Semko/Tom III/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Semko‎ | Tom III
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Semko
Podtytuł (Czasy bezkrólewia po Ludwiku).
(Jagiełło i Jadwiga)
Wydawca Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



VI.

Wieści najdziwaczniejsze poprzedziły panów litewskich. Ciekawość do najwyższego stopnia rozbudzoną była w Krakowie. Na zamku przestrach panował. Jadwiga chodziła blada i pomięszana, próżno szukając w kimś z otaczających pomocy, obrony jakiejś, otuchy.
Radlica nawet uspokajając ją, nie umiał nic nad to więcej powiedzieć, że posłów odpychać się nie godziło. Tymczasem panowie rady, nie wyjmując trochę obojętniejszego w tej sprawie Spytka z Mielsztyna, gotowali się na jak najwspanialsze przyjęcie wysłańców Jagiełłowych. Wiedziano już, że nimi byli dwaj bracia księcia, Skirgiełło i Borys, kilku znaczniejszych Bajorasów, a przewodnikiem ich i duszą poselstwa całego był ów Hawnul, który pierwszy powziął myśl zuchwałą połączenia dwóch krajów...
Jaśko z Tęczyna, Jan z Tarnowa, duchowieństwo, oczekiwali z żywą niecierpliwością Litwinów, lecz razem z niepokojem wielkim. Od tego jak się owi na pół dzicy ludzie wydać mieli i okazać, bardzo wiele zależało.
Wiadomem było wszystkim, że pogańska Litwa, choć nieochrzczona, choć odosobniona, tak już dziką jak przed laty nie była. Przez Ruś wciskało się tam chrześciaństwo, wojny obeznawały ze światem, obyczajem zachodnim i europejską ogładą. Pomimo to, obawiano się, aby posłowie nie zastraszyli sobą i królowej i dworu jej pieszczonego...
Goniec, który na noclegu oglądał orszak poselski opowiadał o nim tylko, że był nadzwyczaj wspaniały i liczny, i że sypano pieniędzmi po drodze...
Na spotkanie książąt wyjechał stary Dobiesław z Kurozwęk z synem, ciekawy Spytek, który miał wieczorem ponieść o nich wieści na zamek i wielu innych panów...
Jechał Skirgiełło we zbroi i rycerskiem ubraniu nader wspaniałem, z wielką dumą i butą z twarzą surowego charakteru, z ponurem wejrzeniem, i ten wcale sobie nie mógł pozyskać ludzi powierzchownością. Natomiast Borys, z cudzoziemska bardzo wykwintnie ubrany, oblicza niespokojnego, ożywionego, podobniejszym był do kogoś z zachodu przybywającego, niż do gościa z Litwy.
Algimunt i Bajorasowie, przyodziani też byli tak, iż nie razili niczem dzikiem... Nie różnili się oni strojem od znanych tu Rusinów, a futra, pokrycia ich, suknie, rzędy na koniach, aż do zbytku były bogate, i wspaniałe. Złoto kapało z pokryć koni, i świeciło na rzędach...
Służba na wpół z ruska odziana, w części tylko zdradzała czapkami, pasami, krojem kożuchów i uzbrojeniem pochodzenie swoje.
Poselstwo wjeżdżające, któremu za tłumacza i pośrednika Hawnul służył, stawiło się nadzwyczaj okazale i świetnie...
Kraków, który się wysypał w ulice dla widzenia go, cały był pod wrażeniem jakiejś potęgi, której piętno mieli na sobie ci ludzie. Uderzało wszystkich umyślnie na jaw wydobyte bogactwo, zbytek, nieco jaskrawy, trochę dziwaczny, lecz niewątpliwy... Wschodnie jedwabie, szkarłaty, kobierce, szyte opony ciężkie, wspaniałe i kosztowne futra sobole, kunie, rysie, gronostajowe, króla godne były...
Więcej dzikości a mniej okazałości spodziewano się po nich. Zdumiał też panów Borys swą europejską ogładą i Hawnul niemiec, oswojeniem z obyczajami zachodniemi.
Jeden Skirgiełło wśród nich najmniej mógł pociągać ku sobie.
Dobiesław z Kurozwęk zawczasu przysposobił dla poselstwa gospodę, dał przystawów do posługi, i wszystko cokolwiek do życia potrzebować mogli panowie, dwór, czeladzie i konie. Było odwiecznym zwyczajem, który się utrzymywał długo a trwa do dziś dnia na wschodzie, iż posłów od granicy podejmowano kosztem tego, do którego przybywali. Oprócz tego dawano podarki, przyoblekano w szaty kosztowne przy posłuchaniu... Na dworze polskim za synów Jagiełły wschodni ten obyczaj utrzymywał się jeszcze.
W gospodzie znaleźli książęta już stoły zastawione i wszelkie wygody, jakich tylko mogli potrzebować... Szlachta ruska, której z nimi łatwo się było zrozumieć, pełniła obowiązki przystawów, lecz oprócz niej, ciekawość gromadziła tu tłumy...
Trochę ona zawiedzioną tem została, że posłowie nie zbyt obco i dziwnie wyglądali...
Spytek z Mielsztyna wiedząc z jakim tam niepokojem królowa czekać będzie na wiadomość, pospieszył wprost na zamek...
Piękna Elża Emrykowna przykazała mu, aby się stawił przed wszystkiemi. Być może, iż go tu kto wyprzedził do przedsieni i na podwórce, ale nie do komnat królowej.
Jadwiga z różańcem poświęcanym w rączkach, drżąca, blada siedziała na swem krześle złocistem, otoczona pannami i matronami, niema, przysłuchując się każdemu szmerowi jaki ją dochodził zdala... Dziewczęta szeptały cicho, nie śmiejąc przerwać modlitwy i marzenia.
Było to więcej marzenie niż modlitwa. Usta rozpoczynały ją czasem, lecz myśl natrętna zamykała je... Zadumana patrzała nie widząc. Myślała o młodości swej i Wilhelmie, który nie przybywał.
Wśród tej ciszy oczekiwania, Spytek wszedł i na widok jego królowa zbladła bardziej jeszcze, usta jej zadrżały, pytać go nie śmiały.
Elża Emrykowna dała znak, aby się zbliżył. Pytano go oczyma gorejącemi od ciekawości, tylko w wejrzeniu królowej więcej było niepokoju, niż żądzy dowiedzenia się czegoś.
— Posłowie przybyli — rzekł powolnie Spytek. — Poselstwo podobne do zwykłych, i tem się chyba różni od innych, że niezmiernie bogato i wspaniale występuje...
Bracia Jagiełły, chrześcianie oba Skirgiełło, niepiękny i niemiły, Borys, człek bywały i gładki. Prowadzi ich Hawnul, Niemiec, który tu już pono bywał, a ten niema nic w sobie dzikiego, jak w ogóle posłowie na pogan nie wyglądają i nie są podobno też nimi...
Królowa ze spuszczonemi słuchając oczyma, nie rzuciła żadnego zapytania, bo niepokoju swego głosem, ni słowem nie chciała okazać. Za to Elża i matka jej, starsze panie z orszaku poczęły badać Spytka. Chciały wiedzieć, jak wyglądał orszak, jak mówili ludzie, jakie nosili szaty i t. p.
Spytek opowiadał jeszcze, gdy marszałek Mikołaj z Brzezia wszedł dla oznajmienia Jadwidze, że nazajutrz uroczyste posłuchanie posłom dać chciano, i czyby nic przeciwko temu nie miała.
Z energią i niecierpliwością królowa podniosła główkę.
— Jutro? kiedy chcecie. Jak najprędzej, potrzeba je przyjąć i odprawić... Jak najprędzej...
Z drżącego głosu mógł marszałek wnioskować, iż raczej pozbyć się natrętnych posłów, niż przyjmować ich chciała...
— Gdybyś w. miłość — odezwał się Mikołaj z Brzezia, widząc poruszenie królowej — nakazała odłożyć dzień, dwa, zastosujemy się do jej woli.
— Alboż ja mam wolę jeszcze? — odparła dumnie, z urazą królowa. — Poselstwo to... jest mi niemiłem, to wiecie. Nie żądałam go. Ja nań inaczej jak odrzuceniem prośby Jagiełły, odpowiedzieć nie mogę. Wy, czyńcie, co chcecie...
Marszałek z przykrością wysłuchał wymówek, skłonił głowę.
— Jutro więc...
— Jutro, dziś, rządzicie sami, stanówcie sami — zawołała Jadwiga, i dała znak pożegnania.
Wysunął się marszałek, Elża objęła królowę, przykląkłszy przed nią, i cichemi pocieszała słowy... Spytek za marszałkiem pospieszył.
Nazajutrz czyniono od rana przygotowania na zamku w wielkiej sali, w której tron stał pod baldachymem... Zawieszano ściany oponami, wyściełano podłogi, przyozdabiano królowej siedzenie... Ona sama, choć we łzach cała, opierając się i ręce łamiąc, musiała się poddać przystrojeniu królewskiemu, wdziać tę ciężką koronę i ten płaszcz, co jej uginał ramiona.
Zbliżała się chwila, gdy posłowie przybywać mieli, a na sali już część panów i dworu się znajdowała, gdy Jadwiga dotąd pomięszana i płacząca, odzyskała odwagę i majestat królowej. Mówiła sobie w duchu: niech czynią co chcą żadna siła mnie nie zmusi... Obcy łez nie będą widzieli. Oczy jej oschły, czoło się wypogodziło, bladość tylko na licu została... Cudownie piękna, bo i boleść przyczyniała się do nadania tragicznego blasku jej twarzyczce, wyszła w orszaku swych pań, dworzan, dziewic, postrojonych najwspanialej do wielkiej sali i zasiadła na tronie. Obok niej pierwsze siedzenie zajmował arcybiskup, biskupi, Dobiesław jako pan krakowski, wojewodowie, kasztelanowie, urzędnicy dworu...
Każdy z nich wysadzał się dnia tego na strój, który powagę podnosił, a o bogactwach Polski mógł dać wyobrażenie Litwinom.
Trąby i fletnie dały znać o przybywających. Jadwiga długo podnieść na nich oczów nie śmiała...
Szli i oni w szatach okazałych, Świdrygieł w złotogłowie i gronostajach, Borys w zbroi złoconej i szmelcowanej, z łańcuchami ciężkiemi na szyjach...
Za nimi dwunastu służby w jednéj barwie, niosło skrzynie i pudła, misy srebrne, naczynia złote...
Były to dary Jagiełły. Skarb polski za Kaźmirza był jednym z najmożniejszych na północy, lecz ci co go oglądali, zdziwić się mogli kosztownym darom litewskiego pana.
Naczyń tych i klejnotów robota wytworna, nie była podobną do tej, jaką złotnicy francuzcy i niemieccy wykonywali. Złoto okrywały szmelce kolorowe, jaskrawe, dziergane jak koronki na tle jasnem, kształty naczyń były dziwaczne, lecz kamienie ogromne, oprawy ciężkie nadawały im charakter jakiś osobliwy, a po swojemu piękny. Dary te, które u stóp tronu składano choć królowa okiem na nie rzucić nawet niechciała, zdumiały ilością swą i ceną.
Za to złoto, szafowane hojnie, kupić ją chciano! myślała słuchając brzęku naczyń składanych na kobiercu...
Skirgiełło jako główny poseł, przemówił po rusku...
Język ten i Jadwidze i wszystkim był zrozumiały, gdyż słowiańskie mowy, bliższe kolebki, podobniejszemi były do siebie.
W mowie swej od Jagiełły ofiarował królowej w zamian za rękę nawrócenie swoje i kraju całego, o które Krzyżacy tak się starali; uwolnienie jeńców, przyłączenie do Polski swych krajów wszystkich, odzyskanie Pomorza, Dobrzynia i Chełmna: krajów od Korony oderwanych...
Naostatek, ponieważ małżeństwo z Wilhelmem pod zakładem dwóch kroć sto tysięcy było przyrzeczonem, i tą porękę Jagiełło zapłacić się ofiarował.
Zaprawdę, słuchając tych obietnic mogła królowa zblednąć i zadrżeć, tak one były ponętne dla Polski, a tak musiały wszystkie serca skłonić ku Jagielle, oprócz biednego jej serca...
Jak szmeru niemiłego słuchała Jadwiga tej mowy, postanowiwszy ani odpowiedzieć, ani dać znaku żadnego przyzwolenia na nie. Zamknęła się w niezłomnem, pogardliwem milczeniu.
Cóż ją obchodzić miało, co się tu działo? Dała więc odpowiadać za siebie panom, którzy podziękowawszy posłom, prosili w imię królowej o czas do namysłu.
Skirgiełło i Borys łatwo mogli zmiarkować, jakie były uczucia Jadwigi.
Lecz widzieli w niej, wedle swojego obyczaju, naprzód, słabą niewładnącą sobą niewiastę, dziewczę niedorosłe, i dziecię, którem rozporządzała matka...
Dano im do zrozumienia, że obrzęd krakowski był tylko ceremonią, a wszystko rozstrzygnąć się miało na Węgrzech.
Po kilku przemówieniach, których królowa czekała niecierpliwie końca, posłowie nizko się pokłoniwszy opuścili salę, a Jadwiga natychmiast porwała się z tronu męczeńskiego i wyszła ze swym dworem, płacz tłumiąc w sobie i gniew.
Podskarbi Dymitr biegł za nią, pytając co z darami uczynić rozkaże.
Odwróciła się surowo patrząc nań.
— Do skarbca je weźcie sobie, ani wiedzieć ni tknąć ich nie chcę, do skarbca!!
Dnia tego Dobiesław z Kurozwęk i Mikołaj z Brzezia, wielką ucztą przyjmowali poselstwo na zamku, ale Jadwiga wyjść ani na chwilę nie chciała. Musiano poszanować jej wolę.
Biskup Radlica, niespokojny zaczął panów upominać o to, iż królowę drażniąc o chorobę ciężką przyprawić mogą. Co dzień widział wzrastający niepokój, Hilda mówiła z płaczem o nocach bezsennych.
Biskup chciał przepisać leki, lecz królowa przyjęcia ich odmówiła.
Wszystko to grożącem być zaczynało. Dni parę upłynęło spokojniej i mogło się zdawać Jadwidze, że opór jej powstrzyma może panów, litość w nich obudzi...
Litowali się wszyscy, lecz nikt nie myślał, zrzec się myśli, która o przyszłej wielkości i potędze miała stanowić. Najbardziej oddani młodej królowej, jak Spytek z Mielsztyna, uznawali się zwyciężonemi ofiarą, jaką im przynoszono, a odrzucić jej nie było podobna.
Napróżno piękna Elża, narzeczona Spytka starała się go nawrócić — znajdowała go zamkniętym, milczącym lecz niewzruszonym... Składał winę na drugich.
Obrady u Dobiesława z Kurozwęk, u Jaśka z Tęczyna trwały już dni kilka. Królowa o skutku ich nie wiedziała. Dopiero gdy postanowienie powzięto, przyszli z niem panowie rady do młodej pani.
Nie ulegali jej, lecz starali się przynajmniej osłodzić to, co byli zmuszeni zwiastować. Najłagodniejszy Jaśko z Tęczyna i arcybiskup oświadczyli Jadwidze, że nic sami nie chcąc wyrzekać, poselstwo odprawiają do królowej matki.
Jadwiga usłyszawszy to, ochłonęła z obawy podniosła oczy. Zdało się jej to wybawieniem, nie wątpiła, że kochająca ją matka, sprzyjająca dotąd Wilhelmowi, ona, co jej samej zapewnienie dała, iż poślubić go musi, posłów odprawi odmową...
— Matka moja wie najlepiej, że mnie wiąże przysięga — rzekła — niech z jej ust to posłyszą.
Śmielej spojrzała i odetchnęła.
Jaśko z Tęczyna dodał, że i dla przewodu, i dla porozumienia z królową, oni także posłów swych wyprawią z nimi.
— Kogo? — zapytała królowa niespokojnie...
Arcybiskup wymienił, podczaszego Włodka z Ogrodzieńca, Mikołaja Bogorję i Krystyna z Ostrowa.
Z tych pierwszy tylko bliżej był królowej znanym i pomyślała natychmiast, że widzieć go musi... Ona też chciała mieć od siebie posła, ale kogóż wybrać miała?
Nazajutrz podczaszy Włodko przybył z rana, posłano po niego. Zastał królową mężną i spokojną. Podeszła ku niemu sama.
— Jedziecie z posłami? — spytała. — Tak? chcecież być moim zarazem do matki?
Włodko oświadczał się z gotowością. Niebardzo mu ufała pani, bo miała czas się dowiedzieć, że szedł jednomyślnie z innemi, lecz był to mąż szlachetny; obowiązek sumienia nakazywał mu poselstwo sprawić w myśl królowej.
— Nie wiem jak trzymacie o tem wszystkiem co się tu dzieje — rzekła z powagą nad wiek swój — ani chcę wiedzieć co w sercu macie. Żądam słowa od was, że matce mej powiecie, co jej poślę przez was?
— Miłościwa pani — odparł podczaszy — to obowiązek...
Jadwiga patrzała w ziemię.
— Powiedzcie matce mej, iż przypominam jej słowo mi dane, zaręczenie, iż od męża mojego nie będę rozdzieloną... Powiedzcie, że chcę i dotrzymam przysięgi, a żadna moc postanowienia tego nie złamie.
Podczaszy milczał, pochylał się z pokorą, szeptał coś, zmieszanym był.
Jadwiga wzrokiem go zmierzyła.
— Mam słowo wasze...
— Dotrzymam go...
Nazajutrz posłowie odjeżdżać mieli. Sama pozostawszy, Jadwiga stawała się dziecięciem. Szła skarżyć się Hildzie i płakać...
Zmuszona być królową, czuła w sobie męztwo, lecz siły nie wystarczały...
— Oni ślą do matki! ja nie mam posłać kogo! Włodko powie com poleciła, lecz bronić mnie nie będzie, nie poprze!!
Załamywała ręce. Myślała o Gniewoszu, ten oczekując niemal codzień Wilhelma, oddalić się nie mógł — nie było wysłać kogo. Naówczas Hildzie na myśl przypadł przybłąkany do dworu klecha...
Nie wspomniała jednak o nim, póki nie wybadała. Bobrek kręcił się zawsze blizko, aby się łatwo dać znaleźć. Na pierwszy szept Hildy, z radością wielką, podjął się tajemnego poselstwa. Jego rzeczą było, jak powiadał, uczepić się jadących, wprosić do jakiegoś orszaku. Miał już na myśli Hawnula.
Zbiegł z tem co żywiej na miasto. Kłamstwo nigdy go nie kosztowało, a pokorę mistrzowsko odgrywać umiał. Lecz niełatwo było przystęp uzyskać do człowieka, który tu teraz był wszystkiem.
Skirgiełło i Borys byli Jagiełły posłami jawnemi, tajemnym i głównym Hawnul. On się umawiał z panami, on wszystko prowadził.
Kraj jego szaty całując i okazując nadzwyczajną radość z widzenia tego, którego dobroczyńcą swym nazywał, schwycił w sieni na przesmyku Hawnula Bobrek...
Starosta przypominał go sobie, lecz zimno go przyjął...
— Panie, mam was prosić o łaskę wielką! — zawołał.
— Mów a żywo, bo czasu do stracenia nie mam — odrzekł Hawnul.
Naówczas szybko, zręcznie splótł Bobrek bajkę, jako na dworze starej królowej miał brata, który tam chorzał, a on z obowiązku chrześciańskiego odwiedzić go pragnął.
Stręczył się za sługę bodaj, za pachołka w podróży.
Hawnul zaledwie chwilę pomyślawszy przystał na to, aby się klecha do jego orszaku przyłączył, a Bobrek do kolan mu się pochylił, oczy w niebo podniósł. Strzelisty akt uczynił do Boga... życzył mu nagrody za miłosierdzie od Pana w niebiosach...
I gdy posłowie litewscy wyjeżdżali z Krakowa, prowadzeni przez Polaków, kierując się ku Nowemu Sączowi, Bobrek pokorniutki szłapał z nimi na koniku patrząc tylko, czy po drodze nieuda mu się coś pochwycić do kieszeni lub pamięci.
Młoda królowa, nawet w tych, co ją musieli poświęcić dla Polski, obudzała żywe współczucie, jako ofiara. Wprawdzie w Polsce miłość wypieszczona, wystudyowana, truwerów i minnesingerów, dworów miłosnych, trybunałów sentymentu, nie przyjęła się nigdy i nie zakwitła. Wyjątkowo może śpiewano o niej na wrocławskim dworze, lecz rycerstwo polskie nie miało ani czasu ni usposobienia bawić się w miłostki żadne.
Pojmowano przywiązanie, rozumiano obowiązek, krew szalała często w chwilowem rozpasaniu, lecz nie spędzano dni i wieczorów na roztrząsaniu zadań serdecznych, jak na zachodzie.
W wolnej chwili wolano trefny żart, opowiadanie dowcipne, nad pieśń latającą w obłokach.
Mówiono też sobie, że królowa swego ulubionego Wilhelma, rozstawszy się z nim zapomni, a małżonka ukocha i będzie z nim szczęśliwą. Jej wiek nie pozwalał dziecinnego przywiązania brać tak poważnie, aby dla niego kraj poświęcić.
Z dniem każdym połączenie Litwy z Polską wydawało się potężniejszą dźwignią przyszłości.
Wszystko musiało przed niem ustąpić.
Gniewosz ile razy próbował zjednać kogo dla królowej, znajdował prawie zawsze litość dla niej, lecz najgorętszą przytem żądzę — przyjęcia ofiar Jagiełły.
Sprawa jego nie potrzebowała rzeczników, sama mówiła za sobą.
Jedynym środkiem niedopuszczenia Jagiełły, było połączenie pospieszne z Wilhelmem, na mocy owego ślubu w dzieciństwie. Na nie rachowała Jadwiga, a Wilhelm, oczekiwany ciągle, nie przybywał. Przychodziły dni zwątpienia, w których Jadwiga sądząc się opuszczoną, płakała...
Nie przypuszczała, aby ją cokolwiek bądź zmusić mogło do oddania ręki Litwinowi; a to, co jej o nim opowiadano, ciągle zwiększało jeszcze odrazę i wstręt nieprzełamany. Z miasta przynoszono opowiadania, jakoby zaczerpnięte od litewskich posłów dworu, wystawujące Jagiełłę jako potwornego człowieka, dzikiego, lubującego się w przelewaniu krwi, zamkniętego w sobie, małomównego, popędliwego, podejrzliwego, żyjącego mięsem surowem, dnie i noce spędzającego po lasach, w których bałwochwalskie spełniał obrzędy.
Śmierć Kiejstuta i wielu innych przypisywano jemu... Krzyżacy i ludzie Wilhelmowi sprzyjający, wymyślali coraz nowe potwarze.
Niecierpliwość Jadwigi, żal jej do Wilhelma, który na zawołanie dla ratunku jej nie spieszył, dały się uczuć i Gniewoszowi, niewiedzącemu już jak miał siebie tłumaczyć i jego uniewinniać.
Wreszcie wieczora jednego nadbiegł goniec do Gniewosza wyprawiony, oznajmujący przybycie księcia nazajutrz, i żądający dlań gospody.
Gniewosz ostrożny i zabiegliwy, własny dom swój niedaleki od zamku, opróżniony i oczyszczony ofiarował.
Wspanialejby było u Franczka Morszteina lecz podkomorzy zazdrośnym był, lękał się, aby kto inny umysłem młodym nie zawładnął.
Gdy Hilda wpadła do komnaty królowej, zdyszana, uśmiechnięta i po cichu chciała jej szepnąć wesołą nowinę Jadwiga, która się z twarzy ochmistrzyni domyśliła już co przyniosła, porwała się od krosien, zmieniona radością, szczęśliwa, zwycięzka, i powitała ją sama wykrzykiem.
— Mów głośno! Wiem co przynosisz! nie chcę tajemnic żadnych. Niech świat cały słyszy! Mój mąż przybywa!!
Mój mąż? kiedy?
— Jutro?
Twarz młodej pani zabłysła jak różyczka, uśmiech powrócił, nadzieja — szczęście...
Rzuciła się Elży Emerykównie na szyję, wołając po dziecinnemu.
— Słyszysz! on przybywa! przybywa! Ciesz się...
Narzeczona Spytka radaby była podzielać radość swej pani, lecz wiedziała od niego, jak mało nadziei mieć mógł rakuzki książe. Posmutniała jej twarzyczka, przewidywała teraz rozpoczęcie walki i dnie ciężkie dla Jadwigi.
Ona tryumfowała, w jej przekonaniu wszystko było skończone, jak skoro Wilhelm przybywał. Prawa jego poszanować musiano, a ona była królową.
W mgnieniu oka w tych smutnych przed chwilą izbach królowej, wszystko nową postać przybrało. Ona sama odżyła... Wołała, aby jej przygotowano najpiękniejsze na jutro szaty i klejnoty, chciała być piękną dla niego, chciała się wydać królową. Nie wahała się nawet z szyderską uciechą, kazać sobie przynieść kanaki i manele bogate, które widziano między podarkami Jagiełły.
Cały jej dwór cieszył się z nią, biegał, śmiał się. Ruch w komnatach nadzwyczajny, jeszcze mniej zwyczajna wesołość tych, co nie wiedzieli o niczem — zdziwiły i zaciekawiły...
Musiano się czegoś ważnego, stanowczego a pomyślnego dla królowej domyślać.
Lecz czujny i surowy Dobiesław z Kurozwęk, który całą duszą Jagielle był oddany, zawczasu już miał wiadomość, że Wilhelm przybyć może, kazał pilnować. Goniec wyprawiony do Gniewosza został podsłuchanym i kasztelan biegł do Jaśka z Tęczyna na radę, jak począć gdy się książe zjawi.
Zbiegli się i inni panowie rady... Nie można było krępować królowej, trzymać jej w niewoli, ani bez przyczyny księcia potężnego domu wypędzać z kraju.
Musiano postępować z oględnością wielką.
Wieść ta wszystkich panów zafrasowała mocno. Domyślali się, że narzeczony mógł być przez Jadwigę wezwanym. Dobiesław z Kurozwęk nie powinien był dopuścić go na zamek, na to się godzili wszyscy, lecz mogliż wzbronić im widzenia się z sobą?
— W obec dworu, publicznie — zawołał Jaśko z Tęczyna — nie możemy mu zaprzeć drogi na posłuchanie, na rozmowę, lecz rozgościć się na zamku!! potajemnie tam przebywać niepozwolimy. Ze wszelkiem poszanowaniem dla księcia, czci królowej strzedz musimy; zbliżenia się nie dopuścim, boby zasiadł potem w zamku, i dopominał się praw swoich.
Zburzenie umysłów było nadzwyczajne. Dobiesław z Kurozwęk, gdyby to od niego tylko zależało, wprost chciał go zmusić do odwrotu. Jaśko z Tęczyna obawiał się do ostateczności, do rozpaczy przywodzić biedną królowę.
Spytek obstawał przy umiarkowaniu i przeciw wszelkim gwałtownościom głosował.
Narady przeciągnęły się do późna, i stanęło na nich co kasztelan wojnicki pierwszy wnosił. — Strzedz Wilhelma, krok w krok za nim chodzić i śledzić, na posłuchanie tylko, na ucztę, na rozmowę przy świadkach wpuszczać do zamku.
— Jeżeli książe więcej zapragnie, a dopuści się zamachu jakiego, naówczas — mówił Jan z Tarnowa — z poszanowaniem należnem wyświecimy go z miasta i z pocztem odprowadzim precz do granicy, tak jakeśmy już Zygmunta Luksemburskiego wywiedli.
Godzili się wszyscy na to...
Kasztelan rozesłał ludzi na zwiady. Przyniesiono wieść, że dom Gniewosza na gospodę przygotowano, marszałek Mikołaj z Brzezia, natychmiast posłał po niego.
Wezwany, po namyśle, stawił się podkomorzy. Winien on był panu krakowskiemu i innym, którym dawniej służył i pochlebiał, wyniesienie się swoje. Dotąd był też dla nich z tą uniżonością dawną, która tylko przy obcych stroiła się w poufałość. Dziś potrzeba było zrzucić maskę i stanąć okoniem przeciw dawnym opiekunom.
Gniewosz nie wahał się, mając za sobą królowę, wypowiedzieć wojnę tym, którym był winien wszystko. Miał na to dosyć czoła i zuchwalstwa.
Wpadł na radę panów już z tą przygotowaną butą, która była wyznaniem winy.
— Myślicie u siebie gospodę dać księciu Wilhelmowi? — zapytał kasztelan wojnicki, mierząc go surowem wejrzeniem.
— A dlaczegożby nie! — odparł podkomorzy, przybierając niezwykle dumną postawę.
Dobiesław, którego zdrada ta więcej niż innych obchodziła, bo Gniewosz mu zawdzięczał wydrapanie się do podkomorstwa, zawołał szorstko.
— Dlatego nie powinieneś był czynić Wilhelmowi posługi, iż my Wilhelma znać nie chcemy...
Podkomorzy ramionami rzucił.
— Jestem na posługach u królowej nie u was — rzekł. — Królowa widzi mile Wilhelma... Spełniam jej wolę...
— Tak jakeście spełnili naszą — dorzucił Dobiesław — dopóki wam z tem dobrze było. Pomnijcie, że patrzeć trzeba końca.
Z lekceważeniem wysłuchał tej ostrej nauki Gniewosz.
— Waszym miłościom dobrze czynić co się wam zda, bo się dorabiać nie potrzebujecie — rzekł. — Jam chudy pachoł, jako wiecie, u bogatego książątka zarobić mogę i tego się nie wstydam.
— Ba, i od królowej! — dodał Dobiesław pogardliwie.
Gniewosz stał upokorzony, lecz dmąc się i trzymając w bok.
— Od królowej też! — powtórzył cynicznie.
— Jemu gdyby djabeł co dać chciał, wziąłby i od tego — szepnął odwracając się pan krakowski.
Mikołaj z Brzezia surowo patrzał na podkomorzego.
— Miejcie się na baczności — rzekł — abyście służąc Rakuzkiemu nie narazili się potężniejszemu komu...
— To moja rzecz — odparł podkomorzy. Grzechu w tem przecie srogiego nie ma, że gospodę dam w domu cudzoziemskiemu panu, prawo tego nie broni, a królowa żąda.
Zastawiał się tak królową, iż panowie widząc go już zupełnie przez nią zjednanym, nie chcieli nawet dłużej z nim rozprawiać.
I stała się rzecz w gościnnym polskim dworze prawie bezprzykładna.
Gniewosz stał jeszcze wyzywając wszystkich i gotując się zuchwale bronić swojej sprawy, gdy wszyscy przytomni panowie, gospodarza nie wyjmując, powstawali z ław i siedzeń, dali sobie znaki i zwolna wychodzić zaczęli do drugiej izby.
Nikt na Gniewosza nie spojrzał, nikt nie przemówił, ani go pożegnał, ani zdawał się widzieć, że tu był. Obojętnie, w milczeniu wychodzili powolnemi kroki, zostawując go w pośrodku komnaty samym...
Ten znak wzgardy tak wyrazisty, tak dobitny, obelżywy dla podkomorzego, pomimo jego cynizmu i nawyknienia do tego, iż go nigdy bardzo nie szanowano, oblał go krwią sromu. Zaczerwienił się, drgnął, stał jeszcze krótką chwilkę w miejscu jak wkuty, nieruchomy, czekając czy się kto może nie zwróci. Gdy ostatni z nich przestąpił próg izby i drzwi za sobą zatrzasnął, Gniewosz wzgardliwie popatrzał na nie, głowę nakrył i z wolna skierował się do wyjścia, poświstując, co było też obrazą domu, ale świstania tego nikt nie słyszał, tak jak już teraz Gniewoszem z Dalewic nikt się nie zajmował...
Nie miał więc nic do stracenia podkomorzy i nie potrzebował się już taić z usługami swemi dla Wilhelma.
Nazajutrz w poczcie małym dworzan królowej, przez nią wyprawionych, wyjechał na spotkanie.
O kilkoro stoi za bramami zetknął się z orszakiem, który był w istocie nadzwyczaj wspaniały, liczny i wytworny. Jagiełłowe poselstwo odznaczało się bogactwem, dwór Wilhelma smakiem wykwintnym, i kunsztem a ładem z jakimbył urządzony.
Książe chciał od pierwszego swojego zjawienia się w murach stolicy, zaćmić wszystko, cokolwiek kiedy to miasto widziało. Na ostatnim noclegu dwór przywdział szaty i barwę najpiękniejszą. Sam książe strojny jak laleczka, zręczny, piękny, wymuskany, woniami oblany, z miną pańską i dostojną, z przybraną dumą, na ślicznym koniu, pod nakryciem szytem spływającem aż do ziemi, jechał w szatach lśniących świeżością, a skrojonych tak aby, postawę jego uwydatniały. Usta mu się mimowolnie uśmiechały, myśląc jakie piorunujące na ludziach uczyni wrażenie...
Od ochmistrza dworu aż do ostatniego ciura, wszystko równie było starannie wyświeżone, każdy miał miejsce wedle znaczenia i dostojeństwa.
Przodem jechali zbrojni z mieczami dobytemi, z tarczami herbowemi, straż pierwsza, dalej książe ze swym dworem najbliższym, za nim kapelan, lektor, poeta Suchenwirth, chudy, kościsty z długą szyją, rysami jak od siekiery wyrąbanemi, a oczyma ciekawemi; trefnisie pstro poubierani, pomniejsi urzędnicy, straże znowu i niezliczone wozy, przy których piesi ludzie szli z halabardami. Na wozach widać było malowane skrzynie, pudła, wory, sakwy, sprzęt różny i oręże.
Pochód umyślnie rozciągnięty, aby się ogromniejszym wydawał, długim sznurem wlókł się gościńcem i zamykał konną strażą.
Wśród powozów, szły podziw obudzające kolebki malowane i złocone, skórami i suknami pooblekane, różnej budowy, mniejsze i większe wózki, konie powodne i liczne psy myśliwskie w bogatych kowanych obrożach od srebra i złota. Sokolnicy na rękach nieśli zakapturzone sokoły i rarogi...
Gdy orszak ten począł wjeżdżać w bramę, końca jego w ulicy do niej wiodącej nie było. Ludu mnóstwo poczęło się zbiegać zewsząd, aby patrzeć na to widowisko niespodziane, bo bardzo mało kto o niem był uprzedzony.
Gawiedź nawet w początkach nie wiedziała kto przybywał.
Przypatrywano się z ciekawością nadzwyczajną, ale w osłupiałem milczeniu. Nikt nie dał znaku życia.
Oprócz Gniewosza, który tuż jechał za księciem, nikt nie wyruszał na spotkanie. Nie takiego zapewne przyjęcia spodziewało się książątko, i czoło mu się trochę zachmurzyło...
Gawiedź biegła za orszakiem przypatrując się, dziwując, ale i wyśmiewając po troszę z różnych niezwykłych strojów i przyborów.
Książe tak noga za nogą przejechawszy znaczną część miasta, nie spotkawszy, nawet przypadkiem, żadnego z panów polskich, bo ci się umyślnie po swych dworach i gospodach pozamykali, zbliżył się naostatek do domu Gniewosza, który na pierwszy rzut oka wydał mu się mizernym bardzo... Lecz spodziewał się co najwięcej, przenocować tu może i dostawszy na zamek, już go nie opuścić.
Gniewosz nie powiedział mu, że od rana bramy zamku na Wawelu stały zamknięte i strażą silną opatrzone. Królowa, której o tem doniesiono, cała była wzburzona, wołając, że ją jak niewolnicę zamknięto; ale Mikołaj z Brzezia, odparł z uszanowaniem.
— Miłościwa pani strzeżemy cię jak skarb najdroższy, którego sobie wydrzeć nie damy.
Chociaż gospoda w domu Gniewosza była tylko chwilową, jak się księciu zdawało, nie mniej potrzebował w niej wozy swe pootwierać i niezliczoną mnogość rozmaitego sprzętu, bez którego obejść się nie umiał, kazał dobyć.
Nagie ściany raziły go, musiano oponami je okryć, a że nowy strój przywdziać musiał książę, bo w podróżnym pozostać niedozwalał zwyczaj, ściągnięto kufry i otworzono...
Gniewosz zaledwie z konia zsiadłszy, stawił się jako pośrednik na usługi...
Na zamku przez wysłanego na miasto Dobka z Częstowic, dworzanina królowej, natychmiast się dowiedziano, o przybyciu Wilhelma. Królowa od rana była przystrojona, i z niepokojem oczekiwała. Zdawało się jej, że Wilhelm natychmiast będzie mógł na zamek przybyć.
Wezwany p. Mikołaj z Brzezia, oświadczył, iż na to potrzeba było zezwolenia pana krakowskiego, a wkrótce i Dobiesław sam zjawił się ponury i milczący przed królową.
Na jej rozkaz wydany stanowczo, głosem pełnym już rodzącego się gniewu, kasztelan krakowski odrzekł spokojnie, iż książe cudzoziemski mógł tylko za wiedzą i w przytomności panów rady być na posłuchanie wpuszczonym.
Próżne było wołanie królowej i jej wymówki. Ciągle z największą uniżonością kasztelan się tem tłumaczył, że pozwolenie od niego nie zależało.
— Stróżem tu tylko jestem, ale pod rozkazami...
— Jam królową! — powtarzała młoda pani.
— Bez rady jednak, wasza miłość, rozstrzygać nie możecie...
Z niecierpliwością nakazała Jadwiga powołać radę do siebie.
Jechali na zamek panowie wszyscy, duchownych nie pomijając, których zabrali z sobą, bo ich powaga i głos na młodej pani największe czyniły wrażenie...
Milczący, smutni, majestatyczni weszli do komnaty, w której Jadwiga już na nich czekała. Chciała gwałtownie upomnieć się u nich o swe prawa, lecz głos jej łkanie przerwało.
— Powiedzcie mi, niewolnicą jestem czy królową? — krzyknęła...
Arcybiskup starał się ją ubłagać, aby spokojną była. Jaśko z Tęczyna zaręczył, że publicznie i uroczyście książe Wilhelm będzie wpuszczonym, lecz stałego pobytu na zamku stanowczo odmówić mu muszą.
— Posłowie pojechali do królowej matki, rzecz jest nierozstrzygniętą, nie godzi się, aby pobyt ks. Wilhelma sławie pani naszej miał ujmę czynić.
— Jest mężem moim — sucho odpowiedziała Jadwiga.
Napróżno usiłowała zmiękczyć panów rady — milczeli nieporuszeni.
Arcybiskup i mały Radlica nie stanęli po jej stronie. Musiała uledz przemocy i wyszła gniewna, okazując taką siłę duszy, że nawet Jaśko z Tęczyna mocno się tem zafrasował.
Takiego oporu nie spodziewano się po słabem dziewczęciu.
Jeszcze starszyzna naradzała się nie wychodząc z posłuchalnej komnaty, gdy wszedł do niej wysłany przez Jadwigę, z miną zuchwałą Gniewosz, domagając się w imieniu pani, aby na jutro posłuchanie naznaczone zostało.
Panowie ulegli prośbie, lecz że nikt z Gniewoszem mówić nie chciał nawet, wysłano z tem jednego z dworzan, a Gniewosz odszedł struty i zawstydzony.
W jego domu tymczasem rozgospodarowywał się książe, z całą pedanteryą swą nieubłaganą, zabierając stroić, odpoczywać i obiadować.
Gniewosz właśnie rozmyślającemu nad rozłożonemi szatami i ich wyborem, przyszedł smutną zwiastować nowinę, że na zamek dopiero nazajutrz książe będzie dopuszczonym na posłuchanie uroczyste, ale pozostać na nim panowie na żaden sposób dozwolić nie chcą.
Oświadczenie to z niedowierzającym uśmieszkiem przyjął Wilhelm, wcale sobie inną rokując przyszłość.
Przewidywać zaczynał wprawdzie, że układy, przełamanie trudności, mogą się przeciągnąć, nie wątpił, że się skończą szczęśliwie. Gniewosz opowiadał mu o energicznem wystąpieniu królowej.
Piękne chłopię uśmiechało się.
Nie było przyjemnem to położenie, ale miało urok jakby przygody z pieśni starej w życie wcielonej... Ten zamek strzeżony przez starców zazdrosnych, ta wyrywająca się ku niemu królowa, przeszkody do przezwyciężenia, zabiegi tajemne... wszystko to podniecało wyobraźnią. Był w swych oczach bohaterem, którego Suchenwirth miał opiewać, a po nim mnodzy poeci...
Książe dumnym się czuł z tego losu wybranych...
W jego pojęciu jednak, przygodzie brakło pewnych ozdób.
Panowie rady, powinni byli przecie przyjść do niego z pokłonem, nalegać, aby mógł okazać wymownie miłość swą i stałość, a dać im patetyczną odprawę. Tymczasem nie było nikogo, nie zjawił się nikt, oprócz odartej gawiedzi otaczającej dwór i oblegającej bramę. Panowie nie chcieli wiedzieć o nim...
Dolegało mu to trochę, lecz zmienić się musiało.
Gniewosz tymczasem wysilał się na usługi i nie odstępował...
Miał za to szczęście być przytomnym pańskiemu obiadowi, na który ani on, ani nikt z dworu zaproszonym nie był, gdyż książe z nierównemi sobie nie zwykł był siadać u jednego stołu...
Uroczyście podawał stolnik misy, z których musiał sam naprzód próbować potraw, tak samo podczaszy maczał usta w napoju. Chociaż książe przybył zaledwie, srebrne naczynia, kosztowne puhary, obrusy szyte, wszystko było już podobywane i wedle praw niezmiennych podane i ustawione.
W czasie, gdy książe się posilał, nadworny poeta stał przy nim, otaczała znaczna część dworu, a dwaj trefnisie starali się rozweselić.
Lecz sami zmęczeni podróżą, trochę pomięszani przyjęciem zimnem, potrzebowali odzyskać humor w drodze postradany.
Powtarzali przestarzałe gadki, książe ich nie słuchał, ginęły marnie. Naostatek Bube wlazł w kąt i dał za wygranę...
Zdjęto obrusy, wymieciono kości, a książe przeniósł się ku oknu, z którego widok zamurowany ścianami, więzienny, niewiele go mógł rozerwać...
Na wieczór przygotował się lutnista, i znowu trefnisie, lecz książe odprawił wszystkich. Suchenwirthowi kazał sobie odczytać na nowo wiersz na swój herb i godła, napisany w podróży.
Poeta zabawiał go czas jakiś, lecz postrzegł w końcu, że książe, myślami będąc gdzieindziej, nie słuchał go już...
Tak dzień ten tem smutniej się zakończył, że książe Wilhelm pomimo trzykrotnego najsumienniejszego rozważania wyboru sukni na jutro, pomiędzy aksamitem a atłasem, dotąd stanowczego wyroku nie wydał. Całą noc zadanie to największej wagi, spoczynku młodemu chłopięciu nie dało.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.