Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień ósmy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 8. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ ÓSMY.

Ponieważ mam zaszczyt wam opowiadać moje przygody, łatwo więc pojmiecie że nie umarłem od trucizny którą myślałem żem wypił. Odszedłem tylko od przytomności i niewiem jak długo zostawałem w tym stanie. Pamiętam jednak że znowu obudziłem się pod szubienicą los Hermanos, ale tym razem z wielką radością, gdyż przynajmniej byłem pewny żem jeszcze nie umarł. Nadto nie znalazłem się już między dwoma wisielcami, leżałem po lewej ich stronie po prawej zaś spostrzegłem jakiegoś człowieka którego także wziąłem za wisielca gdyż zdawał się bez życia i miał stryczek na szyi. Wkrótce jednak poznałem że spał tylko i rozbudziłem go. Nieznajomy, spojrzawszy na miejsce swego noclegu zaczął śmiać się i rzekł: «Trzeba wyznać że w nauce kabalistyki wydarzają się czasem przykre nieporozumienia. Złe duchy tyle umieją przybierać na się kształtów, że niemożna wiedzieć z kim się ma do czynienia. Wszelako, — dodał — zkądże mi się wziął ten powróz na szyi? w miejscu plecionki z włosów, którą wczoraj jeszcze miałem na sobie.» — Później spostrzegłszy mnie rzekł: — «I pan tutaj?.. pan jeszcze za młodym jesteś na kabalistę, chociaż masz także powróz na szyi.» W istocie przekonałem się że miał słuszność. Przypomniałem sobie że Emina wczoraj zawiesiła mi na szyi plecionkę z włosów swoich i Zibeldy, i sam nie wiedziałem jak sobie tę przemianę tłumaczyć.
Kabalista spoglądał na mnie bystrym wzrokiem i rzekł: «Nie, ty do nas nie należysz, nazywasz się Alfons, twoja matka rodzi się z Gomelezów, jesteś kapitanem w gwardyi wallońskiej, masz wiele odwagi ale mało doświadczenia. Mniejsza o to, trzeba naprzód ztąd się wydostać a potem zobaczymy co z sobą poczniemy.»
Brama parkanu była otwartą, wyszliśmy i znowu ujrzałem przed sobą przeklętą dolinę los Hermanos. Kabalista zapytał mnie, dokąd chciałem się udać? Odpowiedziałem mu że postanowiłem zwrócić się na drogę do Madrytu. «Zgoda, rzekł, ja także idę w tę stronę, ale zacznijmy naprzód od przyjęcia jakiego posiłku.» To mówiąc dobył z kieszeni pozłacaną czarę, słoik napełniony pewnym rodzajem opiatu i flaszkę kryształową w której znajdował się jakiś płyn żółtawy. Wrzucił do czary łyżeczkę opiatu, wlał kilka kropel płynu i kazał mi wszystko razem wypić. Nie dałem sobie tego powtarzać gdyż omdlewałem z czości. W istocie napój był cudownym. Uczułem się tak pokrzepionym że śmiało mogłem przedsięwziąść dalszą drogę, co wprzódy byłoby mi zupełnie niepodobnem.
Słońce wzbiło się już wysoko gdy spostrzegliśmy nieszczęsną gospodę Venta Quemada, kabalista zatrzymał się i rzekł: «Oto jest miejsce w którem tej nocy wyrządzono mi niegodziwą psotę. Trzeba nam jednak wejść do tej przeklętej gospody, zostawiłem tu bowiem niektóre zapasy któremi będziemy mogli się posilić.»
Weszliśmy do opuszczonej Venty i znaleźliśmy w jadalnym pokoju stół zastawiony pasztetem i dwoma butelkami wina. Kabalista zdawał się być przy wybornym apetycie; przykład jego dodał mi odwagi, inaczej bowiem wątpię czy byłbym odważył się ponieść co do ust. Wszystko to co od kilku dni widziałem tak pomieszało moje wyobrażenia, że sam nie wiedziałem co czyniłem i gdyby kto był uwziął się, byłby mógł wprowadzić mnie w wątpliwość o mojem własnem istnieniu.
Po skończonym obiedzie, zaczęliśmy przebiegać komnaty i przybyliśmy do tej w której spałem pierwszego dnia mego wyjazdu z Anduhar. Poznałem moje nieszczęsne posłanie i usiadłszy na niem jąłem rozmyślać nad tem wszystkiem co mi się wydarzyło, szczególniej zaś nad wypadkami doświadczonemi w jaskini. Przypomniałem sobie że Emina uprzedziła mnie żebym nie dawał wiary, gdyby mi co złego o niej mówiono. Właśnie pogrążyłem się w tych myślach, gdy kabalista zwrócił moją uwagę na coś błyszczącego, utkwionego między szparami podłogi. Pojrzałem bliżej i przekonałem się że były to relikwie zabrane mi przez dwie siostry w jaskini. Widziałem jak je wrzucały w rozpadlinę skały a teraz znajdowałem je w szparze podłogi. W istocie zacząłem powątpiewać czym wychodził kiedy z tej przeklętej gospody i czy pustelnik, inkwizytor, bracia Zota nie byli widmami spłodzonemi przez obłęd czarodziejski. Tymczasem za pomocą szpady dobyłem relikwie i zawiesiłem je na szyi.
Kabalista zaczął śmiać się i rzekł: «To jest twoja własność Mości kawalerze. Jeżeli tu noc przepędziłeś, wcale nie dziwię się żeś się obudził pod szubienicą. Mniejsza o to, wychodźmy ztąd, musimy tego jeszcze wieczora stanąć w pustelni.»
Opuściliśmy gospodę i nieuszliśmy jeszcze połowy drogi gdy spotkaliśmy pustelnika który z trudnością wlókł się o kiju. Skoro tylko nas spostrzegł, zawołał: «Ach, mój młody przyjacielu, właśnie szukałem cię, wracaj do mojej pustelni; wyrwij twoją duszę ze szponów szatana, ale tymczasem podaj mi rękę. Nie szczędziłem dla ciebie gorliwych usiłowań.» Wypocząwszy przez chwilę, ruszyliśmy w dalszą drogę, starzec postępował z nami wspierając się raz na jednym to znowu na drugim. Nareszcie przybyliśmy do pustelni.
Zaledwie wszedłem, ujrzałem Paszeka rozciągniętego na środku izby. Zdawał się być na skonaniu, piersiami przynajmniej wydawał to chrapanie jakie rychłą śmierć zapowiada. Chciałem przemówić do niego ale niepoznał mnie; wtedy pustelnik zaczerpnął święconej wody, pokropił nią opętanego i rzekł: «Paszeko, Paszeko, w imieniu twego Odkupiciela, nakazuję ci opowiedzieć co ci się wydarzyło tej nocy.» Paszeko zadrżał, zaryczał straszliwie i tak zaczął mówić:

OPOWIADANIE PASZEKA.

«Mój ojcze, właśnie znajdowałeś się w kaplicy i śpiewałeś litanije, gdy posłyszałem kołatanie do drzwi i beczenie zupełnie podobne do tego jakie wydaje nasza biała koza. Myślałem więc że zapomniałem ją wydoić i poczciwe zwierzę, przyszło mi przypomnieć mój obowiązek. Tem bardziej trwałem w tem przekonaniu że właśnie przed kilkoma dniami wydarzył mi się podobny wypadek. Wyszedłem z chaty i w samej rzeczy ujrzałem naszą białą kozę która obracała się tyłem do mnie, pokazując mi nadęte wymiona. Chciałem ją przytrzymać aby jej oddać żądaną przysługę, ale wymknęła się z moich rąk i co chwila zatrzymując się i uciekając dalej, zaprowadziła mnie na brzeg przepaści tuż obok twojej pustelni.
Przybywszy tam, biała koza nagle przerzuciła się w czarnego kozła; przeląkłem się na widok tej przemiany i chciałem uciekać ku naszemu mieszkaniu, ale czarny kozioł przeciął mi drogę i wspiąwszy się na tylnych nogach, spojrzał na mnie płomiennemi oczyma. Strach ściął mi lodem krew w żyłach.
Natenczas czarny kozioł zaczął bić mnie rogami i zwracać ku przepaści; gdy już mnie tam doprowadził, zatrzymał się na chwilę jakby pragnął cieszyć się widokiem moich męczarń. Nareszcie strącił mnie w przepaść. Myślałem że się rozbiję w proch, ale kozioł przedemną stanął na dnie przepaści i przyjął mnie na grzbiet bez żadnego przypadku.
Tu nowa bojaźń mnie ogarnęła, gdyż zaledwie kozioł poczuł mnie na grzbiecie, wnet dziwnym sposobem zaczął galopować. Jednym skokiem przeskakiwał z góry na górę i przesadzał najgłębsze przepaści, nareszcie otrząsł się i sam niewiem jak znalazłem się w jaskini, gdzie spostrzegłem młodego podróżnego który przed kilkoma dniami nocował w naszej pustelni.
Młodzieniec siedział na łóżku, obok niego zaś siedziały dwie prześliczne dziewczyny ubrane po maurytańsku. Dziewczęta okrywając go pieszczotami, zdjęły mu z szyi relikwie i w tej chwili straciły całą piękność w mych oczach, poznałem w nich bowiem dwóch wisielców z doliny Los-Hermanos. Wszelako młody podróżny, biorąc je zawsze za piękne kobiety, przemawiał do nich najczulszemi wyrazy. Natenczas jeden z wisielców zdjął stryczek z szyi i zaciągnął go na szyję młodzieńca który dziękował mu z niewypowiedzianą wdzięcznością. Co się dalej stało, już nie widziałem, chciałem krzyczeć ale niemogłem wydać żadnego głosu, siedziałem jak skamieniały; gdy wtem północ wybiła i ujrzałem wchodzącego szatana z ognistemi rogami i płomienistym ogonem który kilku djablików niosło za nim.
Szatan w jednej ręce trzymał księgę w drugiej zaś widły. Zbliżył się do podróżnego i zagroził mu śmiercią jeżeli nie przejdzie na wiarę Mahometa. Wtedy widząc duszę chrześcijańską w niebezpieczeństwie, zebrałem wszystkie siły, krzyknąłem i zdaje mi się że młodzieniec mnie usłyszał. Ale w tej samej chwili wisielcy poskoczyli ku mnie i wyciągnęli mnie do drugiej izby gdzie znalazłem tego samego kozła. Jeden wisielec wsiadł na kozła, drugi na mnie i tak znowu zmusili nas obu galopować z niemi przez góry i przepaście. Wisielec który siedział na mnie ściskał mi boki piętami, ale znajdując zapewnie że nie dość szybko biegłem, podjął po drodze dwa skorpiony, przyczepił je do nóg zamiast ostróg i zaczął mi rozdzierać boki z niesłychanem okrucieństwem. Nareszcie przybyliśmy do drzwi pustelni gdzie mnie straszydła porzuciły. Tego poranku mój ojcze znalazłeś mnie bez przytomności, sądziłem że byłem ocalony, ujrzawszy się w twoich objęciach ale jad skorpionów zatruł mi krew. Jad ten pali mi wnętrzności i czuję że nieprzeżyję więcej tych cierpień.» — To mówiąc opętaniec zaryczał straszliwie i umilkł.

Wtedy pustelnik zabrał głos i rzekł: «Słyszałeś synu mój, możeż to być żebyś miał był do czynienia z dwoma szatanami? Pójdź, wyspowiadaj się, wyznaj twoje winy. Miłosierdzie boskie jest bez granic. Nie odpowiadasz?. Byłżebyś już tak dalece zatwardziałym w grzechu?»
Zastanowiwszy się przez chwilę, odpowiedziałem: «Mój ojcze, ten pan opętany widział rzeczy całkiem odmiennie. Jeden z nas bezwątpienia był otumanionym, może nawet i oba źle widzieliśmy. Ale oto masz przed sobą szlachetnego kabalistę, który także nocował w Venta Quemada. Może zechce nam opowiedzieć swoje przygody w których znajdziemy nowe światło co do wypadków jakie nas od kilku dni zajmują.»
«Panie Alfonsie, — przerwał Kabalista — ludzie którzy tak jako ja oddają się tajemniczym naukom nie mogą wypowiedzieć wszystkiego. Postaram się jednak o ile możności zadowolić ciekawość, ale jeżeli pozwolisz nie tego wieczora. Posilmy się wieczerzą i idźmy spać, jutro będziemy przy świeższych umysłach.»
Pustelnik zastawił nam skromną wieczerzę, po której każdy odszedł do siebie. Kabalista utrzymywał że musi przepędzić noc obok opętanego, ja zaś udałem się do kaplicy. Położyłem się na tem samem łożu z mchu na którem już jednę noc przepędziłem, pustelnik życzył mi dobrego snu i uprzedził że dla większej pewności, odchodząc, zamknie drzwi za sobą.
Zostawszy sam, zacząłem rozmyślać nad opowiadaniem Paszeka. Nie było wątpliwości że znajdował się razem ze mną w jaskini, widziałem także jak moje kuzynki poskoczyły do niego i wyciągnęły go do drugiej izby; ale Emina uprzedziła mnie abym nie wierzył gdyby mi co złego o niej i o siostrze mówiono. Wreszcie szatany które opętały Paszeka, mogły obłąkać mu zmysły i otumanić złudzeniami wszelkiego rodzaju. Tym sposobem szukałem różnych środków usprawiedliwienia i zachowania miłości dla moich kuzynek, gdy wtem usłyszałem bijącą północ.... Wkrótce potem usłyszałem kołatanie do drzwi i beczenie kozy. Wziąłem szpadę, poszedłem do drzwi i zawołałem mocnym głosem: «Jeżeliś szatan, staraj się sam otworzyć te drzwi które pustelnik zamknął.» Koza umilkła. Położyłem się i spałem aż do ranka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.