Przejdź do zawartości

Przyroda i ludzie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wasilij Łokot
Tytuł Humor sowiecki
Pochodzenie Bibljoteka Humoru
Redaktor Julian Tuwim
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edmund Krüger
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


PRZYRODA I LUDZIE

Niezbyt jeszcze dawno w kołach gospodarczych narobił wielkiej wrzawy projekt pewnej organizacji lokalnej o terminowem obliczeniu wszystkich pływających w rzekach i jeziorach SSSR rybek, rybeczek i ryb. W projekcie było powiedziane, że jedynie na podstawie ścisłych danych statystycznych o zamieszkujących wody sowieckie piskorzach, kopczuszkach i puzankach możebny jest pięcioletni perspektywiczny plan socjalistycznego gospodarstwa rybnego w państwie. Cyfry i tylko cyfry, drodzy towarzysze! Socjalizm — to rachunek. Czas, wreszcie, rzucić dowolność i każdemu leszczowi lub uklejowi również określić ich miejsce w perspektywie odradzającego się gospodarstwa SSSR. Ile ich, leszczy, sterletów, tuńczyków, śledzi, sińców, tarani i szemai? Dlaczego pływają one bez kontroli w planowych wodach republiki?... Dlaczego mnożą się dezorganizowanie, ukrywając przed rachunkiem swój przyrost naturalny?... Dlaczego nie ulegają ograniczeniom ich wędrówki wiosenne na tereny wrogie, kapitalistyczne? Gdzie są granice tego bezładu? Gdzie są granice tej gospodarki nienormalnej?
Projekt został odrzucony głównie z powodu, aczkolwiek drobnego, lecz przykrego braku, że auto­rzy nie wskazali sposobu, w jaki można by było obrachować ryby w morzach i rzekach republiki. O wszystkiem pamiętali i powiedzieli — i o przyszłem towarzystwie „Dobroryb”, i o kongresach w Dieppe, i o subsydjach urzędowych dla rybołóstwa w Stanach Zjednoczonych w 1891 r., nic nie przeoczyli, a o tem zapomnieli. Ma się rozumieć, wszystkiego nie spamiętasz, co wy chcecie od człowieka pracującego? Przyczepki, drobiazgi. Według pogłosek, podkreśloną była również i ta okoliczność,że w opracowaniach ankietowych okazało się opuszczonem pytanie, czem się zajmował leszcz przed rewolucją lutową. Zaliczono to jako błąd ideologiczny.
Jednocześnie z projektem obliczania puzanków w wodach republiki, dowiedzieliśmy się niedawno, że specy (specjaliści) z ukraińskiego Narkomziemu (ludowy komisarjat rolnictwa) prowadzą ścisły i szczegółowy rachunek wszystkich złapanych na terytorjum USSR motyli i ciem, a Narkomwnutdieł (komisarjat ludowy spraw wewnętrznych) spiesznie rejestruje, zmobilizowawszy dla tych celów statystycznych cały niższy aparat urzędniczy, każdy fakt zabicia włóczących się psów „jak w polu, tak również i w zaludnionych miejscowościach lub w okolicach tychże”. Pytaniem tem, z jakiej właśnie strony liczba złapanych motylków lub psów, zabitych w polu, ważną jest dla potomności lub z punktu widzenia budowy gospodarki socjalistycznej w naszem państwie — zajęły się obecnie, jak o tem komunikują w prasie, ukraińskie organy kontrolujące. Rejestracja psów została wstrzymaną.
Lecz nie drzemie, jak mówią w scenarjuszach kinematograficznych, zarządzający okręgowym urzędem ziemskim w Złotouście. Ponure zwątpienie zmąciło spokój i pożera uczciwe serce działacza gospodarczego; mój Boże, mój Boże, w innych miejscowościach motylki nawet, i te wzięli pod uwagę, u mnie zaś wciąż ta sama anarchja przedwojenna na polach i w lasach. Poójdziesz w prawo — kaczki w błotach kwaczą, pójdziesz w lewo — wiewiórka skacze, pójdziesz prosto — niedźwiedź przykucnął na polanie. Chaos jakiś pierwotny! Ile ich tu jest, futrem okrytych, pierzastych, drapieżnych i trawożernych?... Bezdomne, niepoliczone, poza planem, w nieporządku włóczą się one po okręgu, bezsensowne, jak człowiek, któremu nie zatroszczono się, ażeby dać w urzędzie ankietę Co powie Narkomziem?...
I Złotoust pewnego pięknego dnia wstrząśnięty został rozporządzeniem o ogólnej rejestracji zajęcy w okręgu. Od zajęcy rozpoczęli, widocznie, jako od chuliganów, pożerających marchew i kapustę w ogrodach średniaków, i najbardziej dla tego w znaczeniu ideologicznem szkodliwych. Chcąc walczyć z wrogiem, należy, jak wiadomo, poznać dokładnie liczbę jego i uzbrojenie. Rozesłane do wszystkich sowietów, rejonowych i wiejskich, okręgu, z powodu rejestracji zajęcy pilne okólniki, zaczynały się od słów:
Ile zajęcy i jakiego rodzaju znajduje się w tym roku na terytorjum powierzonej wam miejscowości?“
Niektórzy z przewodniczących załatwili tę sprawę biurokratycznie, odpisując: a tak, sztuk pięćset, lub, może, półtora tysiąca; zając u nas nieuświadomiony, nie poddaje się, przebywa w trzech sosnach, zupełny antysemita pod względem rachunku. Przewodniczący zaś najbardziej obowiązkowi, zabrawszy rzeczoznawców i psy, uczciwie wyszli gonić i rachować zające w powierzonej im miejscowości. Przy każdym zającu stawiali krzyżyk w książce rządowej. Lecz sprawa ta okazała się wielce skomplikowaną i brzemienną w wiele trudności: wszak pieczęci lub numeru na łbie mu nie postawisz — a jak odróżnić zająca zarejestrowanego od zająca jeszcze nie wniesionego do planowego rachunku? Wypędzili, przypuśćmy, jednego, zarejestrowali, zaliczyli i postawili krzyżyk, — a po dziesięciu minutach z koniczyny, gnany przez psy, stuliwszy uszy, wyskakuje i ginie na skraju lasu inny. Za pozwoleniem, czy rzeczywiście jest to inny? Być może to ten sam, zrobiwszy chytrą pętlicę, mknie w gęstwinę do strwożonej hałasem i szczekaniem zajęczycy?... Rzeczoznawcy twierdzą — ten sam, ma łysinę na łbie i wyliniały ogon. Przewodniczący nie zgadza się: tamten młodziak był i szelmowaty, a ten bardzo poważnie idzie, jak obarczony rodziną. Na wszelki wypadek stawiają krzyżyk, lecz oddzielnie, w rubryce wątpliwych i djabli go wiedzą, wszystkie zające podobne są zdaleka do siebie i wszystkie mają obrzydliwy zwyczaj kluczenia pętlami i zygzakami, zamiast tego, ażeby chodzić po ludzku. Słowem, u uczciwych przewodniczących wyszło tak, że postawiwszy w książce urzędowej jeden krzyż pewny, wszystkie pozostałe krzyże, szarpani zwątpieniami, zaopatrzyli w znaki dręczącego ich zapytania. W wyniku — na powierzonych im terytorjach okazało się... po jednym bezspornym zającu.
Chytra to rzecz — statystyka i planowy rachunek! I jak niedoskonałym jest człowiek w poznaniu i poddaniu swej władzy otaczającej go przyrody.

„Ogoniok”.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Julian Tuwim.