Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce
Wydawca Księgarnia F. Hoesick’a
Data wyd. 1883
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Ludwik Anczyc
Tytuł orygin. Aventures de trois Russes et de trois Anglais dans l’Afrique australe
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.

Południk dwudziesty czwarty.



Wymierzanie podstawy zabrało czterdzieści pięć dni. Rozpoczęto pracę dnia 6-go marca, a skończono 13-go kwietnia; zaraz potém astronomowie wzięli się do rozpoczęcia tryangulacyi.
Przedewszystkiém należało oznaczyć szérokość południową punktu, od którego zaczynał się łuk południka, jaki miał się wymierzać; podobną czynność należało potém ponowić, na punkcie kończącym tenże łuk na północy, a z różnicy obu szérokości obrachować liczbę stopni mierzonego łuku.
W dniu więc 14-go kwietnia, rozpoczęto jaknajściślejsze obserwacye, w celu oznaczenia szérokości miejsca. Już poprzednich nocy, w czasie zawieszenia robót dziennych około wymierzania podstawy. William Emery i Michał Zorn zmierzyli wysokość wielu gwiazd kątomiarem kolistym Forlinga. Młodzi ci ludzie wykonali tę pracę z taką ścisłością, że zboczenia, wynikające zapewne z różnego stopnia odbicia, stosownie do gęstości różnych warstw atmosfery, nie przechodziły dwóch sekund stopnia.
Z badań tak drobiazgowo wykonanych okazało się, że punkt południowego końca łuku leży pod 27,951789 stopnia szérokości południowéj.
Mając szérokość, przystąpiono do obliczenia długości wschodniéj, wynaleziony punkt przeniesiono na mapę Afryki południowéj, na wielką skalę sporządzonéj. Mapa ta obejmowała wszystkie najnowsze odkrycia w téj części stałego lądu dokonane; drogi przebyte przez podróżników i naturalistów takich, jak: Livingstone, Anderson, Magyar, Baldvin, Burchell, Vaillant, Lichtenstein, były na niéj narysowane. Szło o wybranie na karcie téj południka, który wymierzyć miano pomiędzy dwiema oddalonemi stacyami, tak, aby południk ten zawiérał w sobie dostateczną ilość stopni. Łatwo pojąć, że im łuk ten będzie więcéj zawierać stopni, czyli im będzie dłuższy, tém będzie snadniéj zmniejszać wpływ możliwych błędów, przy mierzeniu popełnianych. Południk zmierzony pomiędzy Dunkierką i Formenterą, wynosił stopni 12, minut 22, sekund 13 i 5 tercyj.
Otóż w zamierzonéj przez uczoną komisyą tryangulacyi, należało wybrać południk z jaknajwiększą przezornością; unikać zatém przeszkód naturalnych, niepodobnych do przebycia, jak np. pasm gór niedostępnych, széroko rozlanych wód, któreby mogły wstrzymać pochód karawany. Szczęśliwym trafem, część ta Afryki wybornie nadawała się do prac tego rodzaju; wzgórza tu były łagodne i niewysokie, rzeki ważkie i do przebycia łatwe. Jeżeli czego należało się obawiać, to tylko niebezpieczeństwa, ale przeszkody naturalne nie istniały.
Obszary te południowéj Afryki zaległa w znacznéj części pustynia Kalahari, ogromna przestrzeń, rozciągająca się na północ rzéki Pomarańczowéj, aż do jeziora Ngami, pomiędzy 19-tym a 29-tym stopniem szérokości południowéj, w kierunku zaś poprzecznym od Atlantyku na zachodzie do dwudziestego południka (według obserwatoryum w Greenwich) na wschodzie. Tym to południkiem postępując w kierunku północnym, a trzymając się granic pustyni, Livingstone w roku 1849 dotarł aż do jeziora Ngami i do wodospadów Zambezy. Co do pustyni, nie zasługuje ona na tę nazwę w ścisłém słowa znaczeniu; nie są to wcale równiny Sahary, nieprzejrzane płaszczyzny piasczyste, jałowe i pozbawione roślinności, a z tego powodu niepodobne do przebycia. Kalahari wydaje mnóstwo roślin, grunt jéj pokrywają obfite bujne trawy; posiada obszerne zarośla i lasy o drzewach ogromnych, rojące się mnóstwem zwierzyny i drapieżnych, niebezpiecznych bestyj. Mieszkają w niéj stale, lub prowadzą życie koczownicze, liczne pokolenia Bochjesmanów i Bakalaharisów, ale przez znaczną część roku brakuje jéj wody, a więc bardzo wiele potoków wysycha, a właśnie brak ten wody jest główną przeszkodą do zbadania jéj wnętrza i osiedlenia się tutaj. W każdym jednak razie, w czasie rozpoczęcia wyprawy przez uczoną komisyę, tylko co skończyła się pora deszczów, a więc nie mieli powodu obawiać się braku wody.
Takich to objaśnień Mokum udzielił naszym wędrowcom. Znał on bardzo dobrze krainę Kalahari, bo przebywał w niéj często, już-to jako myśliwy, już jako przewodnik, towarzyszący jakiéjś wyprawie geograficznéj. Tak Maciej Strux, jak i pułkownik Everest zgadzali się na to, że ten rozległy obszar przedstawia wszelkie korzystne warunki, do dobréj tryangulacyi potrzebne.
Pozostawało obrać południk, na którym miano wymierzyć łuk kilkustopniowy. Czy południk ten miał się zaczynać od jednéj z kończyn podstawy, przez co unikniętoby potrzeby łączenia tejże, zapomocą trójkątów z innym punktem pustyni Kalahari?
Okoliczność tę dokładnie roztrząśniono, a po jéj zbadaniu, komisya uznała, że może przyjąć koniec południowy za punkt wyjścia. Południk ten był dwudziestym czwartym na wschód Greenwich; zajmował on przestrzeń siedmiu stopni, między dwudziestym, a dwudziestym siódmym równoleżnikiem, a w przebiegu swym nie napotykał żadnéj przeszkody, przynajmniéj na mapie wcale się nie znajdowały. Po długiéj naradzie, uczeni zgodzili się, ażeby przedsięwziąć pomiar łuku na południku dwudziestym czwartym, który w przedłużeniu swém przebiega Rossyą południową. Korzyść to widoczna, gdyż można potém powtórzyć pomiar w Europie. Roboty więc rozpoczęto, a astronomowie zajęli się wyborem punktu, który miał być wzięty za wierzchołek piérwszego trójkąta.
Pierwszą stacyą obrano na prawo od południka. Było to drzewo odosobnione, leżące w odległości mniéj więcéj dziesięciu mil, na małém podniesieniu ziemi; widać je było doskonale, tak z południowo-wschodniego, jak z północno-zachodniego końca podstawy, z punktów, na których pułkownik kazał wbić dwa pale. Astronomowie najprzód wymierzyli kąt, który pomienione drzewo tworzyło z punktem południowego końca podstawy; do pomiaru użyto kątomiaru Bordy, zastosowanego do prac geodezyjnych. Dwie lunety tego przyrządu tak były wymierzone, że oś optyczna jednéj padała na północno-zachodnią kończynę podstawy, drugiéj zaś na drzewo samotne, znajdujące się w stronie północno-wschodniéj: rozsunięcie ich wskazywało odległość kątową, rozdzielającą te dwa punkty. Zbyteczną byłoby rzeczą dodawać, że przyrząd ten, wyrobiony z osobliwszą dokładnością, dozwala obserwującemu sprowadzać omyłki do najdrobniejszych rozmiarów. W saméj istocie, omyłki przez powtarzanie kilkakrotne pomiarów, dają się wzajemnie kontrolować i znosić. Inne téż instrumenta, jak podziałki, libelki, węgielnice, grundwagi, przeznaczone do zapewniania przyrządom horyzontalnego położenia, nic do życzenia nie pozostawiały. Komisya posiadała cztery kątomiary koliste; dwa z nich służyć miały do obserwacyj geodezyjnych, jak zdejmowanie kątów, które miano mierzyć; dwa drugie, ustawione prostopadle, do obrachowywania wysokości gwiazd, a więc do wyszukania choćby tylko w ciągu jednéj nocy szerokości stacyi, z dokładnością przybliżoną drobnego ułamku sekundy.
Przy pracy takiéj doniosłości, jak wymierzanie łuku południkowego, niedosyć było otrzymywać wartość ścisłą każdego kąta z tworzących trójkąt geodezyjny, ale nadto w pewnych przerwach mierzyć wysokość gwiazd w zenicie, wysokość dla każdéj stacyi odmienną.
Prace rozpoczęto 24 kwietnia. Pułkownik Everest, Michał Zorn i Mikołaj Palander, obliczali wartość kąta, jaki kończyna południowo-wschodnia tworzyła z drzewem, gdy tymczasem Mateusz Strux, William Emery i sir John Murray przenieśli się na kończynę północno-zachodnią, dla wymierzenia kąta, który ona tworzyła z tém samém drzewem.
Podczas tych prac, zwinięto obóz, zaprzężono woły, a karawana, pod przewodnictwem Bushmana, udała się w miejsce, gdzie znajdował się pułkownik, na którém miano się znowu zatrzymać. Dwie kwaggi, niosące narzędzia, zostawiono przy astronomach.
Pogoda sprzyjała dotąd robotom, naczelnicy jednak postanowili, aby w razie, gdyby czas utrudniał zdejmowanie punktów, pracować w nocy, przy świetle rewerberów, lub téż światła elektrycznego, w które komisya była zaopatrzona.
Piérwszego dnia pomierzono dwa kąty: po staranném sprawdzeniu obliczeń, zapisano je w podwójny regestr. Wieczorem zgromadzili się wszyscy około drzewa, które za celownik służyło.
Był to ogromny Baobab (Adansonia digitata), mający w obwodzie pnia 80 stóp[1]. Szczególna barwa kory nadawała mu odrębne wejrzenie. Pod olbrzymiemi konarami tego drzewa, którego rozłożyste gałęzie zamieszkiwała niezliczona ilość wiewiórek, nadzwyczaj lubiących jego owoce jajowate, zmieściła się cała karawana. W ciągu dnia myśliwi splondrowali okolice i ubili kilkanaście antylop. Kucharz osady zajął się ich przyrządzeniem, a wkrótce ponętna woń pieczystego poczęła drażnić powonienie uczonych mężów, rozbudzając szalony apetyt, na którym, całodzienną pracą strudzonym, wcale nie zbywało.
Po wieczerzy, pokrzepieni astronomowie udali się do swoich sypialni, gdy tymczasem Mokum rozstawił czaty na około obozu. Dwa wielkie ogniska, podsycane uschłemi gałęziami baobabu, utrzymywano przez całą noc, a to w celu odstraszenia drapieżnych zwierząt, przywabionych wonią krwawego mięsa.
Po dwóch godzinach spoczynku, William Emery i Michał Zorn wstali: praca ich wymierzenia wysokości gwiazd nie była jeszcze ukończoną; chcieli wynaleźć szérokość miejsca, na którém założono dzisiaj obóz. Obadwaj, bez względu na trudy wczorajsze, zasiedli przy lunetach. Ciszę nocy przerywało wycie hyen, do śmiechu ludzkiego podobne, i grzmiący ryk lwa, rozlegający się daleko w pustyni. Nie przeszkadzało to w pracy młodzieńcom: oznaczyli oni bardzo ściśle zmianę położenia miejsca, jaka zaszła z powodu przeniesienia stanowiska.








  1. Adanson w zachodniéj Afryce mierzył boabab, mające 26 metrów obwodu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Władysław Ludwik Anczyc.