Rajski ptak (Bandrowski)/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Rajski ptak
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

Panna Kasia Piekarska jadła powoli, rozważnie, jak dama, i gruntownie. Entuzjazmu żadnego po sobie nie pokazywała, ale pracowała w cichości ducha i skupieniu, rzetelnie i sumiennie. Równocześnie słuchała zawodowego wykładu Polaty, który, chcąc okazać zupełną swobodę, opowiadał jej o kunszcie pisania filmów ogólnikami jaknajbardziej niezrozumiałemi i oderwanemi, wiedząc doskonale, iż w dzisiejszych czasach żadna sztuka na jasności nie zyskuje.
— Ostatecznem rozwiązaniem tego problemu — mówił — mianowicie, problemu stwarzania nowych widowisk dla kina, jest — poprostu — kinowy sposób myślenia i widzenia. Wszystko inne będzie teorją, to jest — bujaniem, proszę pani.
— Zupełnie się z panem zgadzam! — przyznała mu poważnie słuszność młoda dama — Byłam pewna, że pan, jako poeta współczesny, tak myśli, i szczęśliwa jestem, że się na panu nie zawiodłam. Wszelka teorja jest bujaniem. Naprzykład — choćby teorja — Kant-Laplace‘a.
— Masz zupełną słuszność, córuchno! — akceptował pan Piekarski.
— Dziękuję tatusiowi! — z gracją skinęła ojcu głową panienka — Zatem — pan twierdzi: kinowy sposób myślenia i widzenia? — zapytała, nakładając sobie na talerz parę ważkich plastrów szynki.
— Proszę tylko, aby mnie pani fałszywie nie zrozumiała! — zastrzegł się Polata — Nie wolno nigdy zapominać o tem —
— Słuchaj, duszko! — podkreślił pan Piekarski — To, co mistrz powie, będzie bardzo ważne. Na tem, o! jak na fundamencie! — ale musztardki, dziewuszko, weź, jeśli chcesz, o ile się nie boisz, że ci na cerę zaszkodzi.
— Tatuś przerwał panu! Więc — o czem nie wolno zapominać?
— Aby nie było za dużo scenarjusza i reżyserji, a zato więcej wyczucia ekonomji i ekspresji wewnętrznej.
— Niewątpliwie w stosunku do ekspresji zewnętrznej — bez najmniejszej złej myśli wtrąciła Kasieńka, chcąc mistrzowi pokazać, że myśli wraz z nim — Ekspresja wewnętrzna — sądzę, że jest to coś w rodzaju wyrażania się do wewnątrz — naturalnie, różni się od wyrażania się nazewnątrz.
— Co pani przez to rozumie? — zaniepokoił się Polata.
— Nic innego, jak tylko to, co powiedziała! — zapewnił go pan Piekarski — Niech pan będzie spokojny, ona nie jest fałszywa.
— Nic podobnego nie myślałem! — oświadczył z mocą młody człowiek — Ale do rzeczy. Przy pisaniu filmu musi się pani kierować przedewszystkiem światłem i linją. Tworzy pani z światła i z linij. Nie wiem, czy pani zdaje sobie sprawę z płaszczyzn linjo-twórczych. Nie wolno nigdy zapominać o tragicznym splocie, o awanturze, jaka może powstać ze złej, niestosownej linji w tych płaszczyznach światła. Gdy pani naprzykład, tworzy w filmie naturę —
— To jest... przyrodę? — bąknęła Kaaieńka, sięgając po szprotki.
— Niech będzie przyroda! — ustąpił z łatwością poeta — Więc, gdy pani tworzy przyrodę, musi pani tchnąć w nią filmowego ducha!
— Słyszysz, dziewuszko? — napomniał pan Piekarski córkę — To przecież wszystko jasne jak słońce i proste jak drut! Ale uważaj, bo teraz dopiero przyjdą prawdopodobnie rewelacje.
— Musi pani zwrócić uwagę przedewszystkiem na język filmowy! — mówił wieszcz płynnie, lecz jakgdyby czemś skwaszony — Daje on możliwości dotychczas jeszcze mało komu znane i zaledwie przeczuwane. Najmniejszej wątpliwości nie ulega, że wkrótce stanie się źródłem nowych, poetyckich transmisyj afektywnych.
— To ważne, Kasieńko! — zaznaczył ojciec — Transmisje afektywne! Zapamiętaj to sobie! To klucz do sytuacji!
— Ja też to zauważyłam! — odezwała się panienka — Pan Polata jest niezmiernie miły.
Polata siedział w głębokim fotelu, więc nie upadł. Natomiast wyjął z kieszonki marynarki chusteczkę i lekko wysuszywszy nią czoło, rzekł:
— Mógłbym pani dać jeszcze wiele równie cennych informacyj, które — ręczę pani! — otrzymałem ze źródeł najlepiej poinformowanych, fachowych. Czy pani tego sobie życzy?
Dama spojrzała na niego swemi głębokiemi, ciemnemi oczami i rzekła poprostu:
— Proszę!
— Doskonale! — odpowiedział wieszcz łagodnie — Ale niech pani sobie, proszę bardzo, nie wyobraża, jakobym ja nie wiedział, że robię z siebie przy tej sposobności w oczach pani przedostatniego idjotę.
— Dlaczegoż zaraz aż przedostatniego? — zażenowała się panienka.
— Bo ostatnim idjotą jest filmowy reżyser Robisz, od którego czerpię swą wiedzę w tych sprawach.
— To jest, łagodnie mówiąc, smutne, jak pieśń o kalinie — zauważyła panna — Ale nie brak na tem kirowem tle srebrnych iskierek żałosnego humoru.
— Czy jesteś pewna, córuchno, że wyrażasz się właściwie? — zaniepokoił się pan Piekarski.
— Właściwie to ja nie jestem już pewna nawet... czy się wyrażam! — uśmiechnęła się młoda dama.
— Czy nie mógłbym pani w jakiś sposób dopomóc w tym kłopocie? — zafrasował się Polata.
— Przypuszczałabym, że przy dobrych chęciach może tak.
— Skądże tedy niepewność co do tego, czy pani wyraża się, czy nie? — chwycił się wieszcz najważniejszego — swem zdaniem — punktu.
— Raczy pan łaskawie wybaczyć me zakłopotanie! — zwierzyła mu się panienka — Oto — pańskim stylem mówiąc — nie wiem, czy wyrażam się wewnętrznie czy zewnętrznie.
— Proszę pani! — wybuchnął Polata — Ja przecież nie mogę brać odpowiedzialności za byle kretyna.
— Ale ja też nie! — ucięła Kasieńka — Nie mogę w żaden sposób, tem bardziej, że jestem głupia — proszę, niech pan nie protestuje, przecież ja wiem!
— Daruje pani — żachnął się poeta.
— Jak ona mówi, to napewno wie! — zauważył pan Piekarski — Możesz mi pan wierzyć! Mnie i jej! My się znamy dobrze!
Kasieńka roześmiała się głośno.
— Tatuś mi pochlebia! — zawołała.
— O, z całą zawodową przyjemnością starego donżuana! — zaśmiał się starszy pan.
Polata zwrócił się do gospodarza:
— Czy zauważył pan — rzekł — jak dziwnie łaskotliwie panna Kasieńka się śmieje?
— O, mistrzu! Tylko bez komplementów! — wykrzyknęła panienka, rumieniąc się.
— Bez komplementów! — rzekł Polata poważnie — Daję pani słowo, że pani śmiech działa na mnie tak, jakgdyby mnie ktoś pod sercem łaskotał — w najmilszy, rozkoszny sposób.
— Zepsuje mi pan dziecko! — przyganił mu emeryt.
— Otóż nie — zaprotestował żywo młody człowiek — Niech mnie Bóg broni! Ale — za to filmowe bujanie winien jestem pannie Kasieńce pewne zadośćuczynienie i — pewne wyjaśnienie. Otóż jeżeli pani w naszych smutnych czasach chce zrobić coś dobrego — więc choćby naprzykład dobry film — niech się pani nie pyta ani nie radzi nikogo, tylko siebie samej. Prócz jałowej, pustej a pretensjonalnej blagi nic innego pani u żadnego naszego fachowca nie znajdzie. To ludzie frazesów, nic więcej!
— Tu powiedział pan wielkie słowo! — podchwyciła Kasieńka — Frazesy! O to chodzi! Masy potrzebują tylko frazesów, a frazes, proszę pana, to rzecz niełatwa! Pełny, dźwięczny frazes, któryby porywał tłumy.
— Co za straszliwa mądrość! — wykrzyknął Polata z przerażeniem — I to pani mówi!
— Poeto! — wykrzyknął pan Piekarski — Skąd ona wzięła tę swoją mądrość, tego nie wiem, przyznaję jednak, że ma najzupełniejszą rację. Ja, były aktor, wiem to najlepiej; masom potrzebna jest nie filozoficzna głębia, lecz frazes. Oto hasło niezawodne. Frazes jest, że tak powiem, „samograjem“, który, jako łatwo zrozumiały, porywa; myśl nie budzi w masach oddźwięku, ponieważ wymaga od leniwych mózgów wysiłku. Tu niema dwóch zdań.
Polata w zamyśleniu przyglądał się przez chwilę Kasieńce. Jakaż ona była milutka i ładna w swej skromnej, granatowej sukience! Teraz dopiero zauważył młody człowiek jej włosy. Były bardzo gęste, ciemno kasztanowe, lśniące, i okrywały jej kształtną główkę jakby bogatym, połyskliwym turbanem, pod którym tem jaśniej świeciło czoło matowo białe, podkreślone cieniutkiemi gzymsikami brwi.
— Czemu pan tak na mnie patrzy? — zaniepokoiła się panienka.
— Bo mi smutno! — odpowiedział poeta.
— Dlaczego? — zdziwiła się panienka.
— Smuci mnie dojrzała, aż nazbyt dojrzała mądrość pani! Daleki jestem od przeceniania siebie i swego talentu, jednakże — mówię poważnie — ja się frazesem brzydzę!
Panienka uśmiechnęła się pobłażliwie.
— Bo pan jest poetą! — rzekła — Ale światem rządzą nie poeci, lecz właśnie — ludzie frazesu!
— O, okrutna mądrości! — wykrzyknął Polata i smutno zwiesił głowę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.