Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień sześćdziesiąty pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 61. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY.

Przewidywaliśmy że przygody cygana zmierzały już ku końcowi; z tem większą przeto niecierpliwością oczekiwaliśmy wieczoru i natężyliśmy całą uwagę, gdy cygan tak zaczął mówić:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

Znakomita ksieni Val-Santa, może byłaby nie upadła pod brzemieniem zgryzot, ale naznaczyła sobie ostre pokuty, którym wycieńczone jej usposobienie nie mogło się oprzeć. Widziałem jak gasła powoli i nie mogłem odważyć się na porzucenie jej. Suknia moja zakonna, pozwalała mi o każdej porze wchodzić do klasztoru i pewnego dnia, nieszczęśliwa Manuela, na mojem łonie wyzionęła ducha. Książe Soriente, dziedzic księżniczki, znajdował się podówczas w Val-Santa. Pan ten postępował ze mną nader otwarcie. «Znam — rzekł do mnie — stosunki jakie miałeś ze stronnictwem austryackiem, do którego sam także należałem. Jeżeli kiedykolwiek będziesz potrzebował jakiej usługi, proszę cię racz mnie nie pomijać. Będę to sobie uważał za łaskę. Co do otwartych związków z tobą, pojmujesz że bez niepotrzebnego narażenia nas obu, żadnym sposobem nie mogę w nie wchodzić.»
Książe Soriente miał słuszność. Byłem jedną ze straconych placówek stronnictwa. Wystawiono mnie naprzód aby mnie potem wedle upodobania opuścić. Zostawał mi jeszcze majątek znaczny i łatwy do przeniesienia, cały bowiem znajdował się w rękach braci Moro. Chciałem wyjechać do Rzymu albo do Anglji, ale gdy szło o powzięcie stanowczego zamiaru nie mogłem nic przedsięwziąść. Wzdrygałem się na samą myśl wrócenia do świata. Pogarda do stosunków towarzyskich stała się pod pewnym względem chorobą mego umysłu.
Uzeda widząc że wahałem się niewiedząc co począć, namówił mnie do wejścia w służbę szeika Gomelezów. «Cóż to za służba — zapytałem — niesprzeciwiaż się ona w niczem spokojności mojej ojczyzny?»
«W niczem — odpowiedział. — Maurowie kryjący się w tych górach, przygotowują rewolucyę w islamizmie; polityka i fanatyzm, niemi powodują. Do dopięcia celu mają niezmierne środki. Niektóre najznakomitsze rodziny hiszpańskie, dla własnej korzyści weszły z niemi w stosunki. Inkwizycya ciągnie z nich znaczne pieniądze i pozwala na to w głębi ziemi, czego by nie ścierpiała na powierzchni. Nareszcie Don Juanie, wierzaj mi, zakosztuj życia jakie prowadzimy w naszych dolinach.»
Znudzony światem, postanowiłem pójść za radą Uzedy. Cyganie muzułmańscy i pogańscy przyjęli mnie jako człowieka przeznaczonego na ich naczelnika i poprzysięgli mi niezmienne posłuszeństwo. Do cyganek jednak należało ostatecznie wpłynąć na moje postanowienie. Dwie zwłaszcza nader mi wpadły w oko, jedna nazywała się Quitta, druga Zitta. Obie były zachwycające i nie wiedziałem którą mam wybrać. Spostrzegły moją niepewność i wydźwignęły mnie z kłopotu mówiąc: że wielożeństwo jest u nich dozwolonem i że niepotrzeba było żadnego obrzędu religijnego do uświęcenia związku małżeńskiego.
Wyznaję ze wstydem że uwiodła mnie ta występna rozpusta. Niestety, jeden jest tylko sposób utrzymania się na drodze cnoty; należy unikać wszelkich ścieżek których ona zupełnie nie oświeca. Jeżeli człowiek ukrywa swoje nazwisko, uczynki lub zamiary, nie długo będzie musiał taić się z całem swojem życiem. Związek mój z księżniczką w tem tylko był nagannym, że musiałem go ukrywać i wszystkie tajemnice mego życia stały się koniecznem jego następstwem. Niewinniejszy urok zatrzymywał mnie w tych dolinach, to jest życia jakie w nich prowadzono. Ten widokrąg niebios zawsze rozpięty nad naszemi głowami, świeżość jaskiń i lasów, woń powietrza, kryształy wód, kwiaty wyrastające niemal za każdym naszym krokiem, nareszcie cała natura wystrojona we wszystkie ponęty, przedstawiały się dla uspokojenia mojej duszy znękanej światem i zgiełkliwą jego wrzawą.
Moje małżonki obdarzyły mnie dwoma córkami. Naówczas zacząłem zwracać większą uwagę na głos mego sumienia. Widziałem zgryzoty Manueli, które zaprowadziły ją do grobu. Postanowiłem, że moje córki nie będą ani mahometankami ani pogankami. Wtedy jednak nie należało ich opuszczać, niebyło więc nad czem namyślać się, pozostałem w służbie Gomelezów. Powierzono mi nader ważne sprawy i niezmierne summy pieniędzy do rozporządzenia. Byłem bogatym, niczego dla siebie nie żądałem, ale za pozwoleniem mego zwierzchnika ile mogłem, oddawałem się dobroczynności; często udało mi się wybawić ludzi z wielkich nieszczęść.
W ogóle prowadziłem w głębi ziemi życie, jakie rozpocząłem na jej powierzchni. Znowu zostałem agentem dyplomatycznym. Jeździłem kilka razy do Madrytu i odbyłem kilka podróży zewnątrz Hiszpanji. Ten czynny sposób życia, powrócił mi straconą działalność. Coraz więcej do niego się przywiązywałem.
Tymczasem, córki moje podrastały. Za ostatnią moją wycieczką, wziąłem je z sobą do Madrytu. Dwóch szlachetnie urodzonych młodzieńców, potrafiło zjednać sobie ich serca. Rodziny tych panów zostają w związkach z mieszkańcami naszych podziemiów, i nie lękamy się aby rozgadali coby córki moje mogły im powiedzieć o naszych dolinach. Skoro tylko obie wydam za mąż, natychmiast wejdę do jakiego świętego schronienia, gdzie spokojnie będę oczekiwał końcu życia, które chociaż niezupełnie wolnem od błędów, nie mogę jednak nazwać występnem. Chcieliście abym wam opowiedział moje przygody, pragnę abyście teraz nie żałowali waszej ciekawości. —
«Radabym tylko — rzekła Rebeka — dowiedzieć się co się stało z Busquerem?»
«Zaraz ci to opowiem — odparł cygan. — O ćwiczenie w Barcelonie, zraziło go do szpiegostwa, ale ponieważ otrzymał je pod nazwiskiem Robustego, mniemał przeto że w niczem nie mogło zaszkodzić sławie Busquera. Śmiało więc ofiarował swoje usługi kardynałowi Alberoniemu i został pod jego ministerium gmatwaczem podrzędnym, podobnie do swego opiekuna który był znakomitym gmatwaczem.
Następnie, inny awanturnik nazwiskiem Ripeda, rządził Hiszpanią. Pod jego władzą, Busqueros doznał jeszcze kilku pomyślnych dni; ale czas który kładnie tamę najświetniejszym przeznaczeniom, pozbawił Busquera możności używania własnych nóg. Dotknięty paraliżem, kazał się zanosić na plac del Sol i tam jeszcze rozwijał rzadką czynność, zatrzymując przechodzących i o ile możności, mieszając się do ich spraw. Ostatnim razem, widziałem go w Madrycie obok najzabawniejszej w świecie postaci, w której poznałem poetę Augudeza. Wiek pozbawił go wzroku i biedak pocieszał się myślą że Homer był ślepym. Busqueros, opowiadał mu plotki miejskie, Augudez układał je wierszami i niekiedy słuchano go z przyjemnością, chociaż został mu tylko cień dawnych zdolności.»
«Señor Avadoro — zapytałem z kolei — cóż się stało z córką Ondyny?»
«Dowiesz się o tem poźniej, w tej chwili racz zająć się przygotowaniami do twego odjazdu.»
Udaliśmy się w pochód i po długiej podróży przybyliśmy do doliny głęboko wydrążonej i zewsząd opasanej skałami. Gdy rozbito namioty, naczelnik cyganów, przyszedł do mnie i rzekł: «Señor Alfonsie, weź twój kapelusz i szpadę i udaj się za mną.» Postąpiliśmy o sto kroków dalej i przybyliśmy do otworu w skale, przez który ujrzałem długą, ciemną galeryę. «Señor Alfonsie — rzekł do mnie naczelnik — znamy twoją odwagę, wreszcie nie pierwszy raz odbywasz już tę drogę. Wejdź w tę galeryę i tak jak poprzednim razem, zapuść się we wnętrzności ziemi. Żegnam cię, tu już musimy się rozstać.»
Pamiętny pierwszej wycieczki, spokojnie postępowałem przez kilka godzin w ciemności. Nareszcie spostrzegłem światełko i przybyłem do grobowca, gdzie ujrzałem tego samego modlącego się starego derwisza. Na szmer, który wchodząc sprawiłem, derwisz odwrócił się i rzekł: «Witam cię młodzieńcze, z prawdziwą przyjemnością znowu cię tu oglądam. Umiałeś dotrzymać twego słowa względem pewnej części naszej tajemnicy, teraz odkryjemy ci całą i nie prosimy już o milczenie. Tymczasem odpocznij i pokrzep siły.»
Usiadłem na kamieniu, i Derwisz przyniósł mi koszyk w którym znalazłem mięso, chleb i wino. Posiliłem się; wtedy derwisz popchnął jedną ścianę grobowca, obrócił ją na zawiasach i odkrył mi kręcone schodki: «Zejdź tędy — rzekł do mnie — zobaczysz co będziesz miał do czynienia.» Naliczyłem jeszcze blizko tysiąca schodów w ciemności i dostałem się do jaskini oświeconej kilką lampami, spostrzegłem ławkę kamienną, na której leżały uporządkowane dłuta stalowe i młotki z tegoż samego kruszcu. Przed ławką błyskała żyła złota objętości człowieka. Kruszec był ciemno żółty i zdawał się zupełnie czystym. Zrozumiałem czego po mnie żądano. Chciano abym wykuł tyle złota ile tylko będę mógł.
Ująłem dłuto lewą, młotek zaś prawą ręką i w krótkim czasie stałem się dość biegłym górnikiem; ale dłuta się tępiły i często musiałem je odmieniać. Po upływie trzech godzin wykułem więcej złota aniżeli jeden człowiek mógł udźwignąć.
Wtedy spostrzegłem że jaskinia napełniała się wodą, wszedłem na schodki ale woda ciągle się wznosiła, musiałem więc całkiem jaskinię opuścić. Zastałem derwisza który pobłogosławił mnie i pokazał drugie kręcone schodki prowadzące do góry któremi miałem się udać. Zacząłem wstępować i uszedłszy znowu jakie tysiąc kroków, znalazłem się śród okrągłej sali, oświeconej mnóstwem lamp których blask odbijał się w płytach miki i opalu zdobiących ściany.
W głębi sali, wznosił się złoty tron na którym siedział starzec w śnieżnym turbanie na głowie. Poznałem w nim pustelnika z doliny. Moje kuzynki bogato ubrane stały tuż przy nim, kilku derwiszów w białej odzieży z obu stron go otaczało: «Młody Nazarejczyku — rzekł do mnie szeik, — poznajesz we mnie pustelnika który cię przyjmował w dolinie Guad-al-Quiviru, ale zarazem zgadujesz że jestem wielkim szeikiem Gomelezów.
Przypominasz sobie zapewne twoje dwie małżonki, prorok pobłogosławił ich pobożną tkliwość, obie wkrótce zostaną matkami i będą mogły ustalić plemię przeznaczone do powrócenia kalifatu rodzinie Alego. Nie zawiodłeś naszych nadziei, wróciłeś do obozu i najmniejszem słówkiem nie dałeś poznać tego co ci się w naszych podziemiach przytrafiło. Oby Allah spuścił rosę szczęścia na twoją głowę!»
To powiedziawszy, szeik zszedł z tronu i uściskał mnie, kuzynki to samo uczyniły. Odesłano derwiszów, przeszliśmy do drugiej komnaty gdzie w głębi zastawiono wieczerzę. Tam nie było już żadnych uroczystych przemów, żadnych namawiań do mahometanizmu, wesoło przepędziliśmy razem znaczną część nocy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.