Rajski ptak (Bandrowski)/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Rajski ptak
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

„Pod Złotą Gwiazdą“ zastał pan Piekarski Polatę wplątanego w jakąś dysputę ze Staszkiem Jeleniem, przyczem młody wieszcz miał minę skwaszoną i mocno niewyraźną, zaś Jeleń najwyraźniej triumfował.
— Nie jest możliwe — mówił Jeleń — aby pan był w sprawach politycznych obojętny lub, jako człowiek inteligentny, tak nic się na polityce nie znał, jak pan mówi. Nie jest możliwe, aby pan nie wiedział, co się dzieje, i aby pan o tem nie miał swego zdania.
— Zlituj się, człowieku, czego ty ode mnie chcesz? — jęczał poeta — Ja polityków żadnych nie znam, z nikim o polityce nie mówię, nic nie wiem.
— Nie chce pan powiedzieć! — ostro stwierdził Staszek — Nieraz mówiłem z panem — wykręca się pan, więcej nic. My pytamy, bo szukamy za prawdą, a pan ją zna, ale trzymie dla siebie i nie mówi nic! —
— Słuchaj pan, panie Piekarski! — mówił Polata do emeryta, przywitawszy się z nim — Może pan mnie wysłucha, skoro Jeleń nie chce. Jestem młodym pisarzem, majątku żadnego nie mam, potrzebuję poparcia — ulgowego pasportu zagranicznego, posady, zapomogi, stypendjum. Nie chcę być ministrem ani premjerem gabinetu, chcę mieć spokój, potrzebny mi do pracy artystycznej.
— Ale komu będzie potrzebna ta pańska praca literacka czy artystyczna, jeśli pan nie jest ani prawy ani lewy? Kto to będzie czytał?
— Ktoś może się znajdzie. Nie sami politycy są na świecie. Prócz tego — jestem stypendystą. Nie dostałbym stypendjum, gdybym nie miał dobrej opinji, gdzie należy... Czegóż pan chcesz, co mam robić? Rządzą silni, a silni mają zawsze rację... Co ja tu mam do gadania — nawet gdybym się na polityce rozumiał... Tak, widzi pan... nietylko literaci, ale większość... jest zależna... nie może nic...
— Poeta! — roześmiał się Jeleń.
— Pozwól no pan! — bronił się Polata — Jestem poglądów bardzo liberalnych, ale równocześnie jestem katolikiem. Tak, artysta postępowy nawskroś — jakżebym mógł inaczej! — kocham równocześnie katolicyzm. Tak, kocham! Lecz nie mógłbym nienawidzić Turka za to, że on mahometanin, ani Hindusa dlatego, że to buddysta!
— Co mi Turcy czy Hindusi! — wzruszył ramionami Jeleń — Mówimy o sprawach polskich! W Polsce są Żydzi, którzy nas źrą.
— Słuchaj pan, panie Jeleń! — błagalnie mówił Polata — Znam mnóstwo plotek politycznych. Nie interesuję się tem, ale nie mogłem w Warszawie nie słyszeć. Nie wiem, czy to rzeczy sprawdzone, czy prawdziwe... Zacznę wam opowiadać a różnych niegodziwościach, nie wiem, pomogę czy zaszkodzę... — Więc jakże mogę?
— Nie każdy musi się zajmować polityką, panie Jeleń! — rzekł pojednawczo pan Piekarski — Zresztą pan Polata jest jeszcze młody, ma czas...
— Panu łatwo! — irytował się Polata — Pan może sobie pozwolić na prostolinijność... Ja — nie! Inteligent musi być więcej skomplikowany!
Staszek Jeleń pomyślał, zrozumiał, że nie wypada mu wprawiać literata w kłopotliwe położenie, więc znowu — uśmiechnął się tylko, poczem, odczekawszy grzecznie chwilę i powiedziawszy parę zdawkowych frazesów, wyszedł.
— Widziałem dziś pańską córeczkę! — rzekł po jego wyjściu Polata do emeryta.
— Gdzie? — zapytał stary, sięgając po woreczek z tytoniem i z bibułkami.
— W omnibusie. Byłem w Poznaniu porozumieć się z tym Robiszem... Cóżto za śliczna panienka!
Pan Piekarski milczał.
— Nie dla komplimentu to panu mówię! — smutnym głosem ciągnął poeta — I nie dla samego stwierdzenia faktu, lecz — dla sprawiedliwości...
— Cóż tu — sprawiedliwość?
— Widzi pan... Piękno jest jakby potwierdzeniem dobroci... Niewątpliwie, dobro jest na swój sposób zawsze piękne...
Milczeli obaj dłuższą chwilę.
— Śliczna panienka! — powtórzył Polata w zadumie — Taka śliczna, że aż żal się robi...
— I czegożto? — ocknął się emeryt.
— Siebie samego! Bo każdy z nas... mógł być piękny... a czy nim jest?
— Jest się nad czem zastanowić! — odpowiedział pan Piekarski po namyśle — Widzi pan, z tem pytaniem związane są trzy inne. Mianowicie: Jakim się człowiek narodził, to jest — czem był, czem mógł być — i czem — został.
Wzdrygnęli się, bo nagle dał się słyszeć niski, basowy pomruk.
— Ach, pan Brat! — zwrócił się w jego stronę emeryt z uśmiechem — Siedzi pan tak cicho, że zapomniałem, że pan tu jest.
— Nie szkodzi — zahuczało głucho od bufetu — Ja nie przeszkadzam.
— Pewnie, że nie! Otóż, gdy człowiek się nad sobą zastanowi — w pewnym wieku — przeważnie, to jest, prawie zawsze spostrzega ze zdziwieniem, czasem z przerażeniem, że wcale nie jest tem, czem mógł był być, ale nawet samemu sobie nie pozostał wierny... Nie rozwinął się, nie rozkwitł, lecz raczej duchowo zsechł się, zmarniał, skapcaniał.
— Święta prawda! — przyznał Polata — Nie jestem jeszcze stary, a już słyszę w sobie nieraz wyraźny, bolesny rozdźwięk.
— To jeszcze mało — rzekł pan Piekarski — bo w zgodzie z sobą są przeważnie pierwotniaki po lasach, a także, nie ubliżając nikomu, często zbrodniarze w kryminałach. Popełnił zbrodnię, bo chciał, i nie żałuje, jest z sobą w zgodzie. Zboczenie z drogi do tego, czem mogliśmy być, niesłusznie przypisujemy warunkom zewnętrznym. Takie było życie! — mówimy.
— A może nie? — burknął oberżysta.
— Przypuszczałbym, że raczej nasze własne niedbalstwo i lenistwo. Gdybyśmy zauważyli, że nurt życia znosi nas, gdybyśmy chcieli oprzeć mu się — nie zniósłby nas. Ale myśmy ani jednego, ani drugiego nie chcieli, nie próbowaliśmy, więc — płynęliśmy z wodą, która nas wkońcu wyrzuciła — gdzie chciała.
Pan Piekarski umilkł.
— Dobrze! — rzekł Polata, gdy emeryt nie przerywał milczenia — Ale cóż z tego?
— Otóż to! — westchnął oberżysta.
— To, że jeśli się pan nad tem dobrze zastanowi, może pan jeszcze być piękny. Wogóle — nikomu nie za późno!
Pan Brat zamruczał groźnie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.