Przepowiednia starca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Przepowiednia starca
Pochodzenie Nowe baśnie z 1001 nocy
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. ca. 1931
Druk „Grafia”
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Przepowiednia starca.

Dawnemi bardzo czasy, gdy w pustyniach lub pieczarach mieszkali pustelnicy i żywili się korzonkami i jagodami, mieszkał w pewnem mieście człowiek uczciwy, którego zawodem było kupiectwo.
A że człowiekowi uczciwemu, a zwłaszcza kupcowi bardzo jest na świecie ciężko, przeto i naszemu bohaterowi tej opowieści, nie działo się nazbyt dobrze.
Kupiec ten już wiele w swem życiu odbył podróży, jeździł w dalekie kraje, zwiedzał wyspy, morza i miasta, handlował czem się dało i zawsze uczciwie wychodził z ludźmi, sam zaś małe bardzo ciągnął zyski.
Właśnie w chwili, gdy o nim mówimy, postanowił sobie odbyć znów dłuższą podróż, aby cośkolwiek zarobić.
Zanim udał się w podróż, radził się swych przyjaciół kupców, co za towar zawieźć na handel.
Przyjaciele zapewnili go, że w tem mieście, do którego chce jechać, niema wcale dobrego opałowego drzewa.
Wtedy kupiec zakupił za wszystkie swoje pieniądze ten towar i zawiózł go do owego miasta.
Kupiec dojechał szczęśliwie, bez żadnych przygód do celu swej podróży i wieczorem znalazł się u bramy miasta.
Przy bramie stała staruszka z gromadką owiec, które pędziła przed sobą.
Przyjrzawszy się bacznie kupcowi spytała:
— Kim jesteś, człowieku?
Jestem obcym kupcem, — odpowiedział — i chcę w tem mieście coś zarobić, przyjechałem więc tutaj próbować szczęścia.
— Uważaj więc dobrze, — rzekła staruszka, żeby cię nie oszukano, bo dużo tu się kręci oszustów i złodziejów.
Trudno ich poznać, bo podają się za bardzo uczciwych i dlatego strzeż się każdego.
Ponieważ wszyscy prawie ich tu znają, nie probują więc oszukiwać swoich, lecz czyhają na obcych kupców, aby ich oszukać, naciągnąć i uciec. Pilnuj się dobrze!
To powiedziawszy opuściła go i popędziła swą gromadkę owiec, które musiała spędzać, gdyż podczas rozmowy z kupcem rozbiegły się w różne strony.
Zaraz na drugi dzień rano przechodził jeden z mieszkańców koło kupca, który rozłożył się zaraz pod miastem u góry i pozdrowiwszy go spytał:
— Panie, skąd przybyłeś?
A gdy kupiec odpowiedział, znów pytał:
— Jakie są u pana towary?
— Drzewo opałowe — odpowiedział kupiec — Powiedziano mi, że niema tu tego towaru i dlatego sprzedam go tu dobrze.
— Zupełnie mylnie cię panie poinformowano, — rzekł na to ów przechodzień — Niepotrzebny nam ten towar zupełnie... Możemy używać innego materjału do palenia... Zupełnie niepotrzebnie nam tu pan przywiozłeś...
Dreszcz przeniknął nawskroś kupca, gdy to posłyszał.
Przyjdzie się chyba zabrać stąd towar i wracać do domu.
Chwilę tylko jednak tak myślał, gdyż przypomniała mu się zaraz staruszka, mówiąca, żeby nikomu tu nie wierzyć, bo dużo jest złodziei i oszustów.
Poszedł więc na pastwisko i zapalił swem drzewem ognisko.
Płomień szedł w górę, paliło się tak doskonale, że, co kto przeszedł, zaraz pytał się kupca, czyby mu swego towaru nie sprzedał?
Kupiec gotów był oddać im wszystko drzewo, jakie posiadał, rzekł więc do jednego:
— Owszem, możesz to wszystko kupić, jestem gotów ci sprzedać.
Dał zadatek i pomieścił w swym składzie, pieniądze jednak miał zwrócić nazajutrz.
Kupiec odszedł od miejsca, gdzie handlował i zobaczył człowieka z jednem okiem błękitnem, drugiego mu brakło.
Spojrzeli na siebie i kupiec, który miał również niebieskie oczy, przystąpił do niego i rzekł:
— Co tak patrzysz na mnie, jakbyś człowieka nie widział?
— Patrzę, — odrzekł Jednooki — gdyż dostrzegam u ciebie moje oko błękitne...
Jestem poszkodowany, gdyż jednem dojrzeć wszystkiego nie jestem w możności.
Postanowiłem więc zażądać od ciebie zwrotu mojej własności, a jeślibyś tego nie chciał polubownie załatwić, będziemy się o moje oko bili...
Kupiec nie uznał swej winy i nie chciał mu oddać swego oka.
Rozpoczęła się więc kłótnia między nim a Jednookim i doszło nawet do bójki.
Tłumy ludzi wiedzione ciekawością zebrały się, przyglądając się tej zaciekłej walce.
Nie obeszło się bez policji, która musiała rozbroić przeciwników.
Nie byłto jednak ostateczny koniec zwady o błękitne oko, rzekomo od Jednookiego odebrane.
Postanowili zejść się jeszcze nazajutrz rano w tem samem miejscu i spór rozstrzygnąć.
Kiedy Jednooki odszedł poturbowany przez silniejszego od siebie kupca, ten spostrzegł, że podczas walki zgubił gdzieś swój skórzany pantofel.
Po daremnem poszukiwaniu, nie pozostało mu nic innego jak zamówić drugi u szewca, którego sklep był w pobliżu.
Wszedłszy kazał mu zrobić nowy pantofel, mówiąc, że za niego będzie mógł zażądać to, co mu jest miłem.
Szedł dalej nasz kupiec i natrafił na grających w karty.
Była to szajka oszustów, chcących złym sposobem zdobyć pieniądze.
Siedzieli naumyślnie na otwartem powietrzu, żeby kogo naciągnąć.
Spostrzegłszy kupca, poznali w nim tego, którego widzieli walczącego z Jednookim.
Rozumieli dobrze, że kupiec był zdenerwowany i walką i dniem jutrzejszym, który miał rozstrzygnąć, czy ma oddać swe oko, tak każdemu do dobrego widzenia potrzebne.
Napewno będzie roztargniony! — mówili i nie zauważy oszustwa, zgra się więc co do grosza.
Gdy więc był niedaleko, zawołali:
— Hej, panie kupcze, zasiądź z nami i zagraj w karty, rozweselisz się trochę i o swych troskach zapomnisz!
Kupiec stanął przy nich i pomyślał: — Może i mają rację! Zgryziony jestem jutrem, a tu, przy tej grze na czas jakiś zapomnę...
Zresztą nie zawadzi i trochę zdobyć grosza.
Usiadł przy nich i grał. Oszuści, korzystając z jego roztargnienia, nabierali go dobrze.
Kupiec przegrał tyle, że gdyby oddał wszystko to, co w domu i przy sobie posiadał, nie starczyłoby to na zapłacenie przegranej.
Co tu robić? Odłożył też na drugi dzień zapłatę, ale gracze zapowiedzieli mu swój warunek: albo wypije całe morze, albo odda cały swój majątek.
Kupiec na myśl o dniu nadchodzącym drżał z przerażenia.
Co zrobi? Skąd weźmie na zapłacenie za pantofel, jeśli ten, jakiś ciężki położy warunek, jak wybrnie z tego kłopotu z graczami?
Myślał i myślał, ale nic mu do głowy nie przychodziło, wreszcie rozpacz zawiodła w ustronne miejsce, gdzie zaczął nad swą dolą w ciszy rozmyślać.
Zdrzemnął się trochę w tem zmartwieniu, gdy naraz obudził go szmer jakiś i stąpanie.
Obejrzał się poza siebie i dostrzegł tę samą, co i przy wejściu do miasta staruszkę, która, jak i wtedy prowadziła gromadkę owieczek.
— Dzień dobry panu, — odezwała się drżącym głosem, — cożto się stało? czy nie podoba się nasze miasto, że tak smutnie dumasz i w ustroniu się kryjesz?
— Moja dobra staruszko, — odpowiedział kupiec — mam ciężkie zmartwienie i nie wiem, jak z niego wybrnąć...
Nie posłuchałem ciebie, gdyś przestrzegała, żebym nie wdawał się tu z nikim, bo dużo jest złodziejów i oszustów, a teraz już jest zapóźno. Jestem zgubiony bezpowrotnie...
— Nigdy nie jest zapóźno, — odpowiedziała staruszka — kto ma w głowie rozum, ten ze wszystkiego wybrnie...
Opowiedz mi, co się stało, a poradzę ci napewno...
Kupiec opowiedział wszystko ze szczegółami, jakto sprzedał to drzewo, nie biorąc pieniędzy, jak walczył z Jednookim, jak przegrał całe mienie.
I wszystko to jutro ma pozałatwiać. Zostanie wskutek swego nieposłuszeństwa bez oka i bez majątku...
Opowiedziawszy to zapłakał z rozpaczy.
— Ach! raczej życie sobie odbiorę, jak mam zostać Jednookim i w dodatku żebrakiem! jęczał nieszczęśliwy kupiec.
— Nie masz potrzeby umierać! — zawołała, stukając kijem o ziemię, staruszka — pomogę ci z tego wybrnąć, ale pamiętaj, po tej przygodzie umykaj z tego oszukańczego miasta, bo tubyś postradał wszystko...
Tutaj mogą żyć i handlować tylko ludzie przebiegli albo oszuści...
— Dobrze, będę cię słuchał, dobra kobieto, — rzekł wzdychając kupiec — ale wiem, że i ty, pomimo dobrych chęci, nie potrafisz mnie wyratować z tego kłopotu.
— No, zobaczymy, zobaczymy, — rzekła stara, siadając obok niego na drugim kamieniu i odganiając swe owieczki. — Posłuchaj mnie tylko i zrób co ci poradzę!
W odległości tysiąca kroków, w ukryciu skał mieszka starzec mądry i przepowiadający przyszłe rzeczy.
Jestto człowiek niewidomy, jak szkielet wyschły, żyjący tem, co mu kto przyniesie.
Jeśliby nic nie przynoszono, zmarłby z głodu, bo nigdzie nie wychodzi i niczego do pożywienia nie szuka.
Siedzi zawsze samotny u stóp pieczary, która mu za schronienie służy i o ile ktoś potrzebuje rady, chętnie ją udziela.
A rada jego każda jest trafna i rozumna.
Umie prócz tego przepowiadać rzeczy przyszłe i w ten sposób stał tak sławnym, że nikt bez jego porady nie przedsięweźmie niczego ważniejszego.
Zna się on doskonale na wszelkim podstępie i przewrotności, czyni prawie cudowne odkrycia, nie pogardza nikim, każdy jest w jego mniemaniu godnym jego znajomości, przyjmuje więc u siebie nawet bandytów i złodziei i dlatego jestem przekonaną, że wszyscy ci, z którymi dziś zapoznałeś się i którzy chcą cię oszukać, będą nocną porą u niego, zapytać, czy dobrze z tobą postąpili i czy korzyść taką, jakiej się spodziewają, osiągną.
— I cóż mi z tego, że oni tam będą! — zawołał kupiec — poradzi im może jeszcze coś na moją niedolę gorszego, wszak, jak mówisz, trzyma on z bandytami i złodziejami, a jam człowiek uczciwy!
— W gorącej wodzie jesteś kąpany, człowiecze, — przerwała mu staruszka — nie dasz mi skończyć, a czas ulata, moje owce chcą już spocząć w owczarni, mnie także sen już klei oczy...
Otóż mój kochany panie, trzeba, żebyś zakradł się za pieczarę i wysłuchał tego, co starzec będzie im mówił i czy pochwali ich z tobą umowę..
Wysłuchasz panie wszystkiego i napewno z tego skorzystasz i uwolnisz się od tych drapieżców.
Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze i że jutro ujrzę cię weselszym.
Wstała z kamienia, spędziła owieczki i skinąwszy głową na pożegnanie odeszła szybko od kupca.
Kupiec posiedział jeszcze chwilkę i dopiero gdy się ściemniło wyruszył w poszukiwaniu groty.
Zdaleka ujrzał ciemny punkt jakiś, który w miarę zbliżania się olbrzymiał, potem zmienił się w ogromną czarną grotę.
Kupiec zaszedł z tyłu i przystanął w cieniu, aby módz wszystko słyszeć, gdy ci, z którymi miał w ciągu dnia do czynienia, przyjdą po radę do wróża.
Wkrótce po swem przybyciu spostrzegł kupiec zbliżającą się gromadkę oszustów.
Skrył się więc czemprędzej za pieczarę i oczekiwał.
Przyszli, powitali starca ukłonem, którego on naturalnie nie widział, ofiarowali mu trochę jedzenia, a gdy się posilił, przedstawiać mu swe sprawy zaczęli.
Pierwszy wystąpił kupiec, któremu sprzedano wszystkie drzewo i opowiedział, co następuje:
Szedłem drogą i zobaczyłem jakiegoś obcego kupca, przed którym leżały całe stosy wyborowego drzewa. Takiego drzewa niema u nas wcale i ucieszyłem się, że mogłem je nabyć.
Spytałem coby chciał za wszystek towar?
Powiedział, że dziś właśnie powie mi co mam zapłacić, ja zaś obiecałem przedtem, że dam za to drzewo, to, co on zażąda.
Czy dobrze, że się tak wyraziłem? i czy mogę być w obawie, że żądania jego będą za wygórowane?
— Kupiec ten ma ciebie w worku, — odrzekł stary wróżbita.
— Jakżeto? Dlaczego? — spytał ów, co kupił drzewo.
Powiedziałeś mu, że dasz, czego zażąda, a on może zażądać od ciebie naprzykład, miljona much, tysiąca karłów lub karliczek...
Co wtedy poczniesz? I zadatek twój, dany złotem przepadnie...
Zamyślił się oszust nad słowami wróża i przyznał, że rzeczywiście, kupiec ma go w kieszeni.
Po tym wystąpił Jednooki i opowiadał:
— Spotkałem błękitnookiego obcokrajowca, miał on moje oko, odemnie odebrane, kolor był ten sam zupełnie, nawet skaza mała jest u niego na oczach, tak, jak i na mojem oku.
Podeszłem do niego i zażądałem swego oka. Nie chciał mi zwrócić.
Kłóciliśmy się a potem nawet przyszło do bójki.
Ponieważ był odemnie silniejszym, zabiłby mnie może, więc, gdy policjant nadszedł, odsunąłem się od niego, niby na rozkaz policjanta, ale nie odstąpiłem od tego, żeby mi moje oko zwrócił.
Powiedział więc, że dziś to zrobi, czego od niego żądam. Czym dobrze zakończył tę sprawę i czy mam się spodziewać dotrzymania obietnicy przez tego człowieka?
— Niebardzo, — rzekł stary — możesz niczego nie otrzymać...
— Jakto?
— A no, gdyby ten obcy człowiek miał rozum, toby powiedział:
— Daj dowód, że to twoje oko, a oddam. A gdy spytasz się go, jaki dowód? on ci powie, żebyś wyjął swoje jedyne oko, on wyjmie wtedy swoje i zważy się, czy jednej są wagi.
Jeśli jednaka waga, odda ci swoje...
Jednooki zmartwił się bardzo tem, że tak się może stać w rzeczywistości, jak mówił starzec i odszedł, ustąpiwszy miejsca szewcowi.
Ten mówił:
— Ojcze wróżbito, jakiś kupiec kazał mi dorobić pantofel skórzany z safjanu, zgubił bowiem z nich jeden i obiecał, że dostanę za robotę to, co mi się będzie podobało.
A ponieważ podoba mi się wszystko co on posiada, to zdaje się, że zostawi on u mnie nawet włosy.
— A ja myślę, — odpowiedział starzec, — że jeśli ma spryt, to dostanie od ciebie pantofel zupełnie darmo.
Gdy cię spyta np. czy ci się to podoba, że sułtan pobił nieprzyjaciół? będziesz musiał przyznać, że ci się to podoba, jeślibyś mówił inaczej dostaniesz pantoflem i jeszcze oskarży cię przed sądem. A za to, co ci się podoba, odbierze pantofel.
Przyszli gracze i tym starzec wytłomaczył, że gdy mu każą morze wypić, on może kazać morze przynieść na miejsce spotkania.
Kupiec słyszał to wszystko i tak zrobił, jak mówił starzec.
Odebrał drzewo, zatrzymał zadatek, potem obdarzył staruszkę i odjechał do domu.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.