Rok ostatni panowania Zygmunta III/Tom 1/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rok ostatni panowania Zygmunta III
Podtytuł Obraz historyczny
Data wyd. 1833
Druk Drukarnia A. Dworca
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom 1
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


1.

[1]Tysiąc sześćset trzydziestego drugiego roku, jednego z dni miesiąca kwietnia, w komnacie bocznego skrzydła Warszawskiego Zamku, kobieta średniego wieku, przechodziła się szybkim krokiem.
Zmierzchało, przez szyby tylko, wdzierał się wieczorny promień zachodzącego słońca, i mała przestrzeń wypogodzonego nieba, okryta zarumienionymi chmurkami, ukazywała się przez długie i wąskie okna, których szyby oprawne w ołów, rozlicznemi połyskały barwami. Na ścianach komnaty pozawieszane były liczne obrazy świętych w złoconych ramach, otoczone wieńcami robionych kwiatów. Łoże wysokie, okryte niebieskim adamaszkiem w złocone kwiaty i podobnemiż zasłonione firankami, stało w kącie, a nad niém unosił się pawilon wstrzymywany od kilku pozłocistych słupów. Stół ogromny z Paroskiego marmuru, jak śnieg białego, zajmował miejsce między oknami. Na nim stał krzyż niewielki złoty i djamentami sadzony relikwiarz, leżało także mnóstwo papierów i zwojów pargaminowych, obok szkatuł okutych srébrem lub złotem, i kilku ksiąg grubych z ozdobnymi klamrami.
W drugiej stronie tejże komnaty była nisza, w której się wznosił ołtarzyk kamienny z kilką stopniami, a nad nim krzyż i relikwiarz srébrny. Obok stały lichtarze złote, a na srébrnym łańcuchu zawieszona była wiecznie gorejąca lampa, przed tym przybytkiem pobożności.
Z pomiędzy obrazów celował jeden, wystawujący Królewicza Władysława w dziecinnym wieku, inne wyobrażały po większej części świętych, lub Biskupów i Papieżów, a jeden wizerunek S. Urszuli, olejno malowany, nosił złotymi głoskami podpis. Sigismundus Rex. fecit.[2]
Z przeciwnej strony wisiał obraz Biskupa Lipskiego i dwóch Królowych Anny i Konstancyi, na reszcie zaś pozostałego miejsca tejże ściany, z małych odcisków srébrnych, wyobrażających znaczniéjsze wypadki w Piśmie Stym wzmiankowane, ułożone były głoski J. N. R. J. — Na suficie widać było al fresco odmalowane Wniebowzięcie Naj. Panny, a komoda z hebanu perłową sadzona macicą nosiła na sobie godła Męki Pańskiéj. Na niéj zaś widać było otwartą Biblią i kilka różańców z drogich kamieni. Przez drzwi pół otwarte z prawéj strony ukazywał się długi szereg ozdobnych komnat, pozawieszanych kobiercami, kosztownymi malowidłami i rozlicznemi fraszkami drogiemi już dla rzeczywistéj wartości, już dla roboty i sztuki. Z liczby tych ostatnich był wielki zégar harlemski, cały perłową macicą sadzony, zrobiony w kształt Jerozolimskiego Kościoła, z opisów najdokładniéjszych, stojący na kolumnie z marmuru Karara, z napisem: Vladislaus. Blisko niéj, w drugiéj komnacie, siedział uśpiony męszczyzna, suchéj postaci, z głową zwieszoną na piersi, i rękoma na krzyż założonymi, w barwie dworu.
Kobiéta o któréj wspomniałem, była tak ubraną, iż niełatwo odgadnąć przyszło, czyli zamężną lub dziewką[3] jeszcze była. Głowę jéj okrywało czółko przetykane złotem i sadzone perłami, a włosy splecione spadały na ramiona. Okrywała ją jedwabna z ruchem[4] suknia, zapinana szmaragdowymi guzami, i obszyta w około złotym forbotem czyli koronką. Po wierzchu okrywał ją lekki płaszcz pąsowy popielicami podbity, a u ręku, wisiał ze złotym krzyżem opalowy różaniec. Bogactwa zgromadzone, w jednej téj tylko sypialni, wystarczyły by dziś zapewne do ozdobienia całego domu, taki był przepych owczesncgo dworu! Przechadzająca się kobiéta miała twarz dosyć wdzięczną, niebieskie pełne ognia oczy, zadarty nosek i usta małe, ściśnione i wąskie. Między białością opalów jéj różańca i ręki, niewielka była różnica, a nóżka, która się niekiedy wysuwała z pod fałdzistej sukni, była tak kształtna i mała, że się zdawała należeć do Chinki lub Hiszpanki. Z tém wszystkiém znikł był już dawno z téj twarzy ów kwiat piérwszéj wiosny, nie było na niéj, téj świéżości, tego rumieńca, który jak lekki pyłek na kwiecie, jest dowodem niedawnego rozwinienia.
W oczach jéj malował się zapał dumy i chęć władzy, usta silnie ściśnione i nienawykłe, jak się zdawało, do uśmiechu, milcząc rozkazywały. Czoło nosiło już ślady kilku przelotnych marszczek gniéwu, a wszystkie poruszenia, oznaczały czucia gwałtowne, namiętny stan duszy i ciągłe działanie umysłu. Głowę miała wzniesioną, a oczy nieruchome, jakby ją ważna myśl zajmowała, usta wprawdzie odprawiały różaniec, i palce przesuwały dość prędko opale na jedwabnym sznurku, ale znać było, że wyrazy wymawiane tylko były z nawyknienia i bez myśli. Po kilku chwilach takowego nabożeństwa, złożyła różaniec na stole, ucałowała relikwiarz i westchnęła. Lecz czas już podobno powiedzieć, że ta kobiéta, jest sławna faworytka, i pełnomocniczka Zygmunta III, przebiegła Bawarka, fanatyczka i Jezuicka protektorka — Urszula Meyerinn, czyli Meyer[5].
Po ukończeniu różańca i modłów, myśli Bawarki wolniéj jeszcze bujać zaczęły, ale w krótce je przerwało skrzypnienie lekkie drzwi w dalszych komnatach. Panna Urszula bacznie spójrzała przez uchylone podwoje na przychodnia, i za pierwszém wejrzeniem nabrała poważniejszéj jeszcze miny, ścisnęła wargi i zdawała się, oczekując przyjścia osoby, którey stąpań odgłos coraz bliżej drzwi słyszeć się dawał, zdawała się mówię na wymówki gotować. W krótce ukazał się pierwszy Kamerdyner Panny Urszuli, Piotrowski[6], a za nim wcisnęła się naprzód głowa blada z długim ciemnym włosem, i pokorném wejrzeniem zdawała się prosić o dozwolenie wnijścia.
Pani domu wiedziała dobrze, kto przybywał, ale z niewiadomej przyczyny obojętnie wzrok ku oknom zwracając zapytała w niemieckim języku.
— Kto tam?
— Ja — Wielmożna Pani, odpowiedział drzący głos we drzwiach — ja — sługa jéj i podnóżek Mikołaj Oelhaf[7].
Nic na te grzeczności nie odpowiedziała Bawarka i obojętnie tylko spójrzała na przybywającego, który przełożył ostróżnie przez próg jedną nogę, potém drugą, przymknął za sobą drzwi po cichu i kłaniać się zaczął.
— Dość tych ceremonii, Panie Oelhaf, przerwała mu z niechęcią Urszula, przystąp bliżej i usiądź, jeśli ci się podoba.
Mimo tego zachęcenia Doktor znowu kłaniać się zaczął i w wielkiej odległości od gospodyni, usiadł na brzegu krzesła stojącego u drzwi i bojaźliwie oglądać się zaczął w około.
Obie przytomne osoby, były w dość przykrém położeniu. Doktor Oelhaf był tchórzliwego charakteru, pełen ceremonii i pochlebstw przy osobach grających wielką rolę na dworze; ażeby się więc gadaniem nie naprzykrzyć, czekał cierpliwie chwili, w którejby go Panna Urszula łaskawie zapytać raczyła. Ona zaś pełna dumy, zaufana w swéj sile, i jednym tylko Jezuitom podległa, nie chciała zaczynać rozmowy, a raczéj żądała, aby Doktor sam z siebie zdał jéj sprawę z wykonania poleconych mu czynności.
Oboje tedy milczeli — Doktor spoglądał po komnacie, lub ukradkiem na Panią domu, bojaźliwe rzucał wejrzenie, ona zaś bawiła się ametystowym krzyżem wiszącym na piersiach, i z wyraźném nieukontentowaniem liczyła minuty, których długość niecierpliwe jéj oczekiwanie podwajało.
Kamerdyner zaś Bawarki, który po wpuszczeniu Doktora był się zdrzymnął, obudziwszy się chciał chwalebnym swoim zwyczajem podsłuchać rozmowy, a nic nie słysząc, osądził, że Oelhaf wyjść już musiał. Zdawało mu się jednak, że słyszy sapanie Niemca i westchnienia swojej Pani, a w téj niepewności, postanowił sobie, zręcznie zajrzéć, co się działo wewnątrz komnaty.
Ten zamiar jednak niepowiódł mu się, bo uchyliwszy nieco podwoi, i nachyliwszy się wewnątrz, utracił równowagę i nagle wpadł do komnaty. Ta okoliczność, mało sama z siebie znacząca, poruszyła Bawarkę i tak już niecierpliwą, a Pana Medyka tak przestraszyła, że sam niewiedział gdzie się ukryć, niepojmując tego co się stało. Postrzegła także po tym wypadku Panna Urszula, iż należy dopomódz do mówienia przybyłemu i ukończyć z nim interess, a zwyciężając własną niechęć rzekła.
— Mów więc Panie Oelhaf; bo ja czekam, co słychać? jaką masz nadzieję?
— Źle, źle słychać Wielmożna Pani, odpowiedział kłaniając się, dotąd ieszcze pełen bojaźni Doktor — Królewicz Władysław wybiéra się pozajutro na łowy. Królewicz Kazimierz cierpi na głowę, Królewicz Albert dostał bicia serca, Królewicz Ferdynand, od tygodnia nigdzie się nie pokazuje. Wspomnienie najpierwsze o Władysławie mocno zdawało się uderzać Bawarkę, która ścisnęła brwi nagle i tak gniewne rzuciła na mówiącego wejrzenie, iż mimowolnie cofnął się mówiąc ciągle aż ku drzwiom.
— Niepytam się oto — dodała natychmiast piérwsza, ale o najdroższe całej Rzeczypospolitéj zdrowie jego Królewskiej Mości — którego od kilku godzin oglądać nie mogłam — i w tém waszego zdania potrzebuję.
— Zdaje się, Wielmożna Pani, odpowiedział Medyk z ukłonem, sam niewiedząc jak ma mówić — zdaje się, że Król Jegomość ma się lepiéj, chociaż równie teraz, iak i przed kilką godzinami z krzesła o swojéj sile wstać nie może. To tylko źle, że Pan nasz miłościwy przepisanych lekarstw brać nie chce, bo ten upór złe skutki za sobą pociągnąć może.
— Wasz upór, Panowie Lekarze, przerwała prędko i głośno Urszula, wasz upór zgubić może Króla. Czyliż bowiem prócz tego jednego leku, przeciw któremu Król Jegomość czuje wstręt wrodzony; nie znajdziecie nic więcej, co by mu pomódz mogło?
Ze spuszczonymi oczyma i głową słuchał doktór przykrych wymówek, z miną człowieka, który niemogąc się oprzeć, postanawia cierpliwie znosić przywalający go ciężar. Tym czasem dumném spojrzeniem zmierzyła go od stóp do głowy Meyer, a widząc, że się wcale odpowiadać nie zabiéra, daléj z większém jeszcze uniesieniem mówić zaczęła.
— Rozumniéjsza zapewne od was wszystkich jest natura, która gdy sama oznajmować się zdaje, iż ten medykament zdrowia J. K. M. nie polepszy, ale owszem pogorszy; wam pozostaje szukać w słabych głowach czegoś innego coby skutecznem w takowym razie być mogło.
— Ale wy, Panie Oelhaf, dodała tonem wymówki obracając się do zmięszanego doktora, wy, chociaż jak widzę, cierpliwie mię słuchacie, co ja przyzwoicje z waszéj strony uważam i oceniać umiem, wiém że zapewne ani myślicie o tém, o czém wam mówię — Nie prawdaż?
Tym sposobem nie spodzianie zagadnięty Lekarz, nie słychanie się zmięszał, zaczął miąć w ręku kapelusz i po długim namyśle, nie bez sowitych i niskich ukłonów, odpowiedział.
— Nie mogę fałszu zadawać słowom Wielmożnéj Pani, ale najuroczyściéj ją zapewniam, iż, ile tylko będzie w mocy mojéj przyłożę starań do zachowania drogiego nam zdrowia, Pana, od którego tyle dobrodziéjstw odebrałem.
— Tak — mój Panie — przerwała utopiwszy wzrok w ziemię Bawarka, jest to wasza powinność; i jeżeli potraficie z tego stanu niemocy Króla Jegomości wyprowadzić, taką nagrodę otrzymacie, jak wielka będzie wasza usługa. Zaręczam wam to mojém słowem, na którém, jak się spodziéwam, nikt się dotąd omylić nie mógł — Teraz zaś idźcie i śpieszcie do swego obowiązku.
Po tych słowach, ciężar spadł z głowy Doktora, a pociecha wstąpiła do zatrwożonego serca, a gdy wychodził wśród tysiącznych ukłonów i pełnego uszanowania pocałowania ręki; spotkał we drzwiach dość bogato przybranego szlachcica, który wchodził do komnaty, a za nim niosący Kamerdyner dwie świéce w srébrnych świécznikach, dawał jakieś znaki swojéj Pani. Te zrozumiawszy zapewne Bawarka usiadła niewidząc niby przybywającego, na krześle przed stołem, i obojętnie papiéry przerzucać zaczęła — Za Piotrowskim zaś Kamerdynerem, w głębi poprzedniéj komnaty, ukazała się nagle głowa Jezuity i znikła. Przybywający Szlachcic, był dość bogato ubrany, ale twarz miał odrażającą i ponurą. Liczne marszczki okrywały mu krzyżując się skronie, czoło i policzki, oczy małe i zapadłe lecz lśniące, okrywały brwi spuszczone, a głowę miał nisko podgoloną.
Szedł cicho ostróżnie i układnie, a w lewém ręku z miną niechęci i przymusu unosił ogromną karabelę, ażeby nie szczękała wlokąc się po marmurowéj posadzce. Kamerdyner przywykły zapewne do podobnych wydarzeń, oznajmił średnim głosem, postawiwszy lichtarze na stole, iż Jegomość Pan Zenowicz Starosta Opacki[8] prosi o posłuchanie.
— Niech wejdzie — rzekła poważnie, tonem uroczystym Urszula i zwróciła ku drzwióm oczy, dumnie tylko na widok Pana Starosty, głowę uchyliwszy, gdy tym czasem przybyły, dość nisko, nie bez dumy jednak niejakiej, się ukłonił.
— Czegoż to Waszmość żądacie odemnie? Panie Starosto — zapytała z udaną łagodnością, zwykłą wiele znaczącym osobom Bawarka. W czém Wam pomocną być mogę?
— Wielmożna Pani! odpowiedział tonem w pół żartobliwym, w pół uniżonym Zenowicz — spędziłem wiek mój, służąc z bronią w ręku krajowi, i siwieć zaczynam, zawsze będąc równo wiernym sługą J. K. Mości. Dziś, gdy już do pracy nie zdolnym być zaczynam, a ze Starostwa mi wydzielonego nie łatwo utrzymać się przystojnie można, chciałbym przez łaskę Wielmożnej Pani, trafić do Króla z prośbą, aby przez wzgląd na usługi moje raczył mi wydzielić drugie jakie z wakujących Starostw.
W ten sposób zagadnięta Panna Urszula, odpowiedziała lekkiem głowy skinieniem i rzekła:
— Trzeba się wam było widzieć wprzódy z Sekretarzem moim, i wyłożyć mu całą tę sprawę, aby mi ją podał na regestrze.
— Widziałem się — odpowiedział Szlachcic tonem bardzo do żartobliwego zbliżonym, i złożyłem w ręce jego, pięć tysięcy....
Tu czoło pełnomocnicy dworu, na tak wyraźną wzmiankę o piéniądzach nieco się zachmurzyło i zarumieniona, niedając dokończyć przybyłemu mowy, odpowiedziała:
— Dobrze więc! dobrze! będę o tém pamiętać — i zrobię co będę mogła. U mego sekretarza dowiecie się o wypadku, za dni cztéry, lub pięć — żegnam was. To mówiąc odwróciła się do stolika, a gdy Szlachcic wahał się jeszcze, czy miał wychodzić, czy powiedzieć to, czego był jeszcze, niedokończył, Kamerdyner dał mu znak, aby wyszedł, a ten rad nie rad, z miną pełną niechęci, z przymuszonym, satyrycznym uśmiechem, wyniósł się tak cicho, jak przyszedł.
Za tym klientem z kolei, wsunął się, daleko śmieléj od dwóch poprzednich — otyły, poważny, z uśmiechającą się ale przenikliwy miną Jezuita. Zdawało się, że pani domu, poznała go po chodzie, bo się natychmiast szybko odwróciła, powstała z krzesła, a ustępując mu pierwszego miejsca, powitała niskim i pokornym ukłonem. Ksiądz spoglądał na swoją pacientkę, z pewnym rodzajem dumy i radości, z jakim rodzice spoglądają na dzieci, które doszły do wyższego od nich stopnia.
Deus te benedicat! rzekł Prałat żegnając z głębokiem świątobliwych piersi westchnieniem, całującą go w rękę dewotkę. Siadaj moje dziecię — a każ mi dać wina, bo straszne mam pragnienie.
— Piotrowski! Piotrowski! zawołała natychmiast ku drzwiom podchodząc posłuszna Bawarka. Każ tu podać wina, starego — tego co zawsze się daje dla Księdza Floryana.
Słysząc to, uśmiéchnął się staruszek i przybierając potém minę poważną i pełną pobożności rzekł, westchnąwszy znowu z głębi serca.
— Moje dziecię! módl się szczerze Panu Bogu i świętey swey Patronce, za Króla Jego Mości — a może modlitwy, twojej czystej duszy dójdą do niego — Źle albowiem być może z nami po jego śmierci, bo jeśli, jak się zdaje — Królewicz Władysław. Tu chmurka nieukontentowania zaćmiła czoło Panny Urszuli, a Ojciec Florjan, o czém inném mówić zaczął.
— Porzućmy te rzeczy światowe — mówmy o duchownych. Czy nie potrzebujesz, córko moja, nauki, lub pociechy, zdajesz mi się cóś zgryziona, może ci co dolega? Wyznaj szczerze, bo pokutującemu Pan Bóg grzechy odpuszcza — Za tą perorą nastąpiło podwójne westchnienie, a Panna Urszula, poruszona mową Księdza, zakryła twarz rękoma i zamyśliła się.
— Moja Panno! dodał po chwili Pater Florjan, stawiając próżny kielich na stole, widzę iż dusza twoja uciśniona jest ciężarem grzechu, ale i żal twój widzę także. Lepszy zaiste jest jeden pokutujący, jak, jak — tu Xiędzu brakło erudycij; ale dał sobie radę, bo napiwszy się wina znowu penitentkę swoją do spowiedzi zachęcać zaczął.
— Ojcze! rzekła nakoniec poruszona Urszula, na twoje łono, troski moje wyleję!
Zaczęła się tedy spowiedź, przerywana łkaniem i westchnieniami, i po kilku chwilach ukończyła się, a zawstydzona Bawarka, podniosła zarumienione czoło i spuściła w dół czerwone od łez oczy. Prałat zaś napił się wina po téj świętéj pracy i znowu mówić zaczął.
— Córko moja! Bóg jest miłosierny i dobry, może ci grzechy twoje przebaczyć, ale powinnaś odbyć pokutę, która by własne sumienie twoje uspokoiła. Lecz jakaż jest pokuta najlepsza? o to zaiste ta, która ku pożytkowi twej duszy, i cudzemu dobru służyć może — to jest: Jałmużna.
Błogosławieni litościwi! bo im litość dana będzie! W skutek tego otrzymałaś indulgentiam plenariam, ale musisz dać na ubogich, dwa tysiące czerwonych złotych; przy tém uszyć mi kazać komżę, co najpiękniejszą i wymódz u Króla, podpisanie tych petycij, które tu ci oddaję.
Wypełnij to duszo pobożna, a zbawiona będziesz! dodał Pater Florjan ciągnąc z kieszeni plik papierów i oddając go milczącéj i upokorzonéj grzesznicy.
Milczenie panowało po tém chwil kilka, w ciągu którego Ksiądz wzdychał i popijał, a Urszula przeglądała petycije; nareście Spowiednik podniósł się z kanapy i rzekł:
— Córko moja! Pismo Święte powiada, ażeby lewica niewiedziała, co prawica daje — na ręce więc moje złóż ofiarowaną dla ubogich jałmużnę, a ja, sam ją podzielę. Nie bądźcie bowiem tacy jako Faryzeusze, którzy bębniąc i trąbiąc, po rogach ulic, dumnie rozrzucają jałmużnę, ale sami przed sobą, kryjcie się ze swymi dobrodziejstwami.
— Piotrowski! zawołała znowu Panna Urszula, podaj no mi szkatułkę.
— A grzechy wasze będą odpuszczone — dodał Pater Florjan, zabierając i garnąc szybko do kieszéni podawane mu rulony dukatów.
— Błogosławieni ubodzy! mówił daléj zapinając suknię wierzchnią. Łatwiej wielbłądowi przecisnąć się przez licho igielne, niż bogatemu pójść do nieba! Córko moja! pozbywaj się bogactw, które ci do nieba drogę zagrodzić mogą. Oddawaj nam, na klasztory i ubogich; a Bóg ci stokroć to odpłaci. Nie można razem Mościa Panno! służyć Bogu i Mammonie światowéj. Twoja pobożność i świątobliwość, może ci wyjednać zbawienie, ale biada tobie, jeżeli duszą przylgniesz do bogactw i skarbów. Pość i módl się — a nadewszystko, powtarzał ciągle Pater Florjan ku drzwiom idąc — dawajcie co najwięcéj na klasztory i pomnażajcie nasze dochody. My, którym Bóg dał władzę rozwiązywania lub związywania na tym padole, wystawiamy go i reprezentujem. Co nam dacie, to wam P. Bóg odda w niebie — Błogosławieni ci, którzy uposażają klasztory, osobliwie Jezuickie, bo ich będzie królestwo niebieskie — Nie zapomnij Córko moja, o tych papierach, żeby je Król podpisał, bo rozgrzeszenie o tyle tylko waży, o ile dopełniono pokuty. Na komżę będę czekał. O pacierzach nie trzeba zapominać: Kołataj a będzie ci otworzono. Vale in Christo. Amen.
Po tych odwiedzinach, zaczęła Panna Urszula szybko przechadzać się po komnacie; zdaiąc się przewidywać, rachować i układać. Różne znaki niecierpliwości domyślać się kazały, że rozum podawał jéj to, czego ona nie chciała.
Takim się zdawał być, stan duszy Panny Urszuli, aż do chwili w któréj przez drzwi uboczne, weszły dwie Panny służące. Obie były w kwiecie wieku, ubrane w suknie modre, z złotém bramowaniem, w czółkach, z rozpuszczonymi włosami —; jedna z nich niosła na srébrnéj tacy lekki wieczorny posiłek, druga zaś flaszę kryształową, ze słodkim muszkatelowym winem, i obrus, którego kraje, wyszywane były perłami, w rozliczne wzory. Wysunęły one mały stolik marmurowy, na którym zwykle jadała Panna Urszula, będąc w domu i dały znać, że wieczerza była gotowa. Długa, pobożna modlitwa i liczne przeżegnania poprzedziły wieczerzę, bardzo lekką, postną, lecz przeładowaną korzeniami, które całą komnatę zapachem swym napełniły.
Zaledwie pierwsze dwie służebne wyniosły ostatki jadła, temiż drzwiami weszło dwie drugie i stanęło przy drzwiach, na zawołanie. Dziewczęta te, były z liczby dwunastu ubogich Bawarek, które Panna Urszula zawsze przy sobie trzymała, wyposażała, lub osadzała w klasztorach.
Tym czasem zaraz wstawszy od stołu, udała się Urszula ku ołtarzowi, uklękła i z fanatyczną żarliwością modlić się zaczęła. Pomimo nieco posuniętego już od młodości wieku, nie można była w ówczas, odmówić jéj postaci, pochwał, na jakie zasługiwała. Ręce miała wzniesione, włos rozpuszczony spadał po ramionach, długa szata, w licznych fałdach osłaniała udatną jéj kibić, oczy wzniesione miała ku niebu z zapałem, a usta wśród westchnień poruszały się gorącą modlitwą — lampa zaś nad jéj głową zwieszona, rzucała jasny okrąg blasku na jéj oblicze. Takiémi zwykle malują święte w zachwyceniu; ale w téj twarzy zapał nie był zupełnie czysty, zupełnie niebieski, cząstka jakaś uczuć ziemskich mięszać się z nim zdawała.
Wśród tych modłów, usłyszano nagle, chód ciężki i niezgrabny w poprzednich komnatach, i dwie służebne szeptały spoglądając na drzwi, które się wkrótce rozwarły z trzaskiem, i Kamerdyner Króla, oglądając się w około, wbiegł do komnaty. Modląca się, szybko powstała i w niémém, ale niecierpliwém oczekiwaniu, zbliżyła się do niego.
— Król Jegomość, ma się coraz gorzej, rzekł prędko przybyły, i usilnie prosi, aby Wielmożna Pani udała się do niego. Doktorowie bardzo źle już o zdrowiu Królewskim trzymają, chociaż my nieuki, nic tak złego nie widzim, bo Król Jegomość jest tylko osłabiony, jak dawniej; ale oni mówią, że ponieważ słabość się nie deklaruje, powiększa się niebezpieczeństwo.




  1. Osoby tu wprowadzone są historyczne, równie jak i wypadki, wyrazy zaś, które w istocie wymówione były, przez osoby działające, zostaną podkreślone.
  2. Zygmunt trudnił się malarstwem. Hist. patrz. Siarczyńskiego.
  3. Dziéwka — dawniéj oznaczało kobiétą niezamężną.
  4. Ruch, ogon u sukni.
  5. Hist.
  6. Hist. osoba.
  7. Hist. osoba.
  8. Osoba Hist.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.