helena.
Poczem rozłączyły się te trzy osoby, dla ubrania się na wieczór i poszły do swoich pokojów.
Skoro tylko baronowa opuściła pana de La Rochaigue i jego siostrę, zamknęła się w swoim pokoju i spiesznie następujący napisała bilet...
„Kochana Juljo, mała przyjeżdża dzisiaj wieczorem; jutro około dziesiątej przed południem, będę u ciebie, nie mamy ani chwili czasu do stracenia... Daj o tem znać, wiesz komu, musimy się z sobą dobrze porozumieć. Milczenie.... i nieufność.

L. de La R.“

Na bilecie tym baronowa napisała następujący adres: „Do pani wicehrabiny de Mirecourt“.
Poczem obróciła się do swojej pokojowej i oddała jej bilet, mówiąc;
— Podczas kiedy będziemy u stołu, zaniesiesz ten bilet do pani de Mirecourt. Weźmiesz pudełko od koronek, jakgdybyś szła po jaki sprawunek do mojej toalety.
Prawie w tejże samej chwili baron zamknął się w swoim gabinecie i napisał list następujący:
„Pan de La Rochaigue prosi pana barona de Ravil, ażeby raczył oczekiwać na niego jutro pomiędzy godziną pierwszą i drugą po południu w swojem mieszkaniu; widzenie to jest koniecznie potrzebne.
„Pan de La Rochaigue liczy na obowiązującą punktualność pana de Ravil, i uprasza go o przyjęcie zapewnienia o jego prawdziwym szacunku“.
Na bilecie tym umieścił taki adres: „Do pana baron: de Ravil, przy ulicy Gaudot-de-Maiuroy. Nr. 7“.
I powiedział do swego kamerdynera:
— Natychmiast poślij kogo z tym listem na pocztę.
Nakoniec panna Helena postępowała również przezornie jak państwo de La Rochaigue, i skrycie następujący list napisała:
„Kochany księże, przybądź Wpan nieomylnie o godzinie dziesiątej zrana, jest to dzień umówiony. Bóg z tobą... Godzina nadeszła.
„Módl się Wpan za mnie, jak ja za niego się modlę.

H. de L. D“.

Na bilecie tym położyła następujący adres:
„Do JM. Księdza Ledoux, przy ulicy la Planche*.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.