Sekret (Naruszewicz)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
I. Sekret.
(Do Jacka Ogrodzkiego, Sekretarza W. Koronnego).




Mężu! któremu miłość i wierność doznana
Zdarzyła szczęście, serca być odźwiernym pana;
By, co on dla powszechnéj czynił matki, do téj
Pory, przez cię nam doszło, jak przez kanał złoty.
Komuż mam lepiéj ten rym przypisać, jak tobie,
Co w swéj piękne zebrawszy przymioty osobie
Sekretarza korony, poznałeś nie wczora,
Że gabinet być winien szkołą Pitagora?
Że przybytki rządzących światem, nie są innéj
Od pszczelników natury: kędy rzeszy gminnéj
Nie godzi się zazierać, ani można zgoła,
Co tam z wierną czeladką pierwsza robi pszczoła.
Od tylu lat na zacnéj wiek styrawszy pracy,
Masz ten dank, że z téj szkoły rozumni Polacy
I wyszli i wychodzą. Godzi się przy trudzie
Posłuchać, co téż Satyr mój na leśnéj dudzie
Zanucił na ten motłoch, który-ć niemym zowie,
Że się od ciebie żadnych nowinek nie dowie.

∗             ∗

Ze wszystkich chorób dusznych, którym od téj pory
Świat podlega, jako złe, z fatalnéj Pandory
Puszki wypadszy, rodzaj śmiertelny dotyka,
Nie znajdziesz pospolitszéj nad słabość języka.
Z téj to podobno sama natura pobudki
Przystęp doń dwoistemi zagrodziła kłódki;
Żeby snadź warowniejszéj niewolnik katuszy
Nie tak swobodnie paplał, co się dzieje w duszy;
A chociaż się z kościanéj czasem wymknie klatki,
Zatrzymały go drugie przy wargach rogatki.
Największy to ze wszystkich zmysłów jest niecnota:
Co drugie wniosą, on sam wyniesie za wrota.

Ile oko nachwyta, różne biorąc wzorki,
Albo ucho nakładnie słów do swéj komorki;
Ile nos wścibski zwietrzy, gdzie mu nie należy,
A ręka cichéj mackiem narobi kradzieży:
Owo zgoła, co wszystkie z panów, księży, gminu,
Kobiet zniosą do serca, jak do magazynu
Złodziejskiego towarów, wszystko on wytrawi:
Jedne całą, a drugie półgębkiem wyjawi.

Darmo ściskać zębami, darmo zwierać usta:
Ustawicznie nań czyha albo chluba pusta,
Albo złość z interesem; a nie z tym, to z owem,
Mimo straż poczciwości, odejdzie połowem.
Jeden dla swéj kochanki, by z nią tylko siedział,
I siedmby na się grzechów śmiertelnych powiedział.
Nie każdemu się serce człowiecze otwiera;
Pewny doń mają wytrych Bachus a Wenera.
Ów chudy pochlebniczek dla marnego zysku,
By co złapał, lub lizał na cudzym półmisku,
Gotów swoje i cudze wyjawić sekrety,
Szarpiąc sławę za taler i łokieć sajety.
Dobrze zgoła powiedział Sokrat umęczony,
Że łatwiéj w gębie trzymać węgiel rozpalony,
Niż język za zębami: tak mu srodze piecze.
Plotka, jako jedwabnik, wszystko z siebie wlecze.
Więc ktośkolwiek jest: czy ci monarcha powierza
Swe pióro, czyś ziemianin, czy flintę żołnierza
Dźwigasz, czyś bez żadnego pachołek urzędu,
Z tego samego, żeś jest miedzy ludźmi, względu,
Bierz stąd prostą naukę, a pomów z kowalem,
By ci gębę łokciowym zagwoździł bratnalem.
Pewne na świerzb lekarstwo: chcesz-li być spokojny
I sam i miedzy ludźmi nie podniecać wojny.

Nie wart zgoła ten imię nosić przyjaciela,
Kto powierzonych sobie tajemnic udziela,
Szukając z cudzych składów handlarz potajemny
Przez zdradę przyjacielską przyjaźni nikczemnéj.
Podobny do owych-to po dworach skarbników,
Co mając powierzonych szafunek groszyków,
Dają żydkom na lichwę miesięczną; a cudzą
Panosząc się intratą, pańskie grosze łudzą.
We wszystkim z przyjacielem twoim bądź złączony,
Prócz zwierzonego tylko sekretu, a żony.

Sen się smoli, jak białe od różnych rąk karty,
Tamta do domu twego przyniesie bękarty.
Święta rzecz nader sekret, skarb-to niezrównany,
Bo nie z nabytéj bryły jak pieniądz ulany,
Lecz cząstka duszy naszéj i stamtąd dobyty,
O czym tylko sam jeden Bóg wie, a z nim i ty.
Poruszać go z płochości, albo dla pożytku
Jest gwałcić najświętszego obrządek przybytku,
A nie prostym być tylko złodziejem i zdrajcą,
Lecz godnym najsurowszych kaźni świętokrajcą.

Wszakże mimo tak groźne, które przyjaźń święta
Pisze prawa, i mimo najściślejsze pęta
Ludzkiego towarzystwa, najczęściéj się zdarza,
Jako ten przyjaciela, tamten gospodarza,
Ów pana, choć się lada o fraszkę powadził,
Szczebiotliwym językiem wygadawszy, zdradził.
Tak, że większa część ludzi, męże i kobiety,
Jak ów szalbierny służka śmiesznego poety,
Z nóg do głowy przetakiem zwać się może snadnie;
Wszystko przezeń, byś całe morze wlał, przepadnie.
Lub jako młode wino, chodząc po buteli,
Szuka tylko, jak rychło w górę czop wystrzeli.
Rzecz-to jakaś nieznośna być zawsze sekretnym;
Często człek najwierniejszy nie bywa dyskretnym.
Chęć nas jakaś wrodzona ciągnie do gadania,
Miłość ją własna coraz usilniéj nagania:
By ucząc niewiadomych, być niejako wrogiem,
I miedzy nieukami zostać pedagogiem.

Więc kiedy się raz język, jak sanie na ledzie,
Po torownym gościńcu wymownie rozjedzie,
Nie utrzyma go rozum, choć baczni stangreci,
Że często na pniu jakim pan z łubu wyleci.
Jedno słówko częstokroć całą rzecz objawi.
Interes a ciekawość, jako ogon pawi,
Tyle ma oczu; często i z milczenia; bo ta
Pozna, co w sobie tai misterna niemota.
Dopieroż, gdy pan mówca, a jeszcze przy trunku,
Nie zważając, z kim gwarzy, gada bez warunku.
U głupiego przyjaciel każdy; mądry baczy,
Nim powie, czyli tak ma, czy mówić inaczéj.
A roztropnym szykując wszystkie sprawy torem,
Często ma myśl zamknioną, choć usta otworem.

Nędzniż to przyjaciele, biedni sekretarze,
U których, choć nie mówią, jako na zegarze
Niebijącym, i z saméj powierzchownéj miny
Bez cymbału znać, jakie skazuje godziny.
W téj płochéj świerzbiącego drużynie języka,
Cieszcie się, baby! pierwsze was krzesło potyka.
Każdy wam chętnie swoich tajemnic się zwierza,
Każdy jak z powszechnego bierze je śpichlerza.
Przechód tu nieustanny, jak srebra w mennicy;
Idą wody do źrzódła i cieką z krynicy.
Lub jak ziarno do młyna: z odmiany niewiele,
Że przez wasz pytel w inną postać się przemiele.
Patrząc na wielomówność waszego ozora,
Rzekłbyś, że z was niejedna z owego jeziora
Etyopów chłysnęła; skąd, kto tylko pije,
Póty mu się mózg młyńcem po głowicy wije;
Aż cokolwiek ma w sercu, z niezmiernéj szczerości
Wszystko powie, na haku by miał wietrzyć kości.
Włożony sekret próżnym nie objawić gwarem,
Jest-to dla was męczyć się pod srogim ciężarem.
Duch jakiś niewidomy na grzbiecie wam siedzi,
Gniotąc, jako Sybillę, póki nie wycedzi
Do ostatniego słówka, i nie wprzód uczyni
Folgę, aż się wypróżni pełna prorokini.
Żywe-to są po lasach głosochwatne Echy.
Powiedz im co głównego, lub co dla uciechy;
Równie wszystko swym Nimfom rozniosą bez braku.
Niémasz lichéj chróściny, niémasz tego krzaku,
Żeby się nie ozwało słowo o pół mili;
A im bardziéj w las idzie, tym się bardziéj sili.
Pięknie nasz Ezop polski[1] o jednéj z tych właśnie
Sekretnych tibisolek włożył miedzy baśnie.
Jako ją mąż doświadczyć chcąc, jeśli sekretu
Dotrzyma, zaprowadził w kącik gabinetu,
I po srogich zaklęciach dziką rzecz wydaje,
Że onegdaj zniósł większe od gęsiego jaje.
Zadumiana małżonka na duszę przyrzekła,
Że gdyby do samego zapaść miała piekła,
Nie wyda tajemnicy. Alić za dni parę
Tyle się jajec zniosło, żebyś niemi farę

Zarzucił na Wielkanoc. Tamta na ulicy,
Powiada, że po troje znieśli ich ławnicy,
Owa, że wójt zniósł cztery, a zaś dalsze wieści
Głosiły, że pan burmistrz posadził do sześci.
Całe miasto cud sobie zwierza pod sekretem.
Ślósarz szepce z kowalem, foryś ze stangretem.
Więc fizycy się pocą, piszą gazeciarze,
Roznoszą po dewotkach pobożni bajarze.
A gdy przyszło do sęka i do kłębu z nici,
Poznano, iż to język wypaplał kobiéci.

Trzebaby aż do Aten słać po takie panie,
Coby go sobie chętniéj dały na wyrwanie,
Niźli wydać przyjaciół; lecz to jedna była,
Co ją pod złotym lwicy posągiem sławiła
Pamiętna starożytność. W powszechniejszym lemie
Zawarł ten malarz, który świegotliwe plemie,
Kilka polnych koników, wyrażając damy,
Odmalował z napisem: my zawsze gadamy.

Lecz słabość płci, a chętka tęższa do gadania
Stan kobiecy od większéj nagany zasłania.
Trudniéj otrokom zmilczéć, z których często drudzy
Wielomównością rodzaj przechodzą papudzy.
Znałem ja gdzieś pewnego, co w jednéj godzinie,
Przyjaźń ze mną zabrawszy na szampańskim winie
I zawiódszy na stronę, aż mię ucho boli,
Dziwotwornych naprawił nowin tibi soli.
Były tam co najskrytsze po mieście przysmaki,
O świeckich i duchownych; co tam zrobił jaki,
Lub jaka pociesznego, gwarząc godzin ze trzy.
Mniemałem, że ma biesa, co mu wszystko wietrzy
I przynosi do uszu. A coraz zaklinał,
Żebym tego przed nikim w życiu nie wspominał,
Bo mię tylko jednego tym darzy sekretem;
Wreszcie gębę zaparzył lakiem i sygnetem.
Alić kilka dni potym od drugiego słyszę
Toż samo; a pod wieczór inny znowu pisze,
Więc i trzeci i czwarty, przydając, że z wiela
Od najpoufalszego słyszał przyjaciela.
Ciekawy z podejrzeniem o autorze wieści
Myślę, smażąc mózg ledwo nie do piątéj treści.
Wszakże wkrótce rzecz cała na oko wynika,
Że każdy to usłyszał od pana fircyka.

Fircyk jest przyjacielem u całego świata,
Fircyk wszystkiego świadom i wszystko rozplata.
Fircyk ma nos ogarzy: wszędy się on dowie;
Fircyk jestami, jeśli nie językiem powie.
Fircyk trąbą u sławy: jeśli miedzy ludzie
Głos puszcza, na fircyku dmie, jako na dudzie.
On najpierwszym jest woźnym bogini świegotki;
Pod jego są pieczęcią wszystkie babie plotki
I gazety fałszywe, co się w pustych rodzą
Głowiznach, a lud prosty bałamuctwem zwodzą.
Prawdziwie, nader słabéj ten duszy być musi,
Co, jak wątły żołądek, wszystko wnet wykrztusi;
Byś mu z ptaszego mleka podawał serwatki,
Nie trzeba tkać do gardła palców i łopatki.
Odda zwierzoną sumę z rzęsistym profitem,
Jak pan Łapcap, co z wilczym jada apetytem.

Nie ustąpi milczenie częstokroć wymowie.
Gadać nas uczą ludzie, a milczéć bogowie,
Oddalając z swych gminne przybytków hałasy.
Stąd owe lochy ciemne i ponure lasy,
Kędy im starożytność na głuchéj ustroni
Pod święte nosy wdzięcznéj upuszczała woni.
Mniéj brzęczy pełny antał, mniéj szumi ta rzeka,
Co po równéj przestrzeni pławny grzbiet powleka,
Niosąc wód ogrom, wolnym korytem ujęty,
Niźli potok wiosenny, lub pęcherz nadęty.

Ludzie skromni w języku (to jest moje zdanie)
Równe owym powinni mieć poszanowanie
Gajom, których milczenie i odludność dzika
Szanownym zadumianą strachem myśl przenika.
Lub jak owe wyroki klaryjskiego boga,
Kędy z zawikłanego nie wprzódy trzynoga
Ciekawy motłoch o swym uwiadomi stanie,
Aż sława los ziszczony brzęknie na puzanie.

Ten-to szacowny przymiot zacnych ludzi czyni,
Jego mocą dzieł wszystkich misterna sprawczyni
Polityka, niezgadnym ruchem kół ukrytych,
Świat widokiem scen coraz mieni znakomitych,
A ustawną koleją ludzkie ważąc dole,
Uciśnione podwyższa, dumne tłumi krole.
On jest wiary zasadą, nadziei sternikiem,
Do najtrudniejszych imprez pierwszym przewodnikiem.

On zakładem miłości; a czego nie zdziała
Sama natura, aby w jedno różne ciała
Sprządz mogła, jego spięte tajemnym łańcuchem,
Kilka dusz razem jednym będą tchnęły duchem.
On wojenne zamysły prowadzi do mety,
On otwiera monarchów skryte gabinety
I toruje tam drogę ufności przewodem,
Gdzie jedno koło całym kieruje narodem.
Tego ja zawsze pragnę; nie żebym miał kiedy
Zbrojnych hufców szykowne prowadzić czeredy;
Albom się w skryte dworów świątynie szrubował:
Chcę, żeby z méj przyjaźni żaden nie szwankował,
A do cechu swojego, czy milczę, czy gwarzę,
Nie raczyli mię pisać lekcy gazeciarze.
1773, VII, 307—324.







  1. Jakubowski.