Przejdź do zawartości

Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień czterdziesty szósty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 46. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ CZTERDZIESTY SZÓSTY.

Mexykanie, którzy dłużej już z nami byli pozostali aniżeli zamierzyli, postanowili nareszcie nas opuścić. Margrabia usiłował namówić naczelnika cyganów aby udał się wraz z niemi do Madrytu i zaczął wieść życie bardziej odpowiednie swemu urodzeniu; ale cygan nie chciał żadnym sposobem przystać, prosił go nawet aby nigdy o nim nie wspominał i szanował tajemnicę którą osłaniał swoje istnienie. Podróżni oświadczyli przyszłemu księciu Velasquezowi cały szacunek jaki mieli dla niego, i uczynili mi zaszczyt żądania mojej przyjaźni.
Odprowadziliśmy ich do końca doliny i długo ścigaliśmy wzrokiem za odjeżdżającymi. Wracając, przyszło mi na myśl że kogoś brakowało w karawanie, przypomniałem sobie dziewczynę znalezioną pod nieszczęsną szubienicą Los-Hermanos, zapytałem więc naczelnika co się z nią stało i czyli w istocie była to znowu jaka nadzwyczajna przygoda, jakie sprawki przeklętych piekielników, którzy tak nam się dali we znaki? Cygan szydersko uśmiechnął się i rzekł: «Tym razem, mylisz się Señor Alfonsie, ale taką jest natura ludzka, raz zasmakowawszy w cudowności chętnie radaby najprościejsze wypadki życia pod nią podciągnąć.»
«Masz słuszność — przerwał Velasquez — do tych pojęć także można zastosować teoryę postępów geometrycznych, których pierwszym wyrazem będzie ciemny zabobonnik, ostatnim zaś alchimista lub astrolog. Między dwoma temi wyrazami, znajdzie się jeszcze wiele miejsca na mnóstwo przesądów ciążących nad ludzkością.»
«Nie mam nic przeciw temu dowodzeniu — rzekłem — ale to wszystko nie wyjaśnia mi jeszcze, kto była nieznajoma dziewczyna?»
«Posyłałem jednego z moich ludzi — odpowiedział cygan — dla dowiedzenia się o niej szczegółów. Doniesiono mi, że była to biedna sierota, która po śmierci kochanka dostała pomięszania zmysłów i nie mając nigdzie przytułku, żyje z dobroczynności podróżnych lub miłosierdzia pasterzów. Zwykle samotnie błądzi po górach i spi tam gdzie ją noc zaskoczy. Zapewne więc tym razem zaszła pod szubienicę Los-Hermanos i nie pojmując okropności miejsca, jak najspokojniej zasnęła. Margrabia zdjęty litością, kazał ją pielęgnować, ale warjatka przyszedłszy do sił, wymknęła się z pod straży i przepadła gdzieś w górach. Dziwi mnie że dotąd nigdzie jej nie spotkaliście. Biedaczka, skończy na tem że zsunie się gdzie ze skały i marnie zginie, chociaż przyznam się, że nie ma co żałować tak nędznego życia. Czasami pasterze rozpaliwszy w nocy ognisko, widzą ją nagle zjawiającą się u ognia. Wtedy Dolorita, tak się bowiem ta nieszczęsna nazywa, siada spokojnie, wpatruje się bystrym wzrokiem w jednego z nich, nagle zarzuca mu ręce na szyję i woła go nazwiskiem zmarłego kochanka. Z początku, uciekali od niej, ale dziś przyzwyczaili się i bezpiecznie dozwalają jej błądzić a nawet podzielają z nią strawę.»
Gdy tak cygan mówił, Velasquez tymczasem jął dowodzić o siłach sobie przeciwległych, pochłaniających jedne drugą, o namiętności która po długiej walce z rozumem, zniszczyła go nareszcie i uzbrojona berłem niedorzeczności, sama rozsiadła się w mózgu. Co do mnie, zdziwiłem się słysząc te słowa cygana, byłem bowiem pewnym że nie zaniedba korzystać z okoliczności i znowu uraczy nas sążnistą historyą. Być może że jedynym powodem skrócenia przygód Dolority, było zjawienie się Żyda wiecznego tułacza, który bystrym krokiem obiegał górę. Kabalista zaczął wymawiać jakieś straszliwe zaklęcia, ale żyd długo na nie niezważał, nareszcie jak gdyby przez grzeczność tylko dla towarzystwa, zbliżył się do nas i rzekł do Uzedy: «Skończone twoje panowanie, straciłeś władzę której okazałeś się niegodnym, straszliwa przyszłość cię oczekuje.» Kabalista roześmiał się na całe gardło, ale snać śmiech nie szedł mu z serca, gdyż prawie błagającym głosem w nieznanym języku zaczął przemawiać do żyda. «Dobrze — odparł Ahaswer — dziś jeszcze, dziś, ostatni raz, już mnie nigdy nie ujrzysz.» — «Mniejsza o to — rzekł Uzeda — zobaczemy co się stanie później, tymczasem stary zuchwalcze, korzystaj z chwili naszej przechadzki i ciągnij dalej twoje opowiadanie. Już my potrafimy się przekonać czyli szeik Tarudantu ma więcej władzy odemnie. Wreszcie znam powody dla których nas unikasz i bądź pewnym że je wszystkim wyjawię.» Nieszczęśliwy włóczęga spojrzał zabójczym wzrokiem na kabalistę, widząc jednak że nie zdoła mu się oprzeć, wszedł wedle zwyczaju między mnie a Velasqueza i po chwili milczenia, tak zaczął mówić:

DALSZY CIĄG HISTORYI ŻYDA WIECZNEGO TUŁACZA.

Wspomniałem wam jak wtedy właśnie, gdy miałem osiągnąć najgorętszy cel moich życzeń, powstała wrzawa w świątyni, jak przypadł do nas jakiś Faryzeusz i nazwał mnie oszustem. Jak się zwykle postępuje w podobnych wypadkach, odpowiedziałem mu że był oszczercą i że jeżeli natychmiast sam się nie wyniesie, każę go moim ludziom za drzwi wyrzucić. «Dość już tego — zawołał Faryzeusz, obracając się do obecnych — niegodziwy ten Saduceusz oszukuje was. Rozsiał fałszywą pogłoskę aby zbogacić się waszym kosztem, korzysta z waszej łatwowierności, ale czas już zedrzeć z niego larwę. Aby wam dowieść prawdy słów moich, ofiaruję każdemu dwa razy większą ilość złota za uncyą srebra.»
Tym sposobem Faryzeusz zyskiwał jeszcze dwadzieścia pięć od sta, ale lud uniesiony chęcią zysku, zaczął tłumnie garnąć się do niego i okrzykiwać go dobroczyńcą miasta, podczas gdy dla mnie nie szczędził najostrzejszych przymówek. Powoli rozjątrzyły się umysły, od słów przyszło do czynnej zwady i w mgnieniu oka, taki hałas powstał w świątyni, że jeden drugiego nie mógł zrozumieć. Widząc że się zanosi na straszną burzę, czemprędzej odesłałem do domu co mogłem srebra i złota, zanim jednak służący zdołali wszystko unieść, lud uniesiony wściekłością rzucił się na stoły i zaczął rozrywać pozostałe pieniądze. Nadaremnie usiłowałem stawić jak najdzielniejszy opór, siła przeciwna była znacznie przemagającą, w jednej chwili świątynia zamieniła się w pole boju. Nie wiem na czem byłoby się skończyło, może nie byłbym żywy wyszedł, krew bowiem lała mi się z głowy, gdy w tem wszedł prorok nazarejski z swymi uczniami. Nigdy nie zapomnę tego groźnego i uroczystego głosu który w jednej chwili uśmierzył wrzawę. Czekaliśmy za kim się odezwie, Faryzeusz był przekonanym że wygra sprawę, ale prorok powstał na oba stronnictwa i zaczął wyrzucać świętokradztwo, bezczeszczenie przybytku Pańskiego i pogardę stwórcy dla dobra djabelskiego. Słowa jego silne wrażenie sprawiły na zgromadzonych, świątynia coraz napełniała się ludem, między którym wielu było zwolenników nowej nauki, obie strony poznały że źle wyjdą na wmieszaniu się trzeciego. W istocie nie myliliśmy się, gdyż okrzyk: «precz z świątyni» dał się słyszeć jak gdyby z jednej piersi. Lud tym razem nie baczył już na własną korzyść, ale uniesiony fanatycznym zapałem, począł wyrzucać stoliki i wypychać nas za drzwi. Znalazłszy się na ulicy, ciżba coraz się zwiększała, ale lud większą zwracał uwagę na proroka niż na nas, korzystając przeto z ogólnego zamieszania, chyłkiem, bocznemi uliczkami dopadłem do domu. Zastałem przy drzwiach służących naszych uciekających z ocalonemi pieniędzmi. Za jednym rzutem oka na worki poznałem, że jakkolwiek spełzły moje nadzieje zysku, straty jednak nie było żadnej. Na tę myśl odetchnąłem.
Sedekias o wszystkiem już wiedział. Sara z niespokojnością wyglądała mego powrotu, widząc mnie skrwawionego zbladła i rzuciła mi się na szyję. Starzec długo spoglądał w milczeniu, trząsł głową jak gdyby szukał jakiejś myśli, nareszcie rzekł: «Przyrzekłem że Sara będzie twoją jeżeli podwoisz powierzone ci pieniądze, cóżeś z niemi uczynił.» «Nie moja wina — odpowiedziałem — jeżeli nieprzewidziany wypadek zniszczył moje zamiary, broniłem twego dobra z narażeniem własnego życia. Możesz obliczyć twoje pieniądze, nic nie straciłeś, owszem są nawet pewne zyski o których wszelako nie warto wspominać w porównaniu z temi jakie nas oczekiwały.» Tu nagle szczęśliwa myśl przyszła mi do głowy, postanowiłem wszystko od razu rzucić na szalę losu i dodałem: «Jeżeli jednak chciałeś aby dzień dzisiejszy był dniem zysku, mogę innym sposobem zapełnić szczerbę.» — «Jakto? — zawołał Sedekias — rozumiem, znowu zapewne jakie przedsięwzięcia które tak udadzą się jak ostatnie.» — «Bynajmniej — odpowiedziałem — sam się przekonasz czyli wartość jaką ci zaofiaruję jest rzeczywistą.» To mówiąc śpiesznie wybiegłem i po chwili wróciłem niosąc moją miedzianą skrzynkę pod pachą. Sedekias bacznie na mnie spoglądał, uśmiech nadziei przeleciał na ustach Sary, ja tymczasem otworzyłem skrzynkę, wyjąłem znajdujące się w niej papiery i rozdarłszy je na połowę, podałem starcowi. Sedekias w jednej chwili poznał o co rzecz chodziła, ścisnął konwulsyjnie papiery w ręku, wyraz niewypowiedzianego gniewu wybiegł mu na lica, powstał, chciał coś mówić ale słowa uwięzły mu w piersiach. Los mój miał się rozstrzygnąć, padłem do nóg starcowi, i zacząłem oblewać rzewnemi łzami.
Na ten widok Sara, uklękła koło mnie i sama nie wiedząc dla czego, cała zapłakana jęła całować dziadka po rękach. Starzec zwiesił głowę na piersi, tysiące uczuć krzyżowało się w jego duszy, w milczeniu darł papiery na drobne kawałki, wreszcie zerwał się i spiesznie wyszedł z izby. Zostaliśmy sami, pogrążeni w najboleśniejszej niepewności, ja przyznam się że straciłem wszelką nadzieję, po tem jednak co zaszło, poznałem że nie powinienem był dłużej zostawać w domu Sedekiasa. Spojrzałem raz ostatni na zapłakaną Sarę i wyszedłem, gdy nagle ujrzałem w przysionku krzątanie się i ciżbę. Zapytałem o przyczynę, odpowiedziano mi z uśmiechem: że ja mniej od kogokolwiek powinienem był czynić podobne zapytania. «Wszakżesz to — dodano — Sedekias wydaje za ciebie swoją wnuczkę i kazał aby czem prędzej pospieszono z przygotowaniami do wesela.» Możecie sobie wyobrazić jak z rozpaczy, od razu przeszedłem do stanu nieopisanego szczęścia. W kilkanaście dni potem, pojąłem Sarę za żonę. Brakowało mi tylko aby przyjaciel uczestniczył w tak świetnej zmianie mego losu; ale Germanus cały porwany nauką proroka nazarejskiego, należał także do tych którzy wyrzucali nas z świątyni; pomimo więc przyjaźni jaką miałem dla niego, musiałem zerwać z nim wszelkie stosunki i odtąd zupełnie straciłem go z oczu.
Po doświadczeniu tylu przeciwności, zdawało mi się że zacznę kosztować spokojnego życia, tem bardziej że odrzekłem się wexlarstwa, które tak niebezpiecznie dało mi się już we znaki. Chciałem żyć z mego majątku, aby jednak czasu nie trawić napróżno, postanowiłem wypożyczać pieniądze. W istocie nie zbywało mi na żądających, ciągnąłem znaczne zyski, Sara z każdym dniem coraz więcej uprzyjemniała mi życie, gdy wtem nagły wypadek, zmienił dotychczasowy stan rzeczy. Ale słońce już zachodzi, zbliża się dla was godzina spoczynku, mnie zaś wzywa potężne zaklęcie, któremu oprzeć się nie mogę. Jakieś dziwne uczucia przejmują moją duszę: miałżeby to być koniec moich cierpień? Żegnam was. —
To mówiąc włóczęga znikł w poblizkim wąwozie. Zdziwiły mnie ostatnie jego słowa, zapytałem o znaczenie ich kabalistę. «Wątpię — odrzekł Uzeda — abyśmy usłyszeli dalszą część przygód żyda. Łotr ten zwykle, ile razy dochodzi do epoki w której za znieważenie proroka skazanym został na wieczną pielgrzymkę, znika i już żadna siła nie potrafi go napowrót przywołać.
Ostatnie jego wyrazy, wcale mnie nie zdziwiły. Od niejakiego czasu sam spostrzegam że włóczęga znacznie się podstarzał, ale przecież do śmierci go to nie doprowadzi, gdyż w takim razie cóżby stało się z waszem podaniem?»
Widząc że kabalista chciał wpaść na drogę uwag, których nie wypadało słuchać prawowiernym katolikom, uciąłem dalszą rozmowę, oddaliłem się od reszty towarzystwa i sam wróciłem do mego namiotu.
Niebawem wszyscy powrócili, nie musieli jednak zaraz udać się na spoczynek, gdyż długo jeszcze słyszałem głos Velasqueza rozwijającego przed Rebeką jakieś matematyczne dowodzenie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.