Ramułtowie/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ramułtowie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1881
Druk Drukarnia S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.

Dołęga wykałając sobie zęby wracał z obiadu z pewnym warszawskim finansistą, który potrzebując jego pomocy, najprzód go nakarmił i upoił, nim wysłał za interesami — był w humorze, syt, z kieszenią dobrze zaopatrzoną, w stanie błogiego spokoju ducha... szedł powoli aby strawności nie przeszkodzić gdy go napadł Paprzyca, który biegł jak człowiek na obiad śpieszący... a wielce głodem podraźniony. Nie próżny go żołądek w ten stan wprawiał, ale fatalne wiadomości, które z hukiem grzmotów po bruku tego dnia się toczyły... Wpadł tak na Dołęgę, że ten obawiając się uderzenia... z wolna się cofnął.
— Wiesz! wiesz! co się stało? począł Paprzyca — ale prawda? miałeś tam być? prawda to? mów!
— Co? nic nie wiem...
— Ty, co powinieneś wiedzieć wszystko?
— Ale cóż?
— Te intryganty bezczelne! ta klika czerwona... te łajdaki, proszę ciebie! no? jakże niedomyślasz się? nie wiesz? Wszyscy przecię mówią o tém. Baba obrzydła ta Lelia... Wszak potrafiła Hannę wyswatać temu spiskowcowi, radykałowi, rewolucyoniście... Sylwanowi, godnemu braciszkowi swemu! A jak to cicho, ostrożnie, zręcznie poprowadzili! jak ojca uwikłali... jak starościnę poczciwą, zacną staruszkę annihilowali! jak oni to umieli cichaczem, ślicznie wykonać! A! prawdziwie żeśmy się do nich nie umywali... Cha! cha! cha! I Hermana jak sobie pozyskać umieli podstawiwszy mu aktorkę... Co to za stek brudów! I tego poczciwego naszego Lubicza, już po zaręczynach, jak potrafili odsadzić...
Dołęga słuchał ciągle, opatrując zęby i uwalniając je od resztek obiadu...
— Prawda, że wszystko to bardzo zręcznie się im udało — rzekł spluwając, ale — à la guerre comme à la guerre, cóż tu z tém począć!
— Taki majątek jak panny Hanny! taki drugi po hrabinie — patrzajże, to wszystko oni obrócą do swych celów... I ten poczciwy Lubicz! co on teraz wart... bez grosza przy duszy?... Rachowaliśmy, że gdyby był się z hrabiną ożenił... mógł nam być bardzo użytecznym.
— No, ale przyznacie — odezwał się Dołęga — że ten jego romans z tą Niemką...
— Proszęż cię, z takiego głupstwa robić wielkie rzeczy! któż w życiu będąc młodym nie dopuścił się podobnego grzechu?
— Zapewne — rzekł Dołęga...
— A ten Herman! wiesz? — dodał Paprzyca podnosząc pięść, — ja na niego jestem najbardziéj zagniewany... Zdawał się iść z nami... położenie jego towarzyskie, stosunki, wychowanie... i — żeby tak czarną zdradą się wypłacić żeśmy go tak przyjęli. To jest zdrada!... to zdrada!...
Dołęga milczał obojętny...
— Albo ten głupi Oleś... wiesz? — wołał Paprzyca... żeby się tak dać złapać... staremu... nie pojmuję! Wszystko to sieć ich intryg... spiski... spiski... daléj trzeba się będzie z kraju wynosić.
— Hę! myślisz? spytał Dołęga...
— I myśmy winni — dodał cicho Paprzyca — te delikatności, te skrupuły sumienia! Co to z takimi ichmość skrupulizować... wprost wskazać ich: — bierzcie i transportujcie na granicę... Konspiratorów dosyć mamy naszych własnych...
Paprzyca był czerwony z gniewu, drżał cały, rzucał się... Dołęga zapalał cygaro...
— Wczoraj jeszcze nikt się nie domyślał... Wypadek z Lubiczem, sądziliśmy, c’est un fait isolé — ale gdzież tam!... knuto... spiskowano... myśmy byli ślepi... I ty, kochany panie Maryanie... takżeś się nie spisał.
— Ja? czém? jakto? spytał Dołęga.
— Byłeś z nimi jak najlepiéj... nic alboś nie wiedział, lub — przemilczałeś...
Pogroził mu na nosie.
— Proszęż cię, Paprzysiu mój, odezwał się Maryan — co mnie do tego! Wy bystrzejsi jesteście odemnie, a nie widzieliście nic, jak ja miałem co zobaczyć!
— Myśmy wszyscy winni...
Lubicz idący ulicą zbliżył się. Po katastrofie, która go spotkała był już wywczasowany, lecz smutny jeszcze i pełen goryczy. Z pewną dumą patrzał na ten świat, wśród którego doświadczył tylu niesprawiedliwości.
Postąpił ku rozmawiającym z miną pedagoga.
— Mówicie o wypadkach — zagadnął — ale inaczéj być nie mogło. My... z naszym sentymentalizmem przegramy zawsze, dla nich wszelkie środki dobre... Czułem w wypadku, który mnie spotkał, rękę tych ludzi... zaczęli odemnie... a potém na całéj linii wygrali, zniósłszy placówkę... O! Hermanek! to chłopaczek! Ja wam ręczę, że on wszystko prowadził! Nie mamy organizacyi jak należy, zaniedbujemy się — rozprzęga się karność... idziemy na dno! to oczywista...
Dołęga się rozśmiał.
Farceur! zawołał — dla tego, że cię ocalono od staréj baby, że jedna młoda panna idzie za ubogiego chłopaka, że stary wdowiec żeni się z podszarzaną wdówką, świat ma się obalić! Allons donc.
— To są przecież znaki — przerwał Lubicz... nie umieliśmy nawet w tak małych rzeczach zwyciężyć — cóż dopiero w innych! Połowa tych co z nami są na dwóch stołkach siedzi, gorliwości żadnéj, odrętwiałość...
— Prawcież wy sobie treny — przerwał Dołęga, — ja muszę iść za interesami...
Powlókł się pomału, śmiejąc tak, że w wąsach nie widać było uśmiechu.
Nie jeden Lubicz i Paprzyca — lecz cały obóz lamentował dnia tego i następnych. Próbowano wysyłać świeckie i duchowne osoby do starościnéj, ale zacna staruszka choć wylękniona brała stronę Hanny, broniła trochę swojego zięcia nawet, utrzymując, że to obłąkanych właśnie nawróci... że Sylwana żona uczyni najgorliwszym konserwatystą... i że, Pan Bóg da, wszystko się to jak najpomyślniéj ułoży... O zerwaniu z pomocą starościny ani myśleć nie było można. Uznano ją za zbyt słabą...
Herman po dokonaniu tych wielkich czynów, znikł jakoś z horyzontu... Dokąd wyjechał, niewiedziano; pewność była jednak, że wyjazd jego zszedł się dziwnie z zamknięciem teatru i przeniesieniem go do jednego z prowincyonalnych miasteczek. Sylwanowi oznajmił, że dla interesów matki musi się udać w Krakowskie...
Dwa śluby, Sylwana z Hanną i Olesia z wdową, odbyły się bardzo cicho i prywatnie... Obie pary wyruszyły podług teraźniejszego obyczaju na boży świat... aby swe szczęście ukryć przed szpiegującemi ludzi oczyma... Starościna udała się na wieś, hrabina zupełnie zamknęła dom, do którego teraz nikt prawie oprócz duchownych nie uczęszczał.
Hermana przez cztery miesiące nie było, pisywał co tydzień do matki, prawie równie często odbierał o niéj wiadomości przez pannę Złocińską... naostatek zjawił się napowrot... Wielka była radość w domu... hrabina nie chciała go na chwilę puścić od siebie, lecz ku wieczorowi zaszło coś takiego, że Złocińska musiała przybiedz z kroplami... z wodą... a syn na klęczkach w ręce całując uspakajał. Snadź o czémś się dowiedzieć musiała, ale nawet pannie Złocińskiéj pozostało to tajemnicą... a pan Herman zamilczał... Kilkanaście dni upłynęło nim przyszła powoli do siebie i dawny spokój ducha odzyskała. Smutna była wszakże ciągle... Złocińska doskonale umiejącą z niéj dobywać najskrytszych serca tajemnic, tym razem, mimo największych zachodów — o co szło, ani się dowiedzieć, ani domyślić nie mogła.
Głuche tylko zaczęły chodzić wieści po świecie, że hrabia Herman Ramułt się żeni.
Nie wiedziano z kim, a dorozumiewano się, że nic tam osobliwego być nie może, kiedy tę rzecz kryją.
W istocie Herman się ekwipował, a co dziwniejsza, robił wyprawę dla żony. Można miarkować, jakie ztąd wnioski ciągniono. „Gdzieś takie to musi być ubogie, że koszuli nie ma na grzbiecie, bo słyszę szyją dla niéj bieliznę.“
Ruszano ramionami... Lubicz poniekąd uważał to za palec boży nad familią, która go na łono swoje przyjąć nie chciała.
Jedni powiadali, że zaślubia córkę ekonoma, drudzy, że chłopkę, inni nawet szli tak daleko, iż szeptali o żydóweczce z Rzeszowa. Zkąd ją wzięli? panu Bogu tylko wiadomo.
Gdy się kto Hermana gwałtownie spytał:
— A co żenisz się hrabio?
— Żenię się, odpowiadał.
— A z kim?
— To wam wszystko jedno — ja żenię się dla siebie.
Dołęgi nie było naówczas w mieście, nadjechał właśnie gdy o tém najwięcéj mówiono, gubiąc się w domysłach... Poszedł tedy do Hermana.
Z przedpokoju zwiastował się już śmiechem...
— Jak się masz! drogi Hermanku, jak się masz! Kopę lat! Cóż mi się z tobą dzieje? całe miasto plecie, że się żenisz, jedni mówią, że z księżniczką, drudzy, że z żydówką...
— A tobie jak się zdaje?
— Hę? mnie się zdaje, że ty tego głupstwa tak prędko nie zrobisz, rzucając się w fotel zawołał Dołęga — po co ci to... żebyś potém gdy ci się żona postarzeje, sam zostawszy młodym, bałamucić się musiał.
— No — wiesz co, że może ja to wolę, niż żebym spóźniwszy się z ożenieniem, stary, zmusił młodą żonę, żeby się ona bałamuciła... rozśmiał się Herman...
— Ale... słowo! przyznaj się! żenisz się?
— Żenię.
— Z kim?
— Z bardzo ładną osobą...
— Bogato?
— Ma — o ile wiem, sześć grubych koszul i cztery kaftaniki... trzewików nie liczyłem, sądzę jednak, że kapitał ten dwóch par nie przechodzi...
— Ale z kimże u dyabła?
— Miejcie trochę cierpliwości — zobaczycie...
Dołęga zaczął się śmiać...
— Otóż widzisz, kochanie Hermanku, ja cię nie zdradzę, ale ja wiem z kim się żenisz...
— Naprzykład...?
Dołęga obie ręce przyłożył do ust, nachylił mu się do ucha i szepnął słowo, któremu ogromny wybuch śmiechu towarzyszył.
— A co? nie prawda?
— Tak jest...
Herman spuścił głowę zafrasowany...
— Niedługo to będzie tajemnicą, rzekł; jadę po nią i przywożę ją tutaj.
Dołęga dał uroczyste słowo, że tajemnicy nie wyjawi... Herman wyekwipowawszy się wyjechał, i w parę dopiero tygodni jednego rana dowiedziano się, że z żoną przybył.
Dom hrabiny od tak dawna był zamknięty, iż gdy rozesłała zaproszenia na wieczór taneczny, zdumienie było powszechne... Wiedziano już, że państwo młodzi przyjechali, lecz do śmieszności zamknięci byli i nikt ich nie widział, a słudzy nie umieli nic powiedzieć o młodéj swéj pani, prócz tego, że była bardzo piękna...
Można sobie wystawić, jak bieżał lud boży gnany ciekawością, plotąc niestworzone androny o młodéj hrabinie... Najbardziéj upowszechnione było mniemanie, iż to była żydówka z Rzeszowa...
Stara hrabina występowała tego dnia ze wspaniałością monarchiczną... Dom począwszy od ulicy uilluminowano, wschody ubrano w kwiaty, zwierciadła i dywany, salony jaśniały rzęsisto światłem... Służba ugalonowana, szeregami ustawiona, kamerdynerów kilku, mistrz ceremonii, szwajcar... było wszystko czego tylko tradycya wielkiego domu lub próżność dorobkiewicza wymagać może...
Salony napełniły się gośćmi, których hrabina przyjmowała sama, cała w brylantach, koronkach, ze swym krzyżem gwiaździstym i piękną koroną hrabiowską na głowie... Wyglądała majestatycznie...
Było już około dziewiątéj, gdy naostatek drzwi bocznych pokojów otworzyły się i wszedł Herman prowadząc pod rękę... Violę, w białéj muślinowéj sukience... z niebieskiemi wstążkami, ubraną z gorszącą prostotą i zaniedbaniem.
Zdziwienie, osłupienie, popłoch stał się nadzwyczajny... Mimo to zdrowa doktryna: Le pavillou couvre la marchandise, żona idzie za mężem, — przemogła... Córka ubogiego aktora uznana została za hrabinę Ramułtową... Osobliwsza rzecz!...
Co się najwięcéj przyczyniło do przyjęcia jéj w towarzystwie — to, że się wyuczyła ślicznie po francuzku i szczebiotała w tym języku z taką łatwością, jakby jéj był poufały od dzieciństwa. Panie znajdowały ją zachwycającą, cóż mówić o mężczyznach!! Przynosiła z sobą szczerość i prostotę, naiwność jakąś dziecięcą, którą daje wychowanie wśród ludu i piastunka nędza... Nic w niéj nie przypominało artystki, lecz wiele ubogie dziecko ludu... któremu szczęśliwa gwiazda świeciła jasnym promieniem nad kolebką... i blasku swego trochę zostawiła na bladem czole.
Jedna tylko prezesówna Iza, która miała jakieś nadzieje, że Hermana serce pozyskać potrafi, utrzymywała, że Viola miała des manieres bien communes. Dołęga zaś znający świat, szeptał w wielkiéj tajemnicy wszystkim, iż to było dziecię krwi książęcéj... Inaczéj jakżeby mogła tak swobodnie obracać się w tym świecie do którego jéj pan Bóg nie stworzył?

Koniec.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.