Rycerze cnoty/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Rycerze cnoty
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 1.9.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Su-Ki-Bit-Vang w szafie

Rankiem następnego dnia urzędnik wręczył bankierowi Herperowi, siedzącemu w swym biurze na Regent Street, kartę wizytową.
— Su-Ki-Bit-Vang — odczytał bankier z trudem. —
Nazwisko to przywiodło mu na pamięć wspomnienie chińczyka, który poprzedniego wieczora siedział obok niego w loży teatru. Jednocześnie w sercu jego odezwało się uczucie zazdrości: przypomniał sobie, że jego kochanka miss Raabe zanadto interesowała się Mongołem.
Zawahał się przez chwilę. Przyjąć dziwnego gościa, czy też nie? Zdecydował wreszcie, że go przyjmie.
— Su-Ki-Bit-Vang — rzekł chińczyk, przedstawiając się Herperowi. — Mówił jeszcze bardziej nosowo, niż wczoraj.
— Przybyłem niedawno z Pekinu... —
Bankier zmarszczył brwi i obrzucił gościa niezbyt zachęcającym sparzeniem.
Był to ten sam chińczyk, który zdenerwował go wczoraj w teatrze.
— Czego pan chce ode mnie? — zapytał krótko. — Jest to pora, w której zazwyczaj udaję się na giełdę i mam bardzo niewiele czasu.
— O to nic nie szkodzi — rzekł łagodnie chińczyk. — U nas w Pekinie podczas posiedzeń giełdy nic nie robimy. W ten sposób pozostaje nam dużo czasu do pracy.
— Być może — odparł Harper podrażnionym tonem. — Natomiast, my w Londynie, mamy bardzo mało czasu. Proszę powiedzieć krótko czego pan sobie życzy?
Syn Nieba ukłonił się nisko.
— Dowiedziałem się, że pan jest prezesem pięknego towarzystwa wysokiej moralności. Chcę pana prosić, aby mnie pan zapisał na zagranicznego członka tego towarzystwa.
— W tej sprawie musi się pan zwrócić do wice-prezesa — odparł Harper złośliwie.
— Well. Jak się nazywa wice-prezes?
— Inspektor Baxter, ze Scotland Yardu.
— Dziękuję... Ale ja nie znam adresu tego gentlemana. Czy mogę otrzymać od pana list polecający do niego?
Harper szczęśliwy z wynalezienia pretekstu, który pozwolił mu pozbyć się natręta, wypisał na kopercie adres Baxtera, dołączył do niej kilka słów, w których prosił inspektora, o udzielenie chińczykowi zaproszenia na najbliższe posiedzenie w „Cecil Hotelu“.
Chińczyk pożegnał się ceremonialnie. Harper, pozbywszy się gościa, udał się na giełdę. Od pewnego czasu oddawał się spekulacji i grał na giełdzie na wielkie sumy. Starał się w ten sposób zapełnić luki w kasie wywołane jego wystawnym trybem życia i nierozumną gospodarka.
Chińczyk, natomiast, poszedł do głównej kwatery policji. Baxter przed chwilą wrócił do Biura. Ponieważ poprzednią noc spędził na hulankach bolała go mocno głowa. Starał się wyładować swój zły humor na Marholmie.
— Przepraszam panie inspektorze — odezwał się nagle dyżurny policjant. — Jakiś chińczyk chce się z panem widzieć.
— Chińczyk? Czego on chce?
— Wprowadźcie go — rozkazał Baxter.
Chińczyk, wprowadzony do gabinetu inspektora ukłonił się trzykrotnie. Następnie odezwał się swym kwiecistym językiem.
— Cóż widzę? Widzę słońce i jestem bezbrzeżnie szczęśliwy, z faktu, że znalazłem się przed obliczem najwyższego mandaryna policji londyńskiej.
— Cóż znaczą te wszystkie głupstwa — rzekł Marholm, spoglądając uważnie na gościa.
Zdawało mu się, że chińczyk przypomina mu kogoś ze znajomych. Napróżno jednak głowił się, nie mógł przypomnieć sobie kogo.
Baxter również poznał chińczyka. Szampan wypity w nocy zmącił całkowicie jego myśli.
— Musiałem pana gdzieś widzieć, panie... panie...
— Su-Ki-Bit-Vang z Pekinu.
— Trzeba mieć długi język, żeby wymówić to nazwisko.
Marholm starał się kilkakrotnie powtórzyć cudaczne nazwisko.
Baxter, który starał się zawsze wytworzyć dokoła siebie atmosferę prostoty uważał, że nazwisko to należy skrócić i nazywać nieznajomego poprostu mister Van. Wówczas dopiero chińczyk wręczył mu list od Harpera.
— All right — rzekł Baxter przeczytawszy go. — Oto karta. Uważać będziemy za wielki zaszczyt obecność pańską w naszym gronie.
Chińczyk uśmiechnął się tajemniczo.
— Mam nadzieję, że będzie tam sporo pięknych dam...
— Dam?
Baxter drgnął jak rażony prądem elektrycznym. Przypomniał sobie nagle, że widział Syna Nieba.wczoraj w teatrze w sąsiedniej loży.
— Ale owszem — rzekł łagodnie chińczyk. — Ja mówię o damach, pięknych damach, z którymi pan inspektor był wczoraj w teatrze.
Baxter poczerwieniał. Miał ochotę spoliczkować Mongoła. To dopiero Marholm będzie miał używanie!
— Myli się pan, sir — rzekł. — Te panie nie były naszymi żonami i dla tego nie będą z nami na bankiecie.
— Aha — odparł chińczyk — rozumiem.... To nie były wasze kobiety na własność, a tylko kobiety kupione? Ja właśnie chcę wiedzieć, ile kosztuje kobieta w Londynie...
— Mister Vang — rzekł Baxter uroczyście. — To nie były kobiety kupione... Pan się myli.
— Ja się mylę?
Chińczyk potrząsnął energicznie głową.
— Ja widziałem jak pan inspektor obejmował jedną z pań.
Baxter postanowił za wszelką cenę uratować sytuację. Chodziło mu przede wszystkim o Marholma.
— Ah tak... To prawda — rzekł — Przypominam sobie teraz o jakich damach pan mówi. Były to siostra i żona jednego z moich przyjaciół.
— Przyjaciel ma bardzo piękną żonę i siostrę — rzekł chińczyk. — Ja nie chcę męczyć pana dłużej. Przyjdę na posiedzenie w czwartek. Do widzenia.
— Do widzenia — odpowiedział mu Baxter, szczęśliwy, że niemiły jegomość wynosi się wreszcie z biura.
Zaledwie drzwi się za nim zamknęły, Marholm wybuchnął śmiechem.
— Czego się śmiejesz? — zapytał szef.
— Cóż w tym złego? Można się było uśmiać do łez z tej sceny.
— Mam nadzieję, że nie śmiejecie się ze mnie.
— Wszystko pan bierze do siebie — rzekł Marholm. —
— Zuchwalcze! — ryknął Baxter. —
Aby dodać sobie trochę powagi i zyskać na czasie otworzył jakieś akta. Nie patrzał w stronę Marholma, aby nie widzieć jego ironicznego uśmiechu. Po niejakim czasie odważył się wreszcie spojrzeć w tamtą stronę. Marholm bowiem przestał się śmiać i ta cisza wydała się Baxterowi podejrzana. Gdy oczy jego spoczęły na sekretarzu, Marholm znów wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
— Jeśli nie przestaniecie — odparł Baxter — wyrzucę was za drzwi.
— Tym lepiej. — Tęsknię za świeżym powietrzem. Zwłaszcza, że pan pachnie...
— Czym pachnę? — przerwał gwałtownie Baxter. —
— Nie mówimy lepiej o tym...
— Zgoda — rzekł Baxter. — Wybaczam wam waszą niesubordynację. Wiecie prawdopodobnie, że zostałem wybrany na wice-prezesa Towarzystwa dla Podniesienia Poziomu Moralności?
— Owszem wiem o tym — odparł Marholm. — Nie rozumiem tylko dlaczego nazajutrz po posiedzeniu wygląda pan tak, jak po przehulanej nocy. Chińczyk miał niewątpliwie rację. Czy sądzi pan, że uwierzę choćby przez chwilę w historię o żonie i siostrze przyjaciela?
— Jak to? Przecież sam to powiedziałem.
— I to właśnie jest najkomiczniejsze w całej tej historii.
Baxter wyprostował się z godnością. Marholm zaśmiał się raz jeszcze czym wytracił zupełnie z równowagi swego szefa.
Zapanowało zinów milczenie. Cisza ta nie zwiastowała nic dobrego.
— Zwalniam was ze służby na tak długo dopóki nie nauczycie się zachowywać przyzwoicie! — zawołał nagle Baxter. —
Zaledwie inspektor zdążył wypowiedzieć te słowa, Marholm skoczył szybko, chwycił kapelusz i pobiegł w stronę drzwi. Stojąc już w progu odwrócił się, aby pokazać swemu szefowi, swe roześmiane oblicze.
Następnie otworzył drzwi i w pośpiechu wyskoczył na korytarz. Czas po temu był już najwyższy. Baxter, nie posiadając się z wściekłości, chwycił kałamarz i rzucił go z całych sił w jego kierunku.

John Raffles opuścił Scotland Yard rozbawiony. Skinął na taksówkę i kazał wieźć się do teatru, w którym występowała miss Raabe. Portier, któremu wręczył suty napiwek, wskazał mu prywatny adres aktorki.
W pół godziny później Raffles, zatrzymał się przed jednopiętrową śliczną willą, w której mieszkała aktorka.

Zadzwonił. W drzwiach ukazała się pokojówka. Śliczna dziewczyna nie mogła wstrzymać się od śmiechu na widok dziwacznego gościa. Chińczyk wydawał jej się wysoce komiczny.
John Raffles podał jej kartę wizytową, ze swym długim chińskim nazwiskiem. Pokój, do którego wprowadzono Rafflesa, świadczył o dobrym smaku właścicielki domu. Widać było, że aktoreczka miała bogatych i hojnych protektorów.
W progu stanęła miss Raabe, spowita w długą szatę, opinającą jej piękne kształty. Poznała odrazu chińczyka, którego zauważyła poprzedniego dnia w teatrze. Miły uśmiech rozchylił jej wargi, ukazując rząd perłowych ząbków.
— Jak to pięknie z pańskiej strony, panie Cit-Bit.... Przepraszam, ale pańskie nazwisko jest dla mnie zbyt trudne. Będę pana nazywała poprostu Cit-Bit. Jestem oczarowana pańską wizytą i mam nadzieję, że zna pan na tyle angielski, abyśmy się mogli z sobą porozumieć...
— Tak!.. Oczywiście — odparł John Raffles — Jeżeli pani nie zrozumie mojej angielszczyzny, to napewno pani zrozumie moją chińszczyznę. W miłości chiński i angielski — to jedno.... Ja kocham pani cudną twarz.
— Jeśli będzie pan dla mnie miły, kto wie... W przeciwnym razie będę innego o panu zdania... Musi pan wiedzieć, że nadewszystko kocham brylanty.
— Doskonale — rzekł Raffles. — Ja nie znam się na brylantach, ale mam zawsze przy sobie czeki. Za moje czeki moje przyjaciółki kupują sobie zawsze dużo brylantów.
— Ma pan zupełną rację — zgodziła się aktorka. — Czy nie ma pan przypadkiem jednego z tych czeków przy sobie?
, — Ja mam zawsze czeki przy sobie. Czy pani chce wziąć jeden czek?
Miss Raabe westchnęła.
— O, tak drogi panie... Mam nań wielką ochotę. Ale może pan tylko żartuje sobie ze minie?
— O, nie — oświadczył chińczyk. Ze swobodą człowieka, przyzwyczajonego do wielkich tranzakcyj, wyciągnął książeczkę czekową i dodał:
— Jaką sumę wypisać przyjaciółko mego serca i mojej duszy?
Miss Raabe spojrzała ina gościa wzrokiem pełnym zdumienia. Do takiej hojności nie była przyzwyczajona. Czy człowiek ten zamierzał istotnie ofiarować jej pieniądze, czy też kpił tylko sobie z niej? Była zdezorientowana i nie wiedziała, czy ma przyjąć ofertę Azjaty.
Dziwny gość sam przyszedł jej z pomocą.
— Naszyjnik z brylantów musi kosztować chyba z tysiąc funtów sterlingów.
Żądza posiadania pieniędzy owładnęła miss Raabe. Człowiek, dający z łatwością tysiąc funtów sterlingów, jest ptakiem rzadkim i należało umiejętnie przystąpić do jego oskubania.
— Widzę mister Cit-Bit, że w życiu swym mało pan kupował brylantów — rzekła. Wiedziałby pan bowiem, że nie można dostać przyzwoitych kamieni za tak skromną sumę.
— Pani ma rację — zgodził się z nią chińczyk. — Nigdy w życiu ja nie kupowałem diamentów ani brylantów.
Tym razem Tajemniczy Nieznajomy mówił prawdę. Nigdy bowiem w życiu nie kupował drogich kamieni, a zabierał je poprostu z rąk tych, którzy je posiadali.
— Well — ciągnął dalej. — Pani mi powie ile: trzeba pieniędzy na piękne diamenty.
Miss Raabe zbliżyła się do chińczyka. Miękka rączka pogładziła go po twarzy. Sądziła prawdopodobnie, że ta lekka pieszczota skłoni przyszłego amanta do większej jeszcze hojności.
— Mój śliczny, żółty Cit-Bicie — rzekła. — Już wczoraj w teatrze zrobiłeś na mnie wielkie wrażenie. Podobał mi się twój długi czarny warkocz, opadający ci na plecy. Chciałabym bardzo, otoczyć nim moją szyję, jak drogocennym futrem.
— Well — ciągnął dalej. — Pani mi powie ile trzeba pieniędzy na piękne diamenty.
— Widzisz mój drogi Titku, nie wiem, czy przywiązujesz do mnie tak wielką wagę, na jaką zasługuję... Cenię się bowiem dość wysoko. Obecnie mam pewnego protektora, który obiecał mi dać dziesięć tysięcy funtów, jeśli zgodzę się poświęcić mu mój czas całkowicie.
— Obiecał — zaśmiał się Raffles — Ja nie obiecuję, ale daję....
— Ale on mi dał już siedem tysięcy funtów, mój drogi.
Przestała mu już mówić pan, co Raffles zanotował sobie w pamięci z prawdziwą przyjemnością.
— Ja dam o wiele więcej. Dam piękny odrazu czek na dziesięć tysięcy funtów, płatny w banku pekińskim.
Wyciągnęła ku niemu rączkę, ozdobioną pierścieniami.
— Niech mi pan da czek a będę pana kochała, tak, że nie zechce pan powrócić do Chin.
— All right, miss Raabe — rzekł chińczyk. Oto czek!
Wyrwał czek z książeczki, wypisał sumę i wręczył go aktorce.
— Ale ten czek jest przecież na bank w Pekinie. Czy muszę go posłać aż tak daleko?
— O, nie. Pani da czek do Banku Angielskiego, a bank prześle do Pekinu. Za cztery tygodnie pieniądze będą w domu.
— To dosyć długo, cztery tygodnie — westchnęła miss Raabe — jeśli muszę czekać aż cztery tygodnie, będzie pan musiał również czekać i na moje względy.
— Będę czekać chętnie. Ale czy mogę mieć nadzieję, że panią zobaczę w międzyczasie?
— Oczywiście — rzekła miss Raabe z uśmiechem. Będzie pan mógł zabierać mnie z sobą do teatru, na kolację, nawet towarzyszyć mi w czasie spacerów. Będzie pan mógł również płacić za niektóre rzeczy, które sobie kupię w sklepach.
— Z największą przyjemnością — zgodził się Raffles. —
W tej samej chwili dał się słyszeć sygnał automobilowy. Miss Raabe rzuciła się do okna. Odskoczyła przerażona: na twarzy jej malował się strach i znudzenie.
— Mój Boże! Cóż ja teraz pocznę? — rzekła do swego gościa. — Znów mister Harper! Gdyby zastał tu pana ze mną, mógłby nas zabić oboje. Do tego stopnia jest zazdrosny.
Na twarzy Chińczyka odmalowało się przerażenie.

— Prędko — ukryję pana w szafie z sukniami. Mam tam specjalną kryjówkę, w której będzie pan zupełnie bezpieczny!
Chińczyk drżąc na całym ciele szedł za nią, aż do sypialni. Stamtąd aktorka otworzyła drzwi od garderoby. W garderobie stała olbrzymia szafa. Wbrew oczekiwaniom Rafflesa, aktorka nie otworzyła jej. Zbliżyła się do bocznej ściany nacisnęła guzik, ścianka usunęła się bezszelestnie, ukazując wnętrze doskonale zakonspirowanej kryjówki, w której swobodnie mogła się ukryć jedna osoba. W skrytce tej znajdowała się nawet mała ławeczka.

— Poczekaj tu drogi Ticie dopóki nie przyjdę po ciebie.
— To może być niebezpieczne, bardzo niebezpieczne — rzekł chińczyk. — Nie pozwól mnie siedzieć tu zbyt długo. Czy mister Harper jest naprawdę taki zły człowiek?
— Bardzo zły, mój mały żółtolicy, Titku.
Spiesz się! Słyszałam jego kroki w salonie!
Raffles wślizgnął się szybko do swej kryjówki. Zaledwie ściana szafy zasunęła się za nim, gdy usłyszał grzmiący głos bankiera.
— Gdzie jesteś do wszystkich diabłów!
— W moim gabinecie — zawołała miss Raabe. — Dlaczego wrzeszczysz, jak gdyby cię obdzierano ze skóry? Ostatnio zachowujesz się wprost niemożliwie.
Bankier wszedł do garderoby i powiódł dokoła podejrzliwym wzrokiem.
— Czy jesteś sama? — rzekł ostro.
— Oczywiście... Też pytanie! — odparła gniewnym tonem. —
— To nie prawda! Dowiedziałem się przed chwilą, że tu ktoś jest! Masz u siebie gościa!
— Gościa? Mam wrażenie, że wierzysz w duchy, mój biedny przyjacielu...
— W duchy! — zgrzytnął zębami. — W duchy z ciała i kości — wierzę! Gdzie jest mężczyzna, który wszedł tu niedawno?
— Zechciej przemawiać do mnie uprzejmiejszym tonem! Skoro ci mówię, że nie ma nikogo to z pewnością nie ma nikogo.
John Raffles usłyszał, jak bankier zbliżył się do szafy i otworzył ją.
— Czego szukasz w moich sukniach? zapytała aktorka. Od kiedy interesują cię moje stroje? Może chcesz się przekonać, czy garderoba moja wymaga odświeżenia. Mówiłam ci to już wiele razy. Mógłbyś mi zamówić kilka toalet w Paryżu. Nie mam nic do włożenia na siebie. Wszystko co mam, już mi się tak sprzykrzyło, że nie mogę na to patrzeć.
Harper w trakcie tej przemowy zrewidował dokładnie całą szafę. Następnie skierował się w stronę wspaniałego łoża, zajrzał pod kołdrę, klęknął i wsunął głowę pod łóżko.
Aktorka zaśmiała się głośno. Głosem pełnym wściekłości rzucił jej:
— Znalazłem w twoim salonie dowód, że ktoś jest u ciebie. Czy jeszcze będziesz się upierała przy swojej niewinności?
Wzruszyła pogardliwie ramionami.
— Ciekaw jestem, co znajdziesz na swoją obronę.
— Zależy od tego coś znalazł w moim salonie.
— Tę oto kartę...
Podsunął jej pod oczy wizytową kartę chińczyka.
— Ah... Ten zwariowany chińczyk był u mnie dziś rano i nudził mnie uroczyście przez kilka minut. Szczęśliwa byłam, że się go pozbyłam nareszcie. Widzisz więc, że robię wrażenie nawet na innych mężczyznach.
— Nie drażnij mnie mała — rzekł ostro. Czyś powiedziała mi prawdę? Czy tego Chińczyka nie ma teraz u ciebie?
— Nie rozumiem dlaczego miałabym przed tobą ukrywać — odparła ironicznie. Nie mam potrzeby zdawania przed tobą sprawy z moich gości.
— A więc wszystko to, co ci dotąd ofiarowałem nie liczy się? — zapytał. — A moje pieniądze?
— Nie widzę w tym nic niezwykłego. — odparła zimno. Przede wszystkim pieniądze nie należały do ciebie, a do twojej żony. Musiałbyś mi najpierw dowieść, że potrafisz istotnie poświęcić się dla mnie.
Chwycił ją mocno za ramię i ścisnął tak silnie, że krzyknęła. Wyciągnął z kieszeni portfel, otworzył go i odtrącając kochankę pokazał jej z daleka paczkę banknotów tysiącfuntowych.
— I sądzisz, głupia kobieto, że nie potrafię nic dla ciebie uczynić? Masz, to dla ciebie... Zażądałaś ode mnie dziesięciu tysięcy funtów. Dałem ci już siedem tysięcy, jak wiesz. Pieniądze te należały do mojej żony. Miałem nadzieję, że wygram resztę na giełdzie. Niestety wszystko przepadło. Aby zaspokoić jednak wszystkie twe życzenia, wyjąłem z kasy depozyty moich klijentów i je przyniosłem. Widzisz więc, że...
Zbliżyła się do niego kocim ruchem i pogładziła go po twarzy.
— Wiedziałam, że kochasz mnie prawdziwie — szepnęła z miłością w głosie. Dziś wieczorem czeka cię za to królewska nagroda. Będę cię kochała, jak żadna kobieta nie kocha dotąd mężczyzny. A teraz chodzimy na kolację. Zapomnisz o wszystkiem. Pieniądze, które zabrałeś swym klijentom, odegrasz z pewnością na giełdzie.
Odciągnęła Harpera w stronę salonu. Stamtąd przeszli do malej jadalni, położonej w innej części mieszkania.
Natychmiast po ich oddaleniu się, Raffles odsunął ostrożnie ściankę szafy, wyszedł z swej kryjówki i rozprostował ramiona.
— Kosztowna przyjemność mieć tak wymagającą utrzymankę — szepnął do siebie Raffles.
Szmer dochodzący z jadalni zmusił go do powrotu do kryjówki. Odsuwając ścianę spostrzegł, że z boku wycięta została w drzewie niewielka dziurka przez którą mógł obserwować wygodnie to, co się działo w pokoju.
Wszedł Harper wraz ze swą kochanką.
Raffles spostrzegł, że dziewczyna włożyła do kasety paczkę pieniędzy. Następnie wraz z Harperem opuściła pokój.
— Wrócę o godzinie siódmej, — usłyszał jeszcze słowa Harpera. — Proszę cię urządź się tak, abym nie czekał zbyt długo. Pójdziemy do teatru. Około godzimy dziesiątej muszę być na posiedzeniu.
— Szkoda — odparła ze śmiechem. Ubawiłabym się lepiej na posiedzeniu twego Towarzystwa niż w teatrze. Niestety...
Harper nie dostrzegł ironii brzmiącej w jej głosie. Pożegnał się i wyszedł. Miss Raabe odprowadziła go do drzwi. Po chwili Tajemniczy Nieznajomy znów usłyszał jej kroki w pobliżu.
— No cóż? — zapytana uwolniwszy go z chwilowego więzienia. — Wysłałam tego nudziarza do domu. A teraz mój drogi chodźmy na kolację.
Ruchem pełnym wdzięku zarzuciła mu ramiona na szyję.
Przy stole zachowywała się tak czule, jak gdyby byli sami. Pokojówka, zdawała się być przyzwyczajona do tego rodzaju postępowania.
— Mój przyjaciel bankier jest żonaty. Żona urządza mu niebywałe sceny, jeśli się spóźni na obiad. Czy ty jesteś żonaty? Mój drogi Titku? Uważam że żony są okropne.
— I ja również jestem żonaty — odparł chińczyk. — My chińczycy mamy zawsze wiele żon.
— Jak to wygodnie... U nas w Europie jest inaczej.
— Jak to? — odparł Azjata ze śmiechem. — Ja znam mężczyzn, którzy mają dużo kobiet w Europie. Naprzykład pani przyjaciel, on ma jedną żonę u siebie w domu, drugą tutaj. My jesteśmy bardziej praktyczni, bo mamy wszystkie żony w jednym domu.
— Słuchaj mój przyjacielu. Z tobą będzie inaczej: ja chcę być jedną twoją kobietą. Ty również będziesz jednym mężczyzną, którego będę kochała.
— Szczęście moje — zawołał Chińczyk. — Kobiety są tak niebezpieczne jak dzikie zwierzęta. Nie wolno ich trzymać na wolności. Dlatego też my w Chinach zamykamy nasze żony na klucz.
— W Londynie tak nie wolno postępować — oświadczyła mu krótko. —
— Szkoda.
— Musisz już pójść — rzekła, gdy kolacja miał się ku końcowi. — Jutro rano możesz tu wrócić pomiędzy godziną jedenastą a pierwszą.. O tej porze on jest zawsze na giełdzie. Gdy tylko dostanę pieniądze z banku, zamieszkasz razem ze mną. Wtedy będę mogła kpić sobie z tego dzikusa.
— All right lady — odparł Raffles. — Ja teraz pójdę i wrócę jaknajszybciej.
Raffles wrócił do domu niesłychanie zadowolony z wizyty.
— Uczę się poznawać świat — rzekł do Charleya. — Byłem w centrali policji i jadłem kolację u damy z półświatka. Zapewniam cię Charley, że jeśli mój plan się powiedzie osiągniemy niesłychany sukces.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.