Przeszkoda/Rozdział piąty i ostatni

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Przeszkoda
Podtytuł Nowela sportowa
Wydawca Redakcja „Cyklisty“
Data wyd. 1897
Druk Leppert i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator M. Roszkowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział piąty i ostatni, w którym jest mowa o dziwnym sposobie przeskakiwania przeszkód.

Bardzo gwarno było w dworku pana Stanisława, częste przyjęcia, zjazd gości, wesołe zabawy, zbiorowe wycieczki do lasu, jednem słowem szereg przyjemności, urządzanych dla synów i córki, a głównie dla córki.
Pani Barbara, zajęta wciąż myślą, aby gościom nie zbywało na niczem, rozwijała ogromny zapas energji i ciągle na nogach, ciągle w ruchu, przebiegała z domu do kuchni, z kuchni do folwarku, to znów ukazywała się przy gościach, uważając na wszystko i na wszystkich, niezmordowana..
Pan Stanisław uśmiechał się pod wąsem, zamiary jego bowiem układały się dość pomyślnie. Młody człowiek upatrzony przez niego, przyjechał pierwszy raz z ojcem swoim i zrobił odrazu bardzo korzystne wrażenie, podobał się i pannie i matce.. Po tygodniu zjawił się znowuż, a następnie wizyty jego były coraz częstsze. Pana Stanisława odrazu za serce wziął swojem zamiłowaniem do gospodarstwa, znajomością, a nadewszystko i przedewszystkiem, amatorstwem koni. Znał się na nich i umiał od jednego rzutu oka dostrzedz zalety i wady.
Podczas drugiej wizyty sam poprosił pana Stanisława, aby mu swoją sławną stajnię i stadninę pokazał, powiedział też przy tej sposobności kilka pochlebnych słówek, które szlachcica mile pogłaskały po sercu.
— A no, tak, odrzekł z udaną skromnością przyjmując komplement.. Znajdzie się parę szkapiąt u mnie, ale nic nadzwyczajnego.. jak zwyczajnie u średniozamożnego szlachcica.
— Pańskie konie znane są w całej okolicy, na każdym jarmarku poszukiwane... dodał młody człowiek..
— Sprzedaje się też czasem, boć pan, jako gospodarz, wiesz dobrze, że oglądać się tylko na jedno zboże — trudno. Trzeba mieć kilka źródełek; jedno da skąpo, to drugie nie zawiedzie, a nie drugie to trzecie. Dziś, panie łaskawy, nie to, co dawniej, teraz gospodarować trudno. Wpierw samo to jakoś szło.. Dziś trzeba głowy i kredki, bo bez tego ani rusz..
— Święta prawda. Głowy, kredki i trochę pieniędzy w zapasie, żeby się o kredyt nie kłaniać, procentów wysokich nie płacić. Mając głowę, kredkę i zapas, to, pomimo wszystkiego co mówią i co piszą, można na roli wytrzymać. Jest to miłe i wdzięczne zatrudnienie, a że najszlachetniejsze i najmilsze ze wszystkich, tego chyba nie potrzeba dowodzić...
— Mówisz, panie Juljanie jak z księgi, rzekł szlachcic, z czułością patrząc na swego gościa, szkoda tylko: że nie wszyscy młodzi mają takie przekonanie. Jakże ci się podoba ten siwek?
— Pyszny koń, bez zarzutu, rzekł młody człowiek; gdyby go pan dobrodziej miał kiedy na sprzedaż, proszę o pierwszeństwo.
— Znalazłby się może lepszy.. ten gniady naprzykład i ładniejszy, co?
— Wolę siwego...
— Toś znawca, kochany panie Juljanie! Masz dobre oko.. Ja również siwego wolę... A skoro podobał ci się, to może zechcesz sprobować jak chodzi.
— Owszem.
— Pojedziemy w pole.. Hej Janie! osiodłać gniadego i siwka.
Za chwilę konie były gotowe.. Młody człowiek zręcznie wskoczył na siodło i zaraz opanował rwącego się bieguna.. Pan Stanisław obserwował go z boku...
— Pyszny zięć będzie, mruczał pod wąsem, siedzi na siodle jak przymurowany.. Zimna krew, spokój, ręka pewna... Takich lubię.
Podczas dłuższej przejażdżki, zalety jeźdźca uwydatniły się jeszcze lepiej; pan Stanisław był zachwycony..
— Cóż panie Juljanie, rzekł, można na tych koniach wiatry ścigać?.
— Można..
— I z temi nowo-wynalezionemi maszynami do wyścigu stanąć..
— Wątpię, odrzekł młody człowiek..
— Pan wątpisz; taki jeździec!.
— Może właśnie dla tego, że znam się trochę na koniach i mam niejakie pojęcie o rowerze..
— Czy może należysz do nich?.
— Nie, odrzekł z uśmiechem, jeździć na rowerze umiem, bo to nie trudna rzecz, ale zamiłowania nie mam, wolę konia. Tu przynajmniej mam do czynienia ze stworzeniem żyjącem, mającem bądź co bądź pewną inteligencję, częstokroć większą niż się ludziom zdaje.. Otóż naginanie tej inteligencji do mojej woli, kierowanie ogromną siłą fizyczną owego stworzenia jedynie za pomocą łagodnych środków, wskazanych przez rozum i znajomość natury konia — wydaje mi się daleko większą przyjemnością, niż jazda na martwej, aczkolwiek bardzo dowcipnie pomyślanej maszynie.
— Ależ naturalnie.. Porównania nie ma..
— Swoją drogą do wyścigu nie stanąłbym...
— Nawet na tym siwku?
— Nawet na wyścigowcu pełnej krwi; na dystansie czterech, pięciu, nawet sześciu wiorst mogę brać górę, ale dalej, koń się zmęczy, musiałbym bieg zwolnić, gdy tymczasem przeciwnik mój może, bez wielkiego wysiłku tempo przyspieszyć i na dziesiątej, dwunastej wyprzedzi mnie już ogromnie, a na dwudziestej; kiedy ja będę musiał konia zatrzymać, dać mu wypoczynek, napoić i popaść, cyklista zrobi dwa razy tyle drogi.... i zdąży o mnie zapomnieć... Trudna rada, każdemu trzeba oddać sprawiedliwość..
— No, ale jak się to będzie dalej rozwijało tak szybko, to nasza hodowla może być poważnie zachwiana.
— Nie ma o to obawy szanowny panie!. Jeszcze przez długie, długie lata rolnictwo potrzebować będzie siły pociągowej, armje kawaleryj, bogaci ludzie karet i powozów. Będziemy hodowali piękne konie i sprzedawali je korzystnie. Gdybym miał takich stu siwków, jak ten, na którym siedzę, znalazłbym na nich kupców...
Jeszcze raz przymówił się o pierwszeństwo, jeżeli koń będzie do sprzedania, pan Stanisław obiecał i dodał, że w tym czasie niema zamiaru pozbywać się konia, siwka, ponieważ planuje sobie pewne kombinacje co do niego.
Te kombinacje były bardzo proste.. Niechno młody człowiek ujawni zamiary swoje względem Zosi, niech się zdecyduje, niech zostanie narzeczonym — a wtenczas siwka otrzyma w prezencie. Obecnie nie przyjąłby takiego daru, a koń dla niego jest przeznaczony. Żaden z synów go nie chciał, niechże go przeto weźmie ten, co się umiał poznać na jego wartości..
Liczni goście, którzy odwiedzali w tym czasie dwór pana Stanisława, byli bardzo zainteresowani rowerami młodych ludzi, częstokroć odbywały się popisy, jazda na dziedzińcu i po parku i wśród młodszych gości znajdowali się amatorowie, pragnący się uczyć jeździć...
Pan Stanisław, nie bez pewnego zgorszenia zauważył, że wysłano do Warszawy zbiorowy list z żądaniem przysłania siedmiu maszyn..
Dalibóg, mówił do żony, toż to koniec świata! Niedługo baby wiejskie będą na targ do miasteczka na tych cudakach jeździły.
— Dla czegóż nie? odrzekła z uśmiechem, świat idzie naprzód, a my go nie powstrzymamy... Zresztą co ci to przeszkadza, że baby będą w taki sposób jeździły to ich rzecz, niech sobie jeżdżą. My zaś cieszmy się dziećmi. Niedługo będą z nami chłopcy; za kilka tygodni uciekną w świat i zostaniemy znowuż samotni.
— A Zosia? zapytał nie bez ukrytej myśli pan Stanisław.
— Czyż nie widzisz co się dzieje? Zajęła się panem Juljanem prawie od pierwszego wejrzenia.
— Nie może być — a cóż ty na to.. Basiu!
— Cóż ja.. Jeżeli mają skłonność ku sobie, niech ich Bóg błogosławi.. Marzyłam o lepszej partji dla Zosi, ale...
— Porządny i poczciwy chłopiec..
— To prawda, głównie jednak ten wzgląd mnie skłania ku niemu, że będę miała Zosię niedaleko od domu.. że będę ją mogła widywać często.. a ty co myślisz o tem Stasiu?
Pan Stanisław postanowił udawać dyplomatę i odrzekł obojętnie..
— Ja, bo nie mam jeszcze wyrobionego sądu o tym młodym człowieku, poznam go bliżej... zobaczę...
W odpowiedzi na to pani Barbara wybuchnęła głośnym śmieciłem..
— Cóż cię tak rozweseliło?, moja Basiu?... zapytał..
— Ach Stasiu kochany, nie do twarzy ci w roli Bismarka, zwłaszcza ze mną.. Tyle lat przeżyliśmy razem zgodnie i szczęśliwie; ja też w twoich myślach czytam jak w książce drukowanej ogromnemi literami.. Widzę je zdaleka, widzę wpierw nim ty sam sobie zdać możesz z nich sprawę..
— Więc cóż.. cóż wyczytałaś.. co dostrzegłaś?..
— Przecież ten Juljan, przez ciebie upatrzony.. Tyś go szukał, jak szpilki w stogu siana, tyś go sobie wybrał tego dobrego gospodarza, doskonałego znawcę koni — no, i na szczęście, porządnego człowieka. Ty się wprzód w nim zakochałeś niż Zosia! No — powiedz szczerze, czy ja się mylę, czy nie?..
Pan Stanisław ujął pulchną rękę swej małżonki, złożył na niej pocałunek i rzekł:
— Basiu, duszko moja.. ty jesteś wielka kobieta, ty słyszysz jak trawa rośnie, zgadujesz ludzkie myśli, przed tobą nic się nie ukryje. Prawda, jam się w Juljanie wprzód zakochał niż Zosia.

. . . . . . . . . . . . . . . . .

Zdawało się panu Stanisławowi, że wpadł nareszcie na myśl genjalną, że znalazł sposób wykazania wyższości dobrego konia nad martwą, bezduszną maszyną... Ten pomysł nie dał mu spać, odpędzał wszelkie inne myśli. Kombinacja była dość prosta. Ponieważ zwykły wyścig, według zapewnień pana Juljana i wreszcie według prostego obliczenia, nie przedstawia, przy dłuższym dystansie, żadnej szansy wygranej dla konia, trzeba sprobować wyścigu z przeszkodami. Zarówno siwy jak gniady na swoich sprężystych nogach skacze jak jeleń i przeszkoda na metr wysoka to dla niego zabawka, ale co pocznie wobec niej człowiek na dwóch kółkach?. Nie użyje ostróg, nie doda fantazji martwemu przyrządowi — stanie przed przeszkodą nieporadny i bezsilny.. Więc nie zawsze tryumfować będzie, nie na każdym kroku zbierać laury! Odejdzie zawstydzony i zmuszony będzie przyznać, że w tym wypadku nie może się równać z dobrym jeźdźcem, dosiadającym dobrego konia. Teren do takiego wyścigu był doskonały; tuż za parkiem ciągnęła się dróżka polna, równa i twarda, ciągnęła się między polami, dalej zaś przechodziła przez gęsty, zwarty jak ściana zagajnik, a potem przez las do szosy. Jedna lub dwie przeszkody, ustawione na dróżce w zagajniku, nie zatrzymają jeźdźca; koń przeskoczy je z łatwością i popędzi dalej.. Jadący na dwóch kółkach zatrzymać się musi. Przeszkody nie rozwali, gdyż będzie postawiona mocno, na urząd. Będzie to poprostu płot z żerdzi o dębowych kołkach; nie objedzie jej również bokiem, gdyż zarówno z jednej jak z drugiej strony zagajnik jest tak gęsty, że nietylko na kółkach, ale i pieszo trudno się przez niego przedrzeć.
Pan Stanisław posłał raniuteczko ludzi i kazał dwa mocne ploty postawić; popołudniu zaś, gdy przyjechał pan Juljan, wziął go na stronę i zwierzył mu się ze swoim planem.
— Zawstydzimy ich, zobaczysz pan, jak ich zawstydzimy... Oczywiście my obadwaj, liczę bowiem na to, że nie odmówisz mi swego towarzystwa, kochany panie Juljanie.
— Z przyjemnością, odrzekł młody człowiek.
— Tryumf nasz pewny — co?
Młody człowiek uśmiechnął się nieznacznie..
— Zapewne, rzekł.
— Mówisz bo tak, jak gdybyś niedowierzał. Komu? sobie, czy koniom.. Nie lękaj się, nie takie przeszkody brał siwy podemną, a cóż dopiero gdy będzie miał lżejszego jeźdźca... Trzymaj się tylko dobrze, on cię nie zdradzi.. Przelecimy jak wicher a tamci wrócą jak niepyszni.
Młodzi cykliści, którym ojciec zaproponował ten wyścig zgodzili się, wymieniwszy wprzód między sobą spojrzenia.
— Uprzedzam was jednak, moi kochani, rzekł pan Stanisław, że na drodze znajdziecie przeszkody.
— A jakie ojcze?, zapytał najstarszy.. Może to będzie rzeka, może niezgłębiona przepaść?.
— Co znowuż!, przeszkody jak przeszkody. Nie zatrzymają one ani mnie ani pana Juljana.
— W takim razie sprobujemy...
— Dobrze, dobrze o to nam tylko idzie..
— A jakiż dystans, gdzie będzie meta?.
— Możemy się obejść bez mety... Znacie tę dróżkę za parkiem, co prowadzi przez zagajnik i przez las do szosy.
— Znamy doskonale..
— Więc uważajcież.. My z panem Juljanem puścimy się pierwsi, wy zaś w kilka minut po nas, i dogonicie nas na szosie. W którym punkcie, to wszystko jedno — abyście tylko dogonili.
— Bardzo dobrze.
— Jeden tylko warunek.
— Słuchamy.
— Nie wolno przeszkód omijać.. trzeba je przebyć.
— Ależ naturalnie, to się samo przez się rozumie. Inaczej wyścig nie byłby wyścigiem.. Znamy reguły sportowe.
— Więc doskonale. Bierzcie swoje aparaty, czy jak je zwiecie maszyny, a my z panem Juljanem po staroświecku, noga w strzemię i na koń!
Pojechali przez park, odprowadzeni przez gromadkę gości, zaciekawionych jaki będzie rezultat.. Zanim jeszcze ruszyli, Zosia zerwała piękną różę i pokazując ją siedzącemu na koniu panu Juljanowi rzekła:
— To dla zwycięzcy.
— Niestety, pani, odrzekł półgłosem ja nim nie będę..
Za parkiem, na dróżce, pan Stanisław zawołał: marsz, marsz! i puścił konia cwałem, tuż za nim galopował pan Juljan.. W chwilę później trzej bracia mknęli na rowerach.
W zagajniku obadwa konie wzięły przeszkody z łatwością a za lasem, na szosie pan Stanisław zakomenderował: stój!
— No, kochany panie Juljanie, wypada na nich poczekać.. z półgodzinki.. dla ceremonji, bo, że nie dostaną się tutaj, jestem pewny... Tymczasem koniska odsapną a my zapalmy papierosy.
Po upływie kilku minut pan Juljan zaczął bacznie patrzeć w stronę lasu.
— A kogo tak wyglądasz dobrodzieju.. chyba nie ich?
— Zdaje mi się, że już jednego widzę, odrzekł młody człowiek.
— Nie może być.. niepodobieństwo.
— Ale! oto już drugi i trzeci.. Za chwilę będą przy nas.
Trzej bracia znaleźli się na szosie.
— Florek! zawołał pan Stanisław. Co? Jakim sposobem?
— A no, jak ojciec kochany, widzi.
— A przeszkoda! a przeszkody?. Ominęliście je chyba, wbrew umowie?.
— Broń Boże.. my mamy bardzo prosty sposób na przeszkody.. Gdy znajdujemy na drodze płot, przechodzimy przez niego, przenosimy maszynę — i jedziemy dalej.
Pan Stanisław zaczął się śmiać do rozpuku.
— Niechże was! — rzekł.. Niechże was! No, kochany panie Juljanie, ścigajże się tu z takimi. Wy zapewne potraficie i przełazić pod przeszkodami.
— Jeżeli tylko można, to dla czego nie? Taki to dobry sposób jak i inny..
— Ja wiedziałem, że się tak skończy.. rzekł pan Juljan, wiedziałem, że nas ci panowie na kółkach pobiją..
— Tak? A dla czegóż to nie ostrzegłeś mnie dobrodzieju, nie bylibyśmy pobici tak sromotnie.
— Nie chciałem psuć panu iluzji...
Tego wieczora nie mówiono już o wyścigu i o przeszkodach, albowiem pan Juljan oświadczył się Zosi i rodzicom. Z tego powodu pan Stanisław wydobył zapleśniałą baryłkę z piwnicy, wznoszono toasty za zdrowie i pomyślność państwa młodych...
Rano, gdy już goście rozjechali się, a domowi spać poszli, wąsaty szlachcic usiadł w ganku i patrzył na stadninę, którą chłopak pędził na pastwisko..
— Ej koniki moje, koniki, rzekł, będziecie miały dobrego opiekuna..





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.