Rzecz wyobraźni/Ukraińskie dziedzictwo

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Wyka
Tytuł Rzecz wyobraźni
Wydawca Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wyd. 1977
Druk Drukarnia Wydawnicza w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


UKRAIŃSKIE DZIEDZICTWO


O! dzika Siczy! twoje mogiły
Z piasku uwiane — a grób tak kruchy,
Gdy pod przechodnia zapadnie nogą:
Potem w mgłach srebrnych płynące duchy
Wczorajszych mogił znaleźć nie mogą.

Przypadek sprawił, że kupując nowe wydanie Słowa o Jakubie Szeli Brunona Jasieńskiego nabyłem jednocześnie tomik nie znanego zupełnie autora, który — na chybił trafił otwarty — czym się zalecał? Cytatą z odezwy „Gromady Humań“. Cytatą z rzadko czytywanej, jednej z dalszych pieśni Beniowskiego. Aluzjami do Snu srebrnego Salomei. Słowem, zalecał się rzadko spotykaną znajomością dziedzictwa ukraińskiego w myśli i poezji polskiej.
Tomik ów zawiera poemat polityczny o stosunkach polsko-ukraińskich od roku 1918 do rzezi banderowskich i nosi tytuł: Andrzej Kuśniewicz Słowa o nienawiści.
Pieśń zapewne dwunastą Beniowskiego — jej kolejność to rekonstrukcja Juliusza Kleinera, a nie fakt zadokumentowany odpowiednią cyfrą w rękopisie Słowackiego — otwiera przedziwny, wytrącony i wyodrębniony rytmicznie z toku oktaw poematu, rapsod pożegnalny dla szlachty polskiej na Ukrainie, jaki śpiewał wieszczek-Wernyhora, „a pan Suchodolski rymy śpiewane z uwagą spisywał, których nie może wcale język polski wydać“.

Dwa ostatnie wersety owego rapsodu, cytowane z pamięci, przekształcone nieco[1], znalazły się w utworze Kuśniewicza jako zapowiedź fabularna. Słowa o nienawiści powiedzą ciąg dalszy tego, co słusznie i groźnie zapowiedział, lecz nie ujrzał już na własne oczy prorokujący Wernyhora. Pierwsze zaś cztery strofy tego wspaniałego i mało użytkowanego fragmentu, którego sam wybór już budzi zaufanie do kultury literackiej pamiętającego o nim autora, brzmią następująco:

„Oj! powiedział ja ci, panie Regimentarz,
Że ty przegrasz walkę na kurhanach.
Oj! prowadził ty szlachtę korsuniecką na cmentarz.
I z mieczami, i w złotych żupanach!

Oj! powiedział ja tobie, mości panie Gruszczyński.
Że ci błysną śmiertelni hułani.
W step poleci, jak burza, twój rumak ukraiński
I na koniu cię strach otumani.

Oj! powiedział ja tobie, mój synaczku Sawyna,
Że ty stracisz białego rumaka.
Oj! powiedział ja tobie, że to śmierci dolina
I dolina martwego Kozaka...

Wyszły pany z mgłą białą, jak łabędzie przed ranem,
I stanęli na polu przy Rosi.
Między jednym kurhanem, między drugim kurhanem
Szlachta flinty nabite podnosi...“

Kiedy uważnie się wczytać w cykl Kuśniewicza, trwa w nim nie tylko przypomniane w tych strofach echo Słowackiego. Nie o wpływy tekstowe chodzi, lecz o tonację ideową i odpowiadającą jej tonację goryczy, stopionej z liryzmem wobec Podola, Ukrainy i ich ludu. Kiedy uważnie się wczytać we fragmenty cyklu mające tytuł Semper fidelis czy Polska ziemia, obrazujące gniew rewolucyjny, bunt społeczny i niszczycielską siłę zadawnionych nienawiści — płoną w nich krwawe słowa i krwawe ognie Snu srebrnego Salomei. Woła w tych fragmentach Semenko, oczywiście na skalę głosu naszego autora, głosu, jakiego nie zestawiajcie, broń Boże, z ekspresją i patosem Słowackiego. Znów chodzi o tonację ideową, w tym wyrażoną, jak poeta umie spojrzeć na przelewający się poza brzegi potok ludowego gniewu, nawet kiedy gniew ten uderza w część jego własnego narodu:

Hej, świat smutku trumnica!
Pod czerwonym pożarem,
Serca nasze pod strachem,
Duchy nasze pod czarem.
Gonta się nam pokazał
Przy pożarnej pochodni;
Zabełkotał językiem
Taj wprost piszow do Kodni.
Trzeba, Pany Sotniki,
Jeszcze siekier spróbować,

Jeszcze raz przeciw czarom
I krwią się rozczarować.
[...........]
Taj znów łysną siekiery
Na pożarach, czerwono...
I budem ludźmi — Ojce...
(Sen srebrny Salomei)

Lecz przypadek dobrze sprawił powodując kupno Słów o nienawiści wraz z Słowem o Jakubie Szeli. Trzeba w tym celu rozejrzeć się dokładniej w zawartości poematu Kuśniewicza i jego pokrewieństwach ze współczesnością naszej poezji politycznej. Cytat z odezwy „Gromady Humań“, aluzje i inkrustacje ze Słowackiego, wspólne stąd nauki obozu polskiej demokracji z czasu Wielkiej Emigracji, nauki tyczące się stosunku do pobratymczych narodów przedrozbiorowej Rzeczypospolitej szlacheckiej — to przecież nie współczesność. To jedynie tło i najdalsza w czasie kulisa cyklu Kuśniewicza, znów świadcząca dobrze o kulturze historycznej autora.
Słowa o nienawiści stanowią coś jakby suitę polityczno-liryczno-historiozoficzną, bardzo świadomie skomponowaną, lecz o nader nierównej wartości poetyckiej. Suita ta, rozpatrzona część po części, tworzy zarazem coś jak małą antologię filiacji, którymi w warunkach polskich może się dzisiaj żywić poemat polityczny, a także demonstrację własnego wkładu autora. Mimo wszystkie słabizny i naiwności ujęcia ten wkład jest niewątpliwy i powoduje, że o tym tomiku warto pisać.
Więc tak po kolei. Najpierw liryczny zaśpiew w kursywie, uwertura polityczna do całości: „Z przekleństw, żalów, wzajemnych win kamieniem upadło słowo, rękawem ocieram z bratniej krwi pieśni tej gorzki owoc.“ I ujmujące zarazem przypomnienie dziedzictwa ukraińskiego w polskiej poezji romantycznej: „Tęsknie brząkały go struny lir na emigracyjnych poddaszach...“
Następnie partia historyczno-polityczna, wstęp do historii zachodniej Ukrainy, ziemi między Sanem a Zbruczem, do historii w latach 1918–1939, wstęp o polityce międzynarodowej z końca pierwszej wojny światowej, obronie Lwowa, walkach polsko-ukraińskich. Partia na pewno konieczna dla politycznej koncepcji całości, ale i poetycko, i publicystycznie najmniej zjednująca w całym cyklu. Autor bowiem nie jest, chociaż pragnie nim zostać, gniewnym syntetykiem politycznym, umiejącym chłostać i ranić celnym epigramatem, jest w istocie — jak dalsze części cyklu zaświadczą — lirykiem pragnącym zgody. I dlatego w tej najbardziej politycznej części poematu daremnie się oczekuje głosu, na jaki tutaj było miejsce — głosu Majakowskiego. Gniewny i celny politycznie epigramat nie jest bowiem własnością autora Słów o nienawiści. Chyba tylko czasem: „Chłepce austriacki hofrat świeżutką endecką kawę.”
Część druga, nie wiadomo po co zaopatrzona w mylący w tym miejscu, słynny cytat z Gogola o ukraińskiej nocy, nosi nazwę Noc. Zawiera dwudziestolecie międzywojenne pomiędzy Sanem a Zbruczem. Część to bardziej interesująca, zwłaszcza kiedy wkraczamy w antologię dobrze wyzyskanych filiacji. Dobrze, bo podbitych samodzielnym liryzmem autora. Chodzi o Bal w Operze Tuwima, o kontrast miasta, politycznego potwora z mordą niesamowitej i zohydzającej groteski, kontrast wobec kraju rzeczywistego, biedy i smutku, kraju poza rogatkami groteski.

Rozpękł się w zimnych blaskach
Dniestr w wieńcach z jarzębin i kalin,
zakwitł chwilę jak gwiezdny jaskier
i zgasł, i spalił się.

Noc w zastygłe dmucha popioły,
na wyziębłej legła pościeli,
w mrocznej izbie siadł chłop za stołem
i zapałkę na czworo dzieli.

Część środkowa poematu, najobszerniejsza, symbolicznie nazwana Dniestr, to jego trzon artystyczny i część, mimo pokrewieństwa bliskiego ze Słowem o Jakubie Szeli Jasieńskiego, najbardziej samodzielna. Wszystko inne w cyklu Kuśniewicza to właściwie tylko przystawki i podpórki do tej części, jaką można by samodzielnie drukować. I chyba w przyszłych antologiach tematycznych tak będzie...
Dlaczego część najbardziej samodzielna? Nie obciążone publicystycznym serwitutem, wyjawiło się w Dniestrze to pasmo poetyckiej postawy i wyobraźni Kuśniewicza, jakie jest w nim najbardziej indywidualne — liryczne przywiązanie do ziemi ukraińskiej, do jej ludu, do urody krajobrazu, do tego, co było również i pozostało ojcowizną wzruszeniową Polaków pochodzących z Podola i Ukrainy. O tej ojcowiźnie wspólnie zamieszkiwanej Kuśniewicz potrafi pięknie mówić jako o jedynej ojczyźnie pobratymczego narodu ukraińskiego, potrafi mówić uczciwie, nie zamazując krzywd wzajemnie zadawanych i nie lakierując stanu aktualnego: „czas nienawiści minął... Ale jeszcze judaszów worek brzęczy, jeszcze tli się w nas gniew...” Ta uczciwość społeczna i polityczna jest podstawą wzruszenia lirycznego.
Ona też prowadzi do pokrewieństwa z Brunonem Jasieńskim i przy pomocy porównania prostego i sprawdzalnego, bo wykonanego na zbliżonym temacie i zbliżonym ujęciu artystycznym, pozwala zaproponować miejsce Kuśniewicza w nowszej poezji politycznej. Pamiętamy pierwszą część Słowa o Jakubie Szeli, tę wspaniałą fugę taneczną rozpętaną przez poetę jako wesele Szeli, utrzymaną w ekspresywnym rytmie chłopskiej krakowskiej przyśpiewki weselnej, stylizowaną pod tę przyśpiewkę, ale nie powtórzoną ślepo: „Tańcowała izba, sień cztery noce, piąty dzień. Strumień wódki rowem pociekł, zatańcował w gnieździe, bociek.”
Kuśniewicz postępuje podobnie. W kołomyjkowy rytm rozkręca najciekawsze partie Dniestru, elementy stylizacji na pieśń ludową prowadzi całkiem samodzielnie (ciekawy ustęp o wojnie domowej w Hiszpanii, o Seńko-Hucule i Mocarnym z Murzasichla), posłuży się też nimi w liryczno-opisowej inwokacji (targ w Zabłotowie). Nie naśladownictwo Jasieńskiego, lecz dobrze pojęta i samodzielnie wykonana inspiracja.
Pozwala to zaproponować miejsce dla Słów o nienawiści. Był bowiem w latach trzydziestych autor, który dla rewizjonistycznego celu historycznego, dla odkłamania (nieudanego, bo opartego na niezgodnej z rzeczywistością dokumentacji) solidarystycznej legendy Bartosza Głowackiego sięgnął po podobną inspirację — stylizował na pieśń i wyobraźnię ludową, by dokonać rewizji ideowej sięgającej samych fundamentów.
Wojciech Skuza, o nim mowa. „Bartoszu, Bartoszu, oj, nie traćwa nadziei” to kanwa jakże popularna i wiele mogąca pomieścić. Przeczytałem na świeżo, do obecnej recenzji, Kumaca. Poemat Skuzy jest bardzo nieudany. Zegadłowiczowski zakalec wielokropkowy i wielopauzowy, nie ma on nic wspólnego z rzetelną trafnością pieśni ludowej. Cykl Kuśniewicza jest na pewno lepszy i bliższy Jasieńskiego. Oczywiście na przyzwoitą odległość. Autorowi temu należy życzyć, ażeby częściej jego przyszłe strofy miały energię, zwięzłość, nawet dziwaczny i ekspresjonistyczny rym pióra Jasieńskiego, jego ludową i przenikliwą naiwność, kiedy na przykład jego Szela wędruje do miasta, które jest również miastem Słów o nienawiści:

Pod kościołem, nikiej na wsi,
siedzą dziady jeszcze łzawsi.

z szmat im żebro lśni na żebrze,
każdy siedzi, każdy żebrze.

Komu bida — do nich należ.
Przejdzie pani — rzuci halerz.
Przejdzie financ, co się upasł —
komu areszt, komu ciupas.

W mieście Lwowie domy różne,
z wierzchu szklane, w środku próżne,
spod nich wędlin całe mendle
jak spod kloszów patrzą zwiędłe.

Po Dniestrze jeszcze dwie przedłużki i dostawki polityczne Polska ziemia. Parcelacja wielkiej własności, kolonizacja chłopem polskim, pacyfikacja wsi ukraińskiej ułanem poznańskim... Tego „hułana” jak gdyby zapowiedział panu Gruszczyńskiemu Wernyhora. Ukraiński rękaw — to znów wrzesień 1939, zaleszczycka szosa i banderowscy rezunie. Wreszcie dośpiew liryczny w kursywie.
Wiele wody przepłynąć jeszcze musi w Wiśle i Bugu, Dniestrze i Dnieprze, zanim spłyną wszystkie urazy, wszystkie krzywdy, wszystkie nienawiści. Tym rychlej spłyną, im jawniej i odważniej będzie o nich mowa. Aż prawdą zupełną staną się wersety ze Żmii Słowackiego, jeden więcej fragment jego ukraińskiego dziedzictwa, położone jako motto. Nie jest obowiązkiem polskiego poety wypominać sąsiadowi lata okupacji hitlerowskiej i pierwsze powojenne. Stąd w cyklu omawianym tylko na krótko pojawia się to złowrogie nazwisko i jego ponury ślad, nad Sołokiją, nad Sanem, w Bieszczadach jeszcze nie zatarty. „W czeluść nocy otwartą obłąkany z toporem chłop. Bandera zaciąga warty w zbójecki, wilczy trop.”
Wyliczone fragmenty już niewiele dorzucają do sylwetki nie znanego dotąd autora. Utwierdzają przekonanie o jego liryzmie i gorzkim wzruszeniu nad tym, co dzieliło narody polski i ukraiński. Dorzucają zaś tyle realiów, tyle świadectw doskonałej orientacji faktograficznej w problematyce stosunków polsko-ukraińskich, że powstaje pytanie — czy to debiut naprawdę, czy to debiut pozorny?
To znaczy występ poetycki młodego człowieka, niezwykle oczytanego i obznajmionego z faktami z zakresu tych stosunków, od Słowackiego do Bandery, od „Gromady Humań“ do ruchu szlachty zagrodowej, jednego z najbardziej bzdurnych posunięć antyukraińskich OZON-u. Niezbyt to prawdopodobne, zwłaszcza że wiedza poetycka Kuśniewicza nie szeleści papierem. Czy też debiut pozorny, a więc podsumowanie długich doświadczeń własnych, sumowanie w świetle ideologii, która nie wygląda na ustaloną dopiero dzisiaj, wygląda na ustaloną już wówczas, kiedy na ukraińskiej wsi „pohulał po junacku ułan“. Bo wynikająca stąd i ustawicznie pod maską widoczna gorycz Kuśniewicza zdaje się być sprawdzeniem przeczuć dawno żywionych, a to chyba orzeka, że jego debiut jest — pozorny.

Wsi spokojna, wsi wesoła,
dobrze ty spamiętasz
proporczyki kolorowe,
zatańczony cmentarz.

Popamiętasz, Ukraino,
polskiego ułana,
nie dasz ranionemu nawet
kropli wody z dzbana.
(Polska ziemia)

Lato 1956 przynosi wiele takich pozornych debiutów. Wynikają one z tępej, ciasnej i tchórzliwej polityki wydawniczej lat ostatnich, a z czego ta polityka wynikała, wiemy wszyscy. I do jakich prowadziła mitologicznych mniemań: że metafora pomysłu Białoszewskiego jest dla socjalizmu w Polsce groźniejszym bakcylem aniżeli powieść-rzeka rozporządzeń kolektywnego pomysłu PKPG.
Na listę tych pozornych debiutów jako niewątpliwie samodzielny, uczciwy politycznie, z tradycji postępowego poematu społeczno-politycznego pochodzący debiut wciągamy Słowa o nienawiści Andrzeja Kuśniewicza.

1956





  1. Słowacki: „Oj, powiedział ja tobie, mości panie Gruszczyński, lecz wszystkiego nie powiedział ja tobie.“ — Kuśniewicz: „Oj, powiedział ja tobie, panie regimentarz, lecz nie wszystko powiedział ja tobie.“





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.