Dziwna przygoda rodziny Połanieckich (Boy-Żeleński, 1913)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Dziwna przygoda rodziny Połanieckich
Pochodzenie Słówka. Zbiór wierszy i piosenek
Wydawca Księgarnia Polska B. Połonieckiego
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



DZIWNA PRZYGODA

RODZINY POŁANIECKICH.



Noc karnawałowa w zacnym polskim domu. Z przyległego salonu dochodzą dźwięki walca, głos wodzireja ryczący egzotyczne nazwy figur kotylionowych, szelest sukien falujących w tańcu i t. d. Siedziałem, wpół drzemiąc, w wygodnym fotelu; w tem coś mignęło, zaszumiało tuż koło mnie i jakaś zapóźniona para przemknęła jak wicher, wywracając w pędzie, o zgrozo, butelkę doskonałego starego koniaku, którą zarezerwowałem do prywatnego użytku. Szacowny napój począł spływać powoli, oblewając strumieniem wspaniałą Prachtausgabe[1], leżącą jak przystało majestatycznie na stole polskiego domu. Spojrzałem: była to „Rodzina Połanieckich” — Patrzałem z melancholią na grube welinowe karty, ociekające złotawym płynem, gdy nagle zdało mi się, iż słyszę najwyraźniej jakieś szmery, jakgdyby głosów wychodzących z kartek książki:
................
— Panie Stachu!
— Co, panno Maryniu?
— Coś panu chciałam powiedzieć… W jednej chwili tak mi się strasznie w głowie zakręciło…
— Dziwna rzecz, bo mnie także… To pewno z tańca.
— Panie Stachu…
— Co panno Maryniu…
— Kiedy się wstydzę…
— Nie wierzę, żeby panna Marynia mogła coś takiego pomyśleć, czegoby się musiała wstydzić…
— Pan Stach taki dobry, że tak o mnie myśli… ale ja nie jestem taka… tak gdzieś głęboko, głęboko, to ja jestem bardzo zepsuta…
— Moja dziecino droga…
— Panie Stachu… ja chciałabym za mąż iść…
— Pójdzie pani, panno Maryniu…
— Ale ja chcę zaraz…
— Moja złota panno Maryniu, i ja także chciałbym, tak chciałbym, żeby pani znów wróciła ze mną do swego ukochanego Krzemienia…
— E, głupstwo Krzemień… nudna dziura… to nie dla tego… Aj, strach jak mi się w głowie kręci… Panie Stachu —
— Co, panno Maryniu?
..............
............?
— A bo czemu mnie pan Stach nigdy nie przytuli, nie popieści…
— Moja droga panno Maryniu… moja, bardzo moja… moja głowa najdroższa…
— Ale nie tak, panie Stachu, tak mocno, mocno, nie tak jak porządną kobietę, tak inaczej jakoś… ja sama nie wiem jak…
— Nie można, panno Maryniu… służba boża…
— A, prawda… służba boża…
..............
..............
— Oh, oh, oh, oh, (szlochanie).
— Maryniu, dziecko, co ci jest, dzie-dziecinko mo-moja. (Jakoś mi staremu język się plącze. I w głowie mi się czegoś nagle kręci. Pewnie będzie burza).
— Oh, oh, oh, panie profesorze, panie Waskowski, ja jestem taka nieszczęśliwa (szlochanie).
— Cóż to pannie Maryni jest? Niechże się przytuli do swojego starego profesora. O tak, jeszcze bliżej…
— Oh, oh, oh, panie profesorze, Stach mnie nie kocha…
— Co też Marynia za głupstwa plecie? Stach Maryni nie kocha? On, najmłodszy z Aryów?!
— A nie kocha…
— Co w tej głowie dzisiaj… Kto by nie kochał mojej dzieciny złotej?
— A Stach nie kocha (oh, oh, oh). Zresztą za co by mnie kochał…
— Iii! grzech takie rzeczy mówić! Za co? Oj ty, ty, ty. Za co? A za te oczka śliczne, a za to pysio różowe, a za ten karczek... a za te piersiątka... za te bioderka... za te nóżki małe... a za te łydeczki... ti, ti, ti... ty Aryjko mała, ty szelmutko jedna... a jak się to stroi, jakie to koronki, jakie hafciki... jakie majteczki... Ty, ty, ty kokotko mała...
— Panie profesorze, co pan robi... zobaczy kto... tak mi się strasznie w głowie kręci...
— Będzie burza...
..............
..............
— Panie Stachu!
— Co, Lituś?
— Tak mi jakoś dziwnie w główce...
— Chodź kociaku na kolana...
— A będzie pan Stach pieścił kociaka...
— Będę, Lituś.
— Tak dobrze u pana Stacha! Tak przyjemnie! To podwiązka. Panie Stachu, co pan robi... Nie można... nie można... panie Stachu... Panie Stachu! a jak ja powiem cioci Maryni, to co będzie? ...Ha, ha, ha!... jaką pan Stach ma teraz niemądrą minę! A nieprawda, bo nic nie powiem, bo pana Stacha kocham i panu Stachowi wszystko wolno... I mnie tyż wszystko wolno, bo ja młodo umrę. Tak mi się w głowie kręci, jak wtedy na imieninach, jak piłam szampan... Panie Stachu, tak dziwnie... tak przyjemnie... pan taki strasznie kochany... co pan robi... Panie Stachuuuu...
..............
..............
— Bukacki! słuchajno, co to jest?... co się tu dzieje? czy mnie się kręci w głowie czy co, ale tu tak jakoś dziwnie...
— Nie przeszkadzaj im Pławisiu, chodź na miasto... Pojedziemy... wiesz staruszku... tam...
— Nie, nogi mi się czegoś plączą...
— No to zagrajmy w pikietę.
— Ale z rubikonem.
— Z rubikonem, staruszku, z rubikonem.
..............
..............
Szepty i szmery ucichły. Widocznie Rodzina Połanieckich podeschnąwszy trochę odzyskała równowagę duchową zachwianą na chwilę zetknięciem się z kilkoma kroplami starego koniaku. Podniosłem się z fotela i uczułem, że mnie samemu nogi się cokolwiek plączą...


Pisane w r. 1907.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Prachtausgabe (niem.) — luksusowe wydanie; książka w pięknej oprawie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.