Sen (Lenartowicz)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
SEN.



I byłem jakby we śnie pogrążony,
I jak na jawie, nie tykając ziemi;
Kiedy ujrzałem jakby dym czerwony,
Bijący z ziemi porami wszystkiemi,
Jak gdyby wszystka ludzka krew szła w górę,
Wołając: Boże nasz bądź pochwalony!
I zobaczyłem krzyż schodzący w chmurę,
A na nim Chrystus, którego twarz Boża,
Była cierpiąca a piękna jak zorza.

Pierwszy raz w życiu widziałem więc Pana,
Z tą wszechmiłością o jakiéj świat niewie,
Rozwieszonego na krzyżowém drzewie,
A krwią płynęła prawéj ręki rana,
Za którą miesiąc zachodził tak z boku,
Czerwony jako gasnące zarzewie,
Kiedy poniżéj we krwawym półmroku,
Anioł wyrzucał węgle z kadzielnicy,
W przestrzeń zaćmioną dla ziemskiej źrzenicy.

To ja widziałem we śnie jakom żywy,
Pod tarczą stojąc ze stali błyskotnéj,
Pod jaką rzymscy chronili się męże,
I usłyszałem głos wskróś przenikliwy,
Chociaż w przestrzeni téj byłem samotny,
Zaiste wielu z braci twéj polęże.....
Zaiste wielu grzmiał jak trąba grzmiąca
Na mnie pod tarczą jasną jak ze słońca.
I raz mnie zimnem przejmowała trwoga,
To palił żarem złoty puklerz Boga,
Z którego biegły w dalekie obszary,
Światła, nadziei, miłości i wiary.

Rzym 16. Marca 1860 r.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teofil Lenartowicz.