Rycerze mroku/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Rycerze mroku
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia „Siła”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.
PIĘKNIE PAN PISZE...

— Pięknie pan pisze...
— Sądzi pani?
— A kiedy to szanowny autor zabierze się do powieści?
Oboje wybuchnęli śmiechem. Welski od miesiąca pracował w biurze Drohojowskiego, objąwszy posadę po Bilukiewiczu i sporządzał właśnie jakieś pilne sprawozdanie, gdy panna Rena, przybywszy znienacka, zajrzała mu przez ramię i w taki to sposób oceniła jego pracę.
Wogóle, w czasach ostatnich, ku podziwieniu urzędników, Rena niezwykle często jęła odwiedzać biuro. Tak często nawet, że ojciec żartem jej zaproponował, czyby i ona nie zechciała objąć posady. Odparła na to nader uroczyście, iż na objęcie posady się zgadza, o ile ta będzie dobrze płatną... i umieszczą ją w najbliższem sąsiedztwie Welskiego.
Wogóle ich wzajemny stosunek przybrał określone kształty i nie stanowił tajemnicy dla dyrektora. Welski, coraz bardziej rozmiłowany w „kochanym trzpiocie”, oczekiwał jeno na chwilę swej rehabilitacji, aby wystąpić w charakterze oficjalnego narzeczonego, a ślub odkładał, póki nie otrzyma spadku — nie chcąc nic zawdzięczać bogatej żonie... Wszystko to miało nastąpić niezadługo... Rena, nie mniej zakochana, zmieniała się pod wpływem uczucia na lepsze, poważniała i nie tyle entuzjazmowały już ją wzory filmowe. Choć wielce przywiązana do narzeczonego, żywiła chwilami doń srogą urazę i teraz nie omieszkała mu jej wytknąć.
— Nabrałeś mnie! — oświadczyła poufale, gdyż, kiedy ich nikt nie słyszał, mówili sobie po imieniu — nabrałeś zwyczajnie...
— Ja? — udał Welski zadziwienie, aczkolwiek się domyślił, jaki nastąpi zarzut.
— Tak! Zakochałam się w literacie, w Orwidzie... a tu będę miała za męża jakiegoś buchalterzynę! Czy ty potrafisz napisać powieść?
— Widzisz Reno, jestem bardzo przeciętnym człowiekiem!
— Ładnie przeciętnymi
— Jakto?
— Jesteś kasiarz a ja będą kasiarzową!
— Masz tobie...
— A nie dobierałeś się do kasy papy?
Welski roześmiał się szczerze.
— Dobierałem się!
— W dodatku, wiem po co! Żeby sprawdzić jaki mam posag! A kasa była pusta! Bardzo ci tak dobrze!
Teraz zaśmieli się oboje. Rena podroczyła się jeszcze chwilę z narzeczonym, bo wiecznie z kimś musiała się przekomarzać, oświadczyła, że napewno zostanie jego żoną, bo tak ciągle zaręczać się i „odręczać’’ to nudne — wreszcie, spoważniała, i rzekła, przybierając surową minkę:
— Dobry z ciebie przyjaciel! Czy odwiedziłeś Balasa? Hę? Co?
— Wielka moja wina — odparł, nie mniej poważnie, choć wyczuwał nowy „figiel” panny — należy mu się i jego małżonce odemnie wizyta, ale wciąż nie mogę się na nią zdobyć. Gdy dostanę spadek...
— To mu pożyczysz parę tysięcy... Nie trzeba!
— Jakto nie trzeba!
— Bo ja już to zrobiłam!
Pokręcił głową. Nie żywił niezwykłej sympatji do Wawrzona. Choć ten, w rzeczy samej, uratował go od głodowej śmierci — później jednak przymusił groźbą i gwałtem do przyjęcia udziału we włamaniu, za co był na niego, dotychczas, porządnie zły. Mimo nawet, iż cała ta „wyprawa”, ostatecznie Welskiemu na pożytek wyszła...
Wszakże rozumiał, że jakoś wywdzięczyć się powinien i zamierzył, skoro tylko otrzyma pieniądze — Balasowi dopomóc. Tembardziej, że ten wciąż powtarzał, iż „chodzenia na miasto” — t. j. złodziejstwa — ma dość i „wincej na robotę, na lewo” — nigdy się nie wybierze...
Natomiast Rena poczuła dziwny sentyment do Wawrzona, nie wiedzieć dla czego uważała, iż to on przyczynił się do ich związku — a domyślając się, że Welski nie posiada jeszcze pieniędzy, wyciągnęła parę tysięcy od ojca, które sama doręczyła Balasowi.
— Założy sobie za to knajpę — dodała — Przysiągł, że będzie uczciwym człowiekiem! Obiecałam, iż odwiedzimy, po ślubie, jego restaurację! Pokaże mi prawdziwą apaszkę!
— Czy był ci wdzięczny?
— Ogromnie! Tylko brzydko się o tobie wyraził.
— O mnie? Co powiedział?
— A nie obrazisz się?
— Nie!
— Powiedział — Rena przedrzeźniła Balasa — takie głupie frajery, to zawszeć najwinksze szczyńscie majom!
Powtórzywszy tą Balasową sentencję, zakręciła się na pięcie i ze śmiechem uciekła z pokoju.
Pozostał sam.
Jak na filmowej taśmie, migały przed nim obrazy minionych przeżyć. Wszystko się skończyło i się nie powtórzy. Dzięki stosunkom Drohojowskiego oraz interwencji Dena zatuszowano sprawę „włamania”, upozorowano samobójstwo Leszczyca. Nawet władze bezpieczeństwa nie znały prawdy, bowiem Drohojowski stwierdził, że znalazł paczkę z pieniędzmi w jednym z pokojów biurowych, gdzie, snać w pośpiechu, uciekając, musieli ją porzucić przestępcy...
Wobec odnalezienia pieniędzy, poszukiwania straciły na mocy, ucichły i rychło sama sprawa poszła w niepamięć.
Dla Welskiego wszystko złe się skończyło! Powrócił w ramy uczciwego społeczeństwa, kocha, jest kochany, jest szczęśliwy... Nawet Balas i ten...
Nagle, jakieś niepokojące wspomnienie targnęło nim... Zmarszczył czoło, starał się odgonić natrętną myśl, która uporczywie powracała, wreszcie szepnął:
— A Mańka? Co z nią się stanie?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.