Przygoda/Rozdział ósmy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Przygoda
Podtytuł powieść dla młodzieży
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ ÓSMY.

Karolinka przeglądała z dumą protokuły zebrań. Pomimo bowiem, że sprzeczka pierwszego dnia powstania projektu Klubu zepsuła wszystkim humory, tem niemniej Klub został utworzony w kilka godzin później. Jako lokal Klubu ustalona została bibljoteka w pałacu. Tam też miały miejsca dwa zebrania, rezultatem których były wybory do zarządu. Antoś, jako projektodawca, został przewodniczącym, Janka została sekretarką, Karolinka i Ludwik byli poprostu członkami zarządu. Ponieważ Klub, w którym nie było nikogo ze zwykłych członków poza zarządem, wydawał im się niepoważnym, przeto dopuścili do swego grona Jasia, nie zwracając tym razem uwagi na jego młodociany wiek.
— To zresztą dobrze wpłynie na jego charakter, pobudzi ambicję, — twierdziła Karolinka, tłómacząc w ten sposób słuszność swojej propozycji.
Jaś został przeto przyjęty do Klubu, czego domagał się gwałtownie od chwili gdy usłyszał o jego istnieniu.
Karolinka przeglądała protokuły. Pisane one były czerwonym atramentem, a pod każdym figurowały wszystkie nazwiska.
— Właściwie to jesteśmy bardzo dziecinni, że nas takie rzeczy bawią, — pomyślała przez chwilę, lecz zadowolenie było silniejsze od tej refleksji.
Odłożyła kajet na półce, na miejscu, które wybrali razem w tym celu. Przy tej czynności obsunęła się stojąca obok książka, i z hałasem upadła na podłogę.
Karolinka podniosła książkę, dziwiąc się ilości kurzu, która powstała wokoło.
— Trzeba kazać porządniej tu sprzątać, — pomyślała, — tyle kurzu na jednej książce, wprawdzie książka jest porządnie stara.
Książka rzeczywiście była stara, pisana po łacinie, bardzo dawnym drukiem, w ciężkiej ozdobnej oprawie. Stawiając ją na półce, Karolinka zauważyła, że na podłodze leży jakaś karteczka. Podniosła ją. Kartka była zapisana drobnem pismem i Karolinka zaciekawiona zabrała się do czytania.
Na środku kartki wyrysowane było kółko, w środku którego znajdowało się mniejsze kółko, w drugim zaś kółku, narysowane innym kolorem atramentu, mieściło się trzecie kółko.
„Wytrwale dąż do celu, a zdobędziesz szczęście“, — przeczytała Karolinka z trudem. Słowa te znajdowały się na przestrzeni pomiędzy jednym kółkiem a drugim. Górna część kartki zapisana była cyframi łączącemi litery bez żadnego związku. Karolinka przeczytała parokrotnie.
— Cóż to może znaczyć? — pomyślała zdumiona.
Dużo niżej było napisane o wiele wyraźniej i czytelniej:
„Jeżeli jesteś właścicielem domu, szukaj tajemnicy. Tajemnica jest twoją! Sprzyjać będę twoim czynom i myślom. Szukaj kółka w kółku — szukaj trzech kółek. Jeżeli jesteś obcy, jeżeli zagarnąć chcesz cudzą własność, strzeż się przekleństwa. Uciekaj!“
— Kółko w kółku! — powtórzyła Karolinka. — Szukaj trzech kółek.
Podeszła do okna z kartką w ręku. Oglądała ją badawczo. Kartka była pożółkłego koloru, wyglądała tak jakgdyby wiele lat przeleżała w książce, która wypadła nienaumyślnie z półki.
— Tajemnica jest twoja! — przeczytała Karolinka półgłosem. — Jeżeli jesteś właścicielem domu, szukaj tajemnicy. Tajemnica jest twoją. Sprzyjać będę twoim czynom i myślom. Szukaj kółka w kółku. Szukaj trzech kółek. Jeżeli jesteś obcy, jeżeli zagarnąć chcesz cudzą własność, strzeż się przekleństwa. Uciekaj!
— To brzmi jak w powieści kryminalnej! — pomyślała.
Do bibljoteki wbiegł Jaś.
— Karolinko, panna Anna nie pozwala mi jeździć na rowerze!
— Bo jesteś zgrzany i zmęczony.
— Wcale nie jestem zmęczony, a zresztą nikt nie może mi dyktować, co mam robić.
— Jasiu!
— Tak, nie będę słuchał panny Anny. Karolinko, musisz mi pozwolić jechać na rowerze.
— Widzę, że jesteś znów nieznośny, a wczoraj obiecałeś Ludwikowi, że nie będziesz nikomu dokuczał.
— Nikomu nie dokuczam. Chcę sam pojechać na moim rowerze. Więc chyba dokuczam sobie samemu, albo memu rowerowi.
— Nie mądrzyj się, mój drogi.
— E, ty też jesteś przeciwko mnie.
— Widzisz jaki ty jesteś, Jasiu, a właśnie chciałam ci pokazać ważną tajemnicę.
— Naprawdę?
— Naprawdę.
Innym razem Karolinka nie pokazywałaby zapewne kartki Jasiowi, uważając go za zbyt dziecinnego, teraz jednak była tak zaciekawiona, że nie mając chwilowo nikogo innego z kim mogłaby się podzielić niezrozumiałą tajemnicą, zdecydowała się powiedzieć wszystko Jasiowi.
— Patrz, Jasiu.
Jaś zbliżył się dosyć niechętnie, sądząc, że Karolinka chce go w ten sposób zmusić, aby zapomniał o nieszczęsnym rowerze.
— Widzisz kartkę?
— Widzę kartkę! — powtórzył obojętnie Jaś.
— Ale widzisz jaka dziwna?
— Brudna.
— Brudna, zżółkła. Wypadła z książki, o tej.
— Tak.
— Widzisz, Jasiu, tu są dziwne słowa, — mówiła Karolinka niezniechęcona wcale obojętną postacią brata.
— Jakie słowa? — wyraził wreszcie Jaś swoje zainteresowanie.
— O, te słowa. Naprzód jakieś niezrozumiałe cyfry, potem rysunek trzech kół i słowa: „Jeśli jesteś właścicielem domu“…
Karolinka przeczytała tekst kartki. Tym razem Jaś słuchał uważnie. Gdy Karolinka skończyła, powiedział poważnie:
— Pokaż mi tę kartkę.
A obejrzawszy ją, dodał stanowczym tonem:
— Karolinko, w pałacu jest skarb.
— Skarb?! — wykrzyknęła Karolinka.
— Naturalnie.
— Ależ, Jasiu, dlaczego tak sądzisz?
— O, — odpowiedział z dumą Jaś, — czy myślisz, że nie czytałem nigdy książek o skarbach?
— Książki a życie, to zupełnie co innego, mój mały braciszku!
— Jeżeli jestem mały, to poco mi opowiadasz wszystko? — obraził się Jaś.
Dopiero pocałunek siostry zdołał go jako tako udobruchać.
— To jest skarb! — twierdził stanowczo. — Zawsze tak jest. Żółta kartka, schowana oddawna. Potem cyfry, rysunek. Czy niema planu? — zapytał rzeczowo.
— Nie, niema planu! — zmartwiła się Karolinka.
— Musi być. Poszukajmy.
Wyjęli więc tę książkę, która uprzednio upadła i przewracali jej kartki w poszukiwaniu planu. Lecz planu nie było.
— Widzisz, to jest umówione pismo, — mruczał Jaś, przejęty powagą swego odkrycia i swojem znaczeniem.
— Myślisz?
— Tak, ja wiem. Jak to się nazywa, Karolinko, takie umówione pismo?
— Klucz.
— Właśnie klucz. To jest umówiony klucz.
— Jeżeli jest klucz, to widocznie ktoś jeszcze wiedział o tajemnicy — wykrzyknęła Karolinka.
Jaś spojrzał na siostrę z prawdziwą pogardą.
— To się samo przez się rozumie — zadecydował.
— Ale ta kartka przeznaczona jest dla każdego niewtajemniczonego także — powiedziała Karolinka po namyśle.
— Dlaczego?
— Bo jest wyraźnie napisane:
„Jeżeli jesteś właścicielem tego domu.“
— My jesteśmy przecież właścicielami tego domu.
— Tak, ale przecież nas wcale nie znał ten co to pisał.
— Wszystko jedno — zdecydował Jaś, widząc, że jego stanowczość wywiera tym razem wrażenie na Karolince.
— Wszystko jedno — powtórzyła machinalnie Karolinka, patrząc na żółtą kartkę papieru.
— Trzy kółka, kółko w kołku — powtarzał Jaś w skupieniu, jakby pragnąc nauczyć się tych kilku słów na pamięć.
— Jak myślisz, co to może znaczyć?
— To znak — powiedział Jaś tajemniczo — to znak, który nam może dopomóc do odnalezienia skarbu.
Karolinka uśmiechnęła się mimowoli, widząc jego zapał.
— Nie śmiej się, Karolinko, ja się znam na tem, niejedną książkę przeczytałem o skarbach.
— To twoja specjalność, jednem słowem.
— Możesz tak powiedzieć.
— Więc co z tem zrobimy.
— Trzeba przedewszystkiem odcyfrować klucz.
Usiedli razem przy biurku.
— Szukajmy — powiedział Jaś, lecz nie było to wcale takie łatwe.
Napróżno, Karolinka próbowała odszukać, stosując najrozmaitsze litery alfabetu.
Klucz nie dał się rozwiązać. Nie pomogła także fachowa znajomość Jasia.
— Trzeba poczekać — zdecydowała wreszcie Karolinka.
— Poczekać na co? — zapytał ponuro Jaś — jakby od odcyfrowania klucza zależała cała jego przyszłość.
— Musimy poczekać na Antosia, na Jankę i Ludwika.
— Chcesz im to powiedzieć?
— Naturalnie.
— Przecież tu jest napisane wyraźnie: jeżeli jesteś obcy — uciekaj.
Karolinka zaniepokoiła się, przeczytała jeszcze raz kartkę.
— Nie, Jasiu, tu jest napisane inaczej. Jeżeli chcesz zagarnąć cudzą własność, to znaczy, gdyby ta kartka wpadła w niepożądane ręce i gdyby ten ktoś w tajemnicy przed prawdziwymi właścicielami usiłował zagarnąć ten skarb, czy to coś co jest ukryte.
— Skarb! — stanowczo stwierdził Jaś.
— Nie wiem, może skarb, chociaż to mi się wydaje takie dziwne.
— A teraz, Karolinko, ja pojadę na rowerze, — poprosił Jaś słodkim głosem, — tak długo się tu nasiedziałem w pokoju.
Chcąc nie chcąc poszła Karolinka do pokoju panny Anny i uzyskała dla Jasia pozwolenie.
Sama zaś usiadła na ławce przy brzozowym mostku i zamyśliła się.
Czyżby doprawdy ukryty był gdzieś w zamku tajemniczy skarb? Czyżby rzeczywiście istniała jakaś niewiadoma nikomu tajemnica? Skarb! Słowo to posiadało dziwny urok i Karolinka powtarzała chętnie to słowo w myśli, a nawet kilkakrotnie powtórzyła je szeptem:
— Skarb! Skarb!
Cóż to być mogło?
Wyobraźnia Karolinki przedstawiała sobie ogromne worki, ukryte w jakiejś tajemniczej skrytce, może zakopane głęboko pod ziemią, a może ukryte w nieznanem nikomu sklepieniu. Worki te były napełnione iskrzącemi klejnotami, szmaragdami, brylantami, rubinami i szafirami. Karolinka widziała się w chwili, gdy odnajdując skarb, po wielu poszukiwaniach, otwiera nareszcie tajemnicze drzwi przy pomocy dobrze skonstruowanego mechanizmu i znajduje niezliczone klejnoty.
— A może lepiej, aby w workach znajdowały się pieniądze, naprzykład złote okrągłe dukaty. Wysypią się z brzękiem na podłogę.
— Cóżbym uczyniła, gdybym nagle zrobiła się szalenie bogata, bo pewnie ojciec pozwoliłby mi dysponować skarbami, które sama odnalazłam, — marzyła Karolinka. — Cobym zrobiła? Kupiłabym sobie nowe książki, Jasiowi model samolotu, Jance aparat do zdjęć kinematograficznych, Antosiowi sama jeszcze nie wiem co. Ukończyłabym budowę nowej szkoły, może założyłabym ochronkę. Zresztą może to wcale nie są pieniądze, a zupełnie co innego.
Lecz cóż mogło być innego? Klejnoty, pieniądze, a może jakiś ważny dokument, może jakaś nieznana nikomu wiadomość. Cóżby tam być mogło? O ile wogóle było cokolwiek. Trzy kółka, kółko w kółku, — myślała Karolinka uporczywie.
Patrząc na zieloną rzęsę na wodzie myślała Karolinka, że nie skarb ją pociąga, nie jego materjalna wartość, a sama tajemnica, którą można będzie odkryć, sam fakt szukania i zdobycia. Czuła się już teraz właścicielką czegoś ważnego i ta myśl napełniła ją radością i rozmarzeniem. Gotowa była walczyć, a przedewszystkiem zwyciężyć.
— Karolinka uśmiecha się sama do siebie! — usłyszała nagle głos Antosia.
Szli w jej stronę we trójkę. Janka kiwała z oddali fotografją.
— Zobacz, Karolinko, jak świetnie wyszłaś! — wołała.
Fotografja była rzeczywiście wyjątkowo udana. Głowa Karolinki, jej rozwichrzone włosy, jej promienny uśmiech, odcieniały się wyraźnie na tle liści, które rzucały na jej twarz blaski i cienie.
— Wiesz, wszyscy mi radzą, abym tę fotografję właśnie posłała na konkurs, muszę się spieszyć, bo już za kilka dni upływa termin, — mówiła Janka z zapałem.
— A zgadnij, jaki chcemy dać tytuł! — zawołał Ludwik.
— Jaki?
— Miałaś przecież zgadnąć.
— Nie wiem, może… Nie wiem poprostu. Powiedzcie.
— Radość życia! — oświadczył poważnie Ludwik. To ojciec wymyślił taki tytuł.
— Radość życia! — dziwiła się Karolinka, patrząc na swoją podobiznę. I nagle poczuła, że to dobry tytuł. Teraz, siedząc na brzozowym mostku, patrząc na zielonkawą wodę, odczuwała także radość życia. Ta radość sprawiała, że chętna była do walki, do poszukiwań, do każdej przygody, ta radość sprawiała, że gotowa była zawsze do każdej zabawy, lub pracy, że w każdą swoją czynność wkładała zapał i zadowolenie.
— Tak, radość życia, — powtórzył Antoś, — to świetna nazwa dla Karolinki, nie mogę sobie wcale wyobrazić lepszej.
— Poślesz to naprawdę? — zapytała Karolinka.
— Naturalnie, nie wyobrażam sobie wprawdzie abym mogła dostać nagrodę, napewno przyślą tyle fotografji i pewnie dużo lepszych, ale w każdym razie spróbuję; za dwa tygodnie będziemy już wiedzieli o wyniku.
— Tak, trzeba zawsze spróbować! — zawołała Karolinka i uśmiechnęła się.
— Ach, mam wam tyle do powiedzenia — zawołała.
— Co się stało?
— Zdaje się, że zaczyna się teraz prawdziwa przygoda, — powiedziała Karolinka tajemniczo.
— Opowiadaj prędzej.
— Już. Chodźcie do gabinetu.
— Możesz nam tu opowiedzieć. Nikogo przecież niema.
— Nie, musimy urządzić formalne zebranie, — upierała się Karolinka, która naogół nie była wcale formalistką, tym razem jednak pragnęła wywrzeć jaknajsilniejszy efekt.
— I Jasia muszę zawołać.
— Zostaw go, przecież on się nie liczy.
— Nie, nie, w tym wypadku może nam się bardzo przydać.
— Jasiu! Jasiu! — rozległy się natychmiast wołania.
Tym razem Jaś nie dał na siebie czekać. Niemal natychmiast ukazała się jego sylwetka w oddali.
— Uwaga! — wołał, — patrzcie, jadę bez pomocy rąk.
Pokazawszy zebranym kilka sztuk i otrzymawszy od Antosia obietnicę, że podczas następnej wizyty, Antoś nauczy go kilka wspaniałych sztuk, godnych cyklistów pierwszej klasy. Jaś odstawił rower na swoje miejsce i wszedł do gabinetu.
— Pisz, Janko! — odezwała się Karolinka uroczystym głosem.
Janka otworzyła książkę protokułów.
— Dziś rano odnalazłam tę kartkę! — powiedziała Karolinka triumfująco.
Kartka przechodziła z rąk do rąk.
— Cóż to znaczy? — zapytała Janka, — kto to napisał?
— Tego nie wiem.
— To znaczy, że posiadamy skarb! — wygłosił poważnie Jaś, a tym razem nikt mu nie zaprzeczył.
Janka uśmiechnęła się tylko z niedowierzaniem.
— To pewnie ktoś z was zrobił taki kawał! — zawołała.
Karolinka zachmurzyła się i spojrzała podejrzliwie na obydwu chłopców.
Zanim jednak zdołali powiedzieć cokolwiek na swoje usprawiedliwienie, ona sama zawołała radośnie:
— To niemożliwe!
— Dlaczego? Przecież nasz statut przewiduje możliwość sztucznie utworzonych przygód.
— Tak, ale od dnia powstania Klubu, nie mieliśmy jeszcze ani jednego zebrania tutaj. Poprostu nikt z was nie był u mnie. Kiedy więc mógł napisać karteczkę?
— To prawda, — mruknęła Janka.
Lecz teraz uśmiechnął się niedowierzająco Ludwik.
— To prawda, myśmy nie mogli tego napisać. Ale, ty, Karolinko, byłaś przecież przez cały czas w domu.
Karolinka zaczerwieniła się.
— Myślicie, że to ja sama wymyśliłam?
— Tak, aby trochę urozmaicić nasze rozrywki, zresztą przewidzieliśmy taką ewentualność.
— Nie, ja tego nie pisałam, — zapewniła Karolinka.
Widząc zaś niedowierzanie, dodała:
— Możemy tem się więcej nie zajmować, jeżeli nie chcecie, daję wam jednak słowo honoru, że znalazłam dziś tę zapisaną kartkę w tej książce.
— Ja też tego nie pisałem, — oświadczył Jaś poważnie, chociaż nikt go o napisanie nie podejrzewał.
— O, to zupełnie co innego! — zmienił ton na poważny Ludwik.
— Więc uważasz, Jasiu, że to znaczy ukrycie skarbu?
— Wiem, że tak jest! — oświadczył Jaś z największą powagą.
— W takim razie trzeba odcyfrować klucz.
— Próbowaliśmy już, ale nam się nie udało.
— Zaraz, Antek jest przecież specjalistą do tych rzeczy. Chodź, Antosiu.
Obaj chłopcy usiedli obok siebie. Karolinka opowiadała tymczasem Jance szeptem o wrażeniu jakie wywarła na niej znaleziona karteczka. Jaś pochylił się nad Antosiem.
Praca odcyfrowania trwała dosyć długo. Wreszcie usłyszały głos Ludwika:
— Ach, już mam.
— Przeczytałeś?
— Jeszcze nie, ale już wiem na czem klucz polega. Litera wskazuje od której litery trzeba liczyć wstecz, cyfra ile liter trzeba przejść wstecz. I odwrotnie niekiedy, nie wstecz, a naprzód, o już wiem, dwa razy wstecz, raz naprzód.
Praca chłopców trwała aż do podwieczorku.
Wreszcie, właśnie w chwili gdy rozległ się głos panny Anny, nawołującej do stołu, Ludwik obwieścił triumfalnie:
— Szukajcie drzwi ukrytych w ścianie!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.