Przykładne dziewczątka/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przykładne dziewczątka |
Podtytuł | Zajmująca powieść dla panienek |
Pochodzenie | Przykładne dziewczątka |
Wydawca | Księgarnia Ch. I. Rosenweina |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Siła” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Orwicz |
Ilustrator | Marian Strojnowski |
Tytuł orygin. | Les Petites filles modeles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cała książka |
Indeks stron |
Pewnego dnia Madzia czesała swą lalusię, Kamilka podawała jej grzebienie, układała sukienki i pantofelki, przestawiała łóżeczka lalek, szafy, komódki, krzesełka i stoliki. Urządzała w ten sposób przenosiny, gdyż „te panie“ czyli lalki zmieniały mieszkanie.
— Zaręczam ci, że lalkom daleko lepiej było na dawnem mieszkaniu — zawołała Madzia — miały tam więcej miejsca na swoje meble.
— To prawda — moja droga — ale im się już tamto sprzykrzyło, a przytem im się zdaje, że w tym mniejszym pokoiku będą miały cieplej — zapewniała Kamusia.
— O, co do tego, to się bardzo mylą — odparła Magdalenka — gdyż będą miały drzwi obok, a łóżeczka tuż przy oknie, które również ciepła im nie doda.
— W takim razie niech pomieszkają tu czas jakiś, a potem poszukamy im lepszego kącika. Czy nie masz nic przeciw temu, moja Madziu?
— Ani trochę — odrzekła młodsza siostrzyczka — szczególniej jeśli tobie to sprawia przyjemność.
Gdy Kamilka ukończyła przeprowadzkę lalek, zaproponowała Magdalence, która ubrała już lalki, aby poszły ze służącą na spacer. Zawołały Elizę, zapytując czy chciałaby się przejść z niemi.
— Bardzo chętnie — odrzekła — w jaką stronę pójść mamy?
— Pójdziemy do gościńca, żeby zobaczyć przejeżdżające powozy — zawołała Kamilka. — Dobrze, Madziu?
— Naturalnie; a jeżeli zobaczymy tam ubogie kobiety z dziećmi, damy im jałmużnę. Wezmę z sobą pięć groszy.
— O tak, masz słuszność siostrzyczko. I ja wezmę moje dziesięć groszy.
To rzekłszy dziewczynki zadowolone pobiegły przodem, służąca szła za niemi. Zatrzymały się przy ogrodzeniu gościńca i oczekując na przejazd podróżnych, zabawiały się rwaniem kwiatów dla zrobienia z nich wieńców swym lalusiom.
— Słyszę turkot powozu! — zawołała Madzia.
— Jak szybko jedzie! Za chwilę go zobaczymy.
— Wydaje mi się, że ktoś przywołuje pomocy. Nie słyszysz, Kamusiu?
— Nie. Słyszę tylko zbliżający się turkot.
Madzia nie omyliła się, gdyż zaledwie Kamilka wymówiła te słowa, najwyraźniej dały się słyszeć przenikliwe krzyki i w chwilę potem dziewczynki i służąca, oniemiałe z przerażenia, ujrzały powóz ciągniony przez rozhukane konie. Jakaś pani i jej zaledwie czteroletnia córeczka krzyczały wniebogłosy, stangret spadł z kozła, powóz przejechał przez jego ciało, konie puszczone samopas pędziły przed siebie, jak szalone, wprost do rowu, oddzielającego szosę od ornego pola.
Powóz wywrócił się i wpadł w rów, konie splątane szarpały się, następnie wylęknione dziewczynki usłyszały jęk straszny, poczem wszystko ucichło. Służąca, opamiętawszy się nieco, podbiegła do nieszczęsnych ofiar wypadku. Kamilka i Magdalenka pośpieszyły za nią ze drżeniem.
Jeden koń leżał w wodzie, drugi miał nogę złamaną i czynił niemożliwe wysiłki, żeby się podnieść z miejsca.
— Sprobuję otworzyć drzwiczki powozu — rzekła Eliza — ale nie zbliżajcie się tutaj, bo gdyby konie szarpnęły, mogłyby was zabić.
W środku powozu ujrzała panią z dzieckiem zakrwawione, bez ruchu.
— O, mój Boże!... — zawołała Eliza — muszą być ciężko ranne lub nieżywe!...
Kamilka i Magdalenka płakały rzewnie. Eliza miała nadzieję, że matka i dziecko zemdlały z przestrachu i starała się oderwać malutką, którą matka przyciskała mocno do piersi.
Z wysiłkiem udało się jej tego dokonać. Dziecko było blade i ociekające krwią. Nie chcąc położyć go na wilgotnej ziemi, zwróciła się do stojących opodal dziewczątek, zapytując, czy będą miały odwagę i siłę zanieść dziecinę aż do ławki, stojącej po drugiej stronie ogrodzenia.
— O tak, Elizo — zawołała Kamilka wzruszona — potrafimy ją zanieść. Biedne maleństwo całe we krwi, ale żyje, jestem pewna, że żyje! Daj je nam! Madziu, pomóż mi, proszę.
— Nie mogę, Kamusiu — odparła Madzia głosem słabym i drżącym. Ta krew, ta biedna matka zabita i to dziecko nieżywe odbierają mi siły potrzebne do pomocy. Nie mogę, doprawdy nie mogę, — dodała wybuchając płaczem.
— A więc zaniosę sama — rzekła Kamilka. — Starczy mi sił, ponieważ tak uczynić należy. Dobry Bóg mi dopomoże.
To mówiąc, podniosła bezwładną dziecinę, ujęła ją w ramiona i pomimo tego ciężaru zbyt wielkiego na jej lata, starała się wydostać z rowu, ale pośliznęła się i omal nie upuściła malutkiej na ziemię. Madzia, przemógłszy swój lęk, rzuciła się na pomoc siostrze i obie razem wydobyły się na równą powierzchnię drogi i doniosły dziecko do ławki przez Elizę wskazanej.
Zmęczyły się bardzo i oddychały z trudem. Kamilka położyła dziecię na swych kolanach, Madzia zaczerpnęła wody i podała siostrze, a ta zmyła krew z twarzy malutkiej dziewczynki i otarła chusteczką. Radosny okrzyk wyrwał się z jej piersi, gdy dostrzegła, że mała nie jest raniona.
— Madziu, moja złota, chodź prędzej! Malutka żyje!... Westchnęła głęboko!... Tak, tak, oddycha!... Otwiera oczki!...
Madzia przybiegła natychmiast. Dziecina istotnie powracała do życia i spoglądała dokoła siebie z minką wystraszoną.
— Mamusiu! Gdzie mamusia? Chcę widzieć mamusię! — wołała z płaczem.
— Mamusia zaraz przyjdzie — odrzekła Kamilka, całując dziecinę. — Nie płacz, zostań ze mną i moją siostrzyczką Madzią.
— Nie, nie, chcę do mamusi, — upierała się mała. — Te niegodziwe konie zabrały mamusię i poniosły daleko!
— Niegodziwe konie wpadły w wielki otwór, wcale mamusi twojej nie poniosły daleko. Patrz, oto nasza służąca, Eliza, niesie twoją mamusię, która śpi.
Eliza przywoławszy dwu przechodzących drogą ludzi, wyciągnęła z powozu zemdloną kobietę, mającą głęboka ranę w głowie. Twarz, szyja i ramiona oblane miała krwią, ale serce jej biło słabo. Eliza posłała natychmiast jednego z pomagających jej ludzi do dworu, aby zawiadomić matkę Kamilki i Madzi o zaszłym wypadku i poprosić o przysłanie służby dla zaniesienia rannej pani i jej córeczki oraz poratowania stangreta, leżącego na drodze. Trzeba było również zająć się końmi, które szarpały się w błocie i wspinały na powóz.
W kwadrans potem przybyła pani Marja z kilku ludźmi i zaprzężonym powozikiem, w którym ostrożnie ułożono nieznajomą, poczem zajęto się rannym stangretem, który też dawał znaki życia; podniesiono wreszcie powóz wywrócony i rozplątano konie.
Maleństwo tymczasem zupełnie się uspokoiło, nie miało żadnej rany, omdlenie spowodowane było strachem i wstrząśnieniem podczas upadku.
W obawie, aby widok matki zakrwawionej nie uczynił na malutkiej zbyt silnego wrażenia, dziewczątka prosiły, żeby wolno im było odprowadzić ją pieszo do domu. Dziecko oswoiło się już z Kamilką i Madzią, które przemawiały doń pieszczotliwie i myśląc, że mamusia zasnęła, zgodziło się chętnie pójść z niemi.
W drodze dziewczątka rozpytywały malutką jak jej na imię i dowiedziały się, że zowią ją Małgosią albo Stokrotką.
— A mamusia jak się nazywa?
— Moja mamusia nazywa się mamusia — odpowiedziała malutka.
— Ale powiedz, jakie nosi nazwisko?
— Nazwisko? Mamusia i już.
— Przecież służąca nie nazywa jej mamusią! — zawołała Madzia ze śmiechem.
— Służący mówią do mamusi: pani.
— Daj pokój, Madziu, nie dowiesz się od niej nic więcej, bo jest jeszcze za mała. Powiedz mi, Stokrotko, dokąd jechałaś teraz z mamusią, gdy te niegodziwe konie wciągnęły was do rowu?
— Jechałyśmy do cioci. Nie lubię tej cioci, bo jest zła i zawsze się gniewa! Wolę być z mamusią i z wami, — dodała całując kolejno obie dziewczynki, które ją uścisnęły nawzajem.
— A jak wy się nazywacie? — zapytała Stokrotka swych opiekunek.
— Ja mam na imię Kamila a moja siostrzyczka Magdalena.
— Będziecie teraz moje mamusie. Mamusia Kama i mamusia Magdalenka! — zawołała Stokrotka wesoło.
Tak rozmawiając, zbliżyły się do pięknego dworu, wyprzedzone już przez panią Marję, która natychmiast posłała po lekarza i ułożyła chorą na wygodnem posłaniu. Zawiązano jej dokładnie ranę, żeby powstrzymać upływ krwi i powoli odzyskiwała przytomność. Poprosiła zaraz, żeby jej przyprowadzono córeczkę, która weszła cichutko, na palcach, gdyż uprzedzono ją, że mamusia jest chora.
Kamilka i Madzia wsunęły się za nią.
— Biedna mamusia! Czy mamusię główka boli? — pytała Stokrotka podbiegając do matki:
— O tak, dziecinko, bardzo boli.
— Będę siedziała przy mamusi.
— Nie, dziecko drogie, pocałuj mnie tylko i idź bawić się z temi miłemi dziewczynkami, które przyszły z tobą. Widzę z ich oczu, że są bardzo dobre.
— O tak, mamusieńko. Bardzo dobre! Kamilka dała mi swoją lalkę, śliczną lalusię! A Madzia przyniosła mi doskonałe bułeczki z konfiturami.
Stokrotka opowiadałaby jeszcze długo o swych radościach, ale pani Marja weszła do pokoju chorej i widząc, że jest podniecona, radziła Stokrotce pójść z małemi „mamusiami“, żeby starsza mamusia mogła wyspać się trochę.
Dziecinka usłuchała i, pocałowawszy serdecznie matkę, poszła z dziewczątkami.