Rok w pieśni (Kondratowicz)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Rok w pieśni
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom IV
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
ROK W PIEŚNI.
KANTATA DO MUZYKI ST. MONIUSZKI.

INTRODUKCYA.

Kto lubi znój, gdy swojskie słońce parzy,
Kto lubi pieśń żniwiarek i żniwiarzy,
Kto w pieśni rad swojskie powietrze chwyta,
Kto lubi chleb ze słowiańskiego żyta,
I ptactwa gwar wśród pola i dąbrowy,
I prosty lud wioskowy zaściankowy, —
Kto chciałby tam
Marzyć, jak we śnie,
Niech przyjdzie k'nam:
Śpiewamy pleśnię,
Pieśnię rodzinnej osnowy.

Przypomnim wam i święte kłosów żniwo,
I letni skwar, i jesień szczodrobliwą,
I sosen szum, gdy chłodny gwar kołysa,
I straszny grom, co bije w dzień Borysa,
I granie trąb, i nasze gwarne łowy,
I skrzypiec dźwięk, gdy wieczór dożynkowy.
Kto chciałby tam
Marzyc, jak we śnie,
Niech przyjdzie k'nam:
Śpiewamy pieśnię,
Pieśnię rodzinnej osnowy.

Przypomnim wam zimowych wichrów świsty,
Wieczornic gwar, i kulig uroczysty,
Pamiątkę świąt — zakolędujem, spiejem
Na stary ład piosenkę o Betleem;

I rozlew rzek, i wiosny oddech nowy,
Skowronka hymn, i jasny dzień majowy.
Kto chciałby tam
Marzyc, jak we śnie,
Niech przyjdzie k'nam:
Śpiewamy pieśnię,
Pieśnię rodzinnej osnowy.


CZĘŚĆ I. LATO.
RECITATIVO.

Jutrznia na niebie świtać poczyna,
Nad rośną trawą błądzi mgła sina,
A ponad rzeczką ptactwo świergota —
Słowik w olszniaku, chróściel z nad błota,
Śpi wioska w mroku szarych półcieni,
Ludzie, wczorajszą pracą znużeni,
Błogim spokojem zdjęci chwilowo,
Wzmacniają siły na pracę nową.
Kto umie oczy podnieść ku górze,
Widzi, jak Pańscy Anieli Stróże
Latają chórem, śpiewają radzi,
Ponad chatami sielskiej czeladzi,
I błogosławiąc jej sny poranne,
Bogu za ludzi pieją Hosannę.


CHÓR ANIOŁÓW.

O święty, święty, święty,
Boże i Ojcze nasz!
Co lud ten snem ujęty
Zdałeś pod naszą straż!
Oto gromada ludzi,
Gromada Bożych sług,
Do pracy wnet się zbudzi,
A weźmie sierp i pług.
Błogosław prac ich znoje,
Plonem ich ziemię darz —

I święć się Imię Twoje,
Boże i Ojcze nasz!


RECITATIVO.

Lecz się różowa jutrznia rozszerza,
Zbudził się kogut, skrzydły uderza,
I zapiał silnie pobudki hasło,
Że aż nad rzeczką echo zawrzasło.
I czujne kury, jak gdyby czaty,
Podają hasło z chaty do chaty,
Że wstawać pora. Stary Wasili,
By zbudzić swoich, czekał tej chwili.
Już od godziny sen go nie bierze,
Chodząc po dworze, mówi pacierze.
Jużby się z rosą napasła trzoda,
Lecz budzić młodszych staremu szkoda:
Syn jego Janko pracował dosyć,
I wczora kosił, i dziś ma kosić;
Lecz to już taki zwyczaj młodzieńczy,
Że śpi jak kamień, kiedy się zmęczy.
Coś sobie marzy i przez sen gada
O krasnej Hannie, córce sąsiada;
Niech sobie marzy, sercu dogodzi,
I my starcowie byliśmy młodzi.
Sen w biedach serca jedną pociechą!
Lecz kiedy kogut zapiał nad strzechą,
Zapiał powtóre, zapiał raz trzeci,
Wstań do roboty, wstań, synu kmieci!
Słonko pogodne, korzystaj z chwili.
Tak sam do siebie mówi Wasili.
Choć mu żal budzić synów i wnuka,
W okno do chaty donośnie puka.


WASILI.

Wstawajcie dzieci! świta na dworze,
Już od godziny krzątam się sam,
Już z za pagórka słoneczko Boże
Brzask na dzień dobry przesyła wam.

Otwórzcie ze snu, otwórzcie oczy,
Leniwej drzemki już minął czas.
Z Bogiem pocznijcie wasz dzień roboczy.
Krzyż Chrystusowy niech wzmocni was.
Wstawajcie dzieci! do pracy czas!
Już od godziny krzątam się sam,
Słońce dzień dobry przesyła wam,
Krzyż Chrystusowy niech wzmocni was.


RECITATIVO.

Już na głos starca w chacie się szerzy
Gwar pogadanki i szmer pacierzy.
Jak na głos matki robocze pszczoły,
Sypie się z chaty naród wesoły,
A komu oczy orzeźwić trudniej,
Bieży je przemyć do chłodnej studni;
A komu chatnia przykrzy się ława,
Chłodnym wietrzykiem piersi napawa.
Tak pokąd światło ziemię ogarnie,
Chatnie podwórze odżyło gwarnie;
Odżyła wioska w rannej pomroce,
Starcowie gwarzą, młodzież chychoce.
Ów idzie z kosą, drugi do żniwa,
Wójt do roboty dwornej zwoływa,
I w końcu wioski naród się tłoczy,
Wyszedł na pole orszak roboczy.
Janek przy Hannie — lecz spuścił głowę,
Chciałby rozpocząć słodką rozmowę;
Lecz kędy miłość do serca wpadnie,
Tam pogadanka idzie niesnadnie.
Od czego począć? — niełacna rada,
Serce już sercu resztę dogada,
Dusza przed duszą jakoś się sprawi,
Ale wokoło ludzie ciekawi,
A więc ostrożnie, z cicha, nieznacznie,
Niby przypadkiem, tak mówić zacznie:


JANEK.

Dzień dobry, Hanno! droga w połowie,
A twego głosu nic nie rozbudzi.
Jakie ci chodzą dumki po głowie,
Że się odezwać nie chcesz do ludzi?

HANNA.

Dzień dobry, Janku! myśl gdzieś się błąka,
I do gadania chętka nie bierze,
Ja sobie słucham pieśni skowronka
I po cichutku mówię pacierze.

JANEK.

Co ten skowronek? lata nad zbożem,
Czyniąc w powietrzu jakieś igraszki.
Ty nam zaśpiewaj, my ci pomożem,
Ty, Hanno, lepiej śpiewasz niż ptaszki.

HANNA.

Śpiewać nie będę, — twoja pochwała
Do mego serca nic się nie wkradła.
Wszystkich piosenek jam zapomniała,
Poranna rosa na piersi spadła.

JANEK.

O, wiem ja dobrze, co ci się święci,
Czemu ci rosa na piersi spada!
Nie brakło piosnek twojej pamięci...
Kto inny prosi, ty śpiewasz rada.

HANNA.

Bój się ty Boga, dziwny człowiecze!
Rad, kiedy zręczność do kłótni zyska.
Lada dla żartu coś się wyrzecze,
Już zaraz gniewy i przymówiska.

JANEK.

Ktoby się gniewał? zgoda już, zgoda!
Przepędźmy z oczu drzemkę poranną.

Jeden drugiemu ochoty doda,
My ci pomożem, zaśpiewaj Hanno!

HANNA.

Ktoby się gniewał? zgoda już, zgoda!
Przepędźmy z oczu drzemkę poranną.

CHÓR.

Jeden drugiemu ochoty doda,
My ci pomożem, zaśpiewaj Hanno!


PIEŚŃ.
HANNA.

Kłosku żytni, czyż nie szkoda,
Że cię zeżniem z pola?
Pókiś jeszcze trawka młoda,
Póty życie i swoboda,
Póty lepsza dola!
Wpośród listków i badyli
Rośnie kłos zielony,
To do kwiatka się przymili,
To wesołą głowę schyli
W rozmaite strony.

CHÓR.

Deszcz dla niego — to otucha,
Wicher — to swawola;
Zda się żyje wpośród pola
I skowronka słucha.

HANNA.

Przeszła wiosna, przeszła marno,
Nastał miesiąc nowy;
Kłos obciąża bujne ziarno,
Jako myśli, co się garną
Do poważnej głowy.
On zesmutniał w suche lato,
Zżółkniał w czas dojrzania,
Przeszła młodość, cóż mu za to?

Głowę, plonem choć bogatą,
Ku ziemi nakłania.

CHÓR.

Skwar i słota go przeraża,
Grad i wicher troska,
A wesoły śpiew żniwiarza
Śmierci dlań pogłoska.

HANNA.

Ej! lepiej być trawką w wiośnie,
Pieszczotą motyli,
Niśli kłoskiem, gdy wyrośnie,
Ociężeje i żałośnie
Ku ziemi się schyli.
Lepsza młodość i śmiech skory,
Choć niema w nim treści,
Niż późniejszej wieku pory
Mądre, suche rozhowory
Z westchnieniem boleści.

CHÓR.

Puśćmy ducha na swobodę,
Gońmy senne mary:
Lepiej nosić serce młode,
Niśli rozum stary.


PIEŚŃ.
WÓJT.

Hej, chłopcy! na łąkę i kosić!
Jesteśmy przy drożnej figurze.
A dosyć tych śpiewów, już dosyć,
Bo ja wam inaczej zawtórzę!
Kwiateczki i wiatrów igranie,
Dobre to w piosence pastuszej;
To u mnie gospodarz, mospanie,
Co kwiatki na sianko wysuszy.
Was, dziewki, do żniwa mam prosić,

A snopy związywać mi duże!
I dosyć tych pieśni, już dosyć,
Bo ja wam inaczej zawtórzę!
Te kłosy, to wiatrów igranie,
Zabawka dziecinna i marna;
To kłosek najlepszy, mospanie,
Co wyda najwięcej mi ziarna.

HANNA.

O Janku! ruszajcie już kosić,
Daj radę wójtowskiej naturze.

WÓJT.

A dosyć tych szeptów, już dosyć,
Bo ja wam inaczej zawtórzę!
Ja będę przechadzał się blizko,
Do kośby, do żniwa się wtrącę;
Niech będzie gładziutkie ściernisko
I równe przekosy na łące.
Ja umiem upartych poprosić,
Zaradzić upartej naturze.
A dosyć tych szeptów, już dosyć,
Bo ja wam inaczej zawtórzę!

RECITATIVO.

Przez długie morgi w śmiechu i gwarze
Długim szeregiem stoją żniwiarze.
Wójt ich gromadę dzieli na części;
Zboże dojrzałe pod sierpem chrzęści,
A kędy ostre żelazo błyska,
Ciągną się długie pasma ścierniska;.
Słońce, z niebieskiej patrząc oddali,
Głowę żniwiarek gorącem pali;
Ręce ich ostre kaleczą ciernie;
Wójt w pracy nagli niemiłosiernie.
Źródlanej wody w gorącej chwili
Ostatnią konew żeńcy wypili.
A przecież poradź z ochotą młodą!

One się śmieją i piosnkę wiodą.
Bo młode piersi sielskiej dziewoi
Piosnka nakarmi, piosnka napoi,
Piosnka umocni ustałe ręce;
I śmiech, i boleść — wszystko w piosence.
Więc hoża Hanna, idąc po przedzie,
Ład na zagonach i w piosnkach wiedzie.


PIEŚŃ ŻNIWIARSKA.

Przepióreczka w zbożu kwili,
Żeśmy gniazdo jej zburzyli!
I ze złości nieszczęśliwa
Różne rzeczy wygadywa;
Wygadywa i przeklina...
Ej, złośliwa to ptaszyna!

— Piejcie żeńcy! żnijcie zboże!
Wszak bogaty pan we dworze;
Choć pragnienie głos wam trudni,
Teraz wyschła woda w studni,
Ale gdy się wszystko pożnie,
Pan uraczy was wielmożnie,
Da wam miodu, da wam wina!
Ej, złośliwa to ptaszyna!

Pijcie, żeńcy, pijcie do dna,
Bo daleko wioska głodna.
Gdy wiosenne słonko wstanie,
Ciągną zboże na przystanie,
Wicinami k'Niemcom gonią,
A po wioskach w dzwony dzwonią.
Śmierć swe żniwa rozpoczyna...
Ej, złośliwa to ptaszyna!

Przepióreczka kwili w życie,
Panie wójcie, czy słyszycie?
Bież do dworu, pański sługo,
I przynieście strzelbę długą,

I zastrzelcie nam na dziwo
Przepióreczkę szczebiotliwą,
Niech nie jęczy, nie przeklina.
Ej, złośliwa to ptaszyna!

WÓJT.

Hej żwawo! czyż długo mam prosić?
Pilnujcie porządku na sznurze!
A dosyć tych pieśni, już dosyć,
Bo ja wam inaczej zawtórzę!
Czujecie, jak pali... jak parno...
Zachodnia zachmurza się strona;
Deszcz będzie... zamoknie mi ziarno...
Robota przy snopach stracona!
Hej, żwawo do kopy je znosie!
Zagrzmiało... zbiera się na burzę...
A dosyć tych szeptów, już dosyć,
Bo ja wam inaczej zawtórzę!

CHÓR.

Czujecie, jak pali... jak parno...
Zagrzmiało... to Pan Bóg się gniewa.
Wiatr chmurę napędza już czarną,
I grozi straszliwa ulewa!

HANNA.

Jakby krwią słoneczko po ziemi
Mignęło... i w chmurę się chowa;
A chmura kłębami czarnemi
Wije się, jak chusta grobowa,
Świat zmienia w pieczarę podziemną.
Wiatr ustał... to cisza złowroga...
I straszno... i głucho... i ciemno...
Módlmy się! módlmy do Boga!

CHÓR.

Deszcz bujny kroplami już spada,
Wiatr zerwał się w czarnej pomroce,

Co spotka, uchyla, gruchoce...
Módlmy się, bo idzie zagłada!

RECITATIVO.

Wtem błyskawica, jak gdyby żmija,
Ognistem pasmem Niebo przebija;
Piorun uderzył w rozdartą chmurę,
Aż ziemia drgnęła raz i powtóre,
I grom zahuczał w strasznym rozgwarze,
Strwożeni ludzie padli na twarze.

CHÓR ŻNIWIAREK.

A Słowo jego ... a Słowo...
A Słowo stało się Ciałem!
Nie racz nas, wielki Jehowo!
Karać piorunnym postrzałem.
Niech nas Twa łaska osłania
W miłosierdzie bogata!
W chwilę Twego zagniewania
Nie bierz pomsty ze świata.
Czy w dobry czas
Popieścisz nas,
Czy w gromie drgasz,
Tyś Ojciec nasz!
Tyś Ojciec nasz!

(Łoskot burzy przerywany szmerem modlitwy).
HANNA.

O ! dzięki . . . dzięki Ci, Chryste !
Snadź już się Pan Bóg nie „gniewa :
Przechodzą gromy ogniste,
Ucichła straszna ulewa.
Z pod chmury — dzięki Ci, Boże! —
Zachód rozwidnił się złoty;
Ale już wieczór na dworze,
Puśćcie nas, wójcie, z roboty!

CHÓR.

Człowiek pracować nie może,
Przemoknął w polu od słoty;
Oto już wieczór na dworze,
Puśćcie nas, wójcie, z roboty!

WÓJT.

Jeszcze z daleka i z cicha
Dochodzi nas łoskot gromu;
Idźcie już, dzieci, do domu!
Jam głodny, zmokły do licha!
Czuję, że serce mi wskrześnie,
Kiedy się człowiek posili.

CHÓR.

Hanno! zaśpiewaj nam pieśnię,
To będzie wracać nam milej.

HANNA.

Po nocnej rosie
Płyń, dźwięczny głosie!
Niech się twe echo rozszerzy,
Gdzie nasza chatka,
Gdzie stara matka
Krząta się koło wieczerzy.

Jutro dzień święta,
Niwa niezżęta
Niechaj przez jutro dojrzewa;
Niech wiatr swawolny,
Niech konik polny,
Niech skowronek tu śpiewa!

Blizko już, blizko
Chatnie ognisko,
Znużone serce weseli;
Tam pracowita
Matka mię spyta:
— Ileście w polu nażęli?


— Matko, jam młoda,
Rąk moich szkoda,
Szkoda na skwarze oblicza!
Źle szła robota,
Przeszkadza słota,
I moja dumka dziewicza.

RECITATIVO.

Niemasz, jak w lecie święta Niedziela,
Dzień odpoczynku, chwila wesela!
Gdy dzwon kościelny jutrznię wydzwoni,
I wiatr swobodniej hula po błoni,
I trzoda rankiem weselej ryczy,
I człek zapomni przeszłych goryczy;
Bo porankowych marzeń u ludzi
Wójt kołataniem w okno nie budzi.
Wolno ci, chłopcze, podniósłszy głowę,
Nie dbać na groźne miny wójtowe,
Wolno-ć się lubej słodko zalecie,
Wolno ci dziewczę głowę zakwiecić,
W świątecznej bieli wyglądać hożo,
Idąc w gromadce na służbę Bożą.
A cóż w kościele? aż spojrzeć pięknie,
Gdy przed obrazem gromada klęknie
I uszanuje Twe rany, Chryste!
Spojrzy w oblicze Matki przeczyste;
Przy biciu dzwonów śpiewając pieśnie,
Dusza ożyje i serce wskrześnie,
I tak umocni modlitwa święta,
Że żadnych cierpień człek nie pamięta.
Tylko wieczorem idąc z kościoła,
Kiedy dźwięk skrzypiec w gospodę woła,
I miód niedzielny myśli rozmarzy,
Starzy biadają — zwyczajnie starzy,
Oto w gospodzie gwar, zalecanka,
Młodzież się raźno zwija wśród tanka;

A otoczeni poważnem gronem,
Stary Wasili z kumem Szymonem,
Trącając w czarki, kiwając głową,
Zrzędzą na ciężką biedę wioskową.

SZYMON.

Co to będzie? ciągłe deszcze,
Już zamokła niwa;
Jam połowy nie zżął jeszcze,
Żal się Boże żniwa!
A gdy zboże chybi zbioru,
Będzie głód i nędza.
Miej w zapasie czynsz dla dworu,
Kolędę dla księdza.
Żona głodna, dziatwa naga,
Spocząć ani chwili,
Za niedobór wójt wysmaga...
Źle, kumie Wasali!

WASILI.

Ej, pamiętam lepsze czasy:
Człowiek żył w rozkoszy,
Zboża rosły gdyby lasy,
Czynsz był kilka groszy.

SZYMON.

Ryba w koszu, a człek w biedzie
Napróżno się sili...
Ciężkie czasy, mój sąsiedzie,
Źle, kumie Wasili!

WASILI.

Ku gorszemu wciąż się wiedzie,
W pracy krzepną dłonie...
Ciężkie czasy, mój sąsiedzie,
Źle, kumie Szymonie!

SZYMON.

Prawda... prawda... źle się wiedzie,
Lichaśmy dożyli;
Ciężkie czasy, mój sąsiedzie!
Źle, kumie Wasili!

WASILI.

Prawda... prawda... źle się wiedzie,
W pracy krzepną dłonie;
Ciężkie czasy, mój sąsiedzie,
Źle, kumie Szymonie!

JANEK.

Dość jęczeć na biedę i pracę kląć mozolną!
Drzemiecie, grajkowie! a niech was Pan Bóg kocha!
W Niedzielę, w gospodzie, po pracy spocząć wolno.
I sercu dozwolić, niech sobie hula trocha.
Starcowie! ojcowie! rozkażcie miodu wnieść!
Dziewczęta! jagódki! ja będę taniec wieść!
Wyskoczym, aż w Niebie zazdrościć będą nam,
Graj, stary muzyku! na struny grzywnę dam!

WASILI.

Bies licho przebędzie! Chłopaki, kółko czyńcie!
Graj, stary muzyku! dostaniesz kufel miodu!
Pamiętasz? pamiętasz? jak to przy twojej kwincie?
W tej samej gospodzie, hasałem ja za młodu?
Starcowie! ojcowie! niezgorszy był to czas!
Dziewczęta! jagódki! nie było jeszcze was!
Z waszemi babkami gdym hasał, ziemia drga!
Graj, stary muzyku, bo mi się kręci łza!

CHÓR.

Bóg święty odgadnie, czy się zbierzemy skoro?
Za chwilę, za dzionek, jesienne dni niezdrowe!
Starcowie zmierają, chłopców do pracy biorą,
Dziewczęta, jagódki zesmutnieć nam gotowe.

Co przeszło, co przyjdzie, zapomnim póki czas.
Ojcowie! starcowie! pobłogosławcie nas!
My w tanku rzęsistym wzbijem gospodny pył,
Graj, stary muzyku, dopóki starczy sił!
1852. Wilno (dom Müllera).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.