Rusałki (Odyniec)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Edward Odyniec
Tytuł Rusałki
Pochodzenie Poezye
Data wyd. 1874
Druk Drukarnia Gazety Lekarskiej
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
RUSAŁKI.

DO ADAMA MICKIEWICZA.

(Posyłając mu kwiaty z doliny Kowieńskiéj).



O! ty mój mistrzu w pieśniach i cnotach,
Mój przyjacielu jedyny!
Jak mi bez ciebie, w ciągłych tęsknotach,
Leniwe płyną godziny!

Jako na morskie żeglarz odmęty,
Źrenicą łzami zroszoną,
Pogląda z brzegu, gdy mu okręty
W bezdennych falach potoną:

Morze przeszłości widzę za sobą,
Równém uczuciem przejęty,
Gdzie potonęły dni, com żył z tobą,
Życia mego dyamenty.

Wszystkie w niéj dotąd błyszczą przedemną,
Jak gwiazdy w wodzio odbite.
Wrócą–li kiedy? — pytać daremno!
Księgi przyszłości zakryte.

Wspomnienie tylko — blask, co po sobie
Meteor szczęścia znikomy
Zostawia w duszy — ulgą w żałobie,
Boś ty w nich tylko widomy.

Z niemi ja lubię błądzić samotnie,
Gdzie serce z tobą przywykło.
Ztąd myśl za czasem goniąc się lotnie,
Jeszcze ogląda co znikło.

Takem w Kowieńskiéj błądził dolinie,
Dolinie głośnéj twém pieniem,
Co dzisiaj wdzięczna, że przez cię słynie,
Twojém się szczyci imieniem.

Noc była — księżyc z mglistych obłoków
Czasem twarz smutną odsłania,
Zdając się postać wszystkich widoków
Do mego stroić dumania.

Jak mi tu znany każdy zakątek,
Każda najmniejsza krzewina!
Tu świat najmilszych moich pamiątek,
Każda mi ciebie wspomina.

Niemi zajęty, szedłem daleko,
Nocy ni chłodu niepomny.
Aż gdzie się w cieniu wierzby nad rzeką
Wznosi ów kamień ogromny.

Gdziem zapominał po razy tyle
Z tobą o słońcu zapadłém. —

Tam, chcąc szczęśliwe przypomnieć chwile,
Na tym kamieniu usiadłem.

Nagle ze śmiechem zmięszane głosy
Zdumione uderzą ucho.
Powstałem, trwoga zjeżyła włosy —
Lecz wkoło ciemno i głucho.

A wtém, zkąd zarośl nieco otwarta,
Dziewica w białéj odzieży,
A za nią druga, trzecia i czwarta,
Piąta i setna wybieży.

Złote warkocze, wzrok miały czarny,
A gdy już wszystkie wybiegły:
Półkolnym rzędem staną, jak sarny,
Kiedy myśliwca spostrzegły.

Chciałem się cofnąć: — wtém jedna z koła,
Gdy się za krzaki zakradam,
Pomknąwszy ku mnie, głośno zawoła:
„To Adam, siostry! to Adam!“ —

I wnet mię wszystkie wkoło otoczą,
I skaczą, i klaszczą w dłonie;
Te z nich po kwiaty biegną ochoczo,
Te plotą wieniec na skronie.

Stałem — pot zimny wybił na lica,
Głos długo z ust się mych sili:
„Kto bądź jesteście, piękne dziewice!
„Strój czarny pewnie was myli.” —

— „Co? tyś nie Adam?“ — z podziwu gestem,
Wzrok we mnie topiąc, wyrzeka.
— „Przyjaciel tylko Adama jestem.“ —
— „A gdzież jest Adam? — „Daleko!“ —

Rzekłem, umilkły; wzrok w ziemię wryty,
Z ręku wypadła więź kwiatków.
Wtém jedna dając wieniec uwity
Z niezapominek i bratków:

„Poszlij mu — rzecze — od nas te kwiaty;
Myśmy tych dolin boginie.
Ach! on je kiedyś lubił przed laty
Na naszéj zbierać dolinie.

„Do droższych wieńców, za swoje rymy,
Wiemy, że słusznych praw nabył.
To tylko dowód że go pomnimy,
By i nas wzajem nie zabył.“ —

Oddała wieniec, z drżeniem go wziąłem,
Podobnym cudom niezwykły;
One wtém lekko skinąwszy czołem,
Odeszły zwolna, i znikły.

Szlę ci więc kwiaty, szlę ci me rymy,
Wierz prawdzie jakem je nabył.
Znajdziesz w nich dowód że cię pomnimy,
Patrz! byś i nas téż nie zabył.

1825.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Edward Odyniec.