Przejdź do zawartości

Romeo i Julia (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1913)/Akt piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Romeo i Julia
Podtytuł Akt piąty
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1913
Tłumacz Józef Paszkowski
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
AKT PIĄTY.


SCENA I.
Mantua. Ulica.
(Wchodzi Romeo).


Romeo. Jeżeli można ufać sennym wróżbom,
Wkrótce mię czeka jakaś wieść radosna.
Król mego łona oddycha swobodnie,
I duch mój przez dzień cały niezwyczajnie
Lekkim nad ziemię wznosi się polotem.
Śniłem, że moja ukochana przyszła,
I że znalazła mię nieżywym (dziwny
Sen, co pozwala myśleć umarłemu!),
Lecz ona swemi pocałowaniami
Tyle tchu wlała w martwe moje usta,
Żem nagle odżył i został cesarzem.
Ach, jakże słodką jest miłość naprawdę,
Kiedy jej mara taką rozkosz sprawia!
(Wchodzi Baltazar).
Wieści z Werony! — Cóż tam, Baltazarze?
Czy mi przynosisz list od Laurentego?
Co robi Julia? Czy zdrów jest mój ojciec?
Jak się ma Julia? Po raz drugi pytam,
Bo nie ma złego, jeśli jej jest dobrze.
Baltazar. Wszystko więc dobrze, bo jej już źle nie jest,
Ciało jej leży w lochach Kapuletów,
A duch jej gości między aniołami.
Widziałem, jak ją złożono do sklepień,
I wziąłem pocztę, aby o tem panu
Donieść czemprędzej. Przebacz pan, że taką
Złą wieść przynoszę; wszakże uwiadamiać
Pana o wszystkiem byłem w obowiązku.
Romeo. Maż to być prawdą? Zgaśnijcie więc, gwiazdy!
Wszak wiesz, gdzie mieszkam? Przynieś mi papieru
I atramentu, idź potem na pocztę
Zamówić konie. Wyjeżdżam tej nocy.
Baltazar. Wybacz pan, ale tak go nie zostawię;
Wyglądasz blado, ponuro i wzrok twój
Coś niedobrego zapowiada.
Romeo.Cicho.
Mylisz się; zostaw mię, zrób, com kazał.
Czy nie masz listu od księdza?
Baltazar.Nie, panie.
Romeo. Mniejsza mi o to. Idź zamówić konie:
Wkrótce pośpieszę za tobą.
(Wychodzi Baltazar).
Tak, Julio!
Tej jeszcze nocy spocznę przy twym boku;
O środek tylko idzie. — O, jak prędko
Zły zamiar wnika w myśl zrozpaczonego!
Gdzieś niedaleko stąd mieszka aptekarz;
Przed paru dniami widziałem go, pomnę,
Jak zasępiony, w podartem odzieniu,
Przebierał zioła; zapadłe miał oczy,
Ciało od wielkiej nędzy jak wiór wyschłe.
W nikczemnym jego sklepiku żółw wisiał,
Wypchany aligator obok szczątków
Dziwnego kształtu ryb; na jego półkach
Leżała tu i owdzie zbieranina
Próżnych flasz, słojów, zielonych czerepów,
Pęcherzów, stęchłych nasion; resztki sznurków
I zapleśniałe kawałki lukrecyi.
Na widok tego pomyślałem sobie:
Komuby była potrzebną trucizna,
Której w Mantui sprzedaż gardłem karzą,
Niechajby przyszedł do tego hołysza,
On-by dostarczył mu jej. Myśl ta była,
Niestety! wróżbą mej potrzeby własnej;
Sam w niej dziś jestem i tenże sam człowiek
Z potrzeby będzie musiał jej zaradzić.
Jeżeli się nie mylę, tu on mieszka;
Z powodu święta kram jego zamknięty. —
Hej! aptekarzu!
(Wchodzi aptekarz).
Aptekarz.Któż to woła takim
Donośnym głosem?
Romeo.Zbliż się tu, człowieku.
Widzę, że jesteś w niezamożnym stanie;
Weź te czterdzieści dukatów, a daj mi
Drachmę trucizny takiej, coby mogła
Po wszystkich żyłach rozejść się od razu
I nienawistne życie odjąć temu,
Co jej zażyje; coby tak gwałtownie
Wygnała oddech z piersi, jak gwałtownie
Lontem dotknięty proch wypędza pocisk
Z czeluści działa.
Aptekarz.Mam ja taki środek;
Ale w Mantui prawo śmiercią karze
Każdego, co się waży go udzielić.
Romeo. Tak bardzo jesteś biedny, tak cię srodze
Los upośledza i boisz się umrzeć?
Głód z twych lic, z oczu patrzy niedostatek;
Łatana nędza wisi na twym grzbiecie;
Świat ci nie sprzyja, ani prawo świata,
Bo świat nie daje-ć prawa być bogatym;
Drwij więc z praw, przyjm to i przestań być biednym.
Aptekarz. Ubóstwo, a nie chęć skłania mnie uledz.
Romeo. Ubóstwo twoje też, nie chęć opłacam.
Aptekarz. Weź pan to, rozczyń w jakimkolwiek płynie
I płyn ten wypij, a choćbyś miał siłę
Trzydziestu ludzi, wnet wyzioniesz ducha!
Romeo. Oto masz złoto, tę truciznę zgubną
Dla duszy ludzkiej, która więcej zabójstw
Na tym obmierzłym świecie dokonywa,
Niż owe marne preparaty, których
Pod karą śmierci sprzedać ci nie wolno.
Nie ty mnie, ja ci sprzedałem truciznę.
Bądź zdrów: kup strawy i odziej się w mięso. —
Kordyale, nie trucizno, pójdź mi służyć
U grobu Julii, bo tam cię mam użyć.
(Rozchodzą się).


SCENA II.
Cela O. Laurentego.
(O. Laurenty sam).


Brat Jan (za sceną). Otwórz, wielebny ojcze Franciszkanie.
O. Laurenty. Toć nie czyj inny głos, jak brata Jana.
(Otwiera drzwi).
Witaj z Mantui! Cóż Romeo? Masz-li
Ustną odpowiedź jego, czy na piśmie?
(Wchodzi brat Jan).
Brat Jan. Kiedy za jednym bosym zakonnikiem
Naszej reguły, który miał iść ze mną,
I był przy chorym, poszedłem na miasto
I jużem znalazł go, miejscy pachołcy,
Podejrzewając, żeśmy byli w domu
Tkniętym zarazą, opieczętowali
Drzwi i nie chcieli nas puścić na zewnątrz.
Nie mogłem się więc udać do Mantui.
O. Laurenty. Któż tedy zaniósł mój list do Romea?
Brat Jan. Nikt go nie zaniósł — oto jest; nie mogłem
Ani go posłać do Mantui, ani
Wam go odesłać, tak nas pilnowano.
O. Laurenty. Nieszczęsny trafie! ten list był tak ważny!
Niedoręczenie go może fatalne
Skutki sprowadzić. Biegnij, bracie Janie;
Postarajno się gdzie o drąg żelazny
I tu go przynieś.
Brat Jan.Natychmiast przyniosę.
(Wychodzi).
O. Laurenty. Muszę czemprędzej śpieszyć do grobowca.
W ciągu trzech godzin Julia się przebudzi.
Gniewać się na mnie będzie, żem Romea
Nie uwiadomił o tem, co się stało;
Ale napiszę do niego raz jeszcze
I tu ją skryję do jego przybycia.
Biedny ty prochu: w grobie już za życia!
(Wychodzi).


SCENA III.
Cmentarz; na nim grobowiec rodziny Kapuletów.
(Wchodzi Parys z paziem, niosącym kwiaty i pochodnię).


Parys. Daj mi pochodnię, chłopcze, i idź z Bogiem.
Lub zgaś ją, nie chcę, żeby mię widziano.
Idź się położyć owdzie pod cisami
I ucho przyłóż do ziemi, a skoro
Usłyszysz czyje kroki na cmentarzu,
Którego ryty grunt łatwo je zdradzi,
Wtedy zagwizdnij na znak, że ktoś idzie.
Daj mi te kwiaty. Idź, zrób, jakem kazał.
Paź. Strasznie mi będzie pozostać samemu
Wpośród cmentarza; jednakże spróbuję.
(Oddala się).
Parys. Drogi mój kwiecie, kwieciem posypuję
Twe oblubieńcze łoże; drogi grobie,
Który w obrębie swoim przechowujesz
Najdoskonalszy wzór utworu Boga!
Urocza Julio, towarzyszko niebian!
Przyjm tę ostatnią ofiarę ode mnie,
Com cię za życia wielbił i po śmierci
Czcią niewygasłą święcę twój grobowiec.
(Paź gwiżdże).
Chłopiec mój daje hasło: ktoś się zbliża.
Czyjaż to stopa śmie nocą tu zmierzać
I ten żałobny mój przerywać obrzęd?
Z pochodnią nawet! Odstąpmy na chwilę.
(Oddala się).
(Wchodzi Romeo i Baltazar z pochodnią, oskardem i t. p.).
Romeo. Podaj mi oskard i drąg. Weź to pismo;
Oddasz je memu ojcu jak najraniej.
Dajno pochodnię. Cobądź tu usłyszysz,
Albo zobaczysz, pamiętaj, jeżeli
Miłe ci życie, pozostać z daleka
I nie przerywać biegu mej czynności.
W to łoże śmierci wejść chcę częścią po to,
Aby zobaczyć tę, co w niem spoczywa,
Lecz głównie po to, aby zdjąć z jej palca
Szacowny pierścień, który mi do czegoś
Ważnego nieodbicie jest potrzebny.
Idź więc, zastosuj się do moich życzeń.
Gdybyś zaś płochą zdjęty ciekawością
Wrócił podglądać dalsze moje kroki,
Na Boga, wszystkie kości-bym ci roztrząsł
I posiał niemi ten niesyty cmentarz.
Umysł mój dziko jest usposobiony,
Niepowstrzymaniej i nieubłaganiej,
Niż głodny tygrys lub wzburzone morze.
Baltazar. Odejdę, panie, i będę-ć posłuszny.
Romeo. Okażesz mi tem przyjaźń. Weź ten worek,
Poczciwy chłopcze, bądź zdrów i szczęśliwy.
Baltazar. Bądź co bądź, stanę tu gdzie na uboczu,
Bo mu zły jakiś zamiar patrzy z oczu.
(Oddala się).
Romeo. Czarna pieczaro, o! ty wnętrze śmierci,
Tuczne najdroższym na tej ziemi szczątkiem,
Otwórz mi swoją zardzewiałą paszczę,
A ja ci nową żertwę rzucę za to.
(Odbija drzwi grobowca).
Parys. To ten wygnany, zuchwały Monteki,
Co zamordował Tybalta, po którym
Żal, jak mniemają, sprowadził śmierć Julii;
I on tu przyszedł knuć jeszcze zamachy
Przeciw umarłym; muszę go przytrzymać.
(Postępuje naprzód).
Spuść świętokradzką dłoń, niecny Monteki!
Możeż się zemsta aż za grób rozciągać?
Skazany zbrodniu, aresztuję ciebie;
Bądź mi posłuszny i pójdź; musisz umrzeć.
Romeo. Muszę zaprawdę, i po tom tu przyszedł.
Młodzieńcze, nie drażń człowieka w rozpaczy;
Zostaw mię, odejdź; pomyśl o tych zmarłych
I zadrżyj. Błagam cię na wszystkie względy,
Nie wal nowego grzechu na mą głowę,
Przyprowadzając mię do pasyi; odejdź!
Na Boga, życzę ci lepiej, niż sobie;
Bom ja tu przyszedł przeciw sobie zbrojny.
O! odejdź, odejdź! żyj i powiedz potem:
»Z łaski szaleńca cieszę się żywotem«.
Parys. Za nic mam wszelkie twoje przełożenia
I aresztuję cię jako złoczyńcę.
Romeo. Wyzywasz moją wściekłość, broń się zatem.
(Walczą).
Paź. O, nieba! biją się, biegnę po wartę.
(Wychodzi).
Parys (padając). Zabity jestem. O, jeśli masz litość,
Otwórz grobowiec i złóż mię przy Julii.
(Umiera).
Romeo. Stanie-ć się zadość. Lecz któż to jest taki?
To hrabia Parys, Merkucia plemiennik!
Cóż to mi w drodze prawił mój służący?
Lecz wtedy moja nieprzytomna dusza
Uwagi na to nie zwróciła; Parys,
Mówił, podobno miał zaślubić Julię.
Czy on to mówił? czy mi się to śniło?
Czyli też byłem w obłąkaniu, myśląc,
Że jego wzmianka o Julii tak brzmiała?
Daj mi uścisnąć twą dłoń, o, ty w jedną
Księgę niedoli ze mną zapisany!
Złożę twe zwłoki w tryumfalnym grobie.
W grobie? — nie, młoda ofiaro, nie w grobie,
W latarni raczej, bo tu Julia leży;
A blask jej wdzięków zmienia to sklepienie
W przybytek światła. Spoczywaj w pokoju,
Trupie, rękami trupa pogrzebiony!
(Składa ciało Parysa w grobowcu).
Mówią, że nieraz ludzie blizcy śmierci
Miewali chwile wesołe; ich stróże
Zwą to ostatnim przedśmiertnym wybłyskiem;
Coś podobnego i u mnież się zdarza? —
Julio! kochanko moja! moja żono!
Śmierć, co wyssała miód twojego tchnienia,
Wdzięków twych zatrzeć nie zdołała jeszcze.
Nie jesteś jeszcze zwyciężoną: karmin,
Ten sztandar wdzięków, nie przestał powiewać
Na twoich licach i bladej swej flagi
Zniszczenie na nich jeszcze nie zatknęło.
Tybalcie, tyż to śpisz pod tym całunem?
Mogęż czem lepszem zadość ci uczynić,
Jak, że tą ręką, co zabiła ciebie,
Przetnę dni tego, co był twoim wrogiem?
Przebacz mi, przebacz, Tybalcie! Ach, Julio!
Jakżeś ty jeszcze piękna! Mamże myśleć,
Że bezcielesna nawet śmierć ulega
Wpływom miłości? że chudy ten potwór
W ciemnicy tej cię trzyma, jak kochankę?
Bojąc się tego, zostanę przy tobie,
I nigdy, nigdy już nie wyjdę z tego
Pałacu nocy; tu, tu mieszkać będę
Pośród twojego orszaku — robactwa.
Tu sobie stałą założę siedzibę,
Gdy z tego ciała znużonego światem
Otrząsnę jarzmo gwiazd zawistnych. Oczy,
Spojrzyjcie po raz ostatni! ramiona,
Po raz ostatni zegnijcie się w uścisk!
A wy, podwoje tchu, zapieczętujcie
Pocałowaniem akt sojuszu z śmiercią,
Na wieczne czasy mający się zawrzeć!
Pójdź, ty niesmaczny, cierpki przewodniku!
Blady sterniku, pójdź rzucić o skały
Falami życia skołataną łódkę!
Do ciebie, Julio! (Pije). Walny aptekarzu!
Płyn twój skutkuje. Całując — umieram.
(Umiera).
(Wchodzi O. Laurenty z przeciwnej strony cmentarza, z latarnią, drągiem żelaznym i rydlem).
O. Laurenty. Święty Franciszku, wspieraj mię! Jak często
O takiej porze stare moje stopy
O głazy grobów potrącały! Kto tu?
Któż to tak późno obcuje z zmarłymi?
Baltazar. Przyjaciel, który was dobrze zna, ojcze.
O. Laurenty. Bóg z tobą! Powiedz mi, mój przyjacielu,
Co znaczy owa pochodnia świecąca
Chyba robakom i bezocznym czaszkom?
Nie tlejeż ona w grobach Kapuletów?
Baltazar. Tam właśnie; jest tam i mój pan, któremu
Sprzyjacie, ojcze.
O. Laurenty.Kto taki?
Baltazar.Romeo.
O. Laurenty. Jak dawno on tam jest?
Baltazar.Od półgodziny.
O. Laurenty. Pójdź ze mną, bracie, do tych sklepień.
Baltazar.Nie śmiem;
Bo mi pan kazał odejść i straszliwie
Zagroził śmiercią, jeśli tu zostanę
I kroki jego ważę się podglądać.
O. Laurenty. Zostań więc, ja sam pójdę. Drżę z obawy,
Czy się nie stało co nieszczęśliwego.
Baltazar. Gdym drzemał, leżąc owdzie pod cisami,
Marzyło mi się, że mój pan z kimś walczył
I że pokonał tamtego.
O. Laurenty (postępując naprzód). Romeo!
Na miłość boską, czyjaż to krew broczy
Kamienne wnijście do tego grobowca?
Czyjeż to miecze samopas rzucone
Leżą u tego siedliska pokoju?
(Wchodzi do grobowca).
Romeo! blady! — Parys! i on także!
I krwią zalany? Ach! cóż za fatalność
Tak opłakany zrządziła wypadek! —
Julia się budzi.
Julia (budząc się i podnosząc). O, pocieszycielu!
Gdzie mój kochanek? Wiem, gdzie być powinnam,
I tam też jestem; lecz gdzie mój Romeo?
(Hałas za sceną).
O. Laurenty. Cóż to za hałas? Julio, wyjdźmy z tego
Mieszkania śmierci, zgrozy i zniszczenia.
Potęga, której nikt z nas się nie oprze,
W niwecz zamiary nasze obróciła.
Pójdź: twój mąż leży martwy obok ciebie.
I Parys także. Pójdź! pójdź, zaprowadzęć
Do monasteru świętych sióstr zakonnych.
Nie zwłócz, nie pytaj, bo warta nadchodzi.
Pójdź, biedna Julio! (Znowu hałas). Nie mogę już czekać.
(Wychodzi).
Julia. Idź z Bogiem, starcze; idź, ja tu zostanę.
Cóż to jest? Czara w zaciśniętej dłoni
Mego kochanka? Truciznę więc zażył!
O, skąpiec! Wypił wszystko, ani kropli
Nie pozostawił dla mnie! Przytknę usta
Do twych kochanych ust, może tam jeszcze
Znajdzie się jaka odrobina jadu,
Co mię zabije w upojeniu błogiem. (Całuje go).
Twe usta ciepłe.
Dowódca warty (za sceną). Gdzie to? pokaż, chłopcze.
Julia. Idą; czas kończyć. (Chwytając sztylet Romea).
Zbawczy puginale!
Tu twoja pochwa. (Przebija się). Tkwij w tym futerale.
(Pada na ciało Romea i umiera).
(Wchodzi warta z paziem Parysa).
Paź. Tu, tu, w tem miejscu, gdzie płonie pochodnia.
Dowódca. Ziemia zbroczona; obejdźcie w krąg cmentarz
I przytrzymajcie, kogo napotkacie.
(Wychodzi kilku ludzi z warty).
Smutny widoku! tu hrabia zabity,
Tu Julia we krwi pływa, jeszcze ciepła,
Tylko co zmarła: ona, co przed dwoma
Dniami w tym grobie była pochowana.
Idźcie powiedzieć o tem księciu; śpieszcie,
Wy do Montekich, wy do Kapuletów,
A wy odbądźcie przegląd w innej stronie.
(Wychodzi kilku innych wartowników).
Widzimy miejsce, gdzie zaszła ta zgroza,
Lecz w jaki ona sposób miała miejsce,
Tego nie możem pojąć bez objaśnień.
(Wchodzi kilku innych wartowników z Baltazarem).
Pierwszy wartownik. Oto Romea sługa, znaleźliśmy
Go na cmentarzu.
Dowódca.Niech będzie pod strażą,
Dopóki książę nie nadejdzie.
(Wchodzi kilku innych wartowników, prowadząc O. Laurentego).
Drugi wartownik. Oto mnich jakiś drżący i płaczący;
Odebraliśmy mu ten drąg i rydel,
Kiedy się bokiem cmentarza wykradał.
Dowódca. To jakiś ptaszek; trzymajcie go także.
(Wchodzi książę ze swym orszakiem).
Książę. Co za nieszczęście o tak rannej porze
Sen nasz przerwało i aż tu nas wzywa?
(Wchodzi Kapulet, pani Kapulet i inne osoby).
Kapulet. Jakiż być może powód tego zgiełku?
Pani Kapulet. Lud po ulicach wykrzykuje: Julia!
Parys! Romeo! i jedni przez drugich
Tłumnie tu dążą do naszego grobu.
Książę. Cóż to za postrach rozruch ten sprowadza!
Odpowiadajcie!
Dowódca.Miłościwy panie!
Oto zabity leży hrabia Parys!
Romeo martwy i Julia wprzód zmarła,
A teraz ciepła, z puginałem w piersi.
Książę. Szukajcie, śledźcie sprawców tego mordu.
Dowódca. Oto mnich jakiś i Romea sługa,
Których tu moi ludzie przytrzymali,
I którzy mieli przy sobie narzędzia
Do odbijania grobów.
Kapulet. O, nieba! żono, patrz, jak ją krew broczy!
Puginał zbłądził z drogi; — oto bowiem
Pochwa od niego wisi przy Montekim;
Zamiast w nią trafić, trafił w pierś mej córki.
Pani Kapulet. Niestety! widok ten, jak odgłos dzwonu,
Ostrzega starość mą o chwili zgonu.
(Wchodzi Monteki i inne osoby).
Książę. Monteki, wcześnie wstałeś, aby ujrzeć
Nadziei swoich wcześniejszy upadek!
Monteki. Ach! miłościwy książę, żona moja
Zmarła tej nocy z tęsknoty za synem;
Jakiż cios jeszcze niebo mi przeznacza?
Książę. Patrz, a zobaczysz!
Monteki.O, niedobry synu!
Jak się ważyłeś w grób uprzedzić ojca?
Książę. Zamknijcie usta żalowi na chwilę,
Póki zagadki tej nie rozwiążemy
I nie zbadamy jej źródła i wątku:
Wtedy sam stanę na skarg waszych czele
I będę waszej boleści heroldem.
Stawcie, na kogo pada podejrzenie.
O. Laurenty. Ja to, o panie! lubo najmniej zdolny
Do popełnienia czegoś podobnego,
Jestem, ze względu na okoliczności,
Poszlakowany najprawdopodobniej
O dzieło tego okropnego mordu;
Staję więc jako własny oskarżyciel
I jako własny obrońca w tej sprawie,
By się potępić i usprawiedliwić.
Książę. Mów, czegoś świadom.
O. Laurenty.Zwięźle rzecz opowiem,
Bo tchnień mych pasmo krótszem jest zaiste,
Niż długa powieść. Romeo, którego
Zwłoki tu leżą, był małżonkiem Julii,
A Julia była prawą jego żoną;
Jam ich zaślubił, a dniem tajemnego
Ich połączenia był ów dzień nieszczęsnej
Tybalta śmierci, która nowożeńca
Wygnała z miasta; i ten to był powód
Cierpienia Julii, nie żal po Tybalcie.
(Do Kapuletów).
Wy, chcąc oddalić od niej chmury smutku,
Zaręczyliście ją i do małżeństwa
Z hrabią Parysem chcieliście ją zmusić.
W tej alternacie przyszła ona do mnie
I nalegała usilnemi prośby
O doradzenie jej jakiego środka,
Coby od tego powtórnego związku
Mógł ją uwolnić; w przeciwnym zaś razie
Chciała w mej celi życie sobie odjąć.
Dałem jej tedy, ufny w moją sztukę,
Usypiające krople, których skutek
Bynajmniej mię nie zawiódł, bo jej nadał
Pozór umarłej. Napisałem przytem
List do Romea, wzywając go, aby
Dzisiejszej nocy, o tej porze, w której
Działanie owych kropel miało ustać,
Zszedł się tu ze mną, dla wyswobodzenia
Tej, co mu dała taki dowód wiary,
Z tymczasowego jej grobu. Traf zrządził,
Że brat Jan, który z listem był wysłany,
Nie mógł się z miasta wydostać i wczoraj
List ten mi zwrócił. O godzinie zatem
Na jej ocknienie ściśle naznaczonej
Sam pośpieszyłem wyrwać ją z tych sklepień,
Chcąc ją następnie umieścić w mej celi,
Póki Romeo nie przybędzie; ale
Kiedym tu przyszedł (na niewiele minut
Przed jej zbudzeniem), już szlachetny Parys
Leżał bez duszy, i Romeo także.
Ona się budzi, jam jej jął przekładać,
By poszła ze mną i to dopuszczenie
Nieba przyjęła z korną uległością;
Gdy wtem zgiełk nagły spłoszył mię od grobu,
A ona, głucha na moje namowy,
Rozpaczą zdjęta, pozostała w miejscu,
I, jak się zdaje, cios zadała sobie.
Oto jest wszystko, co wiem; o małżeństwie
Marta zaświadczy. Jeśli to nieszczęście
Choć najmniej z mojej nastąpiło winy,
Niech mój sędziwy wiek odpowie za to,
Na kilka godzin przed blizkim już kresem,
Wedle rygoru praw jak najsurowszych.
Książę. Jako mąż święty zawsześ nam był znany.
Gdzie jest Romea sługa? Cóż on powie?
Baltazar. Zaniosłem panu wieść o śmierci Julii;
Wraz on wziął pocztę i z Mantui przybył
Prosto w to miejsce, do tego grobowca.
Ten list mi kazał rano oddać ojcu;
I, w grób wstępując, zagroził mi śmiercią,
Jeśli nie pójdę precz lub nazad wrócę.
Książę. Daj mi to pismo, przejrzę je. — A teraz,
Gdzie paź hrabiego, co wartę sprowadził?
Co twój pan, chłopcze, porabiał w tem miejscu?
Paź. Przyszedł kwiatami ubrać grób swej przyszłej;
Kazał mi stanąć zdala, com też zrobił;
Wtem ktoś ze światłem przyszedł grób otwierać,
I mój pan dobył szpady przeciw niemu;
Co zobaczywszy, pobiegłem po wartę.
Książę. List ten potwierdza słowa zakonnika,
Bieg ich miłości i Romea rozpacz.
Biedny młodzieniec pisze oprócz tego,
Że sobie kupił gdzieś u aptekarza
Trucizny, którą postanowił zażyć
W tym tu grobowcu, by umrzeć przy Julii.
Rzecz jasna! Gdzie są ci nieprzyjaciele?
Patrzcie, Monteki! Kapulecie! jaka
Chłosta spotyka wasze nienawiści,
Niebo obrało miłość za narzędzie
Zabicia pociech waszego żywota;
I ja za moje zbytnie pobłażanie
Waszym niesnaskom straciłem dwóch krewnych.
Wszyscy jesteśmy ukarani.
Kapulet. Monteki, bracie mój, podaj mi rękę:
Niech to oprawą będzie dla mej córki;
Więcej nie mogę żądać.
Monteki.Lecz ja mogę
Więcej dać tobie nad to: każę bowiem
Posąg jej ulać ze szczerego złota,
By się nie znalazł szacowniejszy pomnik
Po wszystkie czasy istnienia Werony,
Niż ten, pamięci Julii poświęcony.
Kapulet. Tak i Romeo stanie przy swej żonie;
Dzieląc za życia, złączmy ich po zgonie.
Książę. Ponurą zgodę ranek ten skojarzył;
Słońce się z żalu w chmur zasłonę tuli,
Smutniejszej bowiem los jeszcze nie zdarzył,
Niż ta historya Romea i Julii.
(Wychodzą).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Paszkowski.