Rajski ptak (Bandrowski)/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Rajski ptak
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

W sobotę wieczorem pan Piekarski wyjął z komody swoje granatowe świąteczne ubranie, krawat czarny ze srebrem, czystą bieliznę, kołnierzyk, wszystko przygotowywał, obejrzał, rozłożył, aby mieć pod ręką, aby się godnie przedstawić w Zakładzie na mszy świętej. Chodził do Zakładu na mszę co niedzielę i uważał to sobie za zaszczyt i za największą przyjemność. Już w sobotę wieczorem o tem myślał i z tą myślą zasypiał.
W niedzielę rano wstał, ubrał się pośpiesznie, lecz starannie, wypił szklankę mleka, i wyczekawszy godzinę, aby nie przyjść ani za późno ani też zbyt wcześnie, uroczyście nastrojony i z pogodną twarzą pomaszerował do Zakładu.
Dzień był trochę chłodny, lecz piękny, słoneczny i niebieski, suchy. I szosa była sucha, co pana Piekarskiego uradowało, bo z choremi nogami trudno mu było chodzić po błocie. Szedł tedy uśmiechnięty i, jak zawsze, gdy miał zobaczyć córeczkę, onieśmielony.
Po drodze myślał, jakie to jednak błogosławieństwo i jaka łaska Boża, że znalazła się święta kobieta, która ten zakład stworzyła, i że jego córeczka może się w nim wychowywać i kształcić, jak się jej należy.
— Grzesznik jestem, więc Pan Bóg mnie i karał i ciężko doświadczał, ale przecie ma nade mną jakieś zmiłowanie — i to wielkie — skoro mnie na dziecku nie karze.
Skromnie, ale nie bez dumy, wchodził w szeroką aleję wjazdową. Nie bez dumy, bo przecie tu mieszkała jego córeczka. Szedł powoli, aby doczekać, kiedy z pałacu wysypie się rój mniejszych i większych panienek z nauczycielkami i Siostrami. Miał w tem swój plan.
Wysypała się ruchliwa, młoda gromadka i pobiegła ku bieluśkiej oficynie, w której mieściła się kaplica. I otóż — w tem był „plan“ pana Piekarskiego! — od gromadki oderwała się drobna, smukła sylwetka i zaczęła iść ku niemu.
To szła przeciw niemu Kasieńka, aby się przywitać. A ojcu było miło, że ona wychodzi naprzeciw niego, że on widzi, jak jej najukochańsza, najmilsza twarzyczka do niego się zbliża, jak mu się uśmiecha, on zaś może pocałować ją — lekko, lekkusieńko! — w gładkie, śniade liczko i przywitać się z nią osobno, nie przy ludziach w tłumie, nie wzrokiem tylko, i że może zamienić z nią jakieś słówko. Oczywiście, powiedzieć jej tego nie chce, byłoby go wstyd, więc manewruje, żeby tak „wypadło“. I rad jest, gdy mu się uda, jak dziś.
Kaplica jest biała, jasna, z kolorowemi obrazami świętych. Na ołtarzu żywe kwiaty z cieplarni, zresztą skromnie bardzo, ale czyściutko zato. Obok ołtarza biało-niebieska figura Matki Boskiej — ramiona wdzięcznym ruchem rozkłada.
Siostry mają swoje własne miejsce, osobne, w obrębie klauzury. Wychowanki siadają na długich ławach, na przodzie maleństwa, za niemi starsze. Siostra Przełożona siedzi wtyle, przy drzwiach, u harmonjum. Pan Piekarski ma też swoje własne miejsce z prawej strony, gdzie siadają nauczycielki: pod piecem biało lakierowane krzesełko, przed niem biały klęcznik. Tam sobie emeryt siedzi spokojnie, niczem niekrępowany.
Młody, wysoki kapelan z jasną, pogodną twarzą odprawia nabożeństwo, podczas którego śpiewają starsze panienki. Pieśni są prawie wyłącznie polskie, łagodne w brzmieniu i rytmie, z melodją niekiedy smętną, ale poważne i miłe. Śpiewa w nich czasem dusza ludu. Panienki śpiewają bardzo ładnie, równo i czysto. Głosiki mają śpiewne, ale jeszcze słabe, napół dziecinne. Czasem tylko wyrwie się którejś z piersi pełniejszy ton, w którym drży tęsknota i tłumione marzenie. Pan Piekarski ogląda się wtedy trochę niespokojnie. Boi się marzeń i tęsknoty dla córki. Zresztą modli się lub rozmyśla. Nie jest bigotem, długo zmagał się z religją, ale wreszcie poddał się sile swego uczucia religijnego, swej metafizycznej tęsknoty. Dobrze mu z tem.
Ale otóż nabożeństwo się skończyło, modlitwy odmówiono. Trzykrotne, suche stuknięcie pierścionkiem w pult czy w galeryjkę, oddzielającą Siostry od kaplicy — wszystkie panienki wstają. Znowu trzykrotne stuknięcie — panienki robią „w prawo zwrot“ i powoli, klasa za klasą, wychodzą. Porządek musi być, i dobrze, że jest.
W przedsionku Kasieńka czeka na ojca, witają się jeszcze raz, wychodzą. Emeryt rozgląda się. Dzień rozgrzał się, nabrał kolorów.
Starszy pan staje, uśmiecha się i mówi:
— Widzisz, Kasieńko? Mchy już zakwitły, choć to dopiero początek marca...
— Gdzie te mchy? — pyta panienka ciekawie.
— Na drzewach.
Istotnie, na czarnych pniach starych drzew kwitną od strony północnej mchy wszystkiemi odcieniami żywej zieleni. Jest to zieleń piękna, zwycięska, radosna.
— Widzisz? Mchy! — mówi emeryt — Nikt na nie nigdy nie zważa, a jednak one są najodważniejsze. Potężne drzewa jeszcze się boją zimy, a one już zakwitły i robią wiosnę.
Po nabożeństwie pan Piekarski zjada wraz z córeczką śniadanie w ciepłej kancelarji zakładowej. Jedna — druga filiżaneczka prawdziwej kawki — przysmak pana Piekarskiego, rozmowa z Kasieńką.
Emeryt żartuje, ironizuje trochę. Kasieńka ma zmysł i poczucie humoru. Ale dziś jest zamyślona i naraz pyta:
— Tatusiu!
— Co, dziewuszko?
— Czy ten pan Polata długo tu zostanie?
— Pan Polata? — dziwi się ojciec — A cóż ci na tem zależy? Ani go znasz, ani co...
— Właśnie! A chciałabym go poznać.
W panu Piekarskim serce zabiło mocno, bardzo mocno.
— Poco ci to? — pyta uprzejmie, zaniepokojony i strwożony.
— Widzisz, chciałabym, żeby mnie nauczył, jak się pisze filmy. Tem można wcale nieźle czasem zarobić.
— Filmy! — przeraził się ojciec — A „matema“? Geometrja? Łacina?
— Tatusiu! Trzeba raz zacząć myśleć współcześnie!
— Proszę ja kogo!
— Naturalnie! Matematyczką ani geometrą nie będę, więc tem nic nie zarobię, po łacinie też pisać nie będę. To nie w duchu czasu! A dobrym filmem zarobić można, bo ich wciąż będzie potrzeba... Tylko trzeba je umieć pisać... Nie mógłbyś wymyślić sposobu, żeby mnie jakoś z tym panem zaznajomić?
Pan Piekarski dobrą chwilę myślał i zastanawiał się, wreszcie — przyrzekł.
Nie mógł się obronić „duchowi czasu“.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.