Rzym za Nerona/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rzym za Nerona
Podtytuł Obrazy historyczne
Wydawca Wydawnictwo Towarzystwa Szkoły Ludowej
Data wyd. 1925
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



XIV.


Sabina Marcja Zenonowi Ateńczykowi zdrowia.


List twój spokojny, pobłażający, serdeczny, zachęca mnie, bym ci dalsze mojego nawrócenia opowiadała dzieje. Zdaje mi się z niego, jak gdybyś przyznawał nauce, którą poślubiłam, to boskie jej pochodzenie, jakiego nosi piętno. Musi ona być istotnie boską, bo szerzy się przeciwko wszelkim zwykłym prawom i warunkom, jakich inne potrzebowały do wzrostu; zyskuje prostaczków i mędrców. Wśród świata wyżywionego najwykwintniejszą filozofją i nawykłego do najzręczniejszych sofizmatów[1], zwycięsko postępuje, prostotą swą i wielkością burząc, co napotka. Żywe słowo i czyn torują jej drogę, mało pisze i mało ma ludzi, coby pisać byli zdolni, lecz gdy natchnieni mówią, czujesz, iż w nich mieszka ten duch, który Sokratesowym demonem za Sokratesa czasów zwano.
Duch to jest z niebios, który człowiekowi daje więcej niż Herkulesową siłę.
Słuchaj, Zenonie mój, i bądź równie pobłażającym, jak byłeś dotąd, na wszystko, co posłyszysz. Zdaje się, że zgromadzenia w domu Gemellusa i Pudensa musiały być postrzeżone, schwytano kilku chrześcijan z poduszczenia kapłanów i zaczęto ścigać innych, na których padły podejrzenia. Musieliśmy więc, unikając za wczesnych ofiar, przenieść się z obrzędami i całem życiem religijnem do arenariów.
Ponad Apijską drogą, w okolicach Watykanu i w wielu innych miejscach na kończynach miasta, odwieczne istniały wydrążenia podziemne, z których na budowę Rzymu kamień, piasek i glinę dobywano. Nieraz one bywały schronieniem zbiegłych niewolników i złoczyńców, często nieszczęśliwych ubogich, co innego nie mieli dachu. W początkach samych prześladowania, dla samego swobodniejszego odprawiania ofiary i liczniejszego zgromadzania się bez niebezpieczeństwa, obrali chrześcijanie arenaria.
Krótko to jednak trwało, ale one posłużyły za wzór do podziemnych krypt, w których odtąd zwykli się zbierać chrześcijanie, grzebać ciała swych zmarłych i swobodniej naradzać się uczyć, spoczywać. Słyszałam już o tych jaskiniach, bo Rzym wie o nich cały, chociaż ze wstrętem o nich mówi, z obawą się zbliża i omija raczej niż nachodzi. Wnijścia są skryte, odległe... rozrzucone... Dziś to grobowe państwo śmierci jest światem naszym, tuśmy tylko wolni... Tu leżą zwłoki męczenników zebrane pobożną dłonią niewiast, tu spoczywają zmarli nasi, tu może będzie kolebka nowego świata, i stąd wynijdzie słońce, które go oświeci.
Pojmujesz, że w baśniach ludu to tulenie się w ciemności i jaskinie musiało dać powód do obwiniania i szkarady; nie szczędzą nam też ich nieprzyjaciele.
Trudnobym ci opisać potrafiła wrażenie doznane, gdym po raz pierwszy zstąpiła w otchłanie, jak Orfeusz bajeczny, idący do piekieł po Eurydykę. I my tu po Eurydykę, duszę naszą, schodzimy, aby wyrwać ją piekłu...
Niedawno poznałam Pomponię Grecinę, matronę rzymską, jak ja nawróconą, z której ogrodu tajemne wnijście okryte bluszczem i winną latoroślą prowadzi do katakumb. Ona mnie razem z Rutą wwiodła w ten nieznany kraj ciemności i grobów...
Wszystkie miałyśmy lampy w ręku... Naprzód spuszczałyśmy się po wąskich wschodkach kamiennych, potem zstąpiłyśmy na wilgotną ziemię do galerji nieforemnie w ziemi wykutej i nią doszłyśmy do cmentarza... Ciała chrześcijan nie są palone, ale starym rzymskim i greckim obyczajem składane w ziemi. Nie zamykają ich w kosztowne sarkofagi, bo ciało znikome powinno się stać prochem, nim do nowego życia powróci... Jak w columbariach[2] naszych urny, tu w wyżłobieniach z obu stron galerji leżą ciała spowite całunami, a przy nich dla rodziny, aby się modlić mogła, dla wiernych, aby przypomnieć ich zdołali, napisy na tablicach z marmuru, cegły, często na glinie tylko.
Tu są kościoły nasze... ale ich cele szczupłe i nieozdobne; nie mamy ani posągów, ani marmurów, ani bronzów, ani kości słoniowej i konch perłowych, ani nic, coby przepych znikomy przypominało... Ofiara odbywa się na grobowcu męczennika lub kapłana, na prostym sarkofagu z kamienia w małej izbie grobowej. Innych tu wyobrażeń nie znajdzie nad te, które symbole nowej wiary wyrażają. Ubóstwo i prostota panują wszędzie; kapłan nie wdziewa szat kosztownych, a kielich ofiarny z prostego szkła lub niedrogiego jest kruszcu. Lecz gdybyś widział tych ludzi i słyszał ich modlitwy, pieśni, nauki!!... Jaki spokój na tych wypogodzonych twarzach, jaka pogarda cierpienia i niebezpieczeństwa, jaka miłość wszystkich ku wszystkim.
To społeczeństwo, które ugniata nas stopami swemi, po głowach chodząc naszych i urągając nam, jakże licho i nędznie wydaje się przy ubogim gminie sług Chrystusa...
Mimo licznego zgromadzenia, które przepełniło wszystkie krypty, bo w nich na kilku miejscach odprawiały się ofiary, cisza była głęboka, wielka, majestatyczna... ujrzałam tylko podniesione do góry dłonie modlących się i oczy ku niebu, które czarne osłaniało sklepienie. U wnijścia celi stali kapłani i starsi, po jednej stronie niewiasty, po drugiej mężczyźni, dalej bez różnicy stanu, ale wedle wieku tylko, sędziwi, młodsi i dziatki...
Pewnie cię dojdą jakieś o ofiarach i ucztach chrześcijańskich bałamutne opowiadania, nie wierzcie im... proste to są ofiary, błogosławiony chleb, poświęcone wino, które kapłan kilku słowy wyrzeczonemi, siłą mu nadaną przez następcę Syna Bożego zmienia na krew i ciało Jego, na pamiątkę krwi Jego przelanej za ludzi, ciała umęczonego za nich... Tym chlebem i winem dzielą się wszyscy przytomni na znak braterstwa w Chrystusie, ale oczyściwszy dusze żalem za przestępstwa swoje...
Oto są agapy[3] nasze, oto te uczty rozpustne, o których tyle mówią... moczymy usta w kielichu i pożywamy drobny złomek chleba...
Wobec tej uczty równi są wszyscy, byleby czystemi byli. Nikt do ołtarza przystąpić nie może skalany nienawiścią i zbrodnią.
Gdym tu po raz pierwszy poklękła, przypuszczoną będąc do wspólnego stołu, łzy mi biegły po twarzy... z jednej strony klęczała Pomponja, senatorskiego rodu matrona, z drugiej Egipcjanka niewolnica, dalej żydówka i syryjska dziewczyna, i Ruta, i znowu córki Pudensa, na których twarzach szlachetne ich pochodzenie starożytne widocznem było na pierwszy rzut oka.
Wspaniały to był obrząd tych ludzi po raz pierwszy, jak świat jest światem, zrównanych...
Gdyby nowa wiara nasza nic więcej nad to nie przyniosła światu, jużby zaiste złamała barbarzyńskie tysiącowieczne zapory, co rodzajowi ludzkiemu tamowały swobodne jego rozkwitnienie. Gdyby skruszyła tylko łańcuchy niewoli, jużby się objawiła boską posłannicą. Gdyby zamiast prawa siły dała prawo miłości tylko, jużby niem musiała zwyciężyć.
Lecz przebacz mi, że mówię do ciebie, jak gdybyś już do nas należał. Czemuż tak nie jest?
Nic mniej podobnego do siebie nad te dwa światy, stary, szalejący na ziemi, nowy, modlący się pod nią... Człowiek, rodzina, społeczność zupełnie inaczej się tworzą w chrześcijańskim świecie. Tam panuje niewola, tu swoboda, którą tylko hamuje prawo miłości — nie czyń drugiemu, co tobie nie miło. Tam tysiące jest praw dla stanów, dla ludzi, dla położeń, dla narodów — tu jedno. Tam wyjątki są dla uprzywilejowanych, tu niema ich dla nikogo, ani swobodniejszym jest najwyższy kapłan nasz od najmizerniejszego prostaczka. Co grzechem jest dla niewolnika, grzechem dla najważniejszego; najzupełniejsza równość moralna panuje między nami. Nie wyobrażaj jednak sobie barbarzyńskiej zwierzęcej społeczności i stada ludzi — mamy i my zwierzchników, przedniejszych, szlachetniejszych, ale patrycjat nasz daje rozum, cnota i miłość. Dobijać się go potrzeba czynem, nie obleka nim ani ludu okrzyk, ani dekret Cezara, ale męczeństwo, stałość, zasługa, wyższość rzeczywista.
Z pośrodka tego tłumu w chwili natchnienia wynijdzie głos z ust, na których żelazo rozpieczone niedawno upadlające kładło piętno; ozwie się niewolnik nieznany, a słowo wielkie czyni go przewodnikiem drugich: czyn miłości jedna szacunek, powagę, posłuszeństwo...
Wielu z między nas rozdało swe mienie pomiędzy ubogich, sami zapragnąwszy ubóstwa jako probierza cnoty i wytrwałości; inni codziennie się dzielą tem, co posiadają — z bracią. Jakże słodkie są te imiona siostry i brata, jak wiele znaczące... jaki one spokój wlewają w duszę!
Po ofierze i podziale chleba, siedzący za ołtarzem na kamiennym krześle kapłan wstał, czując w sobie ducha, który mówić mu kazał... Żałuję, że ci słów jego powtórzyć nie potrafię, aleśmy wszyscy przejęci byli niemi i poruszeni do łez. Proroczo oznajmił nam zbliżanie się godziny wielkiej próby i męczeństwa, a zarazem kary na zatwardziałych w nieprawościach Rzymian i Nerona... Zdawał się widzieć oczyma duszy zapalone stosy, krwią zlane cyrki, wznoszące się krzyże, pobroczone miecze i trupami płynące rzeki... Ale to, co innychby przerażało, chrześcjan unosiło i rozżarzało, czuli się przeznaczonymi do utwierdzenia wiary, która inaczej, jak w boleściach na świat przyjść nie mogła... Łzy mięszały się z wykrzykami radości, niektórzy całowali groby pierwszych męczenników, jakby się z nimi połączyć pragnęli co rychlej... inni ściskali krewnych, jakby przeczuwając pożegnanie, i mówili im: — Do widzenia się w niebie!
Serce mi biło, Pomponja płakała, a gdy skończył się obrząd, i wierni różnemi drogami rozchodzić się zaczęli, gdy i my powoli wydobyłyśmy się na światło dzienne, ta godzina modlitwy i ofiary w podziemiach wydała mi się jak sen, jak widzenie dziwne, i wrzawa bliskiego gościńca płynącego życiem powszedniem Rzymu napawała mnie wstrętliwie... Patrzałam, słuchałam z obrzydzeniem i zgrozą.
Spoczęłam w domu Pomponji, lecz musiałyśmy rozejść się rychło, ona już bowiem posądzoną jest o chrześcjaństwo i wydaną przez którąś ze swych niewolnic. Lada chwila więc mimo wysokiego jej rodu przyjść może oskarżenie, niewola, kara, której srogości za czasów Nerona nikt zmierzyć nie potrafi. Jego dzikość jak pobłażanie nigdy się przewidzieć nie mogą. Niewidzieliżeśmy go plującemu w oczy mu prawie cynikowi[4] Izydorowi przebaczającego obelgę, a karzącego ludzi, co mu nigdy nic nie uczynili złego, jak Torkwatus Silanus, który pokrewieństwo swe z Augustem życiem musiał opłacić.
Poszłyśmy z Rutą do domu, a od tej pory niema dnia, żebym przez Pomponji winnicę lub inne jakie wnijście w naszych kryptach nie bywała. Tu nam jest najlepiej, tuśmy sami, i oko donosiciela nie wyszpieguje łez i modlitwy.
Otóż nasze cubicula[5], nasze biesiadne sale, nasze rozkoszne uczty... I my jak owi Grecy stawiamy obok kościotrupy, lecz nie na to, aby nam carpe diem[6] powiadały w tem rozumieniu co uczniom Arystypa, lecz, aby znikomość życia przypominały co chwila.
Żegnaj mi, mistrzu mój! Gdybyś był duszy mej nie przygotował nauką swą do przyjęcia światła, nigdyby się ona dlań nie otwarła. — Szczęście moje tobie jestem winna...







  1. Sofizmat — argument przekonywujący z pozoru, ale fałszywy w zasadzie.
  2. Columbaria — gołębniki, tu — grobowce w kształcie gołębników.
  3. Agapy — uczty pierwszych chrześcijan, uczty przyjacielskie.
  4. Cynik — wyznawca zasad szkoły filozoficznej greckiej, zwanej cynicką.
  5. Cubiculum — pokój sypialny.
  6. Używaj dnia. Cytata z Horacego pieśń XI ks. I.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.