Już nie pamiętam za jaki uczynek, Słoń z Nosorożcem doszedł raz do zwady;
I naśladując przodków rycerskie przykłady, Wyzwał go na pojedynek. Już plac obrany, wyznaczona meta, A wtem przybywa sztafeta Z wieścią, że Jowisz swą Małpę nadworną Wysłał, by kwestyę rozsądziła sporną.
Słoń, przekonany, że wieść jest prawdziwą, Że Jowisz uczcić zamierza Tak potężnego rycerza, Do swych pałaców powraca co żywo, I każe świetne zgotować biesiady Na przyjęcie ambasady.
Mija dzień, mija drugi, Słoń dąsa się, zżyma, Nie widać posła. Nareszcie, zdaleka Mignęło mu przed oczyma Coś, niby nakształt człowieka;
Biegnie więc, wita Małpę nizkiemi pokłony, Pyta o zdrowie, I oczekuje, co powie. Lecz Małpa milczy. Był zatem zmuszony Sam wszcząć rozmowę. Więc paszczę rozdziawia I tak przemawia: «Nasz wielce miły brat Jowisz, niech raczy Spojrzeć na ziemię, a wkrótce zobaczy Walkę nieszpetną. — A z kimże i o co? Zapyta Małpa. — Jakto? Słoń odpowie, Czyliż nie wiedzą Bogowie Że Nosorożec, przemocą Pragnie mi wydrzeć moje przywileje, Przodków tytuły i prawa? Że nasz spór walka ma rozstrzygnąć krwawa? — Z tych sporów Jowisz się śmieje, Odrzecze Małpa; wyznaję waszmości,
Że w Olimpie nikt nie wie o twojej wielkości,
I żaden z Bogów, o waścinej zwadzie Nie gada nawet z Małpami. — Wszakże cię Jowisz przysłał w ambasadzie?
— Jesteś w błędzie; jak widzę, pycha ciebie mami: Dowiedz się zatem, że do skrzętnych mrówek Spieszę, zobaczyć, jak im się powodzi; Ich dola bardziej Jowisza obchodzi, Niż głupią dumą nadęty półgłówek.
Ziemska wielkość dla Bogów nie czyni różnicy:
Równi są w ich obliczu wszyscy śmiertelnicy.»