Przygody na okręcie „Chancellor“/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody na okręcie „Chancellor“
Podtytuł Notatki podróżnego J. R. Kazallon
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Ilustrator Édouard Riou
Tytuł orygin. Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

19 października. Zrozumiałem teraz wszystko, narady majtków, ich niepokój, słowa Owena, zlewanie pokładu, na którym chcą utrzymać wilgoć, a nareszcie ten upał w kajutach, którego znieść już nie można.
Pasażerowie nie mogą zrozumieć co znaczy ta nadzwyczajna temperatura.
Robert Kurtis zamilkł po udzieleniu mi tej ważnej wiadomości. Czekał zapewne pytań jakich z mej strony. Muszę jednak przyznać się, że w pierwszej chwili zadrżałem cały ze strachu.
Najokropniejszym wypadkiem, jaki w czasie żeglugi spotkać może, bez najmniejszej kwestyi jest pożar na okręcie, najodważniejszy człowiek musi zadrżeć, usłyszawszy te złowrogie słowa: »okręt się pali!«
Natychmiast jednak odzyskałem zimną krew, pytając Kurtisa od jak dawna trwa pożar?
— Od sześciu dni.
— Sześć dni — zawołałem — a więc to tej nocy...
— Tak jest — odpowiedział Robert Kurtis — od chwili, kiedy taki niepokój panował na pokładzie »Chancellora«. Majtkowie będący na warcie spostrzegli lekki dym, dobywający się przez otwory wielkiej klapy. Zawiadomiono natychmiast kapitana i mnie. Nie było najmniejszej wątpliwości. Bawełna na spodzie okrętu zapaliła się i nie było sposobu dostać się do samego ognia. Zrobiliśmy wszystko co można był w podobnym wypadku, to jest, zamknęliśmy klapy, aby zatamować przypływ powietrza do wnętrza statku. Sądziłem, że tym sposobem zadusimy pożar w samym zarodku. Rzeczywiście w pierwszych dniach zdawało się, żeśmy go opanowali.
Od onegdaj jednak zauważono na nieszczęście, że ogień rozszerza się coraz więcej. Pod naszemi nogami coraz goręcej i gdyby nie ustawiczne polewanie, nie można byłoby już chodzić po pokładzie. Wolę, żeby pan wiedział o tem, panie Kazallon i dlatego wyznałem panu wszystko.
W milczeniu słuchałem tego, co mi porucznik opowiadał. Myślą objąłem całą okropność naszego położenia wobec tego wzrastającego pożaru, na ugaszenie którego siła ludzka nie wystarczała.
— Jakim sposobem ogień powstał?
— Zapewne, panie Kazallon, skutkiem zagrzania się bawełny.
— Czy to się często zdarza?
— Przeciwnie bardzo rzadko i to tylko w takim razie, jeżeli pakowano niezupełnie suchą bawełnę. Zagrzanie więc łatwo nastąpić może z powodu sprzyjających mu okoliczności t. j.: wilgoci na spodzie okrętu i braku wentylacyi. Jestem najpewniejszy, że taka, nie inna jest przyczyna pożaru.
— Mniejsza o przyczynę. Czy możemy co na to poradzić panie Kurtis?
— Nie p. Kazallon. Powtarzam panu, że zrobiliśmy wszystko, co należało. Chciałem przedziurawić okręt pod wodą, ażeby zatopić pożar, następnie zaś wylać wodę pompami; po bliższem zbadaniu okazało się, że pożar objął górne paki bawełny. Trzebaby więc było zalać cały spód okrętu. Kazałem także przedziurawić pokład w kilku miejscach i w nocy wlewamy tamtędy wodę, ale i to nie pomaga. Tak, jedyny sposób zamknąć wszystkie otwory, a wtedy dla braku tlenu pożar musi zagasnąć.
— Czy ogień rozszerza się ciągle?
— Tak. Musi być jakaś dziura przepuszczająca powietrze, której pomimo najusilniejszych starań znaleźć nie można.
— Czy zdarzyło się kiedy panie Kurtis, ażeby okręt w podobnych warunkach ocalał?
— Bez wątpienia, p. Kazallon, nawet często się zdarza, że okręty wiozące bawełnę przyjeżdżają do Liwerpolu z ładunkiem w części spalonym. Widocznie pożar ugaszono lub powstrzymano w czasie żeglugi. Niejeden kapitan wjeżdża do portu na pokładzie palącym mu stopy. Wyładowania dopełniają wtedy nadzwyczajnie szybko i ocalają okręt wraz z resztą ładunku. Co do nas, to inna rzecz. Pożar zamiast się zmniejszać, powiększa się z każdym dniem. Prawdopodobnie istnieje jakaś dziura, której nie możemy wyśledzić, a dostęp powietrza podsyca ogień.
— Czy nie lepiej wrócić się do najbliższego lądu?
— Naturalnie, panie Kazallon. Dziś właśnie rozbieraliśmy to z Walterem i bosmanem w obecności kapitana. Nawet mówiąc między nami, podjąłem się zmienić dotychczasowy kierunek okrętu, w tej chwili z wiatrem południowo-wschodnim płyniemy ku brzegom.
— Czy pasażerowie wiedzą o niebezpieczeństwie, jakie im grozi?
— Ale gdzież tam panie Kazallon, nawet proszę pana zamilczeć o wszystkiem, co panu mówiłem. Przestrachy kobiet i tchórzów przyczynią się tylko do powiększenia niepokoju.
Załoga dostała rozkaz bezwarunkowego milczenia.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.