Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


VIII.

W głębi pokoju, w którym Herminja obok służby pałacu uklękła, przy słabem świetle alabastrowej lampy widać było panią de Beaumesnil, kobietę około lat trzydziestu ośmiu, nadzwyczajnie bladą i wynędzniałą.
Hrabina siedziała na łóżku ze złożonemi rękami, opierając się na kilku poduszkach.
Jej rysy, ongiś rzadkiej piękności, wyrażały głęboką pobożność, jej wielkie oczy, niegdyś połyskujące żywym i czystym błękitem, były teraz przygasłe; utkwiła je z pewnym rodzajem wdzięczności, która przecież nie była bez obawy, w księdzu Ledoux, proboszczu jej parafji, który jej udzielał ostatnie namaszczenia.
Na chwilę przed przybyciem Herminji, hrabina stłumiła jeszcze bardziej swój głos, który i tak już był osłabiony cierpieniem.
— Ah! mój ojcze — rzekła do księdza — przebacz mi, ale w tej uroczystej chwili nie mogę się wstrzymać od bolesnej myśli o tem biednem dziecięciu, które także jest moją córką i nieszczęśliwem owocem błędu, który ciągle budził we mnie gorzki żal i zatruwał moje życie.
— Ciszej, pani hrabino — odpowiedział duchowny, spojrzawszy na grono służących i zobaczywszy pomiędzy nimi Herminję. — Ciszej, pani hrabino — powtórzył jeszcze — ona tu jest.
— Ona?
— Tak, dopiero co przyszła, klęczy pomiędzy służącymi.
To powiedziawszy, ksiądz odszedł od chorej i zamknął podwoje sypialni, dając znakiem do zrozumienia służbie, że obrządek już się ukończył.
— Rzeczywiście, przypominam sobie, wczoraj, kiedy Herminja wychodziła ode mnie — mówiła pani de Beaumesnil — prosiłam ją, ażeby o tym czasie wróciła; mój lekarz miał słuszność, anielski głos tej istoty, jej słodki śpiew nieraz łagodził moje boleści.
— Strzeż się pani bardzo — rzekł duchowny, powróciwszy i zostawszy sam na sam ze swoją penitentką — bądź pani ostrożną.
— Alboż nią nie jestem — odpowiedziała pani de Beaumesnil z gorzkim uśmiechem — moja córka nie domyśla się niczego.
— Zdaje się — mówił dalej ksiądz — gdyż przypadek, albo raczej nieodgadniona Wola Opatrzności sprowadziła tę młodą dziewczynę od kilku dni do pani domu. Zdaje się, że Bóg chce panią doświadczyć ciężką próbą.
— Prawda, bardzo ciężką, mój ojcze, gdyż muszę porzucić to życie, nigdy nie nazwawszy tej nieszczęśliwej moją córką. Ah! ja tę smutną tajemnicę do grobu z sobą zabiorę.
— Przysięga wkłada na panią taką ofiarę, jest to święty obowiązek! — rzekł ksiądz surowo. — Popełnić krzywoprzysięstwo, byłoby ciężkiem bluźnierstwem przeciw Bogu.
— Nigdy, mój ojcze, nigdy nie myślałam dopuścić się krzywoprzysięstwa — odpowiedziała pani de Beaumesnil z uległością — ale Bóg surowo mnie karze. Umieram, będąc zmuszona obchodzić się z mojem dziecięciem, które się tu znajduję, jak z osobą obcą, z mojem dziecięciem, które tu, o kilka kroków klęczy pomiędzy moimi służącymi i które nigdy nie ma się dowiedzieć, że jestem jego matką.
— Błąd pani był wielki, i pokuta musi być wielką!
— Ta ciężka pokuta trwa już dla mnie od tak dawna, mój ojcze. Wierna mojej przysiędze, nie miałam nigdy odwagi dowiadywać się, co się stało z tą nieszczęśliwą. Ah? gdyby nie przypadek, który ją przed kilku dniami do mnie sprowadził, byłabym umarła, nie ujrzawszy jej ani razu od lat siedemnastu.
— Myśli te szkodzą pani hrabinie — odezwał się duchowny pobożnie — wczoraj doprowadziły one panią do bardzo nierozsądnego kroku.
— Uspokój się, mój ojcze, kobieta, którą wczoraj jawnie, bez żadnej tajemnicy, dla uniknienia wszelkiego podejrzenia, kazałam sprowadzić, nie może domyślać się powodów, dla jakich żądałam od niej niektórych objaśnień, których tylko ona jedna mogła mi udzielić.
— Jakież są te objaśnienia?
— Przekonały mnie one najnieomylniej, jakem się tego spodziewała, o czem zresztą już wiedziałam, że Herminja jest moją córką.
— Ale jakże można liczyć na milczenie tej kobiety?
— Ona nie wie, co się z moją córką stało od szesnastu lat, kiedy się z nią rozstała.
— A nie mogłaż cię poznać?
— Oznajmiłam ci już, mój ojcze, że miałam maskę na twarzy, kiedy Herminja przy jej pomocy przyszła na świat. Wczoraj zaś, w rozmowie, jaką z nią miałam, z łatwością przyszło mi przekonać tę kobietę, że matka dziecięcia, o którem z nią mówiłam, oddawna już umarła.
— I za to kłamstwo muszę ci udzielić rozgrzeszenia, moja siostro — odpowiedział ksiądz Ledoux z surowością — widzisz teraz fatalne skutki twojej występnej miłości dla istoty, która stosownie do twojej przysięgi, na zawsze obcą pozostać ci powinna.
— Ah! ta przysięga! nieraz przeklinałam ją, ale pomimo tego dochowałam jej wiernie, mój ojcze!
— A jednak, moja siostro, wszystkie twoje myśli, nawet w tej chwili są zajęte tą dziewczyną.
— Wszystkie, nie, mój ojcze, ponieważ mam jeszcze drugie dziecię; ale ah! mogęż sercu mojemu nakazać, ażeby nie biło głośniej, kiedy zbliża się do mnie Herminja, która przecież także jest moją córką? Mogęż sercu mojemu nakazać, ażeby się nie wyrywało naprzeciw jej serca? Tylko rzeczy możebnych powinnibyście wymagać ode mnie, bo jeżeli mi się udaje przy zebraniu całej mojej odwagi, powściągnąć moje usta, moje spojrzenie, zadać sobie największy przymus, ukryć wszystko, co czuję, kiedy widzę przy sobie Hermiinję, nie mogę przecież zabronić sobie być matką!
— Wtedy powinnaś pani mnie słuchać — odpowiedział duchowny surowo. — Musisz jej pani zabronić wstępu do swego domu, masz bowiem po temu jasne powody; zatem wierzaj mi, pani, podziękuj jej za dotychczasowe usługi, i...
— Nigdy — odpowiedziała hrabina z pospiechem — nie, nigdy nie będę miała do tego odwagi. Nie jestem już dosyć nieszczęśliwa, mój Boże! że moja druga córka, której miłość w tej chwili byłaby dla mnie tak pocieszającą, w obcych znajduje się krajach, i opłakuje swego ojca, którego wyrwał jej tak okropny przypadek, a kto wie... może Ernestyna umiera podobnie jak i ja! Biedne dziecię. wyjechała stąd tak słaba, tak cierpiąca. O! niemasz godniejszej litości matki ode mnie! — I dwie gorzkie łzy spłynęły po licach pani de Beaumesnil.
— Odwagi, uspokój się, moja siostro — rzekł ksiądz Ledoux głosem pocieszającym i słodkim — nie trać odwagi, złóż całą nadzieję w Bogu; jego łaska jest wielka, On ci wynagrodzi to, żeś się temu świętemu obowiązkowi, który, jakem ci już powiedział, był tylko ostrożnością, tak po chrześcijańsku poddała. Bogu dzięki, chociaż twój stan jest niebezpieczny, nie jest on jeszcze beznadziejny.
Pani de Beaumesnil wstrząsnęła smutnie głową i odpowiedziała:
— Czuję się zawsze bardzo słabą, mój ojcze, ale jestem teraz spokojniejsza, ponieważ dopełniał ostatniej powinności. Ah! gdybym nie musiała myśleć o dzieciach swoich, umierałabym przynajmniej spokojnie.
— Rozumiem cię, moja siostro, przyszłość twojej prawej córki (mogę, powinienem tylko o tej mówić) przyszłość jej, powtarzam, niepokoi cię, i masz słuszność. Sierota i tak młoda... biedne dziecię!
— Ah! tak, matki nikt nie zastąpi.
— Dlaczegóż tedy, moja siostro — odpowiedział zwolna ksiądz Ledoux, spoglądając bystrym wzrokiem na chorą — dlaczegóż wahasz się ciągle zapewnić przyszłość tej drogiej córki? otyle przynajmniej, o ile to jest w twej mocy, czemuż nie dozwoliłaś mi, pomimo, że cię już od tak dawna o tę łaskę proszę, przedstawić tego pobożnego, tego dobrego młodzieńca, tego wzoru mądrości i cnoty, o którym ci już tak często mówiłem... Twoje macierzyńskie serce byłoby już oddawna ten skarb cnót chrześcijańskich według jego prawdziwej wartości oceniło i, będąc naprzód pewną, że córka twoja spełni twą ostatnią wolę, byłabyś jej w kilku wierszach własną napisanych ręką, a którebym ja doręczył temu kochanemu dziecięciu, byłabyś jej, mówię, poleciła na męża pana Celestyna de Macreuse, i córki twoja miałaby małżonka według woli i serca bożego, gdyż...
— Mój ojcze — rzekła pani de Beaumesnid, przerywając księdzu Ledoux, nie mogąc ukryć przykrego wrażenia, jakie czyniła na niej podobna rozmowa — powiedziałam ci już, że nie wątpię o przymiotach osoby, o której dopiero co mi wspomniałeś, ale córka moja, Ernestyna, nie ma jeszcze lat szesnastu; nie chcę wiązać jej przyszłości, wskazując jej na męża zupełnie nieznaną osobę. To kochane dziecię okazuje mi tyle miłości, tyle szacunku, że zdolnemby nawet było poświęcić się tym sposobem mej woli.
— Nie mówmy już o tem więcej, pani hrabino — rzekł ksiądz Ledoux śpiesznie i z postawą skruszoną. — Kiedym mówił o Celestynie de Macreuse, miałem tylko jednę myśl, to jest, uwolnić panią od wszelkiego niepokoju o los naszej ukochanej Ernestyny; tylko pozwól pani powiedzieć sobie, zwłaszcza, żeś pani wspomniała o poświęceniu, ah! lękaj się pani, ażeby twoje biedne dziecię nie stało się kiedyś ofiarą jakiego niegodnego męża, jakiego bezbożnego, rozpustnego i rozrzutnego człowieka! Mówisz pani, że nie chcesz przedwcześnie wywierać wpływu na wybór twej córki. Ale, niestety! któż pokieruje jej wyborem, jeżeli będzie tak nieszczęśliwą, że panią utraci? Mająż to uczynić krewni, którzy są zawsze samolubni lub niedbali; albo ma się to biedne łatwowierne dziecię na ślepo oddać pierwszemu popędowi serca? A wtedy, drżę na samą myśl o tem, moja siostro, na jakiż to zawód, na jaki nieuleczony żal i zgryzotę będzie ona wystawiona! Pomyśl pani o tem mnóstwie zalotników, których nęcić musi jej ogromny majątek! Ah! wierzaj mi, siostro moja, wierzaj mi, zaradź wcześniej nieszczęściu, jakie córce twej zagraża, zaradź mu mądrym i przekornym wyborem.
— Przebacz mi, mój ojcze — rzekła pani de Beaumesnil, boleśnie dotknięta tą rozmową, której koniec położyć już chciała — czuję się bardzo strudzoną; zresztą umiem ja cenić współczucie, jakie okazujesz dla losu mej córki, lecz spełnię obowiązki matki o tyle, o ile to będzie w mojej mocy; słowa twoje, mój księże, nie będą stracone, ręczę za to. Oby mi tylko niebo użyczyło siły i czasu do działania.
Zbyt zręczny i przebiegły, ażeby dłużej nalegać, rzekł ksiądz Ledoux łagodnie:
— Proś Boga, ażeby cię oświecił, moja siostro; nie wątpię, że da ci poznać obowiązki macierzyńskie; tylko nie trać odwagi i nadziei. Do jutra tedy, najmilsza siostro.
— Jutro... do Boga należy — odpowiedziała smutno hrabina.
— Będę się przynajmniej modlił do Niego, ażeby dni twoje przedłużył, moja siostro — odpowiedział duchowny z ukłonem i wyszedł z pokoju.
Zaledwie się oddalił, hrabina zadzwoniła natychmiast i zapytała jednę ze swoich pokojówek:
— Czy panna Herminja jest tu?
— Jest, pani.
— Poproś ją, ażeby przyszła do mnie.
— Dobrze, pani — odpowiedziała pokojówka i wyszła dla spełnienia tego rozkazu.
Henmlinja weszła blada i bardzo zasmucona, ale pozornie spokojna, do sypialni pani de Beaumesnil; w ręku trzymała kajet z nutami.
— Pani hrabina kazała mnie przywołać? — zapytała z uszanowaniem.
— Tak, pani, chciałam cię prosić o jednę łaskę — odpowiedziała pani de Beaumesnil, starając się wynaleźć jaki środek, ażeby się mogła do swej córki, materjalnie, że tak powiem, zbliżyć — na teraz nie mam zamiaru uciekać się do pani miłego i tak znakomitego talentu, dla sprawienia mi tej niespodziewanej ulgi, jaką mu jestem winna. Idzie mi o co innego.
— Gotowa jestem na rozkazy pani hrabiny — odpowiedziała Herminja ze spuszczonym wzrokiem.
— Dobrze tedy, oto mam napisać list, kilka wierszy tylko, lecz nie wiem, czy będę miała dosyć siły. Nie mam nikogo, coby był w stanie uczynić to na mojem miejscu; czybyś więc pani nie mogła dzisiejszego wieczoru być w razie potrzeby moim sekretarzem?
— Z jak największą chęcią — odpowiedziała Herminja żywo.
— Dziękuję pani za jej grzeczność.
— Czy pani hrabina życzy sobie, ażebym dała przybory do pisania? — zapytała Herminja nieśmiało.
— Dziękuję pani serdecznie — odpowiedziała biedna matka, która jednak czuła największą chęć przyjęcia ofiary swej córki, ażeby dłużej pozostać z nią sam na sam; zadzwonię, ażeby tu kto przyszedł, nie chciałabym zadawać pani tyle pracy.
— Nie jest to dla mnie trudne, pani hrabino; racz pani tylko powiedzieć mi gdzie znajdę wszystko, czego pani potrzebuje...
— Tam na stole, przy fortepianie; ale musisz pani także być tak łaskawą i zapalić jednę świecę woskową, ta lampa jest zbyt ciemna. Ale, doprawdy, ja nadużywam pani dobroci — dodała pani de Beaumesnil, gdy tymczasem jej córka skwapliwie zapaliła świecę i przyniosła do łóżka przybory piśmienne.
Hrabina wzięła arkusz papieru listowego, położyła go na małym pulpiciku, spoczywającym na jej kolanach, i odebrała pióro z jednej ręki Herminji, która trzymała w drugiej zapaloną świecę.
Pani de Beaumesnil chciała nakreślić kilka wyrazów, lecz osłabione oczy i wycieńczone siły nie dozwoliły jej dalej pisać, pióro wypadło z jej wątłych palców. Wtedy, upadłszy na poduszki, hrabina rzekła z westchnieniem i gorzkim uśmiechem:
— Zbyt ufałam moim siłom, muszę przyjąć pomoc, którą mi pani raczyłaś łaskawie ofiarować.
— Pani hrabina już tak dawno przykuta jest do łóżka, że mała słabość nie powinna pani bynajmniej dziwić — odpowiedziała Herminja, która czuła rzeczywistą potrzebę uspokojenia i siebie i pani de Beaumesnil.
— Ma pani słuszność, szaleństwem było z mojej strony chcieć dzisiaj coś pisać. Jeżeli więc pani pozwoli, będę dyktowała.
Ponieważ Herminja ze skromności pozostała w kapeluszu, przeto hrabina, której ten kapelusz poczęści zasłaniał twarz jej córki, rzekła z pewną nieśmiałością:
— Czybyś pani nie zdjęła kapelusza? zdaje mi się, że byłoby pani wygodniej pisać.
Herminja uczyniła zadość temu «wezwaniu, a hrabina, która oka z niej nie spuściła, mogła teraz z macierzyńską dumą uwielbiać to zachwycające oblicze, otoczone długiemi puklami włosów.
— Czekam rozkazów pani hrabiny — odezwała się Herminja, siadając do stołu.
— Otóż tak pani napiszesz — odpowiedziała pani de Beaumesnil i podyktowała następujące wyrazy:
„Pani de Beaumesnil byłaby bardzo wdzięczna panu de Maillefort, gdyby raczył do niej przybyć jak można najspieszniej, choćby późnym wieczorem.
„Ponieważ pani de Beaumesnil czuje się bardzo cierpiącą, przeto zmuszona jest udać się do obcej ręki, ażeby napisać do pana de Malillefort, któremu ponawia zapewnienie swoich przyjaznych uczuć“.
Podczas kiedy pani de Beaumesnil dyktowała ten bilet, serce jej było zarazem dręczone jedną z tych dziecinnych i bolesnych obaw, jakie tylko matka uczuć może.
Przyjemnie zdziwiona wykwintnością mowy i poruszeń, jakie spostrzegła w swej córce, w której poznała także artystkę pierwszego rzędu, zapytała hrabina z tym dręczącym i troskliwym niepokojem matki, czy też wychowanie Herminji jest zupełnem, czy to wychowanie nie jest zaniedbanem w niektórych częściach na korzyść jedynie jej znakomitego talentu? Cóż mam powiedzieć więcej?... najmniejsze drobnostki są ważnemi dla dumy macierzyńskiej. W tej chwili pani de Beaumesnil, pomimo innych poważnych bolesnych myśli, zajęta była jedną okolicznością.
Czy jej córka pisała ortograficznie? czy jej córka pisała pięknie?
Dlatego też hrabina wahała się chwilę, zanim odważyła się prosić Herminję, ażeby jej przyniosła list, który napisała; gdy jednak nie mogła oprzeć się tej pokusie, zatem powiedziała:
— Napisałaś już, pani?
— Napisałam, pani hrabino.
— Nie pokazałabyś mi pani tego biletu? chciałabym zobaczyć czy... czy nazwisko pana de Maillefort jest właściwie napisane, gdyż zapomniałam powiedzieć pani jego ortografję — dodała hrabina, nie znajdując innego pozoru dla usprawiedliwienia swej ciekawości.
Herminja oddała hrabinie bilet. Jakże wielką była radosna duma tej ostatniej, gdy nietylko te kilka wierszy zupełnie poprawnie, ale nawet bardzo pięknie znalazła napisane.
— Zupełnie dobrze... doprawdy, nie widziałam piękniejszego pisma — rzekła pani de Beaumesnil żywo; lecz obawiając się, ażeby nie zdradziła swego wzruszenia, dodała spokojnie — chciej teraz adres napisać: Do Pana Margrabiego de Maillefort. Ulica des Martyrs, Nr. 45.
Pani de Beaumesnil zadzwoniła na swą zaufaną pokojówkę. Skoro nadeszła, hrabina powiedziała:
— Pani Dupont, weź pani powóz i zawieź ten list podług adresu; jeżeliby pan de Maillefort miał wkrótce powrócić do domu, to zaczekaj pani na niego...
— Ale — zagadnęła służąca, zdziwiona tym rozkazem, któryby mogło wykonać tyle innych osób w pałacu — gdyby pani hrabina w mojej nieobecności czego potrzebowała, tylko ja jedna obeznana jestem <ze służbą około pani... i...
— Proszę zająć się najprzód tem zleceniem — odpowiedziała pani de Beaumesnil — ta pani będzie już tak łaskawą, że mi nie odmówi swej pomocy, jeżeli mi czego będzie potrzeba.
Herminija ukłoniła się tylko.
Podczas kiedy hrabina wydawała swej służącej powyższy rozkaz, Herminja, nie obawiając się już spotkania ze wzrokiem chorej damy, utkwiła spojrzenie pełne czułości i obawy w lica pani de Beaumesnil, mówiąc z rozdzierającą serce rezygnacją do siebie samej:
— Nie śmiem inaczej na nią spoglądać, jak tylko potajemnie, a jednak to moja matka! Ah! oby się ona nigdy nie dowiedziała, że znam smutną tajemnicę mojego urodzenia!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.