Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień dziewiętnasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 19. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ DZIEWIĘTNASTY.

Całe towarzystwo wcześnie zebrało się do jaskini, sam tylko naczelnik nie przybył. Geometra był już zupełnie zdrów, i przekonany że on wydobył mnie z wody, spoglądał na mnie tym zajmującym wzrokiem jakim zwykle patrzymy na tych którym wyświadczyliśmy ważne przysługi. Rebeka uważała ten dziwny stan jego i mocno ją to bawiło. Po skończonem śniadaniu rzekła: «Wiele straciliśmy na nieobecności naczelnika, gdyż umierałam z ciekawości dowiedzenia się jakim sposobem przyjął ofiarę ręki i majątku wicekróla. Wszelako ten oto szlachetny nieznajomy będzie zapewne mógł wynagrodzić naszą stratę, opowiadając nam własne przygody, które muszą być nader zajmującemi. Zdaje się że poświęcał się naukom nie zupełnie dla mnie obcym i bezwątpienia wszystko cokolwiek odnosi się do takiego jak on człowieka, ma prawo do pilnej mojej uwagi.»
«Nie sądzę — odparł nieznajomy — abyś pani miała poświęcać się tymże samym naukom, gdyż kobiety zwykle nie mogą zrozumieć pierwszych ich początków; ponieważ jednak przyjęliście mnie z taką gościnnością, uwiadomienie was zatem o wszystkiem co się mnie tyczy jest moim najświętszym obowiązkiem. Zacznę więc od oznajmienia że nazywam się... że nazywam się...»
«Jakto — rzekła Rebeka — byłżebyś pan do tego stopnia roztargnionym żeby zapomnieć swego własnego nazwiska?»
«Bynajmniej — odpowiedział geometra — z natury mojej wcale nie jestem roztargnionym, ale ojciec mój pewnego dnia przez roztargnienie podpisawszy nazwisko brata zamiast swego, odrazu stracił żonę, majątek i nagrodę za oddane krajowi usługi. Aby więc nie wpaść w podobny błąd wypisałem moje nazwisko na tych oto tabliczkach, i odtąd ile razy mam podpisać się, wiernie je przepisuję.»
«Ale kiedy my żądamy po panu — rzekła Rebeka — abyś nam powiedział nie zaś podpisywał swoje nazwisko.»
«W istocie, masz pani słuszność,» odpowiedział nieznajomy i schowawszy tabliczki do kieszeni, zaczął w te słowa:

HISTORYA GEOMETRY.

Nazywam się Don Pedro Velasquez. Pochodzę ze starożytnej rodziny margrabiów Velasquez którzy, od wynalezienia prochu, wszyscy służyli w artyleryi i byli najbieglejszymi oficerami jakich Hiszpania posiadała w tej broni. Don Ramiro Velasquez, naczelny dowódca artyleryi za Filipa czwartego, wyniesionym został do godności granda przez jego następcę. Don Ramiro miał dwóch synów, obu żonatych. Jakkolwiek starsza linia wyłącznie została przy tytule i majątku, atoli daleka od oddania się próżniactwu dworskich urzędów, ciągle przykładała się do zaszczytnych prac którym winna była swoje wyniesienie, i o ile możności zawsze i wszędzie starała się wspierać linię młodszą.
To trwało aż do Sansza, piątego księcia Velasquez, prawnuka najstarszego syna Don Ramira. Ten zacny mąż, równie jak jego przodkowie, piastował godność naczelnego dowódcy artyleryi, oprócz tego był gubernatorem Galicyi gdzie też zwykle przemieszkiwał. Ożenił się był z córką księcia Alby; małżeństwo to było równie dla niego szczęśliwem jak zaszczytnem dla całego naszego domu. Wszelako nadzieje Don Sansza nie ze wszystkiem się urzeczywistniły. Księżna miała tylko jedną córkę nazwiskiem Blankę. Książe przeznaczył ją za żonę jednemu Velasquezowi z młodszej linji, na którą miała przenieść tytuł i majątek.
Ojciec mój Don Enriquez i brat jego Don Karlos, tylko co byli stracili swego ojca, który w tymże samym stopniu jak książe Velasquez, pochodził od Don Ramira. Na rozkaz księcia sprowadzono obu do jego domu. Mój ojciec miał w ówczas dwanaście lat, stryj zaś jedenaście. Sposoby ich myślenia zupełnie się różniły. Mój ojciec był poważny, zagłębiony w naukach i nadzwyczajnie czuły, podczas gdy brat jego Karlos lekkomyślny, trzpiotowaty, niemógł jednej chwili wysiedzieć przy książce. Don Sanszo poznawszy te odmienne skłonności, postanowił że mój ojciec będzie jego zięciem; żeby zaś serce Blanki nie uczyniło przeciwnego wyboru, wysłał Don Karlosa do Paryża, gdzie ten miał pobierać wychowanie pod okiem hrabiego Hereira, jego krewnego i posła naówczas we Francyi.
Mój ojciec, wybornemi swemi przymiotami, dobrocią serca i niezmordowaną pracą z każdym dniem więcej zyskiwał sobie przychylność księcia, Blanka zaś wiedząc o uczynionym dla niej wyborze coraz goręcej do niego się przywiązywała. Podzielała nawet upodobania młodego kochanka i zdaleka postępowała za nim na drodze nauk. Wyobraźcie sobie młodego człowieka, którego znakomite zdolności ogarniały cały obszar nauk ludzkich, w wieku gdzie inni zaledwie przystępują do pierwszych początków: wyobraźcie sobie następnie tego samego młodego człowieka zakochanego w osobie równego z nim wieku, jaśniejącej niezwykłemi przymiotami umysłu, chciwej zrozumienia go i szczęśliwej z powodzeń które zdawała się z nim podzielać, a wtedy będziecie mieli lekkie pojęcie o szczęściu jakiego mój ojciec kosztował w tej krótkiej epoce swego życia. I dla czegoż Blanka nie miałaby go kochać? Stary książe pysznił się nim, cała prowincya poważała go i niemiał jeszcze dwudziestu lat kiedy sława jego przekroczyła już granice Hiszpanji. Blanka kochała swego narzeczonego nawet miłością własną, Henryk zaś, który tylko dla niej oddychał, kochał ją całem sercem. Dla starego księcia miał prawie równe uczucie jak dla jego córki i często z żalem myślał o nieobecności brata swego Karlosa.
«Droga Blanko — mawiał do swojej kochanki — czyli nie znajdujesz że do zupełnego szczęścia brak nam Karlosa. Mamy tu dość pięknych panien które mogły by go ustalić; wprawdzie jest on lekkomyślnym, rzadko kiedy do mnie pisuje, ale słodka i rozumna kobieta wykształciłaby jego serce. Kochana Blanko, ubóstwiam cię, poważam twego ojca, ale ponieważ natura obdarzyła mnie bratem, dla czegoż przeznaczenie tak długo nas rozdziela?»
Pewnego dnia książe kazał przyzwać do siebie mego ojca i rzekł mu: «Don Henryku, w tej chwili otrzymałem od króla naszego najmiłościwszego pana, list który pragnę ci przeczytać. Oto są jego słowa:
«Mój kuzynie!
Na ostatniej naszej radzie, postanowiliśmy zażądać nowych planów i umocnić niektóre miejsca służące ku obronie naszego królestwa. Widzimy że Europa dzieli się w zdaniach między systemami Vaubana i Cohorna. Racz użyć najbieglejszych oficerów do opracowania tego przedmiotu. Przyszlij nam ich plany, a jeżeli znajdziemy takie które potrafią nas zadowolić, autor będzie miał powierzonem sobie ich wykonanie. Oprócz tego nasza królewska wspaniałość stosownie go wynagrodzi. Teraz polecamy was łasce Stwórcy i zostajemy przychylnym wam
Królem.»
«Cóż więc — rzekł książe — czujeższe w sobie kochany Henryku siłę wejścia w zapasy? Uprzedzam cię że współzawodnikami twymi będą najbieglejsi inżynierowie, nie tylko z Hiszpanji ale z całej Europy.»
Ojciec mój zamyślił się przez chwilę, po czem odpowiedział z pewnością: «Tak jest Mości książe i chociaż wstępuję dopiero w ten zawód, jednak wasza książęca mość może mi zaufać.»
«Dobrze więc — rzekł książe — staraj się wykonać jak będziesz mógł najlepiej, a skoro skończysz twoją pracę, nic już nie opoźni waszego szczęścia. Blanka będzie twoją.»
Możecie domyślić się z jakim zapałem ojciec mój wziął się do pracy. Dnie i noce siedział nad stolikiem, gdy zaś zmęczony umysł gwałtem dopominał się wytchnienia, przepędzał ten czas w towarzystwie Blanki, rozmawiając o swojem przyszłem szczęściu i o roskoszy z jaką uściska za powrotem Karlosa. Tym sposobem cały rok upłynął. Nareszcie poprzysyłano massę planów z różnych stron Hiszpanji i krajów Europy. Wszystkie były opieczętowane i złożone w kancellaryi księcia. Mój ojciec poznał że należało ostatecznie wykończyć swoją pracę i wydoskonalił ją do stopnia, o którym mogę wam tylko dać słabe wyobrażenie. Zaczynał od ustalenia głównych zasad zaczepki i odporu, dowodził w czem Cohorn zgadzał się z temi zasadami, w czem zaś od nich odstępował. Vaubana daleko wyżej stawiał nad Cohornem, wszelako przepowiadał że jeszcze zmieni swój system, jakoż poźniejszy czas potwierdził jego zdanie. Wszystkie te argumenta nie tylko potwierdzała uczona teorya, ale nadto szczegóły miejscowości, obliczenie wydatków i wyrachowania niepojęte nawet dla ludzi najbieglejszych w nauce.
Mój ojciec skończywszy ostatni wiersz swego dzieła, odkrył w niem jeszcze wiele niedokładności których z razu nie dostrzegł, cały więc drżący zaniósł rękopis księciu, który nazajutrz oddał mu go mówiąc: «Kochany synowcze, otrzymałeś pierwszeństwo, natychmiast przeszlę twoje plany, ty zaś myśl tylko o twojem weselu które się wkrótce odbędzie.»
Mój ojciec padł do nóg księcia i rzekł: «Jaśnie Oświecony książe, racz pozwolić przyjechać memu bratu, szczęście moje bowiem nie będzie zupełnem jeżeli go nie uściskam po tak długiem rozłączeniu.»
Książe zmarszczył brwi i odpowiedział: «Przewiduję że Karlos będzie nam suszył głowy wychwalaniami wspaniałości dworu Ludwika XIV., ale ponieważ prosisz mnie o to, poślę więc po niego
Mój ojciec ucałował ręce księcia i poszedł do swojej narzeczonej. Odtąd niezajmował się więcej geometryą i miłość zapełniała wszystkie chwile jego życia i władze jego duszy.
Tymczasem król, obstając mocno przy swoim zamiarze rozkazał, aby przeczytano i zgłębiono wszystkie plany. Praca mego ojca jednomyślnie została przyjętą. Niebawem ojciec mój otrzymał list od ministra, w którym ten wyrażał mu najwyższe zadowolenie i z polecenia króla zapytywał jakimby sposobem pragnął być wynagrodzonym. W innym liście do księcia, minister dawał mu do zrozumienia, że młody człowiek zapewne mógłby otrzymać stopień pierwszego pułkownika artyleryi gdyby go zażądał.
Mój ojciec zaniósł list księciu który mu nawzajem swój przeczytał, wszelako oświadczył że nie ośmieli się nigdy przyjąć stopnia na który, według jego mniemania, dotąd nie zasłużył i błagał księcia aby w jego imieniu chciał odpowiedzieć ministrowi.
Książe odmówił mu: «Do ciebie — rzekł — minister pisał i ty powinieneś mu odpowiedzieć; bezwątpienia minister ma w tem swoje przyczyny, ponieważ zaś w liście do mnie pisanym nazywa cię młodym człowiekiem, zapewne młodość twoja zajęła króla, któremu chce przedstawić własnoręczny list młodzieńca pełnego nadziei. Wreszcie potrafimy już napisać ten list bez wielkiej zarozumiałości.»
To mówiąc książe, siadł do stolika i zaczął pisać w te słowa:
«JWPanie!
Zadowolenie JKMości oświadczone mi przez JWPana jest nagrodą wystarczającą dla każdego dobrze urodzonego kastylczyka. Jednakowoż ośmielony Jego dobrocią, poważam się upraszać JKMość o potwierdzenie mego małżeństwa z Blanką Velasquez, dziedziczką majątków i tytułów naszego domu.
Takowa zmiana stanu w niczem nieosłabi mojej gorliwości w służeniu krajowi i monarsze. Zbyt będę szczęśliwym jeżeli kiedyś przez moją pracę, potrafię sobie zasłużyć na godność pierwszego pułkownika artyleryi, którą wielu moich przodków z zaszczytem piastowało.
JWPana etc.»
Mój ojciec podziękował księciu za trud jaki sobie zadał w napisaniu listu, poszedł do siebie, przepisał go słowo w słowo, ale w chwili gdy miał go podpisywać usłyszał głos wołający na podwórzu: «Don Karlos przyjechał! Don Karlos przyjechał!»
«Kto? mój brat? gdzie jest? niech go uściskam!»
«Racz dokończyć listu Don Henryku,» rzekł mu goniec który miał natychmiast wyjeżdżać do ministra. Mój ojciec przepełniony radością z przybycia brata i naglony przez gońca zamiast, Don Henryk, podpisał, Don Karlos Velasquez, zapieczętował list i pobiegł przywitać się z bratem.
W istocie obaj bracia czule się uściskali, ale Don Karlos odskakując w tył, zaczął śmiać się na całe gardło i rzekł: «Kochany Henryku, podobny jesteś jak dwie krople wody do Scaramoucha w komedyi włoskiej. Kryza twoja obejmuje ci podbródek jak miska dogolenia brody, pomimo to kocham cię zawsze; a teraz chodźmy do starego poczciwca.»
Weszli razem do starego księcia którego Karlos mało nie udusił w swych uściskach, według panującego w ówczas zwyczaju na dworze francuzkim. Poczem rzekł do niego: «Drogi wuju, tłusty wasz ambassador dał mi list do ciebie ale postarałem się zgubić go u mego łaziennika. Wreszcie mniejsza o to, Grammont, Roquelaure i wszyscy starzy serdecznie cię całują.»
«Ależ mój drogi synowcze — przerwał książe — ja nieznam żadnego z tych panów.»
«Tem gorzej dla ciebie — mówił dalej Karlos — są to bardzo przyjemni ludzie; ale gdzież jest moja przyszła bratowa, musiała od tego czasu szalenie wypięknieć?»
W tej chwili weszła Blanka. Don Karlos zbliżył się do niej poufale i rzekł: «Boska moja bratowa, zwyczaje nasze paryskie pozwalają nam całować piękne kobiety,» i to mówiąc pocałował ją w twarz z wielkiem podziwieniem Don Henryka, który widywał Blankę otoczoną zawsze orszakiem jej kobiet i nie ośmielił się nigdy pocałować ją w rękę.
Karlos powiedział jeszcze tysiąc niedorzecznych rzeczy, które szczerze zmartwiły Don Henryka i zgrozą przejęły starego księcia. Nareszcie stryj rzekł mu surowo: «Idź i przebierz się z twoich podróżnych sukni; tego wieczora mamy u nas bal. Pamiętaj, że co za górami uważają za grzeczność, to u nas uchodzi za zuchwalstwo.»
«Drogi stryju — odpowiedział Karlos wcale nie zmieszany — ubiorę się w nowy strój który Ludwik XIV. wymyślił dla swoich dworzan, a wtedy przekonasz się jak monarcha ten wielkim jest w każdym kroku. Zamawiam moją piękną kuzynkę do Sarabandy; jestto taniec hiszpański ale zobaczycie jak Francuzi go wydoskonalili.» Po tych słowach Don Karlos wyszedł nucąc jakąś aryę Lullego. Brat jego, mocno zmartwiony tą lekkomyślnością, chciał uniewinnić go przed księciem i Blanką, ale napróżno gdyż stary książe był już zbyt przeciw niemu uprzedzonym, Blanka zaś nie brała mu tego za złe.
Gdy bal się rozpoczął, Blanka ukazała się wystrojona nie po hiszpańsku ale z francuzka. Zdziwiło to wszystkich, chociaż utrzymywała że dziad jej ambassador przysłał jej to suknię przez Don Karlosa. Wszelako tłumaczenie to niezadowoliło nikogo i podziwienie było ogólnem.
Don Karlos długo kazał na siebie czekać, nareszcie wszedł wystrojony wedle zwyczaju przyjętego na dworze Ludwika XIV. Miał na sobie niebieski kaftan cały haftowany srebrem, szarfę i wypustki z również ozdobionego białego atłasu, gors i mankiety z koronek brabanckich, nakoniec niezmiernej wielkości jasną perukę. Strój ten, wspaniały sam przez się jeszcze świetniejszym się wydawał pośród biednych ubiorów jakie ostatni nasi królowie z domu Austryackiego zaprowadzili w Hiszpanji. Nie noszono już nawet kryzy, która cokolwiek przynajmniej dodawała mu wdzięku i zastąpiono ją prostym kołnierzem jakiego dziś używają alguazilowie i prawnicy. W istocie, jak to trafnie powiedział Don Karlos, ubiór ten zupełnie przypominał Scaramoucha.
Nasz trzpiot odróżniający się od młodzieży hiszpańskiej swoim strojem, jeszcze więcej odznaczył się sposobem jakim wszedł na bal. Zamiast głębokiego ukłonu, lub uczynienia komu jakiejkolwiek grzeczności, z przeciwnego końcu sali zaczął krzyczeć na muzykantów: «Hola, łotry! uciszcie się!... jeżeli mi będziecie co innego grać jak moją sarabandę, potłukę wam skrzypce na uszach.» Następnie porozdawał nuty które z sobą był przywiózł, poszedł po Blankę i wyprowadził ją na środek sali gdzie mieli razem tańcować. Mój ojciec przyznaje, że Don Karlos nieporównanie tańcował, Blanka zaś z natury nader zgrabna, przewyższyła się tym razem. Po skończeniu sarabandy, wszystkie damy powstały aby powinszować Blance wdzięku z jakim ją tańczyła. Wszelako chociaż do niej niby stosowały te grzeczności, przecież ukradkiem spoglądały na Karlosa jak gdyby chciały mu dać poznać, że on był jedynym przedmiotem ich uwielbienia. Blanka pojęła doskonale ukrytą myśl i tajemne hołdy kobiet podniosły w jej oczach zasługę młodego człowieka.
Przez cały czas balu, Karlos na chwilę nie opuścił Blanki, a skoro brat jego przybliżał się do nich, mówił mu: «Henryku, mój przyjacielu, idź rozwiązać jakie zadanie algebraiczne, będziesz miał dość czasu nudzić Blankę jak zostaniesz jej mężem.» Blanka niepowstrzymanym śmiechem podniecała te zuchwalstwa i biedny Don Henryk cały zmieszany odchodził.
Gdy dano znak do wieczerzy, Karlos podał rękę Blance i zasiadł z nią na najwyższym rogu stołu. Książe zmarszczył brwi, ale Don Henryk uprosił go aby przebaczył na ten raz bratu.
Podczas wieczerzy Don Karlos opowiadał towarzystwu uroczystości wyprawiane przez Ludwika XIV., nadewszystko zaś balet pod tytułem: «Olimp Miłości» gdzie sam monarcha grał rolę słońca, po czem dodał: że pamiętał ją wybornie i że Blanka byłaby zachwycającą w roli Diany. Rozdał więc wszystkim role i zanim wstano od stołu balet Ludwika XIV. był już zupełnie ułożony. Don Henryk opuścił bal; Blanka nie postrzegła nawet jego nieobecności. Nazajutrz z rana mój ojciec poszedł odwiedzić Blankę i zastał ją powtarzającą z Karlosem scenę nowego baletu. Tak upłynęły trzy tygodnie. Książe stawał się coraz kwaśniejszym, Henryk tłumił swoją boleść, Karlos zaś wygadywał niestworzone rzeczy które damy z towarzystwa uważały za wyrocznie.
Paryż i balety Ludwika XIV. tak dalece zawróciły głowę Blance, że niewiedziała co się koło niej działo.
Pewnego dnia, przy obiedzie, książe otrzymał depesze z dworu. Był to list od ministra zawarty w tych słowach:
«Jaśnie Oświecony Książe!
JKMość najmiłościwszy nasz pan zgadza się na małżeństwo córki Waszej z Don Karlosem Velasquez, nadto potwierdza mu tytuł granda i mianuje pierwszym pułkownikiem artyleryi.

Najniższy sługa etc.»

«Co to ma znaczyć?» zawołał książe w największym gniewie.
«Co w tym liście porabia imię Karlosa, wtedy gdy ja Henrykowi przeznaczyłem Blankę za żonę?»
Mój ojciec prosił księcia aby raczył ciepliwie go wysłuchać i rzekł: «Niewiem, mości książe jakim sposobem imię Karlosa w tym liście wcisnęło się zamiast mego, ale jestem pewny że brat mój wcale do tego nie należał. Ostatecznie nikt tu nie jest winnym i znać zmiana ta nazwiska jest prostym wypadkiem wyroków Opatrzności. W istocie, sam książe zapewne raczyłeś już spostrzedz że Blanka niema ku mnie żadnej skłonności i że przeciwnie wcale nie jest obojętną dla Karlosa. Niechże więc jej ręka, osoba, tytuły i majątek jemu się dostaną. Ja zrzekam się wszystkich moich praw.»
Książe obrócił się do córki i rzekł: «Blanko! Blanko! miałażbyś być istotnie tak lekkomyślną i zdradliwą?» Blanka rozpłakała się, zemdlała i nakoniec wyznała swoją miłość dla Karlosa.
Książe w rozpaczy rzekł do mego ojca: «Drogi Henryku, jeżeli brat twój wydarł ci kochankę, nie może jednak pozbawić cię godności pierwszego pułkownika artyleryi, do której przyłączę pewną część mego majątku.»
«Przebacz książe — odrzekł Don Henryk — ale majątek twój w całości należy do twojej córki, co zaś do godności pierwszego pułkownika, król słusznie uczynił oddając ją memu bratu, gdyż ja w teraźniejszym stanie umysłu nie jestem zdolny piastować ani tego ani innego stopnia. Pozwól książe ażebym oddalił się w jakie święte schronienie, u stóp ołtarzy ukoił moją boleść i ofiarował ją temu, który tyle za nas wycierpiał.»
Mój ojciec opuścił dom księcia, wstąpił do klasztoru Kamedułów gdzie przywdział habit nowicyusza. Don Karlos pojął Blankę, wesele jednak odbyło się bez żadnej świetności. Sam książe nie był na niem obecnym. Blanka wtrąciwszy w rozpacz swego ojca, martwiła się nieszczęściami jakich była powodem; Karlos nawet, pomimo zwykłej lekkomyślności, zmieszany był tym powszechnym smutkiem.
Wkrótce książe zapadł na podagrę która podchodziła mu do piersi i czując że niewiele mu powstaje chwil do życia, posłał do Kamedułów i żądał raz jeszcze widzieć kochanego swego Henryka. Alwarez marszałek książęcego domu przybył do klasztoru i wypełnił dane mu polecenie. Kameduły, stosownie do reguły zabraniającej im mówić, nie odpowiedzieli ani słowa, ale zaprowadzili go do celi Henryka. Alwarez zastał go leżącego na słomie, okrytego łachmanami i przez pół ciała przykutego łańcuchem do ściany.
Mój ojciec poznał Alwareza i rzekł: «Przyjacielu Alwarze, jak ci się podoba sarabanda którą tańczyłem wczoraj. Sam Ludwik XIV. był z niej zadowolony, szkoda tylko że muzykanci niegodziwie grali. A Blanka co mówi o tem?... Blanka! Blanka! nieszczęśliwy, odpowiadaj!...»
Tu ojciec mój wstrząsnął łańcuchami, zaczął gryźć sobie ręce i wpadł w niepomiarkowany napad szaleństwa. Alwarez wyszedł zalewając się łzami i opowiedział księciu smutny widok jaki się jego oczom przedstawił.
Nazajutrz podagra weszła księciu w żołądek i zwątpiono o jego życiu. Na chwilę przed śmiercią obrócił się do córki i rzekł: «Blanko! Blanko! Henryk wkrótce się zemną złączy. Przebaczamy ci — bądź szczęśliwą.» Ostatnie te jego słowa wpoiły się w duszę Blanki i zaprawiły ją trucizną wyrzutów. Niebawem, wpadła w głęboką melancholią.
Młody książe niczego nieszczędził dla rozweselenia swojej małżonki, ale nie mogąc nic wskórać zostawił ją jej smutkowi, sprowadził z Paryża sławną zalotnicę, nazwiskiem Lajardin, po czem Blanka oddaliła się do klasztoru. Stopień pierwszego pułkownika artyleryi niebył dla niego stosownym; przez jakiś czas starał się go sprawować, ale nie mogąc zaszczytnie pełnić obowiązków, posłał królowi swoją dymissyą i prosił go o jaki urząd przy dworze. Król ustanowił go wielkim szatnym koronnym: książe wraz z Lajardin przeniósł się do Madrytu.
Mój ojciec przypędził trzy lata u Kamedułów, podczas których zacni zakonnicy za pomocą najgorliwszych starań i anielskiej cierpliwości przywrócili go nakoniec do zdrowia. Następnie udał się do Madrytu i poszedł do ministra. Wprowadzono go do gabinetu, gdzie dygnitarz odezwał się do niego w te słowa: «Sprawa wasza, Don Henryku, doszła do wiadomości króla który mocno rozgniewał się na mnie za tę pomyłkę; szczęściem posiadałem jeszcze wasz list z podpisem Don Karlosa. Oto go jeszcze mam, racz mi teraz powiedzieć, dla czego nie podpisałeś własnego nazwiska?»
Mój ojciec wziął list, poznał swoje pismo i rzekł: «Przypominam sobie JWPanie, że w chwili gdy podpisywałem ten list doniesiono mi o przybyciu mego brata; radość doznana z tego powodu była zapewne przyczyną mojej pomyłki. Wszelako nie błąd ten winienem oskarżać o moje nieszczęścia. Gdyby nawet patent na pułkownika był wydany na moje nazwisko, niebyłbym w stanie piastować tej godności. Dziś, odzyskałem dawne siły mego umysłu i czuję się zdolnym do pełnienia obowiązków, jakie JKMość w ówczas mi naznaczała.»
«Drogi Henryku — odparł minister — zamiary naszych fortyfikacyi wpadły w wodę, a my na dworze nie zwykliśmy odświeżać zapomnianych rzeczy. Mogę ci jednak ofiarować posadę komendanta Ceuty. W tej chwili mam to tylko miejsce do rozporządzenia. Jeżeli jednak chcesz je przyjąć, musisz odjechać nie widząc się z królem. Wyznaję, że urząd ten nieodpowiada twoim zdolnościom, nadto pojmuję że w twoim wieku przykro jest osiedlać się na opuszczonej afrykańskiej skale.»
«Ta to ostatnia przyczyna — odrzekł mój ojciec — powoduję mną iż upraszam JWPana o udzielenie mi tego miejsca. Spodziewam się, że porzucając Europę, wymknę się losowi który mnie prześladuje; w drugiej części świata stanę się innym człowiekiem i pod wpływem przyjaźniejszych gwiazd odzyskam szczęście i spokój.»
Mój ojciec otrzymawszy nominacyą, zajął się przygotowaniami do podróży, wsiadł na okręt w Algesiras i szczęśliwie wylądował w Ceucie.
Cały przejęty radością, stanął na obcej ziemi z uczuciem, jakiego doświadcza żeglarz gdy staje w porcie po straszliwej burzy.
Nowy komendant, naprzód usiłował dokładnie zbadać swoje obowiązki i wypełnianiu ich gorliwie się poświęcił; co zaś do fortyfikacyi, nad temi nie potrzebował pracować, wyspa bowiem, przez samo swoje położenie, przedstawiała dostateczną obronę przeciw napadom barbarzyńskim. Natomiast wszystkie siły swego umysłu zwrócił ku polepszeniu losu załogi i mieszkańców i pomnożeniu przyjemności ich życia. Sam odrzucił wszelkie materyalne korzyści jakiemi zwykle nie gardził żaden z poprzedzających go dowódców. Cała osada ubóstwiała go też za to postępowanie. Oprócz tego mój ojciec troskliwie opiekował się więźniami stanu powierzonymi jego straży, i często zbaczał z surowej drogi przepisów mu danych, bądź to ułatwiając im przesyłki listów do rodzin, bądź też nastręczając im rozmaite rozrywki.
Gdy wszystko w Ceucie, szło już wedle należytego porządku, mój ojciec znowu wziął się do pracy nad naukami ścisłemi. Dwaj bracia Bernouilly napełniali w ówczas uczony świat odgłosem swych sprzeczek. Mój ojciec powierzchownie z nich żartował, w duszy jednak szczerze był niemi zajęty. Często mieszał się do walki przesyłając bezimienne pisma, które jednemu z dwóch stronnictw dostarczały niespodziewanych posiłków. Gdy wielkie zagadnienie o izo-perimetrach przedstawiono pod roztrząśnienie czterech najznakomitszych europejskich geometrów, mój ojciec przesłał im metody analizy, które można uważać jako arcydzieła wynalazku; ale nikt nie przypuścił żeby autor chciał był zachować incognito, i przypisywano je raz jednemu to znów drugiemu bratu. Mylono się; mój ojciec lubił nauki nie zaś sławę jaką te przynoszą. Doznane nieszczęścia uczyniły go dzikim i bojaźliwym.
Jakób Bernouilly umarł w chwili gdy miał odnieść stanowcze zwycięztwo i plac boju został się przy jego bracie. Mój ojciec widział dobrze jego pomyłkę w uważaniu dwóch tylko pierwiastków w liniach krzywych, wszelako nie chciał przedłużać walki która miotała całym uczonym światem. Tymczasem Mikołaj Bernouilly nie mógł spokojnie usiedzieć, wypowiedział wojnę margrabiemu de l’Hôspital, roszcząc prawo do wszystkich jego odkryć, w kilka zaś lat potem uderzył nawet na Newtona. Przedmiotem tych nowych waśni, była analiza rachunku różniczkowego, którą Leibnitz wynalazł był w tym samym czasie co i Newton i którą Anglicy podnieśli do godności sprawy narodowej.
Tym sposobem mój ojciec przepędził najpiękniejsze lata swego życia na zapatrywaniu się zdaleka na te wielkie walki, w których najznakomitsze ówczesne umysły stawały do boju z bronią tak ostrą, na jaką tylko gienjusz ludzki mógł się zdobyć. Jednakowoż przy zamiłowaniu swojem do nauk ścisłych, wcale nie zaniedbywał innych gałęzi umiejętności. Na skałach Ceuty znajdowało się mnóstwo zwierząt morskich które w naturze swej nader zbliżają się do roślin i stanowią przejście między dwoma temi królestwami. Mój ojciec miał zawsze kilka takowych pozamykanych w słojach i z upodobaniem zapatrywał się na cudowność ich organizmu. Oprócz tego, zebrał znaczną bibliotekę ksiąg łacińskich lub tłumaczonych z łacińskiego do których odwoływał się jako do źródeł historycznych. Uposażył się był w ten zbiór w zamiarze poparcia dowodami wyciągniętemi z faktów, pryncypiów prawdopodobieństw rozwiniętych przez Bernouillego, w jego dziele pod tytułem: «Ars conjectandi.»
Tak mój ojciec żyjąc tylko myślą, przechodząc kolejno z badania do rozmyślania, ciągle nie wychodził prawie od siebie: nadto, za pomocą nieustannego natężania umysłu, zapominał o tej strasznej epoce swego życia w której nieszczęścia przywaliły jego rozum. Czasami jednak serce domagało się swoich praw, co zwykle działo się nad wieczorem, gdy umysł jego był już zmęczonym całodzienną pracą. Wtedy, nieprzyzwyczajony szukać rozrywek za domem, wstępował na swój belweder, spoglądał na morze i widokrąg opierający się zdala na ciemnym pasku brzegów Hiszpanji. Widok ten przypominał mu dni sławy i szczęścia, gdy kochany od rodziny, ubóstwiany od kochanki, poważany od najznakomitszych w kraju mężów, z duszą rozpłomienioną młodzieńczym zapałem, rozjaśnioną światłem dojrzałego wieku, oddychał wszystkiemi uczuciami stanowiącemi roskosz życia i zagłębiał się nad zbadaniem prawd przynoszących zaszczyt umysłowi ludzkiemu. Poźniej wspominał na brata porywającego mu kochankę, majątek, godność i zostawiającego go obłąkanego, na garści słomy. Czasami chwytał za skrzypce i grał nieszczęsną sarabandę, która zjednała Karlosowi serce Blanki. Na głos tej muzyki zalewał się łzami i wtedy dopiero czuł ulgę na sercu. Tak przepędził piętnaście lat.
Pewnego dnia, namiestnik królewski z Ceuty, pragnąc widzieć się z moim ojcem, wszedł do niego nieco poźno i zastał go pogrążonego w zwykłej tęsknocie. Pomyśliwszy przez chwilę, rzekł: «Kochany nasz komendancie, racz posłuchać z uwagą kilku moich słów. Jesteś nieszczęśliwym, cierpisz, nie jest to tajemnicą, wszyscy o tem wiemy i moja córka wie to także. Miała pięć lat gdy przybyłeś do Ceuty, i odtąd nie minął jeden dzień żeby nie słyszała ludzi mówiących o tobie z uwielbieniem, gdyż w istocie jesteś bóstwem opiekuńczem naszej małej osady. Często mówiła do mnie: — Kochany nasz komendant dla tego tak cierpi że nikt nie podziela jego zmartwień.»
«Don Henryku, daj się namówić, przyjdź do nas, to cię więcej rozerwie aniżeli te ciągłe rachowanie wałów morskich.»
Mój ojciec pozwolił zaprowadzić się do Inezy de Ladonza, ożenił się z nią w sześć-miesięcy potem, w dziesięć zaś po ich małżeństwie ja przyszedłem na świat. Gdy słaba moja osoba ujrzała światło słoneczne, mój ojciec wziął mnie na ręce i wznosząc oczy ku niebu, rzekł: «O potęgo posiadająca nieskończoność za wykładnik, ostatni stopniu wszystkich postępów geometrycznych — Boże wielki — o to jeszcze jedno czułe stworzenie rzucone w przestrzeń; jeżeli jednak ma być tak nieszczęśliwem jak jego ojciec, niech raczej dobroć twoja napiętnuje go znakiem odejmowania.» Skończywszy tę modlitwę, mój ojciec uściskał mnie z radością, mówiąc: «Nie — biedne moje dziecię — nie będziesz tak nieszczęśliwem jak twój ojciec; poprzysiągłem na święte Imię Boga, że nigdy nie każę uczyć cię matematyki, ale natomiast wyćwiczysz się w sarabandzie, baletach Ludwika XIV. i wszystkich niedorzecznościach i zuchwalstwach o jakich gdziekolwiek usłyszę.»
Po tych słowach mój ojciec oblał mnie rzewnemi łzami i oddał akuszerce.
Proszę was teraz abyście raczyli uważać na dziwne moje przeznaczenie. Mój ojciec zaprzysięga się że nigdy nie będę uczył się matematyki ale natomiast będę umiał tańcować. Tymczasem stało się zupełnie przeciwnie. Dziś, posiadam głębokie wiadomości w naukach ścisłych, nigdy zaś niemogłem nauczyć się, niemówię sarabandy która dziś już nie jest w zwyczaju, ale żadnego innego tańca. W istocie niepojmuję jakim sposobem można spamiętać figury kontradansa. Żadna z nich nie tworzy się z jednego ogniska ani też podług stale przyjętych zasad, żadna nie może być przedstawioną przez formułę i niemogę sobie wyobrazić jakim sposobem znajdują się ludzie, którzy wszystkie umieją na pamięć. —
Gdy tak Don Pedro Velasquez rozpowiadał nam swoje przygody, naczelnik cyganów wszedł do jaskini i rzekł: że sprawy hordy wymagały śpiesznego wyruszenia w podróż i zapuszczenia się w pasmo Alpuhary.
«Dzięki najwyższemu — odparł kabalista — tym sposobem prędzej jeszcze ujrzymy Żyda wiecznego tułacza; ponieważ zaś niewolno mu odpoczywać, przeto uda się z nami w pochód i tem więcej skorzystamy z jego rozmowy. Widział on bardzo wiele rzeczy, niepodobna zaś jest mieć więcej od niego doświadczenia.»
Następnie naczelnik cyganów obrócił się do Velasqueza i rzekł: «Wy zaś señor — chcecieli pójść z nami lub też wolicie aby wam dodano straż, która przeprowadzi was do najbliższego miasta?»
Velasquez zastanowił się przez chwilę, poczem odpowiedział: «Zostawiłem niektóre ważne papiery obok garści słomy na której onegdaj spoczywałem, wtedy gdy obudziłem się pod szubienicą, gdzie mnie znalazł señor który jest kapitanem w gwardyi wallońskiej. Racz łaskawie posłać do Venta Quemada, jeżeli nie odzyskam moich papierów, niemam po co jechać dalej i muszę powracać do Ceuty. Przez ten czas, jeżeli pozwolisz, mogę podróżować z wami.»
«Wszyscy moi ludzie są na pana rozkazy, — rzekł cygan — natychmiast poślę kilku do Venty, którzy złączą się z nami na pierwszym noclegu.»
Zebrano namioty, ruszyliśmy w pochód i ujechawszy cztery mile roztasowaliśmy się na nocleg na jakimś pustym wierzchołku góry.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.