Przygoda mistrza Simona

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Przygoda mistrza Simona
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ IX
Przygoda mistrza Simona
Mistrz Simone błaga Bruna i Buffalmacca, aby wprowadzili go do pewnego towarzystwa, które się korsarstwem para. Nocą schodzą się na oznaczonem miejscu. Buffalmacco wrzuca doktora do smrodliwej jamy i tam go pozostawia

Po dość długiej rozmowie o wspólnocie żon (pochop do tej gawędy dał damom postępek Sjeneńczyków), królowa, nie chcąc czynić ujmy przywilejowi Dionea, jako ostatnia z opowiadających, w te słowa zaczęła:
Drogie przyjaciółki! Nie sądzę, aby był godzien nagany, kto figlem za figiel płaci. Powiem, że gotowa jestem chwalić krotochwilnika, który głupiemu i zbytnio zadufanemu w sobie człekowi uczciwą psotę wyrządza. O jednym z takich figlów chcę wam właśnie opowiedzieć. Pastwą jego padł pewien doktór, który powrócił z Wszechnicy bolońskiej do Florencji, głupi jak baran, chocia daleko szlachetniejszem od baraniego futrem był od stóp do głowy okryty.
Codzień widzimy, że Florentczycy powracają do naszego miasta z Bolonji, jako sędziowie, doktorzy, notarjusze, w długie, fałdziste szaty szkarłatne, futrem bramowane, przyodziani. Wartość ich umysłów mało niestety temu przepychowi stroju odpowiada. Jednym z takich pawiów o głupiej głowie był niejaki Simon da Villa, bardziej bogaty w dobra doczesne, niż w wiedzę. Powrócił on do nas z Bolonji, jako medyk, ustrojony w szkarłat z ogromną krezą i zamieszkał przy ulicy, którą dzisiaj Via del Cocomero zowią.
Ów mistrz Simon, pośród wielu osobliwych obyczajów swoich, miał także i ten, że, idąc z kimkolwiekbądź przez ulicę, natrętnie wypytywał się o nazwiska spotykanych po drodze ludzi, o ich stan i stosunki, tak jakby te wiadomości o ludziach mogły mu do przyrządzania leków dopomóc. Szczególnym przedmiotem uwagi jego stali się dwaj malarze, Bruno i Buffalmacco (o których już dawniej dwukrotnie wspomniano), żyjący w wielkiej przyjaźni z sobą. Naszemu doktorowi zdało się, że ci ludzie mniej kłopotów mają i lepiej żyją, niż ktokolwiek inny w mieście i dlatego też rozpytywać się o nich szczegółowie począł. Usłyszawszy zasię, że są to ubodzy malarze, wbił sobie do głowy, że w tem wszystkiem jakaś tajemnica tkwić musi i że ci dwaj weseli ludzie mają widocznie jakieś ukryte źródło dochodów — tembardziej, że słyszał często o ich przebiegłości i sprycie. Myśl ta wzbudziła w nim niezmierną chęć wejścia w bliższe stosunki bądź to z obydwoma naraz, bądź też z jednym z nich. Po pewnym czasie w samej rzeczy udało mu się zapoznać i zbliżyć się z Brunem. Bruno, pomiarkowawszy po kilku spotkaniach z jakim to dudkiem ma do czynienia, jął z niego drwić niemiłosiernie, doktór zaś, nie spostrzegając tego, w towarzystwie jego wielkie upodobanie znajdował. Zaprosił go do siebie kilkakrotnie na obiad i gdy osądził wreszcie, że otwarcie już z nim pogadać może, wyznał mu, że podziwem go napełnia wesoły, mimo ubóstwa, sposób ich życia. Poczem spytał się, czemuby to przypisać należało?
Bruno, wysłuchawszy tych słów niedorzecznych, roześmiał się głośno i postanowił odpowiedzieć tak, jak na to barani rozum doktora zasługiwał.
— Mistrzu — rzekł — byle komu nie powiedziałbym o tem, jak sobie poczynamy, wam jednak, o którego przyjaźni upewniony jestem, nie będę wahał się wyspowiadać. W samej rzeczy ja i towarzysz mój wesołe życie prowadzimy, weselsze nawet, niźli się wam wydawać może. Zawdzięczamy to oczywiście nie profitom z kunsztu naszego, albo z majętności jakichkolwiek, toby nam bowiem nawet na czystą wodę nie wystarczyło. Abyście nie sądzili jednak, że kradniemy, powiem wam, że chodzimy na wyprawy i tam, bez niczyjej szkody, zdobywamy wszystko, cokolwiek do zaspokojenia potrzeb naszych lub dla przyjemności jest nam potrzebne.
Doktór, usłyszawszy te słowa, zadziwił się i uwierzył, mimo, że nie rozumiał, co to wszystko znaczyć może. Zapragnąwszy gorąco dowiedzieć się, w jaki sposób malarze korsarstwo uprawiają, począł usilnie Bruna o wyjaśnienie prosić, zaręczając mu, że (najgłębszą tajemnicę zachowa.
— Dla Boga! — zawołał Bruno — mistrzu, czegóż to wymagacie odemnie? Zbyt wielka jest ta tajemnica, którą radzibyście poznać, ja zasię za odkrycie jej nietylko nieszczęśliwym na całe życie mógłbym pozostać, aliści wpaść nawet w paszczę Lucypera z San Galllo.
Tak wielką jednak jest miłość dla waszej osoby, która mi melon z Legnaia przypomina i tak niezmierną ufność w was pokładam, że nie czuję się na siłach odmówić żądaniu waszemu. Dlatego też gotów jestem opowiedzieć wam wszystko, pod warunkiem, że przysięgniecie na krzyż z Montesone, iż nigdy tego nikomu nie zdradzicie.
Mistrz nie szczędził zaklęć i przysiąg.
— Wiedzcie tedy, o mój miodowo-słodki mistrzu — rzekł Bruno — iż przed niedawnym czasem przebywał w naszem mieście wielki czarodziej i doktór nekromancji, nazwiskiem Michele Scotto. Odbierał on dowody głębokiej czci od najznaczniejszych w mieście ludzi, z których wielu dotąd jeszcze żyje. Gdy się już do wyjazdu gotował, przychylił się do gorącej prośby swoich przyjaciół i pozostawił tutaj dwóch najznamienitszych uczniów swoich z poleceniem, aby czynili zadość najmniejszym zachceniom szlachetnych Florentczyków, od których tyle czci i miłości był doznał. Uczniowie, posłuszni mistrzowi, pozostali w mieście, oddając owym panom rozliczne usługi w wielu sprawach miłosnych. Wreszcie, upodobawszy sobie Florencję i obyczaje mieszkańców, postanowili osiąść u nas na stałe. Po pewnym czasie weszli w związki ścisłej przyjaźni z kilkoma obywatelami tutejszymi, nie bacząc na to, czy ten, z kim się zaprzyjaźniają jest szlachcicem, czy nie szlachcicem, ubogim, czy bogatym człekiem, byleby tylko do gustu im przypadał. Pozyskawszy przyjaciół, utworzyli grono, z dwudziestu pięciu ludzi złożone, które najmniej dwa razy na miesiąc w pewnem, wskazanem przez nich, miejscu się zbiera. Tam każdy wyraża im swoje pragnienia, które tej samej nocy spełniane bywają. Z tymi dwoma czarnoksiężnikami wiąże mnie i Buffalmacca osobliwie poufała przyjaźń. Przyjęto nas do owego towarzystwa na równych prawach z innymi. Ach, gdybyście mogli widzieć przepyszne obicia komnat, malowidła na ścianach, po królewsku zastawione stoły, dokoła których krążą roje urodziwej służby płci obojej, owe nieporównane czary, dzbany z winem i butle, oraz inne naczynia ze złota i srebra, z których jemy i pijemy! Cóż dopiero mam powiedzieć o dobroci i obfitości potraw? Kto czego tylko zapragnie, zaraz to ma przed sobą. Nie jestem w stanie wyrazić wam, jakie dziwne dźwięki z rozlicznych instrumentów tam się rozlegają, ani jak wielka ilość świec woskowych przy tych biesiadach płonie, ani ile cukrów i win kosztownych na nasze skinienie czeka. Nie sądźcie także, mój milusi mistrzu, że siadamy do stołów w szatach, w których nas zwykle widujecie. Postokroć nie! Nie masz między nami takiego, któryby cesarzowi podobien nie był, w tak pysznych bowiem strojach paradujemy. Nad wszystkie jednak rozkosze wyższa jest rozkosz, którą nas kobiety obdarzają. Sprowadza się je z najdalszych krańców świata w mgnieniu oka, wedle woli każdego z nas i wedle wyboru. Możecie tam ujrzeć królowę Barbaników, władczynię Basków, żonę sułtana, panią Kłapigębę z kraju księżycowego, Semisantę z Berlinzony i Scalpedrę z Narsji. Ale na cóż się zda tutaj je wyliczać? Znajdziecie tam wszystkie królowe ziemi całej, wraz z Schinschimurą, żoną księdza Jana, mającą rogi z tyłu, na samym środku. Aliści słuchajcie dalej! Gdy sobie już nieco podpijemy i jadłem się pokrzepimy, udaje się każdy z tą, którą się na jego żądanie zjawiła, do osobnej komnaty. Wiedzieć wam należy, że każda z tych komnat to raj prawdziwy, tchnący aromatem, niemniej wonnym od wnętrza aptek, w których kminek tłuką. Stoją tam łoża, okazalsze od łoża weneckiego doży. Na nich każda para się układa. Zostawiam wam do domysłu, jak każda z tych prządek potem kołowrotek trzyma, jak nitki puszcza, sama w kłębek się zwijając. Najszczęśliwszymi z tych szczęśliwców, a takoż najlepiej uposażonymi, jesteśmy, wedle mego zdania, ja i Buffalmacco: on bowiem najczęściej sprowadza sobie królowę francuską, ja zasię angielską. Damy te, jak każdemu wiadomo, są najpiękniejszemi na całym świecie białogłowami. Tak umieliśmy im przypaść do serca, że o nas tylko myślą i z nami jeno przestają. Łatwo wam tedy będzie pojąć teraz, że musimy być najweselszymi i najszczęśliwszymi na świecie ludźmi. Posiadamy miłość dwóch pięknych królowych, nie mówiąc już o tem, że dosyć nam zażądać od nich dwóch albo trzech tysięcy dukatów, aby je mieć natychmiast. To wszystko korsarstwem nazywamy, postępujemy bowiem jak korsarze, którzy z każdego odzież zdzierają. Różnica tylko na tem się zasadza, że oni nie oddają tego, co raz wzięli, my zasię zwracamy zdobycz po jej użyciu. Wiecie teraz wszystko, więcej nic wam nie powiem, proszę jeno nie wspominajcie już nigdy o tem.
Doktór, którego cała wiedza polegała na umiejętności leczenia małych dzieci z parchów, uwierzył w słowa Bruna, jakgdyby one ewangelją były, i zapalił się niepomiarkowanem pragnieniem wejścia do tego towarzystwa. Odrzekł tedy Brunowi, że zaiste bynajmniej go teraz nie dziwi ich wesoły i pogodny wyraz oblicza i ledwie pohamować się zdołał od prośby o przyjęcie go natychmiast do tego towarzystwa. Namyśliwszy się jednak, odłożył tę prośbę do chwili aż Bruna lepiej dla siebie pozyskać zdoła. Tymczasem nie rozdzielał się z nim prawie, zapraszał go do siebie z rana, w południe i wieczorem i niezmierną życzliwość mu okazywał.
Wkrótce miłość ta tak się zwiększyła, iż zdało się, że doktór bez Bruna żyć i istnieć nie może. Bruno, któremu to wszystko wielce po myśli było, nie chcąc okazać się niewdzięcznym za tyle przywiązania i czci, wymalował doktorowi w komnacie jadalnej Post Wielki i Agnus Dei, nad bramą zasię wielki nocnik, aby po tym znaku klijenci doktora od innych medyków go odróżniali. Krom tego w sieni wymalował mu walkę myszy z kotami, którą doktór za arcydzieło uważał. Nie zaniedbywał przytem od czasu do czasu wspomnieć coś o swojem towarzystwie. Pewnego razu rzekł:
— Dzisiejszą noc spędziłem w towarzystwie naszem. Ponieważ królowa angielska już mi się nieco sprzykrzyła, kazałem sobie tedy na ten raz sprowadzić panią Gumedrę, małżonkę wielkiego chana Tarisu.
— Co to znaczy Gumedra? — spytał doktór. — Dalipan nie rozumiem tych wszystkich imion.
— O mój najdroższy mistrzu! — odparł Bruno. — Wcale się temu nie dziwię, słyszałem bowiem, że Ipokrad i Abiczenga nic o niej nie wspominają.
— Chciałeś zapewne powiedzieć: Hipokrat i Avicenna — poprawił doktór.
— Dalipan, powiedziałem, jak wiedziałem — odparł Bruno. Równie mało rozumiem się na tych waszych nazwiskach, jak wy na moich. Co się zaś tyczy imienia Gumedra, to znaczy ono w mowie Wielkiego Chana to samo, co u nas cesarzowa. Ach, cóż to za białogłowa! Powiadam wam, że zapomnielibyście przy niej o wszystkich medykamentach, klysterach i plastrach waszych!
Podobnemi słowami tak Bruno doktora rozdrażnił, że ten, pewnego wieczora nieco dłużej w jego towarzystwie pozostawszy, postanowił wreszcie wyznać mu najgorętsze pragnienie swoje. Bruno malował właśnie walkę myszy z kotami. Doktór zaczął w te słowa:
— Brunonie, Bogu jednemu wiadomo, że nie masz człeka na świecie, dla którego gotówbym tyle uczynić ile dla ciebie. Gdybyś mi nawet powiedział teraz: — idź do Peretoli, ani chybi, poszedłbym tam. Nie dziwuj się tedy, iż z całą ufnością o coś cię poproszę. Przed niedawnym czasem opowiedziałeś mi cuda o rozkosznym sposobie życia waszego wesołego towarzystwa. Wzbudziło to we mnie taką żądzę należenia do niego, o jakiej dotąd pojęcia nie miałem. Gdy mnie przyjmiecie, przekonasz się, że nie bez ważkiej racji z prośbą tą do ciebie się zwróciłem. Pozwolę ci nazwać mnie kpem, jeśli natychmiast po przyjęciu, nie sprowadzę sobie najpiękniejszej dziewczyny, jakiej zapewne nigdy nie widziałeś. Poznałem ją niedalej jak w zeszłym roku w Cacaincigli i oddałem jej całe serce moje. Na ciało Chrystusowe! Ofiarowałem jej nawet dziesięć bolońskich groszy, aby mi wstrętów nie czyniła, aliści to żadnego skutku nie odniosło. Powiedz mi tedy, błagam się gorąco, co mam uczynić, aby wejść do waszego grona i spraw, abym się doń dostał. Wierzaj mi, że pozyskacie we mnie dzielnego, wiernego i godnego towarzysza. Zresztą dość spojrzeć na mnie. Jestem wszak człekiem urodziwym, a nie żadnym ułomkiem. Oblicze mam świeże jak róża, a przytem jestem doktorem medycyny, których, jak mi się zdaje, nie wielu między sobą macie. Znam wiele dykteryjek i pięknych piosenek. Jedną nawet zaraz ci zanucę.
Tu począł ryczeć na całe gardło.
Bruna taki śmiech porwał, że hamując go, o mało się nie rozpukł. Przezwyciężył się jednak, a gdy doktór skończył piosenkę i spytał:
— No i cóż, jak ci się zdaje?
— Wierę — odrzekł Bruno — trzebaby było być głuchym jak pień, aby nie ocenić, jak cudownie śpiewacie i wyciągacie.
— Nieprawdaż? — zawołał doktór — pewien jestem, że nie uwierzyłbyś, gdybyś sam nie był słyszał.
— Najprawdziwsza prawda prawdomówności — odparł Bruno.
— Ale to nic jeszcze — rzekł doktór — bowiem i piękniejszych rzeczy jestem świadom. Dajmy temu jednak pokój. Musisz wiedzieć, że rodzic mój był szlachcicem, chocia na wsi mieszkał, po kądzieli zasię pochodzę z rodu panów z Vallechio. Posiadam także, jak się sam o tem przekonać mogłeś, piękniejsze księgi i bogatsze suknie od innych doktorów we Florencji. Klnę się na Boga, że mam szatę, która przed kilku laty w zrachowanej sumie sto lirów mnie kosztowała. Zaklinam cię tedy raz jeszcze, wprowadź mnie do towarzystwa waszego! Jeśli — mi tą przysługę wyświadczysz, nie wezmę od ciebie nigdy trojaka za leczenie, będziesz mógł przeto chorować, ile tylko zechcesz!
Bruno, usłyszawszy te słowa, ugruntował się w mniemaniu swojem, że doktór jest głupi jak baran. Odrzekł mu przeto:
— Mistrzu! Poświećcie mi tutaj i miejcie trochę cierpliwości, póki tym myszom ogonów nie przyprawię. Za chwilę wam odpowiem.
Ogony wkrótce były gotowe. Wówczas Bruno, udając zakłopotanie, rzekł:
— Najdroższy mistrzu! Zaiste, wielkie to są rzeczy, które gotowi jesteście uczynić dla mnie. To jednak, co dla waszego wielkiego umysłu drobiazgiem się być wydawa, jest dla mnie sprawą niezmiernej wagi. Nie znam na całym świecie człeka, dla którego rzecz tę, z równą chęcią jak dla was, byłbym uczynił. Raz dlatego, że miłuję was, jak na to zasługujecie, a powtóre dla tej przyczyny, że osobliwie cenię mądrość słów waszych, które byłyby zdolne kopyta z butów myśliwskich wyciągnąć, a cóż dopiero mnie przekonać? Im dłużej z wami przestaję, tem mędrszymi mi się być wydajecie. Muszę wam powiedzieć takoż, że gdybym nie miał innej przyczyny do pokochania was, to starałbym się dogodzić wam choćby dlatego, żeście sobie tak piękny przedmiot miłości wybrali. Muszę wam jednak powiedzieć, że spełnienie waszego pragnienia jest rzeczą trudniejszą, niźli sądzicie. Dla tej przyczyny nie będę mógł uczynić dla was tyle, ilebym pragnął. Jeśli mi jednak na swoją uczciwość przysięgniecie, że tajemnicy dochowacie, wskażę wam drogę, którą idąc, cel swój osiągnąć będziecie mogli. Pewien jestem, że to się wam ani chybi uda.
— Mów śmiało i bądź spokojny — odparł doktór. — Widocznie nie znasz mnie jeszcze dobrze, inaczej bowiem wiedziałbyś, że każdą tajemnicę zdzierżyć umiem. Zaliż mało takich praw i zamiarów miał pan Gasparruolo de Saliceto, wówczas, gdy był sędzią podesty w Forlimpopoli? Zwierzał mi się on ze wszystkich zamysłów swoich; mnie pierwszemu oznajmił także o zamierzonem małżeństwie swojem z Bergaminą. Sądzę, że na tym dowodzie poprzestaniesz!
— Na mą duszę — zawołał Bruno — jeśli on wam tak ufał, to niewątpliwie i ja mogę. Droga tedy, o której wspomniałem, taka jest:
Towarzystwo nasze ma zawsze kapitana i dwóch radców, którzy co sześć miesięcy się zmieniają. Ani chybi w najbliższej przyszłości Buffalmacco zostanie kapitanem, a ja radcą, tak już bowiem oddawna postanowiono. Kapitan taki ma wielką władzę, mogąc przyjmować do towarzystwa kogo tylko zechce. Otóż, według mego zdania, powinniście pozyskać dla siebie Buffalmacca, uprzejmie i dwornie z nim postępując. Jest to człek, który, poznawszy skarby mądrości, w was się kryjące, pokocha was całą duszą. Zjednawszy go urokiem rozumu waszego i hojności, będziecie mogli prosić go o co zechcecie, a on nie potrafi wam odmówić. Wspominałem mu już nawet o was i wiem, że jest dla was przychylnie usposobiony. Weźcie się tedy rączo za niego, a resztę ja już sam uładzę. — Rada twoja — odrzekł na to doktór — wielce mi się podoba. Zapoznam się z Buffalmacciem. Jeśli jest człekiem, lubiącym z mądrymi ludźmi przestawać, to, zapuściwszy się ze mną choćby raz w gawędę, sam mnie później poszukiwać zacznie. Co się przyrodzonego dowcipu tyczy, to zaiste mam go tyle, że całe miasto mógłbym nim obdzielić i jeszczeby mi go dosyć pozostało.
Bruno, oddaliwszy się, zdał z tej rozmowy sprawę Buffalmacco. Ów nie mógł doczekać się chwili, w której nie bity w ciemię doktór z nim się zapozna, radby był bowiem jaknajprędzej obdarzyć go tem, czego on tak gorąco pragnął. Doktór nie dał mu długo czekać. Płonąc niezmierną żądzą udania się na korsarską wyprawę, nie spoczął, póki nie zaprzyjaźnił się z Buffalmacco, co mu bez trudu się udało. Poznawszy go, jął wydawać na jego cześć wspaniałe uczty, na które i Bruna zapraszał. Dwaj filuci durzyli go niesłychanemi bredniami i nie żałowali sobie wybornych win, tłustych kapłonów i innych smakowitych rzeczy. Gościli u niego ciągle, przebywając w jego domu nieraz i bez zaprosin i zawsze go zapewniali, że z nikim innym ma świecie takby im przyjemnie nie było.
Wreszcie doktór, upatrzywszy stosowną porę, wyznał pragnienie swoje Buffalmacco. Ów udał z początku wielkie pomieszanie, a potem wpadł z wściekłością na Bruna, wołając:
— Na wielkiego Boga z Passignano! Mam niepomierną chęć tak cię w łeb trzasnąć, abyś sto tysięcy świec zobaczył, ty zdrajco obrzydły! Nikt inny, krom ciebie, nie mógł opowiedzieć o tych wszystkich rzeczach doktorowi. Doktór, słysząc to, począł żywo Bruna usprawiedliwiać, kląć się i zapewniać, że wie o tem wszystkiem zgoła z innego źródła i wreszcie udobruchał rozgniewanego malarza.
Ułagodzony Buffalmacco zwrócił się do doktora i zawołał:
— Drogi mistrzu, widać odrazu, że nie napróżno do Bolonji jeździliście, skoro przywieźliście stamtąd zasznurowaną gębę. Odrazu poznać można, gdzieście się uczyli. Przytem, jeśli się nie mylę, w czepku urodzić się musieliście. Brumo mi rzeki, że medycynę studjowaliście, aliści ja mniemam, że była to raczej umiejętność zyskiwania sobie ludzi. Wierę, przy pomocy rozumu waszego i rzadkiego dowcipu zdolni jesteście wymóc, co zechcecie.
Doktór zerwał się na te słowa i, przerywając mówcy, rzekł do Bruna:
— Widzisz, co to znaczy, gdy się na roztropnego człeka natrafi. Któżby równie dobrze, jak ten dzielny mąż wysokość mego umysłu ocenić potrafił? Nawet ty nie dopatrzyłeś się tak prędko moich walorów. Powtórz mu teraz, com rzekł, gdyś mi powiedział, że Buffalmacco lubi obcować z mądrymi ludźmi. Czym nie przewidział, że mu do serca przypadnę?
— Prawda, szczera prawda — odrzekł Bruno.
— Jeszczebyś niejedno mógł przydać — ciągnął dalej doktór, zwracając się do Buffalmacca — gdybyś mimie był widział w Bolonji. Tam zarówno doktorzy, jak i scholarzy zachwycali się mną gorąco. Nie było profesora, ni studenta, któryby mnie nad wszystko w świecie nie miłował i dla siebie pozyskać nie pragnął, tak ich bowiem umiałem dowcipem i wymową swą olśnić. Więcej powiem! Nie mogłem wyrzec jedynego słowa, aby ich do gwałtownego śmiechu nie pobudzić. Gdym odjeżdżał, zalewali się wszyscy gorzkiemi łzami i żądali, abym pozostał. Gotowi byli mi nawet powierzyć wykład medycyny dla wszystkich studentów, aliści ja nie chciałem tego, śpieszyłem się bowiem do majętności mej tutaj, która jeszcze do pradziadów moich należała.
— No i cóż?... jakże ci się wydaje? — rzekł Bruno do Buffalmacca. — Nie chciałeś wierzyć, gdym ci o doktorze opowiadał. Na mą duszę, niema w całem mieście doktora, któryby się tak dobrze znał na oślej urynie, jak nasz medyk. Bądź pewien, że aż do bram Paryża drugiego takiego mędrca nie znajdziesz. Spróbuj mu się teraz oprzeć i postaraj się do jego prośby nie przychylić.
— Bruno — odrzekł na to doktór — szczerą prawdę mówi. Nie poznali się tutaj na mnie, bowiem naród wasz jest nadto gruby. Gdybyście ujrzeli mnie między doktorami, przekonalibyście się lepiej, kto jestem.
— Zaiste, mistrzu — odparł Buffalmacco — wiecie jeszcze więcej, niż sądziłem. Dlatego też odzywam się do was tak, jak do dostojnego męża odzywać się należy i oświadczam, że wszelkiego starania dołożę, aby was wkrótce przyjęto do towarzystwa naszego.
Po tej rozmowie i otrzymanem od Buffalmacca przyrzeczeniu doktór począł jeszcze częściej dwóch malarzy ugaszczać. Wbijali mu oni do głowy najdziksze bzdury, obiecując, że sprowadzą dlań grabinę Latrynję, najpiękniejszą istotę w całem tylnem państwie rodu ludzkiego.
Zaciekawiony doktór zapytał, kto zacz jest owa grabini?
Ach, moja ty tykwo nasienna — zawołał Buffalmacco — jest to wielce godna pani i zaiste mało się znajduje na całym świecie takich domów, nad któremiby ona jurysdykcji nie miała, nie mówiąc już o tem, że nawet sami ojcowie Minoryci hołdy jej składają i na cześć jej kadzą z moździerzy. Ma także i tę własność, że gdy koło jakiegoś miejsca przechodzi, poczuć się dobrze daje. Niedawno właśnie w nocy przeszła koło moich drzwi, udając się do rzeki Arno dla obmycia nóg i odetchnięcia świeżem powietrzem. Najbardziej lubi w odosobnionych miejscach przebywać, ale właściwem miejscem jej zamieszkania jest Latryna. Milicja jej kręci się wszędzie; poznacie ją po miotle i sznurze z ołowianą gałką, herbie tej pani. Wasalów jej także na świecie pełno; dość wymienić pana Padkasańskiego, Don Kupkę, panią Kloakę, nie mówiąc już o wielu innych, których znać ani chybi musicie. W objęcia tej dostojnej damy zaprowadzić was chcemy, jeśli piękna podwika z Cacaincigli zawód wam sprawi i jeśli, co rzecz główna, zamysły nasze się udadzą.
Doktór, wychowany od dziecka w Bolonji, nie pojął krotochwilnego znaczenia tych słów i objawił gorącą chęć jaknajprędszego poznania owej damy.
Wkrótce po tej rozmowie nasi malarze przynieśli doktorowi radosną wieść, że zostanie przyjęły do towarzystwa. W dniu, oznaczonym na ceremonję, która się wieczorem odbyć miała, zaprosił doktór obu swoich przyjaciół na obiad. Gdy go spożyli, zażądał bliższych wyjaśnień, co do miejsca pobytu towarzystwa i sposobu dostania się do jego grona.
— Mistrzu — odparł Buffalmacco — przedewszystkiem musicie tęgo się trzymać, bo gdybyście nie dotrzymali placu i stchórzyli, nie tylko cała nasza praca na niczem spełznie, ale i wielka stąd szkoda dla nas powstanie. Zaraz wam powiem pod jakim względem męstwo owo okazać musicie. Trzeba tedy, abyście wieczorem, gdy wszystkich pierwszy sen zmorzy, znaleźli się na jednym z owych wysokich grobowców, które niedawno koło Santa Maria Novella wystawiono. Musicie się oblec w najpiękniejszy wasz strój, dla godnego przedstawienia się po raz pierwszy towarzyszom naszym, a także grabini, która, jak nas słuchy doszły, pragnie was, jako szlachcica, rycerzem kąpieli mianować. Na grobowcu tym będziecie czekali, póki się po was posłaniec nie zjawi. Abyście zawczasu na wszystko przygotowani być mogli, wiedzcie, że przybędzie po was czarne, niezbyt wielkie, rogate zwierzę, które skoki ogromne czynić przed wami pocznie, chrapiąc i mrucząc, dla przerażenia was.
Gdy się jednak przekona, żeście od trwogi dalecy, zbliży się do was powoli. Wówczas zejdźcie bez strachu z grobowca i siadajcie spokojnie na kark temu zwierzęciu. Warujcie się jeno wzywać Boga lub świętych pańskich! Usadowiwszy się wygodnie, załóżcie ręce na krzyż i powierzcie się całkiem zwierzęciu, nie tykając go rękoma. Ruszy ono powoli z miejsca i do nas was przywiezie. Raz jednak jeszcze przestrzec was muszę, że jeśli wspomnicie imię Boga, jakiegoś świętego lub też obawę poczujecie, zwierzę to zrzuci was z siebie albo też wpakuje was w jakieś niezbyt wonne miejsce. Jeżeli tedy nie czujecie dosyć męstwa, to lepiej dajcie temu pokój, bowiem, stchórzywszy, sobie tylko szkodę przyniesiecie, a nam despekt sprawicie.
— Nie znacie mnie jeszcze, przyjaciele moi — odparł doktór. — Wątpicie snać o mnie, widząc, że rękawiczki i długie suknie noszę. Gdybyście jednak wiedzieli, com ja niegdyć w Bolonji wyrabiał, wyszedłszy z towarzyszami na połów białogłów, osłupielibyście ani chybi. Na honor, pewnej nocy jedna z takich dziewcząt iść z nami nie chciała! Mizeractwo to było prawdziwe, ledwie mi do pasa dostające. Opór jej tak mnie oburzył, że, obłożywszy ją naprzód porządnie kułakami, chwyciłem ją za ramiona i pchnąłem tak, iż na kilka kroków odleciała. Powtarzałem to kilka razy, tak iż chcąc, nie chcąc, iść z nami musiała. Innym znowu razem w towarzystwie sługi przechodziłem wieczorem, nieco po Ave Maria, koło cmentarza Minorytów, właśnie w dniu, gdy tam pewną białogłowę chowano i nie bałem się niczego. Nie lękajcie się tedy o mnie, bo odwagi mam raczej za wiele, niźli za mało. Co się zaś przyzwoitości tyczy, to dla nieuchybienia jej, włożę na siebie szkarłatną suknię, w której mnie na doktora promowano. Obaczycie, jakie to wrażenie na całem towarzystwie sprawi i przekonacie się, że wkrótce kapitanem jego zostanę. Wszystko innym trybem u was pójdzie po przyjęciu mnie, zwłaszcza, że, jak powiadacie, grabini owa tak się już we mnie rozkochała, iże mnie kawalerem kąpieli mianować pragnie.
— Dobrze zatem — odparł Buffalmacco — baczcie jeno, abyście nam jakiegoś figla nie wypłatali i abyście na czas we właściwem miejscu się stawili. Wiedząc, że wy, panowie doktorzy, ochraniać swoje cenne zdrowie lubicie, przestrzegam, że noc dziś jest chłodna wielce!
— Niechże mnie Bóg zachowa — zawołał na to doktór. — Nie należę bynajmniej do zmarzluchów i nic sobie z największego zimna nie robię. Gdy mi przyjdzie podnieść się w nocy z łoża dla załatwienia przyrodzonej potrzeby, zarzucam tylko futro na kaftan. Bądźcie tedy spokojni o mnie, stawię się bowiem niezawodnie na miejscu i zaczekam.
Gdy wieczór się zbliżył doktór, usprawiedliwiwszy się przed żoną, że tak późno z domu wychodzi, wydobył ukradkiem purpurową szatę, wdział ją na siebie, a potem, przybywszy na wskazane miejsce, wdrapał się na jeden z grobowców, przycisnął się do marmurowej płyty, bowiem chłodno nie na żarty było i jął czekać na przybycie rogatej poczwary. Tymczasem Buffalmacco, tęgi i silny człek, postarał się o jedną z owych larw, jakich niegdyś na zabawach, dziś już wyszłych z obyczajów używano, poczem okrył się cały czarnem futrem, włosem na zewnątrz, tak iż wyglądał jak niedźwiedź. Tylko głowa miała djabelski i rogaty pozór. Tak ustrojony udał się na plac Santa Maria Novella. W niejakiej odległości postępował za nim Bruno, chciał się bowiem przyjrzeć zbliska całej tej historji. Buffalmacco, ujrzawszy mistrza na grobowcu, jął dzikie skoki wyprawiać i ogłuszający hałas na placu czynić. Parskał przytem, wył, sapał i chrapał jak opętany. Doktór, widząc to i słysząc, poczuł, że mu włosy dębem stają na głowie, w istocie bowiem tchórzliwy był i słabszy od pierwszej lepszej białogłowy. W tej chwili siła dałby za to, aby — w domu się znajdować. Ponieważ jednak przybył już na to miejsce, więc też krzepił się jak mógł, tak wielka bowiem była w nim żądza oglądania cudów, znanych mu z opowieści.
Tymczasem Buffalmacco, nawściekawszy się do syta, udał, że się uspokoił, poczem zbliżył się do grobowca i stanął przy nim. Doktór szczękał zębami ze strachu i nie wiedział co począć: wskoczyć na grzbiet zwierzęcia, czy też na grobowcu pozostać. Bojąc się jednak, aby mu potwór w wypadku, jeśli na grzbiet mu nie wsiądzie, krzywdy jakiej nie wyrządził, nową trwogą dawną obawę przezwyciężył i zszedł z grobowca, szepcząc:
— Boże, nie opuszczaj mnie!
Potem wsiadł na tajemniczego wierzchowca, usadowił się wygodnie na nim i, drżąc całem ciałem, złożył ręce na krzyż na piersiach, jak mu zalecono.
Wówczas Buffalmacco począł się nieznacznie ku Santa Maria della Scala kierować. Niósł doktora idąc na czworakach, prawie aż do samego klasztoru mniszek z Fisole. Podówczas znajdowały się w tej okolicy doły, w które właściciele sąsiednich gruntów grabinię Latrynję zrzucać kazali, aby nią potem pola swoje użyźniać. Buffalmacco, zbliżywszy się do tych dołów, przystąpił na brzeg jednego z nich, poczem, wybrawszy stosowną chwilę, schwycił doktora za nogi, ściągnął go z siebie i wrzucił na dół do jamy, warcząc przytem i wyjąc okrutnie. Po dokonaniu tego bohaterskiego czynu pobiegł na łąkę Ognissanti. Tam spotkał Bruna, który, nie mogąc śmiechu pohamować, aż, tutaj się zapędził. Obaj teraz śmiać się poczęli i z udanego figla się cieszyć. Pofolgowawszy sobie nieco, zaczaili się, aby obaczyć, co doktór uczyni.
Ów, poczuwszy w jak obrzydliwą dostał się jamę, próbował wydobyć się z niej; dopiero jednak po kilkakrotnem zapadnięciu się to tu, to tam, umazaniu kałem od stóp do głowy i połknięciu sporej ilości gówna, wydostał się na wierzch, jęcząc i wściekając się nie na żarty. Wyszedłszy, oskrobał się jak mógł najlepiej, a nie widząc innej rady, do domu powrócił. Kołatał tak długo, aż mu wreszcie otwarto.
Zaledwie drzwi się za nim zawarły, już Brumo z Buffalmacco pod niemi stanęli, chcąc się dowiedzieć, jak cuchnącego doktora przyjmie żona. Naraz usłyszeli grad najstraszniejszych obelg i przekleństw, jakich zapewne nigdy największy na świecie hultaj nie był nigdy słyszał.
— Ha — wrzeszczała żona doktora — ha, na mą duszę, jakże się dobrze stało! Zapewne wybrałeś się do jakiejś nierządnicy, a chcąc się jej przypodobać w szkarłatną suknię się przybrałeś. Nie wystarczam ci już tedy, mój skarbie! Całemu ludowibym wystarczyła, a cóż dopiero tobie?
O, czemuż cię nie utopili, wrzuciwszy tam, gdzie już pozostać powinieneś. Oto mi doktór naschwał! Ma swoją własną żonę, a nocami za cudzemi żonami się ugania.
Podobnemi przymówkami nie przestawała go dręczyć w czasie mycia, skrobania i czyszczenia, które doktór troskliwie odbywał.
Nazajutrz rano Bruno i Buffalmacco stawili się w domu doktora, pomalowawszy sobie uprzednio skórę w sinawe pręgi, które na ślady pięści i kija wyglądały. Zastali mistrza już na nogach. Gdy weszli do komnaty, obrzydliwa woń silnie ich w nozdrza uderzyła, dotąd bowiem nie sposób było jeszcze szat całkiem oczyścić. Doktór, ujrzawszy ich, postąpił ku nim i pozdrowił ich uprzejmie. Aliści Bruno i Buffalmacco, zgodnie z uprzednią umową swoją, odpowiedzieli mu na to pozdrowienie z gniewliwą miną:
— Bynajmniej nie życzymy wam dobrego dnia, owszem, błagamy niebo, aby na was, jako na wiarołomnego i obrzydliwego zdrajcę, zesłało tysiąc klęsk i śmierć haniebną. Z waszej to winy, wówczas, gdyśmy się starali o zaszczyty dla was, o mało nas jak psów nie zabito. Dzięki zdradzie, popełnionej przez was, otrzymaliśmy tej nocy tyle kijów, że mniejszą znacznie ilością razów najbardziej upartego osła stąd do Rzymu zagnaćby można było. Niedosyć na tem! Groziło nam niebezpieczeństwo wygnania z towarzystwa, do którego wprowadzić was chcieliśmy. Jeśli nie wierzycie, przyjrzyjcie się jak wygląda nasza skóra.
To rzekłszy, rozchylili na piersiach szaty i pokazali posiniaczone farbą piersi swoje, nie dając jednak doktorowi zbyt usilnie się w nie wpatrywać.
Doktór na tem widok chciał się usprawiedliwić i opowiedzieć o swoich przypadkach. Zaledwie jednak wspomniał o wrzuceniu go do jamy, Buffalmacco zawołał:
— Na mą duszę, pragnąłbym, aby was było zrzuciło z mostu do rzeki Arno. Pocóż przyzywaliście Boga i Świętych Pańskich? Nie ostrzegałemże was?
— Klnę się na Boga żywego, żem ich nie przyzywał — odparł doktór.
— Niewątpliwie nie przypominacie sobie tego, boście drżeli całem ciałem jak osika i nie wiedzieli, gdzie się znajdujecie. Nasz poseł opowiadał nam o tem szczegółowie. Co się stało już się nie odstanie, ale od tej pory nikt nam nigdy podobnego figla nie spłata, dość nam bowiem jednego zawodu.
Na te słowa doktór uderzył w prośby o przebaczenie i zaklął ich na Boga, aby mu wstydu i przykrości nie czynili. Wreszcie udało mu się udobruchać ich dobrotliwemi słowy. Ze strachu, aby wieść o tej przygodzie dalej się nie rozniosła, począł jeszcze gościnniej obu malarzy przyjmować i różne usługi im wyświadczać.
Oto jak się bolońskich mędrków na hak przywodzi!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.