Przygody na okręcie „Chancellor“/LIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody na okręcie „Chancellor“
Podtytuł Notatki podróżnego J. R. Kazallon
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Ilustrator Édouard Riou
Tytuł orygin. Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIV.

Dalszy ciąg 26 stycznia. Zrozumiałem dobrze, ojciec poświęcił się za syna, a nie mając nic prócz życia, chce je oddać za niego.
Zgłodniała banda nie chce dłużej czekać. Szarpania ich wnętrzności podwoiły się na widok ofiary im przeznaczonej. Pan Letourneur przestał być dla nich człowiekiem. Nic jeszcze nie przemówili, ale usta ich wyciągnęły się naprzód, zęby odkryte gotowe są do szarpania, jak zęby dzikich zwierząt. Czy rzucą się na nieszczęśliwą ofiarę i pożrą ją żywcem?
Któż uwierzy, że w tej chwili odwołano się do resztki uczuć ludzkich, jakie w nich mogły pozostać; czyż wyda się komu prawdopodobnem, że głosu tego usłuchała zgłodniała tłuszcza?
A jednak tak się stało. Jednem słowem wstrzymano ich w chwili, kiedy mieli rzucić się na pana Letourneur. Bosman, mający spełnić czynność rzeźnika, Daoulas z siekierką w ręku, pozostali nieruchomi.
Miss Herbey zbliżyła się, a raczej przywlokła.
— Moi przyjaciele — rzekła — poczekajcie choć jeden dzień, tylko jeden dzień. Jeżeli jutro ziemia się nie ukaże, jeżeli żaden okręt nie spotka się z nami, nasz biedny towarzysz padnie ofiarą.
Drgnąłem, usłyszawszy te słowa. Zdaje mi się, że ta dziewczyna przemówiła proroczo, że to natchnienie z nieba ożywiło jej szlachetną duszę! Nadzieja bez granic znów spłynęła do mojego serca. Może być, że w jednem z tych widzeń nadziemskich, jakie Bóg użycza swym wybranym, miss Herbey zobaczyła ląd lub statek, mający nas ocalić!
Tak! trzeba poczekać jeszcze jeden dzień!
Cóż znaczy zresztą jeden dzień w porównaniu z tem wszystkiem, cośmy dotąd przebyli.
Robert Kurtis myślał tak samo jak i ja. Przyłączyliśmy się do próśb miss Herbey. Falsten w tymże samym duchu przemówił. Błagamy na klęczkach towarzyszy wspólnej niedoli, bosmana, Daoulasa i innych. Majtkowie wstrzymali się i żaden z nich nie wyrzekł ani słowa.
Bosman rzucił siekierę i wyrzekł głuchym głosem:
— Dobrze więc, jutro ze wschodem słońca.
To słowo określa wszystko. Jeżeli jutro nie ujrzymy ani ziemi ani okrętu, straszna ofiara spełnić się musi.
Każdy powrócił na swoje miejsce i resztą sił stara się panować nad swojemi cierpieniami. Majtkowie skryli się pod żagle. Oczy ich przestały już patrzeć z nadzieją na morze. Nic ich nie obchodzi, prócz tego, że jutro będą jedli!
Andrzej Letourneur odzyskał zmysły. Pierwsze spojrzenie skierował na ojca. Następnie wzrokiem przeliczył wszystkich pasażerów... ani jednego nie brak. Na kogóż los padł? Gdy Andrzej stracił przytomność, dwa tylko imiona były w kapeluszu: cieśli i ojca, a tymczasem obydwóch widzi przed sobą. Miss Herbey po prostu wytłómaczyła mu, że nie ukończono ciągnienia. Andrzej nie pytał więcej. Ujął za rękę ojca. Twarz pana Letourneur zachowała zwykły spokój. Uśmiecha się, widząc, że ocalił syna, poczem ci dwaj ludzie tak silnie z sobą spojeni, usiedli na tyle tratwy i zaczęli rozmawiać po cichu.
Wmieszanie się młodej dziewczyny wywarło tak silny wpływ na mnie, że porzuciwszy myśl samobójstwa, wierzę w pomoc Opatrzności. Wiara ta wnikła we mnie tak silnie, iż śmiem twierdzić, że zbliża się koniec naszej niedoli. Gdybym widział ziemię lub okręt o parę mil od nas, nie mógłbym się zdobyć na większy spokój. Nie dziwcie się jednak temu. W mózgu moim wycieńczonym z głodu, mrzonki z rzeczywistością mieszają się bez ładu. Mówiłem o moich przeczuciach panu Letourneur. Andrzej ma tęż samą wiarę co i ja. Biedne dziecię, gdyby wiedziało, że jutro!...
Ojciec jego z powagą mnie wysłuchał i zachęcał do ufności. On także wierzy, przynajmniej tak mówi, że niebo nas ocali i nie szczędzi synowi pieszczot, niestety, już ostatnich. Później, gdy znalazłem się blizko niego, pan Letourneur nachylił się, szepcąc mi do ucha:
— Polecam panu moje nieszczęśliwe dziecię. Niechaj się nigdy nie dowie...
Nie dokończył zdania i grube łzy spłynęły po jego twarzy. Nadzieja we mnie nie zachwiała się ani na chwilę. Patrzę bez ustanku na morze, pustka jego nie jest w stanie zachwiać mojej wiary. Z największą pewnością jutro ujrzymy ziemię lub żagiel. Robert Kurtis, miss Herbey, Falsten, nawet bosman nie spuszczają oczu z morza. Noc zapada. Przekonani jesteśmy wszyscy, że podczas ciemności zbliży się ku nam okręt i przy brzasku dnia ujrzy nasze sygnały, wzywające ratunku.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.