Psychologia tłumu/Księga pierwsza/Rozdział drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Le Bon
Tytuł Psychologia tłumu
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia „Dziennika Polskiego“
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Tłumacz Zygmunt Poznański
Tytuł orygin. Psychologie des foules
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DRUGI.
Uczucia i moralność tłumu.

Po ogólnym przeglądzie głównych cech tłumu, przystąpimy obecnie do bliższego ich zbadania.
Zauważę tu przedewszystkiem, iż wśród specyalnych cech tłumu jest wiele takich, jak np. impulsywność, drażliwość, niezdolność do rozumowania, brak sądu oraz zmysłu krytycznego, przesada w uczuciach i inne, które znajdujemy także u istot stojących na niższym szczeblu ewolucyi: u kobiety, dzikiego i dziecka. Zresztą na analogię tę zwracam uwagę tylko mimochodem, gdyż bliższe jej udowodnienie wykraczałoby poza ramy niniejszej pracy i byłoby zbytecznem dla osób, obznajmiomych z psychologią istot pierwotnych, nie przekonałoby zaś tych, którzy jej nie znają.
Przejdziemy teraz po kolei te rozmaite cechy, które można spostrzedz u każdego prawie tłumu.


§. 1. Impulsywność, zmienność i drażliwość
tłumu.

Tłum, jak rzekliśmy przy badaniu jego cech zasadniczych, kieruje się prawie wyłącznie pobudkami nieświadomemi. Czyny jego zależą daleko bardziej od działania rdzenia pacierzowego, aniżeli mózgu. Pod tym względem tłum zbliża się więcej do istot zupełnie pierwotnych. Czyny bowiem mogą być pod względem wykonania doskonałe, ale skoro mózg nimi nie kieruje, osobnik działa całkowicie pod wpływem chwilowej podniety. Tłum także jest igraszką wszystkich podniet zewnętrznych i odbija w sobie bezustanną ich rozmaitość. Jest on niewolnikiem impulsów, które nań działają. Osobnik izolowany może również ulegać tym samym podnietom, które działają na indywidyum w tłumie, ale skoro tylko mózg ostrzeże go, iż nie powinien im się poddać, oprze się on ich wpływowi. W przekładzie na język fizyologii da się to wyrazić następująco: osobnik izolowany ma zdolność panowania nad swymi odruchami, podczas gdy tłum zdolności tej jest pozbawiony.
Te rozmaite impulsa, którym tłum ulega, mogą być, stosownie do podniety, szlachetne lub okrutne, bohaterskie lub małoduszne, ale są zawsze tak imperatywne, że interes osobisty, nawet samozachowawczy, nie jest w stanie ich zwyciężyć.
Ponieważ podniety, które działają na tłum i którym on ulega, bywają najrozmaitsze, tłum jest przeto nadzwyczajnie zmiennym i w jednej chwili z okrutnego i krwiożerczego może się przeobrazić w wysoce szlachetny i idealnie bohaterski. Nic łatwiejszego dla tłumu, jak stać się katem, ale z równą łatwością może on przyjąć palmę męczeństwa. Wszak to z łona tego tłumu płynęły potoki krwi, gdy chodziło o tryumf wiary i nie ma potrzeby sięgać do czasów bohaterskich, aby się przekonać, do czego tłum jest pod tym względem zdolny. W chwili ruchawki tłum nie szczędzi swego żywota, a wszak to zaledwie upłynęło lat kilka, jak pewien jenerał, zdobywszy nagle popularność, z łatwością znalazłby, gdyby był chciał, i sto tysięcy ludzi, gotowych poświęcić życie w jego sprawie.
Niemasz zatem w działaniu tłumu żadnej premedytacyi. Może on przejść stopniowo przez całą gamę uczuć najsprzeczniejszych, ale zawsze będzie pod wpływem podniety chwilowej. Jest on podobny do liści, które uragan podnosi i rozrzuca we wszystkich kierunkach, aby im później znowuż dać upaść na ziemię. Badając w dalszym ciągu niniejszej pracy tłum rewolucyjny, przytoczymy kilka przykładów zmienności jego uczuć.
Ta zmienność tłumu niezmiernie utrudnia rządzenie nim, zwłaszcza gdy część władzy publicznej znajduje się w jego ręku. Gdyby wymagania i potrzeby życia codziennego nie tworzyły pewnego niewidzialnego regulatora stosunków, demokracye nie mogłyby zgoła istnieć. Ale dążąc do pewnego celu z zapamiętałością, tłum nie dąży doń długo i wytrwale. Wytrwałość jest tłumom równie obcą, jak myśl.
Tłum jest nietylko impulsywnym i zmiennym, ale, jak dziki, nie przypuszcza on, aby coś mogło stanąć na drodze między jego pożądaniami a ich urzeczywistnieniem. Liczebność zaś tłumu, wpajając weń poczucie niezwyciężonej siły, jeszcze go w tem mniemaniu utwierdza. Dla jednostki w tłumie niemasz nic niemożebnego. Izolowany osobnik czuje dobrze, iż sam nie potrafiłby podpalić pałacu, zrabować magazynów, a gdyby mu przyszła pokusa, łatwo zdoła jej się oprzeć. Ale z chwilą, gdy osobnik ten stanowi cząstkę tłumu, wstępuje weń świadomość tej potęgi, jaką daje masa i trzeba mu tylko nasunąć myśl o mordzie lub rabunku, a podda się jej natychmiast i z gwałtownością zniweczy każdą nieprzewidzianą przeszkodę. Gdyby organizm ludzki mógł znajdować się w stanie bezustannej wściekłości, to możnaby powiedzieć, że normalny stan tłumu rozdrażnionego to — wściekłość.
W drażliwości tłumu, w jego impulsywności i zmienności, jak również we wszystkich owych uczuciach pospolitych, które zbadamy niżej, występują zawsze zasadnicze cechy rasowe, stanowiące ów stały grunt, z którego wyrastają wszystkie nasze uczucia. Każdy tłum jest drażliwy i impulsywny, ale stopień natężenia tych uczuć bywa rozmaity.
Uderzającą jest naprzykład pod tym względem różnica między tłumem łacińskiego pochodzenia, a tłumem anglosaskim. Wypadki z najnowszej naszej historyi rzucają na to zjawisko żywe światło. Dwadzieścia pięć lat temu ogłoszenie zwykłego telegramu z wiadomością o przypuszczalnej obeldze, wyrządzonej francuskiemu ambasadorowi, doprowadziło do wściekłego wybuchu, którego natychmiastowem następstwem była straszliwa wojna. Tak samo w kilka lat później depesza o nieznacznej porażce pod Langsonem znowu spowodowała wybuch, za którym ministerstwo musiało podać się do dymisyi. W tym samym czasie daleko cięższe klęski, które pod Chartumem dotknęły ekspedycyę angielską, wywołały w Anglii wrażenie bardzo słabe i wcale nie zagroziły egzystencyi rządu. Tłum ma wszędzie usposobienie kobiece, ale najbardziej kobiecym jest tłum romański.
Kto u niego szuka popularności i uznania, wznieść się może bardzo wysoko i bardzo szybko, ale zawsze iść będzie brzegiem Tarpejskiej skały, z której z pewnością strąconym zostanie pewnego dnia w przepaść.



§. 2. Suggestywność i łatwowierność tłumu.

W naszej definicyi tłumu zwróciliśmy uwagę na to, iż jedną z ogólnych jego cech jest nadzwyczajna łatwość, z jaką ulega on suggestyi, wskazując zarazem, jak zaraźliwą jest ta suggestya w każdem zbiorowisku ludzkiem. Tłumaczy nam to, w jaki sposób uczucia w tłumie mogą tak raptownie iść w pewnym oznaczonym kierunku.
Tłum bowiem znajduje się po największej części w stanie pewnej wyczekującej uwagi, która znakomicie ułatwia suggestyę. Pierwsza lepsza sformułowana suggestya, która się zjawia, jak zaraza udziela się wszystkim umysłom i nadaje im pewien kierunek, a następnie, jak u wszystkich istot zasuggestyonowanych, pewna idea, owładnąwszy umysłem, usiłuje wcielić się w czyn. Czy chodzi o podpalenie pałacu, czy o akt poświęcenia — to nie stanowi różnicy, wszystkiemu tłum poddaje się z jednakową łatwością. Wszystko tu zależy od natury podniety, nie zaś, jak u istoty izolowanej, od stosunku zachodzącego między poddanym czynem a refeksyą rozsądku, która może być przeciwstawiona urzeczywistnieniu tego czynu.
To też, błądząc ciągle po manowcach nieświadomości, ulegając łatwo wszelkiej suggestyi, obdarzony tą gwałtownością uczuć, która jest właściwą istotom nie mającym obrony w działaniu rozsądku, pozbawiony wszelkiego ducha krytycznego, tłum musi być nadzwyczaj łatwowiernym. Niemasz dlań nic nieprawdopodobnego i to nam wyjaśnia ową łatwość, z jaką wśród niego powstają i szerzą się legendy i opowieści najbardziej fantastyczne.[1]
Ale ta nadzwyczajna łatwowierność tłumu nie tłumaczy jeszcze w zupełności, jak powstają legendy, krążące bez żadnej przeszkody wśród tłumu. Gra tu bowiem również rolę owo nadzwyczajne przekręcanie faktów, którego dokonywa wyobraźnia zgromadzonego tłumu. Najzwyklejszy wypadek w oczach tłumu doznaje zaraz przeobrażenia. Tłum bowiem myśli w sposób obrazowy, a jeden wywołany obraz natychmiast wywołuje u niego cały szereg innych, nie mających żadnego logicznego związku z pierwszym. Zrozumiemy łatwo ten fakt, przypominając sobie owe dziwaczne skojarzenia idei, które u nas niekiedy wywołuje jedna jakaś myśl lub jeden obraz.
Rozum może nam wykazać brak związku w tych skojarzeniach, ale tłum tego bynajmniej nie widzi i bez ceremonii przeistacza rzeczywistość, dodając do niej twory swej wyobraźni. Tłum bowiem łączy w jedno fakt a subjektywne i objektywne, nadając byt realny takim tworom swej wyobraźni, które po największej części mają tylko bardzo oddalony związek ze spostrzeżonym faktem.
Zdawałoby się, iż skoro osobniki, składające tłum, mają temperament najrozmaitszy, to i wypadki, które odbywają się przed oczyma tego tłumu powinnyby być przekształcane w sposób wielce różnorodny. Ale tak bynajmniej nie jest. Zaraźliwość wpływa na to, iż przekształcanie to odbywa się u wszystkich osobników w sposób jednakowy.
Pierwsze przekształcenie, dokonane przez jednego z członków zbiorowiska, staje się jądrem zaraźliwej suggestyi. Św. Jerzy, zanim ukazał się na murach Jerozolimy oczom wszystkich krzyżowców, z pewnością został dostrzeżony przez jednego tylko z wojowników, a drogą suggestyi i zarazy cud, obwieszczony przez niego, znalazł natychmiast wiarę u wszystkich.
Takim bywa zawsze mechanizm owych tak częstych w historyi zbiorowych halucynacyi, które zdają się mieć wszystkie klasyczne cechy wiarogodności, są bowiem stwierdzone przez świadectwo tysięcy osób.
Tego, co powiedziałem wyżej, nie może osłabić uwaga, iż uzdolnienie umysłowe osób, wchodzących w skład tłumu, bywa rozmaite, gdyż fakt ten jest w danym wypadku bez znaczenia. Zarówno nieuk, jak i uczony z chwilą, gdy wchodzi w skład tłumu, traci wszelką zdolność spostrzegawczą.
Ostatnie twierdzenie może się wydać parodoksalnem. Aby zaś dowieść go w zupełności, musiałbym przytoczyć znaczną liczbę faktów historycznych, co się w ramach niniejszej książki wykonać nie da. Nie chcąc jednak rzucać poglądów nieudowodnionych, dam kilka przykładów, tak na oślep wybranych z tysiąca innych, któreby można tutaj przytoczyć.
Następujący przykład jest jednym z najbardziej typowych, gdyż należy do liczby halucynacyi zbiorowych, szerzących się w tłumie, złożonym z najróżnorodniejszych osobników, zarówno nieuków, jak i ludzi bardzo wykształconych. Opowiada go mimochodem oficer marynarki Julian Félix w swem dziele o prądach morskich, a został on w swoim czasie powtórzony w Revue Scientifique.
Fregata La Belle-Poule krążyła po morzu, szukając korwety Le Berceau, którą zgubiła podczas gwałtownej burzy. Wtem w biały dzień, i to w dzień słoneczny, z wieży sygnalizują ukazanie się jakiegoś statku w niebezpieczeństwie. Cała załoga zwraca oczy na wskazany punkt, a wszyscy oficerowie i majtkowie dostrzegają wyraźnie tratwę pełną ludzi, ciągnioną przez łodzie, na których powiewają sygnały alarmowe. Była to jednak tylko zbiorowa halucynacya. Admirał Desfossés rozkazał spuścić szalupę na ratunek rozbitkom. Wysłani majtkowie i marynarze, zbliżając się do rzeczonej tratwy widzieli, „jak masa ludzi poruszała się, wyciągała do nich ręce, słyszeli głuchy i niewyraźny zgiełk.“ Zbliżywszy się do rzekomej tratwy, ujrzano po prostu kilka gałęzi pokrytych liśćmi, porwanych przez morze z pobliskiego wybrzeża. Wobec takiej namacalnej oczywistości złudzenie pierzchło.
Na powyższym przykładzie widzimy zupełnie jasno ów mechanizm halucynacyi kolektywnej, o którym mówiliśmy wyżej. Z jednej strony tłum w stanie wyczekującej uwagi, z drugiej suggestya, wywołana przez sygnał z wieży, dający znać o jakimś statku na morzu w niebezpieczeństwie, suggestya, która w zaraźliwy sposób opanowywa wszystkich obecnych majtków i oficerów.
Nawet w nielicznym stosunkowo tłumie zdolność prawidłowego spostrzegania już zanika, a rzeczywiste fakta zastąpione zostają przez halucynacye, nie mające z tamtymi żadnego związku. Gdy się zgromadzi kilkanaście osób, już tworzą one tłum i chociażby to byli wybitni uczeni, to jednak wobec faktów nie wchodzących w zakres ich specyalności, nabierają oni cech prawdziwego tłumu, a ich zdolność spostrzegawcza i zmysł krytyczny natychmiast znikają. W Annales de Sciences psychiques znajdujemy sprawozdanie z doświadczeń Davey’a, bystrego psychologa, a w niem ciekawy przykład, który zasługuje na powtórzenie tutaj. Davey zaprosił grono poważnych badaczów, wśród których znajdował się jeden z najwybitniejszych uczonych angielskich, Wallace, i pozwoliwszy im uprzednio zbadać wszystkie sprzęty w sali i opieczętować je wedle swego uznania, wykonał przed nimi cały szereg klasycznych produkcyi spirytystycznych, a mianowicie: materyalizacyę duchów, pisanie na tabliczkach łupkowych i t. d. Otrzymawszy następnie od tych szanownych uczonych pisemne poświadczenie, iż te obserwowane przez nich zjawiska mogły się odbyć tylko pod wpływem czynników nadnaturalnych, Davey wykazał im, iż stali się ofiarą bardzo zwyczajnego podstępu. „W badaniach Davey’a, pisze autor wspomnianego sprawozdania, najciekawszą stroną jest nie kunsztowność jego fortelów, ale to w najwyższym stopniu nieudolne spostrzeganie zjawisk, którego dowód dali wszyscy niewtajemniczeni. Świadkowie mogą zatem często i pozytywnie twierdzić o czemś, będąc zupełnie w błędzie, ale w rezultacie, jeżeli się spostrzeżenia owe uważa za dokładne, to opisywane zjawiska nie dadzą się wytłumaczyć jako kuglarstwo. Sposób postępowania, wymyślony przez Davey’a, był tak prosty, iż dziwić się należy, jak odważył się on go użyć; ale Davey posiadał taką władzę nad duszą tłumu, iż mógł w zgromadzonych po prostu wmówić, że widzą to, czego nie widzieli.“ Jestto zatem zawsze władza hypnotyzera nad zahypnotyzowanym. Ale gdy się widzi, jak ta władza kieruje umysłami wyższymi, uprzedzonymi przecież sceptycznie, wówczas dopiero pojąć można, do jakiego stopnia łatwo jest omamić tłum zwykły.
Analogicznych przykładów mógłbym przytoczyć bez liku. W chwili, gdy to piszę, dzienniki przepełnione są wiadomościami o dwóch dziewczątkach, wydobytych z Sekwany. Dzieci te zostały odrazu poznane w sposób jak najbardziej stanowczy przez jaki tuzin osób. Wszystkie świadectwa były tak zgodne, że ani cień wątpliwości nie powstał w umyśle sędziego śledczego, który też spisał akt zejścia. Ale w chwili, gdy już miano przystąpić do pogrzebu, czysty przypadek wykrył, iż mniemane ofiary żyją i mają z owemi dziewczętami tylko bardzo odległe podobieństwo. Jak w wielu poprzednich przykładach, tak samo i tu, twierdzenie jednego człowieka, ofiary złudzenia, wystarczyło dla zasuggestyonowania całego szeregu osób.
W podobnych wypadkach punktem wyjścia suggestyi jest zawsze złudzenie, wywołane u pewnego indywidyum przez nieokreślone jakieś reminiscencye, złudzenie, które zaraźliwie, za pomocą podania tej pierwotnej illuzyi za fakt, zaszczepia się innym osobnikom. Jeżeli pierwszy obserwator jest bardzo wraźliwym, to wystarcza często, aby trup, który mu się wydaje znajomym, posiadał — po za wszelkiem rzeczywistem podobieństwem — jakąkolwiek właściwość, dajmy na to, bliznę lub jakąś część ubrania, które mogłyby wywołać myśl o innej osobie. Ta wywołana myśl może się wówczas stać jądrem pewnej krystalizacyi, która w zupełności opanowywa jego pole widzenia i paraliżuje działanie jego zmysłu krytycznego. Obserwator przestaje wówczas widzieć sam przedmiot, a widzi tylko obraz, wywołany w jego umyśle. Tak się tłumaczą owe błędne rozpoznawania trupów dzieci przez ich własne matki jak n. p. w następującym wypadku, wprawdzie sięgającym już lat dawniejszych, ale świeżo przypomnianym przez dzienniki. Widać na nim dokładnie owe dwa szeregi suggestyi, których mechanizm opisałem wyżej.
„Trup jakiegoś dziecka został poznany przez inne dziecko, które się omyliło i od tej pomyłki rozpoczął się szereg błędnych twierdzeń.
„I oto ujrzeliśmy rzecz nadzwyczajną. W dzień po rozpoznaniu trupa przez ucznia, jakaś kobieta krzyknęła: „Ach, Boże, wszak to moje dziecko!“
„Wprowadzają matkę do trupiarni, ona bada ubranie trupa, konstatuje na jego czole bliznę. „Tak to mój biedny syn, którego straciłam w lipcu. Skradziono mi go i zabito!“
„Kobieta owa, nazwiskiem Chavandret, była dozorczynią domu na ulicy du Four. Sprowadzono jej szwagra, który bez wahania rzekł: „Tak, to biedny Filibert.“ Wielu mieszkańców z tej samej ulicy poznało Filiberta Chavandret w dziecku z La Villette, nie mówiąc już o nauczycielu szkolnym, dla którego stanowczą wskazówką był medal, znaleziony na trupie.
Otóż wszyscy byli w błędzie: i sąsiedzi, i szwagier, i nauczyciel, i matka. W sześć tygodni później stwierdzono tożsamość trupa. Było to dziecko z Bordeaux, zabite w tem mieście i w dyliżansie przywiezione do Paryża.[2]
Zauważyć należy, że tak błędnie rozpoznają najczęściej kobiety i dzieci, t. j. właśnie istoty najbardziej wrażliwe i z tego możemy sądzić, jaką wartość w oczach sądu mieć mogą takie świadectwa. Zwłaszcza z zeznań dzieci nie powinienby sąd nigdy korzystać. A tymczasem wszyscy sędziowie zawsze wojują utartym komunałem, że wiek dziecięcy nie zna kłamstwa. Gdyby jednak wykształcenie psychologiczne naszego stanu sędziowskiego było mniej powierzchowne, wówczas wiedzianoby, że właśnie w tym wieku kłamie się zawsze. Kłamstwo to, niewątpliwie, nieświadome, ale zawsze jest ono kłamstwem. Lepiej byłoby zdać wyrok zupełnie na łaskę ślepego trafu, aniżeli opierać go, jak to częstokroć bywa, na świadectwie dziecka.
Wracając do spostrzeżeń, czynionych przez tłum, przychodzimy do wniosku, że spostrzeżenia zbiorowe są najbłędniejsze ze wszystkich i że najczęściej są one złudzeniem pewnego osobnika, który drogą zarazy zasuggestyonował innych. Mógłbym tu do nieskończoności mnożyć przykłady, dowodzące, że należy z jak największą nieufnością przyjmować świadectwa tłumu. Tysiące ludzi brało dwadzieścia pięć lat temu udział w słynnej szarży kawaleryi pod Sedanem, a jednak, wobec najsprzeczniejszych zeznań naocznych świadków, niepodobna ustalić, kto szarżą tą dowodził. Jenerał angielski Wolseley dowiódł w świeżej swej pracy, że co do najważniejszych szczegółów bitwy pod Waterloo byliśmy dotychczas w błędzie, i to co do faktów, na które mieliśmy świadectwo setek osób.[3]
Fakta powyższe dowodzą, jaką wartość mają świadectwa tłumacza. Traktaty logiki zaliczają jednomyślne zeznania świadków do kategoryi najpewniejszych dowodów rzeczywistości danego faktu. Ale psychologia tłumu przekonywa nas, że pod tym względem należałoby traktaty owe poddać gruntownej rewizyi. Fakta bowiem, zaobserwowane przez największą liczbę osób, należą właśnie do najwątpliwszych. Jeżeli fakt został równocześnie skonstatowany przez tysiące świadków, to po największej części możemy stwierdzić, że fakt realny zupełnie się różni od tego, co o nim powiada przyjęta wersya.
Z powyższego wynika jasno, że wszelkie dzieła historyczne należy uważać za twory czystej imaginacyi. Są to opowieści fantastyczne o faktach źle obserwowanych, którym towarzyszą komentarze późniejszej daty. Lepiej miesić wapno, niż tracić czas bezużytecznie na pisanie podobnych rzeczy. Gdyby wieki ubiegłe nie pozostawiły nam swych utworów literackich, artystycznych i swych pomników, nie wiedzielibyśmy o przeszłości nic realnego. Jest rzeczą bardzo prawdopodobną, że w tem, co nam wiadomo o życiu wielkich ludzi, którzy odegrali tak doniosłą rolę w dziejach ludzkości, o życiu Herkulesa, Buddhy, Napoleona lub Mahometa, niemasz ani źdźbła prawdy. Zresztą, co prawda, ich rzeczywiste życie mało nas obchodzi. Nas interesują wielcy ludzie w tej postaci, jaką im nadały legendy, krążące wśród ludzi i ci to właśnie legendarni bohaterowie, a bynajmniej nie bohaterowie realni, utkwili we wraźliwej duszy tłumu.
Ale legendy, nawet wówczas, gdy je utrwalono na kartach ksiąg, nie są, niestety, niewzruszone. Wyobraźnia tłumu wciąż je przerabia, stosownie do wymagań danej epoki, a zwłaszcza stosownie do skłonności danej rasy. Od krwiożerczego Jehowy biblijnego daleko jest do Boga miłości św. Teresy, a Buddha, czczony w Chinach, nie ma żadnych rysów podobieństwa z tym, którego wielbią w Indyach.
Aby legenda o pewnym bohaterze została przeistoczoną przez wyobraźnię tłumu, na to nie potrzeba zresztą stuleci. Zmiana taka dokonywa się niekiedy w ciągu kilkudziesięciu lat. Za naszych czasów legenda o jednym z największych bohaterów historycznych przekształciła się kilka razy w ciągu mniej niż pięćdziesięciu lat. Za Burbonów Napoleon stał się jakąś osobistością idyliczną, filantropem i liberałem, przyjacielem maluczkich, którzy, jak głosili poeci, przez długie wieki przechowają o nim pamięć pod strzechą. W trzydzieści lat później dobroduszny bohater stał się krwiożerczym despotą, który, przywłaszczywszy sobie władzę i tłumiąc wolność, wyłącznie dla zadowolenia swej ambicyi wyprowadził na rzeź trzy miliony ludzi. Za naszych czasów widzimy, jak legenda doznaje nowego przeobrażenia. Po upływie kilkudziesięciu wieków, przyszli uczeni, mając do czynienia z tak sprzecznemi opowieściami, zwątpią może o samem istnieniu tego bohatera tak, jak niekiedy wątpią, czy istniał kiedykolwiek Buddha i uważać go będą za jakiś myt słoneczny albo nowe przeobrażenie legendy o Herkulesie. Zresztą wątpliwości rozwiąże im zapewne łatwo większa znajomość psychologii tłumów, która ich pouczy, że historya może uwieczniać tylko myty.



§. 3. Przesada i prostota uczuć tłumu.

Jakiekolwiek będą uczucia, które tłum objawia, dobre czy złe, mają one jednak zawsze podwójną cechę: są bardzo proste i zarazem bardzo przesadne. Osobnik w tłumie zbliża się pod tym względem, jak pod wielu innymi, do istot pierwotnych. Umysł jego, nie rozumiejący się na odcieniach, ujmuje tylko całość rzeczy i nie zna stadyów przejściowych. W tłumie wzmacnia przesadę uczuć ta jeszcze okoliczność, że każde objawione uczucie, szerząc się bardzo szybko drogą zarazy i suggestyi, znajduje powszechne uznanie i to znacznie potęguje jego siłę.
Wskutek prostoty i przesady swych uczuć tłum nie zna ani wątpliwości, ani niepewności. Z jednej ostateczności przerzuca się on, jak kobieta, w drugą. Rzucone podejrzenie staje się dlań natychmiast prawie niepodlegającym dyskusyi pewnikiem, a lekka antypatya lub nagana, które u indywiduum pojedyńczego nie wywołałyby dalszych następstw, u osobnika w tłumie wnet przekształcają się w okrutną nienawiść.
Gwałtowność uczuć u tłumu, zwłaszcza różnorodnego, spotęgowaną bywa jeszcze przez brak odpowiedzialności. Ta pewność bezkarności, pewność rosnąca wraz z liczebnością tłumu, oraz poczucie chwilowej wielkiej potęgi, którą zawdzięcza on tej właśnie liczebności, wszystko to umożliwia powstanie w tłumie takich uczuć i czynów, które dla osobnika izolowanego są zupełnie niemożliwe. W tłumie — głupiec, nieuk i zazdrośnik nie czują wcale swej nicości i bezsilności, owszem mają oni tu świadomość pewnej brutalnej siły, przelotnej wprawdzie, ale olbrzymiej.
Przesadzie tej ulegają w tłumie często, niestety, uczucia złe, owe przez atawizm przekazane szczątki instynktów człowieka pierwotnego, które osobnik izolowany i mający poczucie odpowiedzialności z obawy kary w sobie poskramia. Dlatego to tłum jest tak skłonny do najgorszych wybryków.
Nie znaczy to jednak, iżby tłum, umiejętnie sugestyonowany, nie był zdolen do bohaterstwa, poświęcenia i cnót najpiękniejszych i nawet w stopniu wyższym, niż osobnik pojedyńczy. Do kwestyi tej wrócimy, zresztą, wkrótce badając moralność tłumu.
Przesadny w swych uczuciach, tłum jest też wrażliwy tylko na uczucia afektowane. Mowca, który pragnie porwać tłum, musi wprost nadużywać gwałtownych zwrotów. Przesada, kategoryczne twierdzenia, powtarzanie jednego i tego samego a przytem zupełne unikanie dowodów logicznych, — oto sposoby dowodzenia, dobrze znane trybunom, występującym na zgromadzeniach ludowych.
Tłum żąda takiej samej przesady i w uczuciach swych bohaterów. Ich zalety i cnoty powinny zawsze być upiększone. — Zauważono bardzo słusznie, że w teatrze tłum od bohaterów sztuki wymaga takich cnót, takiego męstwa i moralności, jakich w życiu nigdy nie napotykamy,
Mówi się, i słusznie, o specyalnej optyce teatralnej a przepisy jej nie mają po największej części nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i logiką. Umiejętność przemawiania do tłumów jest niewątpliwie kunsztem pośledniejszego gatunku, ale również wymaga specyalnego uzdolnienia. Czytając niektóre sztuki teatralne, niepodobna zrozumieć przyczyn ich powodzenia na scenie. Sami dyrektorowie teatrów, przyjmując te utwory, po największej części niepewni są losów sztuki, gdyż, chcąc je przewidzieć, musieliby oceniać je ze stanowiska tłumu. Gdybyśmy mogli poświęcić tej kwestyi więcej miejsca, z łatwością dałoby się tu wykazać przemożny wpływ rasy. Sztuka teatralna, którą entuzyazmują się tłumy w jednym kraju, gdzieindziej nie ma niekiedy żadnego powodzenia, albo też tylko t. zw. succés d’éstime, niemasz w niej bowiem owych sprężyn, będących w stanie poruszyć inną publiczność.
Nie potrzebuję chyba dodawać, że u tłumu przesada dotyczy tylko uczuć, a w żadnym razie nie inteligencyi. Wykazałem już, że u osobnika, przez to samo, iż znajduje się on w tłumie, natychmiast i znacznie obniża się poziom umysłowy. Skonstatował to również w swych badaniach nad zbrodniczością tłumów Tarde, zarazem uczony i wyższy urzędnik sądowy. Tylko zatem w sferze uczuć tłumy mogą wznieść się bardzo wysoko albo też, przeciwnie, zstąpić bardzo nisko.



§. 4. Nietolerancyjność, samowładność i konserwatyzm
tłumu.

Ponieważ tłum dostępny jest uczuciom wyłącznie prostym przesadnym, przyjmuje on zatem poglądy, idee i wierzenia, które mu suggestyonują, tylko en bloc i uważa je albo za absolutną prawdę, albo też za równie absolutną nieprawdę. Tak się zresztą zawsze rzecz ma z wierzeniami narzuconemi drogą suggestyi, nie zaś zaszczepionemi za pomocą rozumowania. Każdy wie dobrze, jakim brakiem tolerancyi grzeszą wierzenia religijne i jaki wywierają na dusze wpływ despotyczny.
Nie mając nigdy żadnych wątpliwości co do tego, co jest prawdą, a co błędem, a z drugiej strony posiadając żywe poczucie swej siły, tłum z brakiem tolerancyi łączy samowładność. Jednostka może znosić zdanie przeciwne i dyskusyę, tłum nie znosi tego nigdy. Na zgromadzeniach ludowych najlżejsze wystąpienie przeciw tłumowi ze strony mowcy obecni zaraz przyjmują wściekłym krzykiem i gwałtownemi obelgami, za któremi następują wkrótce czynne objawy uczuć i wypędzenie mowcy, jeżeli tylko nastaje na swojem. Tylko obecność przedstawicieli władzy często ratuje od niechybnej śmierci mowców, którzy niezależnością swego zdania narazili się tłumowi.
Samowładność i brak tolerancyi są wspólne wszystkim rodzajom tłumów, ale występują u nich w rozmaitym stopniu. I tu znowuż odgrywa zasadniczą rolę rasa, panując nad wszystkimi poglądami i uczuciami. Samowładność i brak tolerancyi rozwinięte są w wysokim stopniu w szczególności u tłumów romańskich, i to do takiego stopnia, że sprowadziły u nich zupełny zanik owego poczucia niezależności osobistej, tak potężnego u Anglo-Sasów. Tłum romański jest czuły tylko na niezależność zbiorową tej sekty, do której sam należy, a z tą niezależnością całkowicie godzi się u niego dążność do natychmiastowego i gwałtownego narzucenia swych wierzeń wszystkim odszczepieńcom. U ludów romańskich jakobini wszystkich epok, poczynając od św. Inkwizycyi, nie byli nigdy w stanie wznieść się do innego pojęcia wolności.
Samowładność i nietolerancya są dla tłumu uczuciami zupełnie wyraźnemi, które on łatwo pojmuje i z równą łatwością gotów jest przyjąć oraz wprowadzić w życie, z chwilą, gdy mu uczucia te narzucono. Tłum potulnym jest wobec siły i w miernym tylko stopniu okazuje się wrażliwym na dobroć, która jest dlań tylko odmianą słabości. Sympatye tłumu nie były nigdy po stronie władców dobrodusznych, wielbił on raczej tyranów, którzy go z całą bezwzględnością uciskali. Im to wznosi tłum najwyższe pomniki, a jeżeli chętnie depce on nogami upadłego tyrana, czyni to dlatego, że ten ostatni, po utracie władzy, powiększa szeregi słabych, którymi tłum gardzi, gdyż się ich nie boi. Typ bohatera w guście tłumów zawsze wzorowany będzie na Cezarze. Tłumy zachwycać się będą jego pióropuszem, władza jego im imponuje, a miecz lęk w nich budzi.
Zawsze gotowy powstać przeciw władzy słabej, tłum z serwilizmem zgina kark przed władzą silną. Jeżeli zaś siła, którą władza rozporządza będzie zmienną, tłum, poddając się zawsze swym krańcowym uczuciom, kolejno przechodzić będzie od anarchii do niewoli i od tej ostatniej do anarchii.
Zapoznawalibyśmy zupełnie psychologię tłumu, gdybyśmy wierzyli w przewagę u niego instynktów rewolucyjnych. Łudzą nas w tym wypadku jego gwałty, pamiętajmy jednak że te wybuchy buntownicze i niszczycielskie są zawsze bardzo krótkotrwałe. Tłum zanadto rządzi się pobudkami nieświadomemi, zanadto zatem ulega wpływom odwiecznej dziedziczności i wskutek tego musi być krańcowo konserwatywnym. Pozostawiony sobie samemu, rychło nuży się swymi bezładnymi wybrykami i instynktowo idzie w niewolę. Najdumniejsi i najbardziej nieprzejednani jakobini z największą przecież energią popierali Napoleona, gdy ten swą twardą, żelazną ręką niweczył wszelkie swobody i wolności Francyi.
Nie zdając sobie sprawy z tych rdzennie konserwatywnych instynktów mas, trudno zrozumieć historyę, a zwłaszcza historyę rewolucyi ludowych. Masy zmieniają nazwy instytucyi społecznych i aby zmianę tę przeprowadzić, dokonywają nieraz gwałtownych przewrotów, ale istota owych instytucyi pozostaje zawsze niezmienną, jest bowiem wyrazem dziedzicznych potrzeb danej rasy. Zmienność tłumu występuje tylko w rzeczach zupełnie powierzchownych, a zasadniczym jego rysem są instynkty konserwatywne, jak u wszystkich ludzi pierwotnych.
Z prawdziwym fetyszyzmem ubóstwia on tradycyę i posiada głęboki, bezwiedny wstręt do wszelkich nowości, mogących zmienić realne warunki jego bytu. Gdyby demokracya posiadała taką władzę, jaką ma obecnie, w epoce, gdy wynaleziono warsztaty mechaniczne, motory parowe lub koleje żelazne, urzeczywistnienie tych wynalazków byłoby niemożliwe albo też przyszłoby do skutku tylko drogą rewolucyi i bratobójczej walki.
Prawdziwe to szczęście dla postępu i cywilizacyi, że władza mas poczęła się wówczas, gdy wielkie odkrycia w dziedzinie nauki i przemysłu były już dokonane.



§. 5. Moralność tłumu.

Jeżeli moralność pojmować będziemy jako ustawiczne przestrzeganie pewnych norm społecznych oraz ciągłe tłumienie popędów egoistycznych, to jest rzeczą jasną, iż tłum zbyt jest impulsywny i zbyt ruchliwy, aby mógł być moralnym. Ale jeżeli przez moralność rozumieć będziemy nagłe przejawy przymiotów takich, jak: abnegacya, poświęcenie, bezinteresowność, ofiarność, potrzeba sprawiedliwości, to możemy powiedzieć, przeciwnie, iż tłum bywa niekiedy zdolen do czynów moralnych bardzo wzniosłych.
Nieliczni psychologowie, którzy zajmowali się tłumem, badali go ze stanowiska kryminalistyki a spotykając się wskutek tego przeważnie ze zbrodniczymi czynami tłumu, orzekli, iż jego poziom moralny jest bardzo niski.




  1. Osoby, które mieszkały w Paryżu w czasie jego oblężenia przez Niemców widziały wiele przykładów tej łatwowierności tłumu w wypadkach najbardziej nieprawdopodobnych. Mdłe światełko, ukazujące się w oknie piątego piętra jakiegoś domu, brano zaraz za sygnał dany Niemcom, choć dość było chwilki rozwagi, aby zrozumieć, że światła tego niepodobna było wcale dostrzedz na odległości kilku mil.
  2. Éclair z 21 kwietnia 1895.
  3. Wątpię, naprzykład, mocno, czy znamy dokładnie przebieg choćby jednej bitwy? Wiemy, kto był zwycięzcą, a kto zwyciężonym, ale prawdopodobnie, ponad to nic. To, co d’Harcourt, uczestnik i świadek bitwy pod Solferino, opowiada o niej, da się zastosować do wszystkich bitew: „Jenerałowie (opierając się naturalnie, na zeznaniach tysięcy świadków) składają swe urzędowe raporty, oficerowie ordynansowi modyfikują te dokumenta i redagują projekt ostateczny, który szef sztabu jeneralnego z gruntu przerabia. Nareszcie rzecz zostaje przedstawioną marszałkowi, który oświadcza: „Ależ panowie jesteście zupełnie w błędzie,“ redaguje rzecz nanowo i w ten sposób z pierwotnego projektu nic nie pozostaje.“ D’Harcourt przytacza powyższy przykład na dowód, że niepodobna dowiedzieć się prawdy nawet co do wypadków najważniejszych i najlepiej obserwowanych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gustave Le Bon i tłumacza: Zygmunt Poznański.