Słoń Birara/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Słoń Birara
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.
ROZŁĄKA.

Kulawy Warora był zaniepokojony nieoczekiwaną wizytą. Do trzcinowej chatki jego, stojącej nad brzegiem Tapti zawitał niezwykły gość.
Był to — listonosz, jednooki Hindus Daltra.
Warora wiedział o nim tyle tylko, że człowiek ten roznosił listy po domach białych sahibów.
Poco zawitał do niego Daltra? Do Warory nigdy nikt nie pisał, zresztą kulawy snycerz nie umiał czytać.
Tymczasem listonosz bardzo uniżenie kłaniał mu się i mruczał:
— Duży, piękny list przyniosłem ci, czcigodny Warora... List z pałacu naszego maharadży! Widzisz tę czerwoną pieczęć? To — pieczęć królewska!
Snycerz struchlał i, nadrabiając miną, odparł napozór obojętnie:
— Hej, to chyba pomyłka! Skądżeby znowu pisał do mnie sam maharadża?!
Daltra przekonał go jednak, że list, pisany jest do niego — Warory, syna Bauli, i zaproponował mu uprzejmie odczytanie dostarczonego pisma.
Wszystko się wkrótce wyjaśniło.
Kancelarja władcy zawiadomiła Warorę, że maharadża postanowił zaopiekować się losem jego syna — Amry i nabyć należącego do rodziny słonia Birarę.
Gdy listonosz wymienił tak wielką sumę rupij, że snycerz nie mógł nawet ogarnąć jej swym rozumem, wystraszona Soncza szepnęła:
— Czy moglibyśmy za te pieniądze zbudować nową chatę i kupić krowę?
Daltra parsknął śmiechem i zawołał:
— Zbudujecie sobie piękny dom murowany, kupicie duże pole, ogród i bodaj pięć krów! Ale nie przerywajcie mi, bo nie skończyłem jeszcze czytania.
Wieśniacy dowiedzieli się, że Amra miał szczęście podobać się królewiczowi, z którym razem wyjedzie wkrótce na naukę do Londynu, lecz, zanim opuści kraj, odwiedzi jeszcze przedtem rodziców.
Posłyszawszy o tem, Soncza zapłakała, a małe Hubli i Radżori skakać zaczęły z radości i wołać:
— Amra przyjedzie! Amra przywiezie nam pudełko karmelków...
Listonosz, włożywszy list do koperty, podał go Warorze i, kłaniając mu się, rzekł poważnym głosem:
— Syn wasz wygrał wielki los na loterji! O! Widzę, że ten chłopak w czepku się urodził!
Od wizyty jednookiego Daltry minął tydzień.
Pewnego dnia przed zachodem słońca, gdy Soncza z dziewczynkami myły statki i prały bieliznę na brzegu rzeki, Warora posłyszał wesoły okrzyk:
— Hej, tam! Czy jest kto w domu?
Snycerz z trudem podniósł się i, opierając się na szczudłach, wyszedł przed chatę.
Poznał najpierw Birarę.
Nie mógłby go nie poznać, bo takie olbrzymy zniknęły już prawie zupełnie ze świata.
Zdumiał się jednak.
Słoń miał na sobie drogą, z czerwonej skóry uprzęż, ozdobioną mosiężnemi klamrami, i szkarłatny czaprak na szerokim łbie.
Zachowywał przytem bardzo poważną i niezwykle uroczystą minę, chociaż nie mógł się powstrzymać od wymachiwania ogonem.
Poznał bowiem Warorę i starą zagrodę. Był z tego niezmiernie ucieszony.
Zato kornaka nie odrazu poznał snycerz.
Musiał aż oczy dłonią przysłonić i przyglądać się długo i uważnie.
— Amra, czy nie? — jak błyskawice miotały się pytania w głowie dawnego wojaka.
Widział przed sobą jakgdyby obcego chłopca, który przypominał mu syna.
Amra chodził dawniej prawie nagi.
Wąska, czarna przepaska na biodrach zastępowała mu całe ubranie.
Siedzący zaś na słoniu chłopak, jak się wydało Warorze, miał na sobie wspaniałe ubranie — wąskie, długie z niebieskiego płótna spodenki, takąż koszulę, przepasaną czerwoną szarfą, a na głowie — jedwabną czapeczkę ze złotym galonikiem.
Pozatem syn Warory wyjeżdżał i powracał do domu bez bagaży.
Teraz z terlicy, nałożonej na grzbiet Birary, zwisało kilka wypchanych worków.
Warora nie wiedział, co myśleć, więc stał i milczał, zapatrzony w małego jeźdźca.
— Cóż to? — zapytał chłopak. — Nie poznałeś mnie, ojcze?
Po chwili zeskoczył na ziemię i objął Warorę za szyję, tuląc się do niego.
— To ja — wasz Amra!... — szepnął. — Gdzież są mama i siostrzyczki?
Dowiedziawszy się, że powrócą niebawem, zdjął worki z siodła, zwolnił Birarę ze wszystkich jego wspaniałych ozdób i szepnął do niego:
— Poczekaj trochę, stary! Za chwilkę pójdziemy do kąpieli.
Birara mruknął coś niewyraźnego w odpowiedzi.
Chciał zapewne powiedzieć:
— Jak za chwilkę, to — za chwilkę. Niech i tak będzie!
Po powrocie kobiet nie było końca okrzykom to radości, to płaczu, podziwu i zachwytu.
Wspaniałe upominki podobały się niezmiernie, bo też były bardzo piękne.
O wszystkiem pamiętał Amra, kochający rodzinę.
Wiedział, co, kto lubi, o czem marzy i czego mu brakuje.
Po kąpieli odprowadził Birarę do zagrody słoni, kazawszy przynieść dla przyjaciela świeżej trawy, młodych bambusów i koszyk bananów.
Przy wieczerzy, która niezwykle smakowała chłopakowi, Amra opowiedział rodzicom o wszystkiem, co zaszło od chwili odjazdu jego z białym sahibem na łowy.
Oznajmił rodzicom, że maharadża kazał wypłacać Warorze miesięczną zapomogę do czasu, aż Amra będzie mógł znowu pracą swoją wyżywić rodzinę.
— Będziesz znów kornakiem? — spytała mała Hubli.
— Nie, siostrzyczko, nie będę już poganiaczem słoni! — zaśmiał się Amra. — Nie wiem jeszcze czem będę — może adwokatem... lekarzem lub inżynierem... lecz kornakiem nigdy już nie będę... Szkoda byłoby nauki dla takiej roboty!
Nietylko dziewczynka, lecz nawet rodzice nie zrozumieli tych słów chłopaka.
Ciemni, nieuczeni prostacy nie wiedzieli, jaką potęgę i bogactwo przynosi wiedza.
Kiwali tylko głowami i wzdychali.
Tajemnicze, niezrozumiałe słowa syna i brata przerażały ich.
Amra spędził trzy dni w rodzicielskim domu.
Żegnany łzami i błogosławieństwem odjechał na długo.
W sercach rodziców zagnieździła się trująca trwoga.
— Czy powróci do nas Amra? — westchnęła z goryczą zapłakana Soncza.
— O, Amra powróci pięknie ubrany i potężny, jak biały sahib! — zawołała z głębokiem przekonaniem w głosie czupurna, śmiała Radżori.
Matka przytuliła ją do piersi i westchnęła z ulgą.
Słowa córeczki przyniosły ulgę stroskanemu sercu biednej Sonczy.
Warora głowę podniósł wyżej i spojrzał na żonę wesołym, śmiałym wzrokiem.
— Być może... — szepnął. — Czekajmy cierpliwie!
Od tego czasu często rozmawiali o chłopaku, który urodził się w czepku.
Pytali siebie:
— Gdzie jest teraz Amra? Co robi? Czy myśli o nas?
Na to ostatnie pytanie z całą stanowczością odpowiadała Radżori:
— Amra myśli o nas i nigdy nie zapomni!
Inne pytania pozostały bez odpowiedzi.
Prostacy nie mogliby nawet w marzeniach swoich snuć przypuszczeń o losie chłopaka.
O niczem nie wiedzieli i nie mieli pojęcia o szerokim świecie, który zdobyć dla siebie postanowił mały Amra.
Przecież dla Warory i Sonczy nic poza Suratem nie istniało.
Zdawało im się, że cały świat kończy się na tamtym brzegu Tapti, lub może trochę dalej — nad Narbadą, gdzie się urodzili oboje i skąd stary Bauli przywiózł ich na wybrzeże morskie.
Tymczasem Amra z królewiczem spędzali ostatnie dni w ogrodzie pałacowym i na łące, w towarzystwie starego Birary.
Maharadża rozkazał Balemu przygotować powóz, aby odstawić chłopaków do kolei.
Wkrótce nadszedł dzień odjazdu.
Mali przyjaciele odwiedzili po raz ostatni Birarę.
Częstowali go bananami, solą i cukrem, bo te przysmaki najwięcej lubił stary słoń.
Mądre zwierzę przeczuwało coś niedobrego.
Birara zaglądał co chwila w oczy przyjaciół i chodził za nimi, jak cień, wzdychając ciężko i pomrukując trwożnie i chrapliwie.
Tego dnia porzucił nawet zwykłe łakomstwo i łykał przysmaki, jakgdyby tylko przez grzeczność.
Gdy chłopaki zaczęły go żegnać na dobre, klepiąc go po bokach i nogach a potem całując wyciągniętą do nich trąbę, Birara nie chciał ich puścić od siebie, obejmował, tulił do piersi, podnosił i chuchał gorącym oddechem.
Amra spostrzegł nawet łzy w małych, smutnych oczach słonia.
Birara odprowadził ich aż do bramy pałacu, a gdy się zamknęła za chłopakami, podniósł trąbę nad głową, wyciągnął szyję i długo ryczał żałośnie, cienko i jękliwie.
Płakał widocznie, i rozpaczał...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.