Roboty i prace/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Roboty i prace
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1875
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Para tygodni upłynęła w zupełnéj ciszy. Piętka kilka razy dowiadywał się o powrót Płockiego, odpowiadano mu, iż niewiedzą nawet, kiedy spodziewanym być może. Z paniami spotkał się parę razy w teatrze i na koncertach, na które teraz jakoś pilniéj, niż kiedy uczęszczał. Z panną Eulaliją nie mogli mówić wiele, lecz oczy ich coraz się lepiéj rozumiały, a Piętka podbity i pobity osmutniał znacznie. Przewidywał już, że się to inaczéj jak katastrofą jakąś zakończyć nie może.
Tymczasem piwowar zdawał się najpewniejszym, że pannę mu dać muszą, i nie taił się z tém przed przyjaciółmi, że się o nią starał i szalenie w niéj kochał. Posyłał nawet, poszedłszy za radą doświadczeńszego przyjaciela, bukiety uroczyste, o których pochodzeniu różne domysły chodziły.
Oprócz państwa Płockich miała panna Eulalija jeszcze dom jeden pokrewny państwa Nurskich, który czasem odwiédzała. Piętka, nie wiedząc o tym stosunku, niekiedy do nich zaglądał, a zdziwił się mocno, gdy raz zaproszony na herbatę znalazł u nich pannę Eulaliję... Gospodyni domu przyjęła go wymówkami, że tak dawno u nich nie bywał z nieznacznym pół uśmieszkiem...
Panna Eulalija dostała rumieńca, zdawała się zrazu zmieszaną, lecz ocknąwszy, śmielszą była i rozmowniejszą, niż u Płockich... Dom téż był mniéj ceremonijalny, zamożny, ale nie pański.
Złożyło się tak jakoś dziwnie, że Piętka z łatwością mógł się zbliżyć do panny, zaczęli z sobą rozmowę, i nie wiele bacząc na to, że ich może ciekawe oczy śledziły, przesiedzieli niemal cały wieczór razem. Nikt im nietylko nie przeszkadzał, ale gospodarz i gospodyni, zdawali się osłaniać ich swą opieką i zapobiegać, aby nikt nie wszedł im w drogę... Panna Eulalija wcale nie uważała na to, że ją ten kawaler kompromitował nieco i że ją nim mogli prześladować. Biła bowiem w oczy ta nieprzerwana pół głosem rozmowa, prowadzona z wielkiém zajęciem. Szczęśliwego tego wieczora zbliżyli się więcéj jeszcze i Piętka o strachu zapomniał, poddając się urokowi. Jakby naumyślnie gospodyni domu poczęła sobie żartować z kuzynki, prześladując ją piwowarem, o którym niewiadomo, jak się dowiedziała... Piętka nie mógł zaprzeczyć, że i on słyszał od kogoś o nim.
— Ale to niedorzeczna plotka, śmiejąc się swobodnie odpowiedziała panna. Nie nęci mnie wcale jego bogactwo i odstępuję z chęcią tego konkurenta pierwszéj lépszéj.
— Przyznaj się wszakże, iż o téj plotce Płocki ci wspominał?
— Tak, alem to wzięła za niezręczny żart z jego strony, odpowiedziała Eulalija, i odprawiłam go, jak należało... Gdy po długiéj rozmowie z Piętką, gospodyni domu znalazła się sama z panną Eulaliją, już nie o piwowara ją zagadnęła, ale o pana Oresta... jakby ją wybadać chciała.
Kuzynka śmiało jéj w oczy spojrzała.
— Mało go jeszcze znam, rzekła, lecz po cóżbym miała taić przed tobą, że mi się dosyć podobał?
— Przyznajesz się więc nawet...
— Jak widzisz...
Ze swéj strony gospodarz, wziąwszy na cygaro Piętkę, wyśmiéwać się począł z niego, iż się zarzekał nigdy nie dać uwieść nikomu, a przecież pono padł ofiarą oczek panny Eulalii. Piętka się namarszczył trochę.
— Jak bo to wy łatwo zaraz posądzacie o amory, byle kto z kim kwandrans rozmawiał, rzekł sucho. Poznałem pannę Eulaliją niedawno u Płockich. Jest mi bardzo sympatyczną, przyznaję, ale nie idzie zatém, żebym był podbity, a pan Julijusz ma dla niéj świetniejszą partyją...
— Tak, ale ona sobie z niéj żartuje.
— Z Płockim żartować nie można, odparł Piętka.
Stosunek pana Nurskiego do Płockiego był dla Oresta zagadką. Byli z sobą, jak się zdawało, bardzo dobrze. Nurski uwielbiał genijusz kuzyna i głosił jego pochwały. Oboje zdawali się dlań wylani, w tym jednak razie okazywali się jakby z chętką opozycyi.
— Tak to panie, rzekł Nurski, Płocki nie łacno z siebie da żartować, jest energiczny... ale panna Eulalija ma téż nie mało charakteru...
Na tém się skończyła rozmowa, w kilka chwil późniéj jednak, Nurski szepnął poufnie Piętce na ucho.
— Lalka do nas regularnie w czwartek przychodzi wieczorem, często nawet na herbatę w niedzielę. Zróbże mi tę przyjemność, jeśli ci jéj towarzystwo miłe, odwiédź nas w te dni... rozerwie się i ona...
Namyślił się Piętka.
— A gdybym z twego zaproszenia istotnie chciał korzystać? zapytał, cóż Płocki na to powie?
Nurski ramionami ruszył.
— A niech sobie mówi, co mu się podoba, to mi wszystko jedno. Uczynisz mi prawdziwą przyjemność, a jestem pewny, że moja żona ci z własnego natchnienia powtórzy zaproszenie.
Przepowiedział bardzo trafnie, gdyż gospodyni domu wkrótce potém w istocie zbliżyła się do Piętki i szepnęła mu.
— We czwartki i niedziele... czekam pana... Rozumiesz mnie. Pracujesz pan nadto, należy się czasem rozerwać. Piętka się ukłonił. Troszkę to dlań było niezrozumiałém, bo Nurscy bardzo głośno i jawnie trzymali z Płockim i byli mu pomocnemi we wszystkiém. Sam pan nawet w wielu drobnych sprawach był jego ojczulem, biegał po resursach, puszczał plotki i gardłował i szedł ślepo za rozkazami z góry. Na ten raz wszakże zdawano się iść stanowczo przeciwko woli i zamiarom Płockiego, odzywano się nawet o nim z pewnym ostróżnym przekąsem.
W następny czwartek Piętka się chciał wstrzymać, ale namyśliwszy się poszedł... Panna Eulalija przywitała go bardzo wesoło, jakby się go na pewno spodziéwała.
Umyślnie się tak jakoś wszystko składało potém, żeby im jak najmniéj przeszkadzać w rozmowie. Gospodarstwo oboje byli nadzwyczaj uprzejmi. Nie można tego było przypisać innym pobudkom, jak chyba czułéj przyjaźni gospodyni dla kuzynki, a że ona w domu zdawała się rej wodzić i rozporządzać mężem, który był jéj posłuszny we wszystkiém, znać i Nurski poszedł jéj torem. O projektach Płockiego i piwowarze mowy już nie było.
Następnego czwartku panna Eulalija przybyła według zwyczaju i zastała Piętkę, który po długich walkach z samym sobą, postanowił widać nie cofać się już i ważyć na wszystko.
Nie mówili jeszcze z sobą ani o miłości, ani o żadnych projektach na przyszłość, wzajemne porozumienie było nieme, lecz nie mniéj dla obojga jasne i stanowcze.
Należało jednak raz przyjść do słowa i Piętka, przewidujący powrót Płockiego na ten czwartek, uzbroił się w jak najmocniejsze postanowienie rozmówienia się z panną otwarcie. Zdaje się, że instynktem kobiécym i przeczuciem wiedziona gospodyni domu, musiała to przewidywać, złożyło się bowiem tak znowu, że w piérwszym obszernym pokoju, od którego do salonu drzwi szły otworem, nie było nikogo, a Eulalija, przechadzając się z Piętką, nieznacznie doń przeszła pod pozorem, że tu było nieco chłodniéj. Piętka korzystał z tego sam na sam.
— Bardzo się to dla mnie szczęśliwie składa, odezwał się po chwili, że mogę tu z panią pomówić i na osobności. Pozwolisz mi pani być... bardzo otwartym?
— Proszę pana, i owszem!
Spojrzała nań śmiało, Piętka się namyślał.... Strach go ogarnął.
— Czy potrzeba, rzekł wreszcie, abym pani słowy powtórzył to, co oddawna powiedziały jéj moje oczy? żem się do niéj przywiązał, że ją kocham. Niech mi pani z równą odpowie otwartością, czy mogę na jéj współczucie rachować?
Eulalija nic nie mówiąc, podała mu rękę.... To była piérwsza odpowiedź.
— Ja także, odezwała się głosem trochę drżącym, nie potrzebuję potwierdzać usty, czegoś się pan mógł domyśléć z mojego postępowania. Mam dla niego prawdziwy szacunek...
Piętka pocałował ją w rękę i stał niemy, niemogąc się zebrać na wyrazy wdzięczności.
— Dzięki ci pani, rzekł z cicha, będę się starał życiem całém dowieść jéj, jaką cenę przywiązuję do jéj zaufania, do jéj przyjaźni dla mnie.
— Pierwsze lody są skruszone, dodał z westchnieniem, uważam się za związanego jakby najuroczystszą przysięgą.
— Ja także, odpowiedziała Eulalija...
— Cóż poczniemy? spytał Piętka.
— Niéma najmniejszéj wątpliwości, że Płocki, zapewne nic nie wiedząc i niedomyślając się, osnuł dla pani plany zupełnie różne i stać będzie uparcie przy nich... a on jest opiekunem.
— Niestety! opiekunem jest, odpowiedziała Eulalija, lecz zmusić mnie do zmiany postanowienia i złamania słowa nie może.
— Na wszystko się przygotować potrzeba, rzekł Piętka. Może mi zamknąć drzwi swojego domu, a pani odwiédziny u krewnych utrudnić!
Eulalija uśmiechnęła się smutnie.
— Gdyby nawet to nastąpić miało, szukać będziemy wspólnie środków, aż znajdziemy je. Na mnie rachować pan możesz tak, jak ja liczę na niego...
— Jak tylko Płocki powróci, pozwolisz mi pani rozmówić się z nim otwarcie.
— Naturalnie, potwierdziła Eulalija, odwołaj się pan do mnie, ja nie mam żadnéj obawy... Choćbyśmy naszę przyszłość przykrościami i przeciwnościami okupić mieli, nie cofnę się pewnie.
— Ja nawet zapewniać o tém panią nie potrzebuję, znam obowiązki moje i nie ulęknę się nikogo i niczego. Podali sobie ręce raz jeszcze.
Zdaje się, że szpiegujące z drugiego pokoju oczy gospodyni, musiały dojrzéć zdala ten ruch i po mimice domyśléć się treści rozmowy, bo w téj chwili pani Nurska, nachyliwszy się do ucha mężowi, szepnęła...
— Mogę zaręczyć, że się jéj dzisiaj oświadczył...
— To być bardzo może, rzekł mąż, który także śledził młodą parę, wszystko więc poszło jak najlepiéj...
Zatarł ręce...
Jejmość rozśmiała się stłumionym uśmieszkiem. Nie wątpię, że się wszystko teraz po myśli ułoży, żal mi tylko tego prostodusznego Dekiera, który pono powozy pozamawiał i srebra kazał już robić!!
— Z rozpaczy, dodał Nurski, będzie musiał na prędce wypisać sobie na Pradze córkę dawnego kolegi... w słodowych kąpielach wypielęgnowaną...
Cały wieczór, po tak rozpoczętéj szczęśliwie rozmowie, spędzili Orest i Eulalija na poufałéj pogadance. Za obowiązek uczciwego człowieka uważał Piętka wyspowiadać się przed swą przyszłą z życia, położenia, nadziei, prac i tego, co jéj przynosił. Eulalija oświeciła go o swych stosunkach, mówiła mu o swéj młodości, siéroctwie, o tém, jak pojmowała życie. Zgadzali się bardzo dobrze, a te otwarte wyznania uspokoiły oboje, wyjaśniając wiele wątpliwości. W tém wszystkiém to było dziwném i niezwyczajném, iż zdawali się chłodni, rozważni, a jednak, ujęte w formy pewne, uczucie gorące biło w ich sercach. Mówili i teraz więcéj oczyma, niż ustami... Eulalija zdjęła potém z palca skromny pierścionek panieński, Orest miał szczęściem na palcu pamiątkową obrączkę matki, zamienili je w milczeniu uroczystém.
— W obec Boga, odezwał się Piętka wzruszony, jesteśmy zaślubieni...
Uścisk ręki panny Eulalii potwierdził ten ślub cichy... — Teraz, szepnęła Eulalija, śmiało wejdźmy do salonu i przygotujmy się do walki...
— Ja do niéj zupełnie jestem zbrojny! odparł Piętka z zapałem.
Zdaje się, że i zamiana pierścionków nie uszła śledczego oka gospodyni. Kobiécina bardzo uważna i przebiegła, znała doskonale pierścionek kuzynki, na którym było skromnych kilka turkusików, jak tylko usiadła przy niéj, dostrzegła, iż turkusy zmieniły się na ładny opal, obwiedziony emaliją czarną. Nie mówiąc nic, uśmiechnęła się tylko. W ten moment wysunęła się ku Piętce, stojącemu na uboczu i wyciągnąwszy go za sobą za próg salonu, zawołała.
— Pokaż mi pan ręce...
Zagadnięty niezrozumiawszy, o co chodziło, wyciągnął je naiwnie. Spojrzała pani Nurska, pierścionek z turkusem błyszczał na nich... rozśmiała się i uciekła...
Podano wieczerzę. Małżeństwo coś poszeptało z sobą, zjawiły się na stole, przeciwko zwyczajowi skromnego domu, dwie butelki szampana. Gospodarz, nalawszy kieliszki, wstał, trzymając swój w ręku i odezwał się.
— Mam zwyczaj w braku solenizanta, w niedostatku imienin, gdy mi braknie vivatu, szukać sobie zawsze jakiegoś pretekstu, aby szampan nie przepadł bez znaczenia, po cichu. Szampan jest od Boga dany na dni godowe... Proponuję więc państwu na wzór rzymian, którzy sakryfikowali Deo ignoto, nieznanemu Bogu (o czém nas w szkołach uczono) wypić za zdrowie i pomyślność.... nieznanych nam narzeczonych... Wszak gdzie jest parę kroć sto tysięcy mieszkańców, tam niechybnie ktoś, gdzieś, z kimś zaręcza się w téj chwili.
— Zatém owéj pary... nieznanéj!!
Mówił to Nurski bardzo serjo, nie patrząc na nikogo, Eulalija zarumieniła się jak wiśnia i spuściła oczy na talérz, niby nie słysząc, Orest się zmieszał niezmiernie. Mężczyzni trochę zdziwieni, nie domyślając się nic, wychylili kielichy, unosząc się nad dowcipem gospodarza, który tak umiał sobie asumpt do zdrowia wynaléźć.
Trafny ten żarcik wesołego Nurskiego znajdowano bardzo udatnym.
Nierychło potém odważył się Piętka spojrzéć na Eulaliją, nie znalazł na jéj twarzy wielkiego gniewu za tę kompromitacyją, ruszyła tylko ramionami, jakby niezmiernie zdziwiona, a on starał się ją przekonać wyrazem fizyjognomii, iż wcale nie rozumiał, jak ich odgadnięto...
Gospodarz już wychodzącego Piętkę zabrał z sobą do swego pokoju.
— No, odezwał się, zamykając drzwi, niechże ja ci piérwszy powinszuję...
— Czego? zapytał Orest.
— Nie zapiéraj się nadaremnie. Kobiéty są najniebezpieczniejszemi w świecie szpiegami. Masz na palcu pierścionek Eulalii, a twój żona moja zobaczyła u niéj na palcu. Zaręczyliście się sobie expromptu i incognito. Winszuję... ale trzymajcież się dobrze, bo teraz nieochybnie nastąpi z Płockim rozprawa.
— Proszę was jednak o tajemnicę, odezwał się, nie zapiérając Piętka. Płockiego dobrze znam, kolegowaliśmy z nim długo, patrzałem, gdy się dorabiał... Wiem, co mnie czeka i na wszystko jestem zdecydowany...
— O ile ja, to jest my z żoną oboje pomocni wam być możemy, dokończył Nurski, rachujcie na nas.
Tak się ten pamiętny wieczór zakończył. Piętka przemarzył noc całą. Położenie jego nie było tak szczęśliwe i łatwe, jak się zdala zdawać mogło, przy składzie znanych okoliczności. Nie miał on wcale zamiaru żenienia się, żył dotąd z dnia na dzień, a choć zapracowywał dosyć, nie wiele mógł oszczędzić. Najskromniejsze nawet przygotowanie domu, służby, gniazdka dla żony, wymagało wydatków przechodzących środki, jakiemi rozporządzał. Trzeba więc było myśléć, zbierać, zarabiać tak, ażeby, nie uciekając się do przyjacielskich usług, do pomocy Werndorfa, samemu sobie wystarczyć. Piętka, nie mogąc zasnąć, układał plany do białego dnia, zdrzymnął się dopiéro nad ranem i zdziwił niezmiernie, gdy służący, budząc go, oznajmił, iż była dziesiąta, i że w saloniku oczekiwał nań Werndorf, o którego powrocie z podróży nic jeszcze nie wiedział...
Piętka chwycił co najprędzéj ubranie i wyszedł do niego. Na krześle siedział wsparty o stół stary z miną smutniejszą, niż zwykle. Fizyjognomija otwarta i jasna Werndorfa, teraz była chmurna, posępna, smutna i nad miarę surowa. Wstał na przywitanie uniżającego się gospodarza, uścisnął podaną rękę i siadł jakby zmęczony, trąc czoło.
— Nie trudziłbym cię, kochany panie, rzekł, anibym cię niepotrzebnie od pracy odrywał, ale na ten raz pomówić otwarcie jestem zmuszony... Przychodzę się poskarżyć, zaboléć, podzielić sprawą drażliwą, przykrą dla mnie nad miarę. Chciałbym wam oszczędzić podziału tą przykrością osobistą, ale prędzéj, późniéj, musiałbyś się o tém dowiedziéć. Może téż... poradzisz mi coś, a raczéj wytłumaczysz... czego, dotknąwszy się, zrozumiéć nie mogę, nie umiem.
Odetchnął chwilę.
— Jestem cały do usług waszych, odezwał się Piętka, rozporządzajcie mną...
— Więc naprzód, wzdychając, kończył Werndorf, niech to zostanie między nami. Stary jestem, zdało mi się, że żyjąc długo, doświadczywszy wiele, powinienem był na wszystko być przygotowanym. Są jednak wypadki, których człowiek uczciwy przewidziéć nie może, a którym, gdy się spełnią, uwierzyć nie chce. Jestem w położeniu podobném. Widzisz mnie pan zburzonym, pognębionym nad wyraz wszelki, wróciłem wczoraj z podróży.
Wstał z krzesła, jakby mu trudno było mówić daléj, chodził i myślał.
— Byłeś pan długo towarzyszem, jesteś przyjacielem Płockiego, o niego tu idzie. Jest to, jak panu może wiadomo, człowiek, któremu, nie chwaląc się, czyniłem dobrego tyle, ile tylko mogłem, na którego, jeśli nie wdzięczność, bo na tę nigdy nie rachuję, to na pewne względy miałem prawo liczyć. Ciężko mi wypowiedziéć, co doznaję, nie chce mi się wierzyć dotykalnéj oczywistości, do ostatniéj chwili opiérałem się dowodom niezbitym. Człowiek ten, okazując mi powierzchownie przyjaźń i powolność, dla niewytłumaczonych powodów stał się moim wrogiem. Odkrycie to wprawia mnie w osłupienie...
Słysząc te skargi, Piętka także osłupiał, znał on aż nadto dobrze Płockiego, by wątpić, iż Werndorf miał słuszny żal do niego; znalazł się wszakże w najprzykrzejszém położeniu. Był związany stosunkami z Eulaliją, nad którą Płocki miał opiekę. Przyszło mu na myśl, iż najmniejsze wystąpienie nieprzyjazne przeciwko niemu, musiało zwiększyć trudności lub nawet nieprzezwyciężone postawić tamy przyszłym jego projektom. W duszy oburzał się na postępowanie Płockiego, lecz odezwać nie mógł inaczéj jak pojednawczo i w obronie... Zmilczał więc zrazu, a Werndorf mówił daléj z przejęciem.
— Rozumiesz to pan? wierzysz li pan temu? Wytłumacz mi? objaśnij, powiedz, jaką masz opiniją o tym człowieku?
Piętka w ogólności nie był skłonnym do objawiania sądu swojego o ludziach, tu zaś osobiste względy niedozwalały mu potępiać, milczał więc pomieszany, nie wiedząc, co począć, jak postąpić... co mówić. Sumienie nie pozwalało mu ani bronić Płockiego, ani ręczyć za człowieka, którego znał egoizm i przewrotność, ostrożność nie dozwalała potępiać, Werndorf milcząc, oczekiwał na odpowiedź...
— Mów pan, proszę, naglił, znasz go lepiéj odemnie... Oszukałem się więc, mając go za uczciwego człowieka?
Piętka domyślał się już całéj sprawy po przyspieszonéj podróży, wiedział o knowaniach podstępnych Płockiego, lecz obawa jakaś i wzgląd na siebie samego zamykały mu usta. Piérwszy raz w życiu uczuł się w sprzeczności z własném sumieniem i twarz jego okryła się rumieńcem wstydu.
— Stawisz mnie pan w istocie w położeniu bardzo przykrém, odezwał się, walcząc z sobą. Znam Płockiego oddawna, ale nie mogę sądzić o jego postępowaniu, nie wiedząc bliżéj okoliczności, a nawet znając je, wahałbym się z sądem...
— Stajesz więc pan w jego obronie? podchwycił Werndorf... jest to bardzo szlachetném z jego strony. Lecz proszę posłuchaj i osądź.
Wyjeżdżając stąd dla poparcia moich planów, wymagających zatwierdzenia, wcale nie byłem pewny, że i mój współzawodnik w tę samą podróż się wybiérał... Nie myśląc wcale o nim, idąc jak najprostszą, otwartą drogą do celu, rozpocząłem starania. Mam tam przyjaciół i stosunki oparte na długich latach doświadczenia. W kilka dni po przybyciu mojém, uczułem, nie wiedząc kto i jak, że mi na wszystkich drogach ktoś szkodzić i zawadzać się starał. Uderzyło mnie to... nie mogłem pojąć, co to było... Jeden z moich starych przyjaciół po długich z méj strony naleganiach objawił mi nareszcie, że jak najniekorzystniejszą o mnie opiniją, jak najniedorzeczniejsze baśni i potwarze siał... pewien jegomość, który na te same projekta polował i chciał je mieć dla siebie... Gdy mi na prośby naglące wymieniono nazwisko Płockiego, zacząłem się śmiać. Przyjaciel, który mnie ostrzegał, zmieszał się i obraził.
— To wprost niemożliwą jest rzeczą, rzekłem, to jakaś omyłka... człowieka tego mam za uczciwego, a osobiście jest mi wiele obowiązanym...
Na twarzy mojego przyjaciela odmalowało się zdumienie... Niestety! rzekł, nie jest to ani potwarz, ani omyłka, jest to najprawdziwsza prawda. To, o czém mówię, słyszałam sam na moje uszy... gdy się zwierzał senatorowi...
Zamilkłem, lecz pozostała mi wątpliwość, mogło coś być źle zrozumianém, niedosłyszaném. Nie wierzyłem jeszcze. Obudzona jednak nieufność poprowadziła mnie do źródła. Wzdragano się zrazu wyznać przedemną, zkąd pochodziły stawione mi przeszkody, przynaglałem, użyłem wszystkich środków obudzających zaufanie, aby się domacać prawdy. Okazało się, że istotnie nie kto inny, tylko Płocki zabiegał potajemnie, kryjąc się, obalając wszystkie moje plany i szkodząc mi osobiście w sposób najwyszukańszy...
Chciałem mieć coś więcéj nad domysły i słowa... dostałem dowody literalne, niepozostawiające wątpliwości najmniejszéj.
Nie mogę wypowiedziéć, jakim mnie to napełniło uczuciem zgrozy i ohydy. W pierwszéj chwili, wyznaję to, chciałem użyć wszystkich moich stosunków na to, ażeby mu się wypłacić, obalając wszystkie jego projekty.. po namyśle jednak zaniechałem zemsty... Przybywam tu, pragnąc rzecz wyjaśnić... Może ma co na swą obronę...
Zdaje mi się, że pan, dodał Werndorf, przez dawne swe z nim a teraźniejsze ze mną stosunki jesteś stworzony na pośrednika.
— Ja? na pośrednika? ja? zawołał Piętka, cofając się przestraszony.
— Tak jest, mówił Werndorf, Płocki zapewne powrócić musiał, upoważniam pana, abyś mu opowiedział wszystko, oznajmił, że mam dowody jego postępowania i żądał tłumaczenia.
Zmieszany coraz bardziéj Piętka, spuścił oczy i zmilczał, Werndorf stanął, czekając odpowiedzi.
— Odmówisz mi pan?
— Poselstwa odmówić nie mogę, odezwał się Piętka, pośrednictwa się nie podejmuję... Nie mam do tego urzędu właściwéj powagi i znaczenia. Darujesz mi pan...
— Rozumiem, to delikatność przesadzona, odezwał się Werndorf... ale nie żądam nic więcéj nad to, abyś mu pan powtórzył, co słyszałeś odemnie i spytał, co to ma znaczyć?
Cóż to jest? dodał Werndorf, czy chęć opanowania wszystkiego i ambicyja, pragnienie stania na świeczniku? czy chciwość spekulanta, czy szał dorobkiewicza, czy przewrotność szachraja?...
Piętka milczał.
— Znasz mnie pan trochę, odezwał się po chwili Werndorf, z wyrazem szczerości, zapytaj ludzi, zastanów się nad przeszłością moją, świadczącą za mną... Nie zdradziłem nigdy nikogo, ilekroć mogłem, czyniłem dobrze... mógłżem sobie zjednać nieprzyjaciela tém, czém się zwykle przyjaciół zyskuje? To niepojęte...
Na honor i uczciwość zaklinam pana, powiedz mi, jaką masz opiniją o tym człowieku? Słowem uczciwym ręczę, że go nie skompromituję... Znasz go od młodości.
Zagadnięty w ten sposób Piętka nie mógł już zmilczéć zupełnie, postanowił jednak raczéj koić, niż rozdrażniać i nie wypowiedziéć tego, co trzymał o Płockim.
— Nic trudniejszego, odezwał się, nad poznanie człowieka, nic niebezpieczniejszego nad sąd o nim. Są w życiu chwile, okoliczności, uniesienia, które wyprowadzają ludzi z ich charakteru... Znam Płockiego od dawna, nie będę taił, iż ambicyją w nim widziałem niepomierną. Powiodło mu się szczęśliwie... to upaja... Współzawodnictwo może w gorącym temperamencie obudzić rodzaj szału i zapomnienia się.
Gdy to mówił przerywanym głosem, jąkając się, rumieniąc, Werndorf popatrzył nań, i jak gdyby to postępowanie zmieniło nagle jego opiniją o Piętce... ostygł, spoważniał, z pewną dumą obrażoną odstąpił kroków parę.
— Zdaje mi się, rzekł sucho, iż napróżnobym czegoś więcéj się chciał dowiedziéć. Oceniam wielce jego dyskrecyją i oględność w sądzie o człowieku, lecz spodziéwałem się więcéj szczérości i zaufania... Nie zmienia to moich przekonań wcale, lecz uwolni pana od przykrego mieszania się w naszą sprawę... W istocie, niepotrzebnie panu chciałem ten ciężar narzucić... To, co wiem, wystarcza mi...
Usiadł na chwilę i wsparłszy się na ręku, zadumał. Piętka czuł, że postąpił przeciwko sumieniowi, wstydził się sam siebie, wspomnienie Eulalii zamknęło mu usta. Stał upokorzony i przybity.
— Doświadczenia przykre w młodości, rzekł cicho Werndorf, przebywa się jak choroby, daleko łacniéj i mniéj boleśnie, niż w późniejszym wieku. Starsi musimy czuć silniéj ból i drożéj zawody opłacać. Czuję się upokorzonym, wstydzę się jako człowiek... za niego. Dla czegóż nie walczył przynajmniéj z otwartą przyłbicą, dla czego pokątnie, podstępnie, nikczemnie szedł i zdradziecko... To już chyba zamiłowanie tych dróg i środków natura kreta, który musi kopać się w ciemnościach, spowodować mogła.
Westchnął, wstał i zimno żegnając Piętkę, który go do drzwi odprowadził, wyszedł zamyślony i smutny...
Po wyjściu jego jakkolwiek zawsze nawykł był panem być siebie, Piętka upokorzony padł na krzesło... Gniéwał się na siebie i na losy. To, co popełnił, już było w oczach jego własnych brudném, bo egoistyczném, lecz więcéj daleko obawiał się przykrości, na którą patrzał z przeczuciem jakiémś przykrém i trzéźwém. Dokąd go to zaprowadzić mogło? Męczył się tak jeszcze myślami swemi, gdy drzwi pomalutku się otworzyły i do niepoznania wyelegantowany, z wesołą twarzą wszedł Wytrychiewicz... Piętka, znając sługę i pryncypała, nie wątpił, iż przyjście jego nie było przypadkowe...
Wytrychiewicz udawał niezgrabnie dandysa...
— Czy mogę wejść? nie przeszkadzam? zapytał skromnie. Właśnie powracamy z podróży, chciałem się o zdróweczko zapytać i w rachunkach o jedno prosić objaśnienie. Pozwoli pan?
— Bardzo proszę, rzekł zmieszany Piętka, bardzo proszę.
Wytrychiewicz wszedł z uśmiéchem chytrym na ustach. Miał z sobą papiéry, które na stoliku położył.
— Powróciliśmy dziś w nocy, rzekł, podróż by się była doskonale udała, bo mój pryncypał umié, chwała Bogu, chodzić koło interesów, ale nam Werndorf popsuł i szyki pomieszał...
Piętka zdziwiony spojrzał mu w oczy...
— Pełen chytrości człowiek, mówił Wytrychiewicz odchrząkując, wszystkoby pod siebie chciał zagarnąć... Niéma sposobu z nim. Pan dyrektor powrócił pełen żalu i słusznie... Dziś całe miasto już będzie o tém wiedziało i pewny jestem, że się oburzy na Werndorfa...
Gospodarz milczał, słuchając tylko z podziwieniem.
— E! dodał Wytrychiewicz, zniżając głos, z takim człowiekiem, jak ten Werndorf, nie warto panu dłużéj trzymać. Pan powinieneś być z nami!!
Piętka zmilczał jeszcze, Wytrychiewicz, przekonawszy się, że zadaleko poszedł, przerwał także mowę i udał, że czegoś szuka w rachunkach...
— Pan mnie nie zdradzi? szepnął po chwili...
— Jak ci się zdaje? uśmiéchając się, odparł gospodarz.
— Zdaje mi się, że niepowinienbyś pan mnie zdradzić!! Jestem tego pewnym! zniżając jeszcze głos, mówił Micio wdzięczący się dziwnie do gospodarza... Burza się u nas na pana gotuje.
— Na mnie? spytał Piętka, za co?
— Pan wié, że Płocki ma szpiegów wszędzie... mówił Wytrychiewicz, otóż mu już coś donieśli, jakoby pan kuzynkę bałamucił...
Zarumienił się pan Orest i ramionami poruszył obojętnie.
— Między nami powiedziawszy, z tego być nic nie może, jeśli Płocki nie pozwoli. Testament nieboszczki matki panny Eulalii jest taki, że bez zezwolenia opiekuna, ona nie może nic... a Płocki zażalony nie zgodzi się podobno nigdy...
Upokarzało to Piętkę, że się ów nieszczęśliwy famulus wciskał w jego tajemnice, oburzył się więc i porwał z siedzenia.
— Mój panie Wytrychiewicz, zawołał, rachunki ci objaśnię, ale uczyń mi tę łaskę i do moich spraw i interesów racz się nigdy nie mieszać. Proszę cię o to bardzo, jestem niecierpliwy i nie lubię tego...
Przestraszony Micio głowę spuścił i zamilkł nagle.
— Za cóż się pan gniéwa, słowo daję, z najlepszego serca chciałem... tylko ostrzedz...
— Przy najlepszém sercu można wiele niedorzeczności popełnić, zawołał Piętka, wtrącając się w cudze sprawy...
To mówiąc począł mu wskazywać cyfry, objaśniać prędko, co mogło być wątpliwém i nie dając się już ani odezwać więcéj Wytrychiewiczowi, pozbył się go co najprędzéj.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.