Przemiany (Owidiusz)/XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Owidiusz
Tytuł Przemiany
Pochodzenie Przemiany
Życie i poezja Owidjusza
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1933
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bruno Kiciński
Tytuł orygin. Metamorphoseon, Libri Quindecim
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXVI. Głód.

Skończył Leleks; najbardziej z wszystkich Tezeusza
I ten, co opowiadał, i rzecz sama wzrusza.
Chce słuchać innych cudów. Rzeka to poznała
I tak mówi do niego: »Są i takie ciała,
Które po zmianie w kształcie wziętym muszą zostać,
I takie, którym zawsze wolno zmieniać postać.
Takim Protej, co morskie zamieszkuje kraje:
Już się żywym młodzieńcem, już strasznym lwem staje,
Już okrutnym odyńcem; to bierze kształt byka,
To w węża przemieniony, zwija się i syka;
To go widać w postaci drzewa lub kamienia,
To płynie, jako woda, to w ogień się zmienia.
I Mnestra ten dar miała, Autolika żona,
Godna lepszego ojca od Erysychtona,
Który się bogom nawet hardo zawsze stawiał
I ofiar, ich ołtarzom należnych, odmawiał,
Ba, i w borach Cerery przed bogów obliczem
Śmiał niszczyć wieczne drzewa toporem zbrodniczem.
Stał tam dąb rozłożysty i szanowny laty,
Sam był lasem. Lud na nim i wieńce i kwiaty

I ofiary zawieszał za prośbę spełnioną.
Podawszy sobie ręce, tańczących nimf grono
Ledwie pień tego dębu w koło objąć zdoła,
Który, o ile drzewa są wyższe, niż zioła,
Tyle wierzchem przenosi wszystkie drzewa razem.
W ten kazał Erysychton uderzyć żelazem,
A widząc sług wahanie i przydługi opór,
Z ręki jednego gwałtem ostry wyrwał topór,
»Choćby Ceres w tym dębie żyła — rzekł zuchwale —
Dziś go zetnę i ziemię gałęźmi przywalę«.
Zaraz z wielkim zamachem uderzył w dąb stary:
Jękło drzewo, zadrżało, wstrzęsły się konary,
Zwiędły z liśćmi żołędzie, a z kory sok płynie,
Jak z wołu ofiarnego, gdy przed bóstw świątynie
Wprowadzą go i ostrym razem biją popi,
Wół pada i posoką ziemię w koło kropi.
Tak ciął w dąb Erysychton; zlękli się przytomni.
Jeden z nich, gdy mu wielkość jego zbrodni wspomni
I chce wstrzymać toporu świętokradzkie cięcie,
Temi słowy mu płaci dobre przedsięwzięcie:
»Świętoszku! przyjm za obrok zbawienny podziękę!«
I od dębu na sługę odwróciwszy rękę,
Ściął mu głowę i znowu bierze się do rębu;
A wtem taki usłyszał głos ze środka dębu:
»Wtem poświęconem drzewie, co jest lasu chluba,
Żyje nimfa, Cererze, zbóż bogini, luba.
Słuchaj mej przepowiedni: ginę z twojej ręki,
Lecz straszne od Cerery czekają cię męki«.
On nie słucha, trwa w zbrodni, uderzenia mnoży
I linę za szczyt dębu gdy zręcznie założy,
Dąb runął i ciężarem zasłał las szeroki.

W rozpaczy po tej stracie Dryady bez zwłoki
Przywdziewają żałobę i twarz łzami roszą
I Cererę o karę na zbrodniarza proszą.
Słucha ich próśb bogini, a na jej skinienie
Pole, zbożem okryte, silne zdjęło drżenie.
Wynajduje Cerera męczarnie bez miary,
Lecz jeszcze zbrodnie jego większej godne kary:
Głód mu przeznacza, a gdy wyroków rozkazem
Nigdy Cerera z Głodem nie może być razem,
Do jednej z nimf Oread rzecze słowy temi:
»Jest miejsce na granicach mroźnej Scytów ziemi,
Puste, smutne, jałowe; drzew i zboża niema.
Mieszka tam tylko Przestrach, Biadość, gnuśna Zima
I Głód nigdy niesyty, wyschły, zimny, blady.
Ten niech w pierś świętokradcy przeleje swe jady,
Niech się wzrostem pokarmów wzmoże jego siła;
Bodajby nawet moją potęgę zniszczyła!
Jeśli ci długość drogi zbyt straszną się zdaje,
Weź mój wóz, zaprząż smoki, leć w scytyjskie kraje!«
Wsiada nimfa i z wozem w powietrze się wznosi.
Kieruje rącze smoki ku północnej osi,
Dopiero je wstrzymała na górskim Kaukazie.
Tam widzi Głód, jak w polu przy ogromnym głazie
Rwie rośliny i zęby rzadkiemi je ścina;
Włos jego najeżony, twarz chuda i sina,
Sczerniałe zęby, wklęsłe oczy, usta zbladłe.
Przez grubą skórę widać wnętrzności zapadłe;
Pierś tylko wisi, uda nie pokrywa ciało.
Gdzie brzuch, tam miejsce tylko na brzuch pozostało.
Sterczy kolano, członki przedłuża schudnienie
I nad miarę napuchłe wystają golenie.

Zdaleka go na polu widzi Oreada;
Staje, krótko Cerery rozkazy przekłada.
Nie zbliża się do Głodu i choć krótko zbawia
I z znacznej odległości, z czem przybyła, sprawia,
Już go czuje w swem wnętrzu, zwraca prędko smoki
I w kraj bitnych Tessalów pędzi przez obłoki.
Choć Głód zawsze przeciwnym bywał zbóż bogini,
Teraz jednak jej woli chętnie zadość czyni.
Wiatr go do świętokradcy przenosi mieszkania.
Już ziemię, snem ujętą, noc płaszczem osłania,
Już we śnie Erysychton głębokim spoczywa.
Zbliża się Głód do łoża, skrzydły go okrywa;
Zaraz trucizna usta, piersi, brzuch osiadła
I wnet nieposkromioną wzbudza żądzę jadła.
Głód, spełniwszy zlecenia, porzuca świat żyzny
I prędko do ubogiej pówraca ojczyzny.
Jeszcze słodkim spoczynkiem krzepił Morfej miły
Dzienną pracą znużone świętokradcy siły,
Już mu we śnie się zdaje, że do uczty siada:
Próżno ustami rusza, ząb na ząb zakłada;
Próżno męczy mu gardło chęć pokarmów dzika,
Zamiast potraw czcze tylko powietrze połyka.
Głód się wzmaga stokrotnie, gdy go sen porzuca,
Pożera spiekłe ciało, wnętrzności i płuca.
Wyludniają dla niego las, powietrze, stawy:
Żali się jeszcze na głód, choć widzi potrawy.
Po ucztach, uczt chce nowych. Coby wystarczało
Dla miast i ludów całych, dla niego za mało.
Jak morze, co tysiączne pijąc rzeki z ziemi,
Im więcej pije, tem mniej nasyca się niemi;
Jak ogień, co wzrastając, z wzrostem pożywienia

Nieprzeliczone drzewa na popiół zamienia,
Tak ty, ledwoś od stołu wstał, Erysychtonie,
Znowu chcesz siąść do niego; im więcej pożerasz,
Tem większej do jedzenia ochoty nabierasz.
Już też przez brzuch przepuścił skarby swego rodu,
Jednakże niemi jeszcze nie nasycił Głodu;
Ten wre w płucach i szarpie wnętrze jego ciała.
Ale mu skarb najdroższy, córka pozostała,
Godna lepszego losu. Tę ojciec w potrzebie,
Własną córkę — o zbrodnio! — przedaje dla siebie.
Brzydzi się panem Mnestra, przychodzi nad morze
I wzniósłszy ręce, woła: »Uwolnij mię, boże:
Ciebie wiecznie czcić będę«. — Prośba wysłuchana
I prawie przed obliczem jej nowego pana
Zmienił ją bóg w młodzieńca, i tej samej chwili
Dał ubiór, jaki wtenczas rybacy nosili.
Widząc ją pan w tym kształcie, tak ją krótko pyta;
»O ty, któremu wędka, w robaku ukryta,
Zwabia ryby łakome, niech spokojna woda
Sama ci łatwą zdobycz w obfitości poda;
Niech ryba pozna zdradę dopiero na wędzie!
Lecz mi powiedz, gdzie dziewka w podłej szacie będzie,
Z włosem rozwianym, którą, temu chwilka mała,
Sam na oczy widziałem, tu nad brzegiem stała
I dopiero przed tobą śladym jej postradał«.
Zdziwiona, że ją widząc, przecież o nią badał,
Poznała dar Neptuna i w te słowa rzekła:
»Bojąc się, by od wędy ryba nie uciekła,
Z wód oka nie spuszczałem, zajęty tą pracą.
Niech tak bogi wód morskich usilność mą płacą,
Które dotąd niewinną zdradę wspierać chciały:

Nie było na tym brzegu i w tej stronie całej
Prócz mnie żadnej kobiety, żadnego człowieka«.
Uwierzył pan mówiącej i dłużej nie czeka.
Gdy odszedł, zaraz Mnestra postać wziętą traci.
Poznawszy Erysychton, że różne postaci
Córka może przybierać, znowu ją przedaje.
Ona raz klaczą, to znów jeleniem się staje,
Już się w wołu, już w ptaka lotnego przemienia,
By ojcu złym nabytkiem dostarczać jedzenia.
Lecz wszystko trawi Głodu moc nienasycona:
Żarłok, im więcej wchłonie, tem mniej go pokona;
Nieszczęsny szarpie ciało w ostatniej potrzebie
I pożarłszy już wszystko, pożera sam siebie «.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Owidiusz i tłumacza: Bruno Kiciński.