Przejdź do zawartości

Rapsod 1252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rapsod 1252
Pochodzenie Poezye J. I. Kraszewskiego
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk M. Chmielewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
RAPSOD
1252.


Czarny duch.

Dawno przeszła, a zawsze przytomna godzina —
Godzina potępienia, upadku, przekleństwa
Wszędzie ze mną — i wszystko mi ją przypomina,
Gdzie lecą — ona za mną — nademną, w około —
Ognistą mi koroną opasała czoło,
Płomienne berło dała, co mi pali dłonie,
I w sercu zapaliła ogień, co tak płonie.
Że gdyby piekła nie było.
Toby mógł — dumnych posadzić za karę —

Bo tu się tyle płomieni skupiło!
Męki dzisiejsze, przypomnienia stare,
I przyszłość straszna i wieczność bez końca,
Którą mi mściciel napisał na czole.
Wieczność dłuższa od życia światów, życia słońca
Wieczność! i zawsze męki upodlenia — bóle
Wieczność i zawsze ognista korona
Na czole moje włożona —
Będzie mi podłość moją wypiekać na czole
Przypominać żem walczył i walczył daremnie,
Przypominać żem upadł, upadł tak nikczemnie,
Że ręce moje skute, wymierzone kroki,
I ja com miał sługami gwiazdy i obłoki
Będę się zawsze włóczył po téj garści kału
Po téj nędznéj drobnéj ziemi —
Będę z niéj prochy zbierał, pracował po mału,
By piekło zaludnić niemi.
Ha! tu na ziemi jeszczem równy z tobą!
Tu się ta walka, którą ci przysiągłem,
W któréj upadłem — toczy lat tysiące,
Toczy sroga, zażarta tak jak była w niebie,
Tu Boże, twoich ludzi odbieram od Ciebie.
Tu serce twe zakrwawię — tutaj jeszcze Boże —
Ja szatan, ja zepchnięty — Ciebie upokorzę —
Patrz! ześléj im syna, co umarł na krzyżu,
Który błysnął im niebem przed oczyma duszy —

A oni jednak ku mnie wyciągają ręce,
I wolą wieczność katuszy,
Wolą wieczność w wiecznéj męce,
Niśli teraźniéjszego życia choćby chwilę,
Poświęcić twemu synowi i tobie.
............
Patrz na świat twój Boże, —
Podzielmy go na połowę —
Stańmy oba — ty niebo — ja piekło otworzę,
A na brzeg piekła roskosze miodowe —
Pusto będzie w twojém niebie,
I pójdą wszyscy od ciebie
Twoi to byli słudzy, co z krzyżem na zbroi,
Niegdyś poganów wrogi i szpitalni stróże —
Szli krzyż zatknąć na wschodzie — szli by leczyć rany —
O! Twoi to byli, Twoi!
Dziś patrz — aż miło,
Co się to z nich zrobiło.
Twój krzyż już tylko brudne serca ich osłania,
Aby nie widać ich było —
Wzięli miecz w rękę i poszli wojować —
Dla żądzy złota, żądzy panowania —
Świat będą krwawić i ludy mordować —
Bo z bogactwami ich żądze urosły —
Teraz oni swéj dumie nie krzyżowi służą.

Zakon ich ręce nasze wysoko podniosły —
Zakon ich — pod Twoim znakiem.
Patrz; ja się w suknię sług twoich ubieram
Ażebym lepiéj zwiódł i ułudził —
O! na ziemi, jam prawdziwy Bóg.
Naszéj walce nie koniec był, na dnie upadku,
Z upadkiem mojéj nie straciłem siły —
Wstałem z dna piekieł — mocniejszy, a gniewem
Siłę mą dwoję — siłą gniew rozżarzam.
I walczę teraz na kawałku świata
Walczę znów, walczę jeszcze, walczyć będę,
Wydrę z rąk twoich ziemię i posiędę.
Tu na Litwie jam czczony,
Lud mi bije pokłony.
Nim tobie jednę ofiarę przyniosą
Mnie sto ze strachu składają.
Bo mnie się boją — a Ciebie — kochają.
O! twoja dobroć jest orężem moim —
Ten kraj lasów i dziczy
Moich tylko sług liczy —
Mam kościoły, modły, sługi —
Ja — Bóg drugi!
Nie — ja pierwszy Bóg ziemi!
Tu jeszcze krzyż twój nie błysnął na Litwie,
A nim tu przyszedł, jam go znienawidził,

Zmięszałem go z orężem i wrogami w bitwie,
Krwiąm go obluzgał i łzami ohydził.
A Litwa moja — bo w krzyżaków ręku —
Krzyż nie jest twojém miłości znamieniem,
Lecz godłem zdrady, boleści wspomnieniem,
Niewolą, zniszczeniem.
W ich kościołach, ogień dla mnie się rozpala
Dla mnie te lasy wyrosły,
Na moim spłoną ołtarzu —
Mnie to ich ręce wyniosły —
Z piorunem w ręku ponad ludu głowy, —
Ten twój piorun co obłoki
W godzinie zemsty przeszywa —
I gniew twój krótki im wróży —
Dla mnie ofiary wyzywa,
Twój piorun nawet mnie służy!
Wszystko moje, na twéj ziemi —
Wszystko jest dla mnie narzędziem,
A gdy dłużéj walczyć będziem;
Tu drugie piekło rękami mojemi
Założę na twojego syna świętym grobie.
W własnych twoich kościołach, walkę wydam tobie,
I choć ja w piekle — Ty w niebie
Spotkamy się na ziemi i zwyciężę Ciebie —
A ty mnie znowu przykujesz do piekła;
Znów wyrzucisz gdzieś w bezdnie i podepcesz nogą,

Dobrze — lecz jeśli z oka twego łza pociekła —
Ta łza boleści, będzie mi tak drogą
Żebym jéj wielkości i wieczność poświęcił.
Zemsta, zemsta jest mną całym —
Zemsty pragnę, chodzę, szukam —
Dla niej na ziemię zleciałem
Dla niéj te prochy — tych ludzi —
Tych robaków podbijam, żeby Cię kąsały
Zemsta to ja — to ja cały.
Od téj korony co mi czoło gniecie,
Aż do stóp w piekła zanurzonych toni,
Dla mnie i w piekle i w sercu i w świecie —
Jedna jest tylko myśl dla niéj i o niéj.
Tam, w południowym kraju,
Gdzie twój krzyż dawno zatknięty —
Gdzie jak w twoim raju
Śpiewają ci — Święty!
I tam ja zasiałem,
Ziarno, które wyrośnie na paszę dla piekła
I tam twych sług światem,
Wyziewem paszczy szatana!
Zamiast miłości i krzyża
Dałem w ręce miecz, pochodnie
Natchnąłem złością, i gniewem.
Tym piersi moich wyziewem.
Oni za twoją sprawę, moją walczą bronią —

Krew się leje, łzy leją i jęki się wznoszą —
Ja się tém poję z roskoszą,
Jak ludzie dźwiękiem lutni, albo róży wonią!
Już więzienia gotowe, już błyszczą łańcuchy,
Czarni sędziowie siedzą,
Zemsty i zniszczenia duchy,
I stos czeka gotowy — nim wyrok powiedzą!
A — i tu w Litwie nawracają mieczem,
Wszyscy moi — wszystko moje
Ziemia i ludzie
W ciężkim po to idą trudzie
Krzątam się pracuję znoję —
Lecz wszędzie, wszystko zagarnę
I ziemia jest, już — będzie jak to piekło czarne
W którém siedzim uwięzieni.
Spójrzmy! krzyżacy szepczą Mu pacierze
A ich modlitwy do piekieł zstępują —
Ich modlitwy piekło bierze,
Bo modląc się wojnę knują,
I z mieczem w dłoni,
Kąpiąc się we krwawym zdroju,
Oni, ogłaszają , oni!
Boga zgody i pokoju!

(Śmieje się).
Archanioł.

Bóg mnie posyła — słyszał twoje słowa.

Czarny duch.

Słyszał? dobrze — jam na to bluźnił i narzekał,
Abym Go dręczył, abym Mu dopiekał.

Archaniół.

Możeż Boga, szatańska z piekieł dręczyć mowa?
Twój głos jak szumy wiatrów bezsilny podlata
Bóg słyszy — cierpi do czasu.
Tyś jest Mu ludzi probierczym kamieniem,
Ci, których zwiedziesz, nie warci są nieba —
Ci, co się oprą szczęśliwi na wieki.
Bóg dał im rozum i wolę
I z jednéj strony niebo im otworzył,
Z drugiéj piekło położył.
Niechaj co zechcą wybiorą,
Bóg posyła mnie do Ciebie,
Ty nad tym krajem rozciągnąłeś skrzydła
Ja — będę go bronił.

Czarny duch.

Ty? ty? go będziesz bronił?
A jaką bronią? — Nadzieją?
Nadzieją, gdy ja roskosze
Dumy nasycenie, złoto,
Tyle im tyle przynoszę!
Cóż ty naprzeciw postawisz?
Krzyż? A wieszże ty co krzyż w Litwie znaczy —
Nie Zbawiciela, nie miłość i zgodę,

— Ale hasło krwi i wojny —
Bo krzyż błyszczy na piersi ich wrogów krzyżaków —
Bo krzyż łańcuchem wisi nad ich szyją —
Krzyż! to rękojeść mieczów, któremi ich biją —

Archanioł.

I krzyż nim mała liczba lat upłynie —
Będzie znamieniem Bóstwem w ich krainie.
Krzyż obali twe świątynie —
Krzyż zgruchocze twe ołtarze —
Z nim tu z Zachodu przypłynie
Pokój i światło —

Czarny duch.

A co ja wiem z przyszłości? Mam zakryte oczy!
Dla mnie czas tyłem zawsze, leniwo się toczy —
Ja nic niewiem, w nic niewierzę!
Wyzwał ci — dobrze! Zobaczym co będzie.
Ja w tysiąc kotłów do wojny uderzę —
Wojna! a kto zwycięży, ten kraj ten posiędzie.
Ja — albo ty aniele.
Pokój! pokój! im niesiesz i kiedy Mnich uczony,
Z moją pomocą, odgrzebał w popiele,
Tajemnicę, co ludzi zabije miliony —
Co zwalczy siły, oręże połamie.
Ogień, który ja z piekła na ziemię przyniosłem,

Ogień, co dziecku da olbrzyma ramię —
Co będzie śmierci i zniszczenia posłem.
Ty paplesz o pokoju — a tam spiże leją
I kule leją do boju —
Któż cię ułudził nadzieją,
Zgody, cnoty i pokoju??
Nie — dopóki ja walczę — wojna nie ustanie
Dopóki będą ludzie, nikt ich nie pogodzi —
Walka się z walki, ze zgody zamięszanie —
Z trupa się żołnierz urodzi.
Słodko im będzie pośród ran i znoju
Dam im wawrzyny — nie będzie pokoju.

Archanioł.

Gdyby ślepo człek słuchał od niebios natchnienia,
Nie byłoby ni kłótni, wojny ni zniszczenia.
Słaby rozumem, słabszy jeszcze wolą.
Często się chyli pod twym tchem zatrutym —
Lecz krzyż uleczy rany co go bolą,
Krzyż błyszczy w niebie nad światem zepsutym —
Wielu pociągnie do Boga i nieba! —
Walczmy szatanie — a w lat półtysiąca
A w tysiąc ujrzym, komu uledz trzeba
Czyja prawica potężniéj władnąca,
Czy twoja z piekieł, czyli Boża z nieba.
Wspomnij na chwilę, kiedyś jeszcze w niebie

Podniósł się hardy i spadł w dno piekielne,
Wspomnij dzień zawsze pamiętny dla ciebie
Co ci kajdany ukuł nieśmiertelne,
I dał ci władze nad wszystkiém złém ziemi.
Dał ci koronę spodlenia i męki —
Wspomnij! schyl głowę przed słowami memi,
uchyl czoło od cięcia téj ręki.

Czarny duch.

Głowę uchylić! Drżyć! ja nieśmiertelny —
Ja pan ziemi — ja! niezgięty!
Ja przed którym się chyli cały świat piekielny
Ja — ja — niezwyciężony?

Archanioł .

Ty duchu przeklęty!

Czarny duch.

Ja! widziałżeś w dniu walki, w dniu upokorzenia
Tę głowę pochyloną, lub usta żebrzące?
Szatan jak Bóg wasz nigdy się niezmienia
Po jego sercu płynie lat tysiące,
A serce jego — z kamienia.
Jak kamień twarde i zemstą żarzące,
A usta jego nie będą się modlić —
A głowa jego nigdy się nie schyli —
Czoło nie może pokłonem upodlić —
On upadł, lecz nie jęknął, w wielkiéj owéj chwili
Stoi niezwyciężony, choceście go zbili!

Archanioł.

Więc walcz — Lecz patrzaj — Widzisz tam na ziemi.
Siedzi człowiek w koronie,
Co niegdyś pełzał przed bałwany twemi,
Dziś olejem Chrystusa namaści swe skronie.
Posłów do Rzymu wysyła,
I krzyż nad Litwą zatyka.
Patrz — Czyja ręka te cuda zrobiła?
Czyś ty nam wroga zmienił w niewolnika?
Z twojéj siły się naśmiewam.
Zgniotę oręż twój i ciebie.
Trzykroć cię jeszcze wyzywam
Ja i twój Bóg na niebie.

Czarny duch.

Dobrze! przyjmuję walkę — Lecz król twój Mindowe
Co przedemną zginał głowę —
Waszéj korony nie włoży,
Bo kto się raz upokorzy
Przed ołtarzami szatana,
Ten jego został na wieki.
Nie — dzień ten jeszcze daleki.
Gdy nad Litwą krzyż zabłyśnie —
Przyjmuję walkę — a wojsko aniołów
Co się na te ziemię ciśnie —

Zatknie krzyż chyba nad stosem popiołów,
Kiedy tu nic nie zostanie —
Tylko las i zwierzę w lesie,
O! tu moje panowanie —
A ten, kto tu krzyż przyniesie,
Będzie męczennikiem krzyża.
Lecę, wojnę z sobą niosę!
Chwilę zgody — co się zbliża,
W krwi potok zmienię, w łez zdroje.
Miecz zakonu litewskiej krwi już zakosztował,
I miecz zakonu nie będzie próżnował.
Jest iskra dumy w sercach Mnichów zbrojnych,
Ja ją rozpalę, rozniecę,
I wywiodę niespokojnych,
I sam na wojnę polecę.
Jest iskra żądzy bogactwa i złota,
Ja ją rozdmucham w ich głowie,
Litwa uboga lasy ma i błota
Lecz lud ma w sobie, ludem ich ułowię.
Jest iskra gniewu w sercach wojowników,
Ja ją rozżarzę wspomnieniem,
Będzie im słodko wśród jęku i krzyków
Słodko się oblać wroga krwi strumieniem.
Iskra lubieżna na ich oczach płonie,
Ja w wojnie dam im swawolę,
Dam im roskosze na Litewek łonie,

Skrycie, ich użyć pozwolę —
Wszystkie bezprawia osłonię.
Jest iskra sławy i jest żądza chwały —
Ja ich do góry podniosę na dłoni,
Będzie im klaskał świat cały,
I wieńce plótł dla ich skroni.
Groty z marmuru wystawię,
W księgi zapiszę nieśmiertelne imię —
Dam im smak w ludów oklaskach i wrzawie.
W bitew szczęku, w bitew dymie,
Ja ich wysoko postawię —
Ja ich piersiami osłonię —
Dam radę, gdy będą padać
I wyciągnę ku nim dłonie —
A ty aniele? czémże będziesz władać?
Czy ci w sercu człowieka choć iskra została?
Gdy moje, żądza złota — roskoszy i chwała?
O! nie zwyciężysz — a mnie się zaczyna,
Po wiekach cierpień — zemsty choć godzina.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.