Przemiany (Owidiusz)/LIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Owidiusz
Tytuł Przemiany
Pochodzenie Przemiany
Życie i poezja Owidjusza
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1933
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bruno Kiciński
Tytuł orygin. Metamorphoseon, Libri Quindecim
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIV. Nauka Pytagorasa.

Żył w Krotonie mąż z Samos; wolał żyć wygnany,
Niźli pod obmierzłymi w ojczyźnie tyrany.
Myślą dotarł do bogów na niebie wysokiem
I tajniki natury przejrzał duszy okiem,
A zgłębiwszy dokładnie trudem wytężonem,
Nie taił, lecz ogłaszał przed milczącem gronem.
Tłumaczył on zdumionym świata pierwociny,
Co przyroda i jakie najpierwsze przyczyny?
Czem jest bóg? Czem są śniegi? Czy Jowisz grzmi z góry?
Czy wiatr rodzi pioruny, rozrywając chmury?
Co świat wstrząsa? Jakiemi gwiazdy krążą koły?
Słowem, wszystko, co tajne. On pierwszy na stoły
Bronił dawać zwierzęta. Choć wiary nie zyskał,
Prawdy w uszy słuchaczów temi słowy ciskał:
»Przestańcie niecnem ścierwem kazić wasze ciała;
Śmiertelni, zbóż obfitość natura wam dała.
Wam pod jabłek ciężarem zginają się drzewa,
Wam w nabrzmiałej jagodzie winny sok dojrzewa.
Macie smaczne warzywa; te wam ziemia słodzi,
Tamte ciepło i woda miękczy i łagodzi.
Dla was pełne wymiona zdrowe mleko ronią,
Wam pszczoły znoszą miody, tchnące kwiatów wonią.
Szczodra ziemia, łagodne dająca potrawy,

Bez rzezi, samą bankiet zastawia niekrwawy.
Nie każde nawet zwierzę je mięso, krew pije,
Bo koń, trzoda i bydło trawą tylko żyje.
Lecz dziksze, jak tygrysy, jak lwy zapalczywe,
Jak wilki lub niedźwiedzie, na mięso są chciwe.
Czyż nie grzech cudze trzewa w własne spuszczać trzewa
I ciałem sycić ciało, gdy się jeść zachciewa?
Zaż, kto żyw, śmiercią drugich ma przedłużać życie?
Najlepsza matka sypie darami obficie,
A tylko krwawe mięso smacznem się wydaje?
Przecz ohydne Cyklopów wznawiać obyczaje?
Czyż tylko śmiercią drugich możesz głód łagodzić
I żarłocznym żołądka zachciankom dogodzić?
Wszakże wiek, co złotego odziedziczył miano,
W którym zioła jedynie i owoce znano,
Był szczęśliwym, a jednak nie znał krwi obrzydłej.
Wtedy ptak bezpiecznemi ulatywał skrzydły,
Zając, wolny od trwogi, śmiało biegał wszędzie,
Ryba za łatwowierność nie więzła na wędzie;
Wszystko żyło w pokoju, nie bojąc się zdrady.
Ale gdy wynalazca ohydnej biesiady,
Zgodny w szczęśliwym świecie zepsuwszy porządek,
Mięsne spuścił potrawy w żarłoczny żołądek,
Zbrodniom otworzył wrota, a naprzód żelazo
Krwi drapieżnego zwierza okryło się zmazą.
Ta krew była potrzebną, bo kto we mnie godzi,
Temu śmierć pierwej zadać za grzech nie uchodzi.
Lecz jak go bić, tak nie tyć należało na niem.
Złe gorsze stąd wyrosło. Pierwszy mojem zdaniem
Słusznie wieprz padł ofiarą, bo zasiane zboże

Razem z roczną nadzieją krzywym ryjem orze;
Słusznie przed ołtarz Bakcha przywiedziono kozła,
Bo tych obu potępia ich chciwość rozwiozła.
Lecz jakaż wasza wina, owieczki spokojne,
Wy, co w pełnych wymionach mleko macie hojne?
Dzięki to wełnie waszej, w miękkiej chodzim szacie
I wy nas bardziej życiem, niż śmiercią, wspieracie.
Cóż wół winien, zwierz wolny od zdrad i obłudy,
Nieszkodliwy nikomu, zrodzony na trudy?
Taki człowiek Cerery nie godzien jest daru,
Co wyprzągłszy od pługa i z jarzma ciężaru
Swojego pracownika, na śmierć skazać zdoła,
Tego podda pod obuch, który w pocie czoła
Tylekroć twardoskibe przewracał mu łany,
Tylekroć mu sprowadzał urodzaj żądany.
Nie dość zbrodni, lecz wonią i bogów pospołu,
Ręcząc, że pragną śmierci robotnego wołu.
Czystą ofiarę, byka świetnego urodą,
(Bo piękność nawet szkodzi) przed ołtarze wiodą;
Pyszny wstęgą i złotem, słucha próśb do bogów,
Widzi, jak mu ciskają na czoło wśród rogów
Zboże, na które robił; wziąwszy między oczy
Cios śmiertelny, nóż, może widziany, krwią broczy.
Wtem z drgającego ciała wyrwawszy jelita,
Patrzy na nie ofiarnik i myśl bogów czyta.
Skądże tych wzbronnych potraw przejął was głód srogi?
Wstrzymajcie się i moje szanujcie przestrogi,
A gdy mięso na stole ujrzeć wam się zdarzy,
Wiedzcie, że macie połknąć własnych gospodarzy.
Bóg mi usta rozwiązał, więc co kryję w łonie,

Boga i Delfy[1] moje i niebo odsłonię;
Bogów skrytości, bogów wyroki obwieszczę,
Rzeczy wielkie, rozumem nie zgłębione jeszcze,
Długo tajne objawię; bo jest mi potrzebą
Opuścić gnuśną ziemię i wzbić się aż w niebo.
Niech myśl moja, wzniesiona do najwyższej osi,
Na ciemny gmin światłości promienie roznosi;
Niech w bojących się śmierci pociechę przeleje,
Niech roztoczy przed nimi przeznaczeń koleje!
O ludzie, przygnębieni zimną śmierci trwogą,
Czyż Styks, Ereb i duchy przerażać was mogą,
Te czcze wieszczów wymysły, te próżne imiona,
Ta zmyślonego świata kara urojona?
Czy ciało w ogniu spłonie, czyli w grobie zgnije,
Już mąk żadnych nie może cierpieć, bo nie żyje.
Nieśmiertelną jest dusza, bo dawne okrycie
Rzucając, bierze nowe, a z niem nowe życie.
Ja sam byłem Euforbem za trojańskiej wojny,
Którego piersi przeszył Menelaj dostojny;
Tarczę wówczas noszoną poznałem niedawno,
Gdym Junony świątynię zwiedzał w Argos sławną.
Wszystko w świecie się zmienia, nic się nie zatraci,
Duch się błąka i różne przejmuje postaci;
To raz przechodzi w ludzkie, to w zwierzęce ciało,
Lecz nic niemasz takiego, coby zginąć miało.
A jak łatwy do zgięcia z pod tworzącej ręki
Coraz odmienną postać przyjmuje wosk miękki,
A tem samem jest przecie: tak dusza człowieka

Jest tą samą, choć różne kształty przyobleka.
Niech was więc nie łakomstwo, ale ludzkość wzruszy
I nie płoszcie zabójstwem pokrewnej wam duszy;
Ja, prorok, wam to mówię: nie żyjcie posoką!
A że się już na głębię puściłem szeroką,
Wiatrom podaję żagle. — Nie stoi nic w mierze,
Wszystko płynie na świecie i kształt nowy bierze.
Jak rzeka, w takim biegu upływają wieki;
A że nic nie zatrzyma toczącej się rzeki,
Tak nic czasu nie wstrzyma. Jak w rzece bałwany
Jeden drugiego ściga i sam jest ścigany,
Tak godziny gonione za drugiemi bieżą,
A my mamy przed sobą chwilę zawsze świeżą.
Bo co było, minęło; co nie było, wschodzi
I dzień każdy zdarzenia odmienne wywodzi.
Noc, swój czas wysłużywszy, do światłości dąży,
Słońce po czarnej nocy w świetnym blasku krąży.
Inszy jest kolor nieba, gdy świat w śnie spoczywa,
Inszy, gdy się blask ranny dopiero dobywa,
Inszy wreszcie, gdy zorza, z sklepionej przestrzeni
Słońce wyprowadzając, niebo zarumieni.
Sam boski krąg słoneczny, gdy na świat się zjawia,
Rumiany jest i wtedy, gdy się w morze spławia,
Na szczycie najświetniejszy, bo tam niebo czyste
I z daleka omija zakały ziemiste.
Nocnej nawet Dyany niestateczna postać,
W zakresie raz widzianym nie może się ostać:
Rosnąc, w szczuplejszym kręgu dziś, niż jutro, błyska;
Większą jest dziś, niż jutro, gdy swój obwód ściska.
A z rozdziału pór roku samiż nie widzicie,

Że się na tyleż części dzieli nasze życie?
Wątły przy piersi dziecka rok podobny wiośnie.
Wtedy, sił nabierając, młoda trawa rośnie,
Wtedy słabe kły zboża powoli pęcznieją,
Zawczesną pochlebiając rolnikom nadzieją.
Wszystko kwitnie i kwieciem niwa się okrywa,
Ale na pewnej mocy listkom jeszcze zbywa.
Wiosna przechodzi w lato, nastają upały,
Rok silniejszy wygląda, jak młodzian dojrzały;
Żaden wiek nie tak żyzny, żaden tak nie pała.
Lecz zaledwie burzliwość młodości ustała,
Wchodzi łagodna jesień, mniej siwa, niż zima,
Środek pomiędzy starcem a młodzieńcem trzyma.
Zima nakoniec drżąca krok leniwy stawia
I włosy ludziom bieli lub całkiem pozbawia.
I my również ciągłemi objęci zmianami,
Wczora, dziś inni, jutro nie będziem ci sami.
Z więzienia wyzwolone na powietrze wolne,
Leżało bez sił jeszcze dziecię nieudolne;
Dalej się na czworakach czołga nakształt zwierza,
Wreszcie, lubo kolankom słabym nie dowierza,
Dźwiga się, krzepi, wstaje, cudzą wsparte siłą;
Wkrótce mocne i lekkie wiek młody przeżyło.
Prędzej wieku średniego lata młodzian wyżył
I przez pochyłą starość nad zachód się zbliżył.
Starość, uszczuplającą wszelką moc w człowieku,
Płacze rzewnemi łzami Milon w późnym wieku,
Gdy te, co dzikim zwierzom uginały karki,
Herkulesowym równe, zwisłe widzi barki.

Licząc zmarszczki w zwierciedle, Helena zgrzybiała
Dziwi się, że aż dwakroć[2] porwana została.
O mizerna starości, czasie niszczycielu!
Wy wszystkich do smutnego kierujecie celu,
Bo gdy człeka kłem wieku znacznie nadwątlicie,
Przychodzi śmierć powolna po należne życie.
I to ulega zmianom, co żywioły zowiem;
Jaką przechodzą kolej, słuchajcie: opowiem.
W wiecznym świecie ciał płodnych dwie mieszczą się pary:
Jedna, ziemia i woda, własnemi ciężary
Na dół świata opada; druga para letsza,
To jest, powietrze z ogniem, czystszym od powietrza,
Tryska w górę, a lubo przestwór je odłącza,
Wszystko z nich się poczyna, wszystko w nie się zsącza.
Tak ziemia, gdy rozmięknie, w wodę się rozcieka,
Tak woda rozrzedzona w powietrze ucieka;
Tak powietrze, gdy zrzuci wszelki ciężar z siebie,
Miesza się z lekkim ogniem na najwyższem niebie.
Takież wstecznie żywioły przechodzą koleje;
Bo powietrzem się staje ogień, gdy zgęstnieje,
Wodą gęste powietrze, ziemią woda gęsta.
Nic nie trwa w swoim kształcie, a kolej jest częsta,
Bo natura-mistrzyni zawsze coś odnawia
I tak jedne postaci drugiemi poprawia.
Żadna nie może zginąć cząstka przyrodzenia,
Tylko się przeobraża i w nową przemienia.

Być, czem wprzód się nie było, zowie się urodzić;
Przestać być, czem się było, zowie się w grób schodzić;
A choć się jaka cząstka tu lub tam przeniesie,
Lecz całość świata stoi w niezmiennym zakresie.
Nic pod jedną postacią nie może wiekować.
Tak przed czasem żelaznym złoty miał panować.
Tak i miejsc położenia nieraz się zmieniały:
Tam ja morze widziałem, gdzie wprzód ląd był stały.
Z morza powstała ziemia, a od wód nieblisko
Znajdowano niekiedy morskich konch łożysko.
W górach tkwiły kotwice, wezbrane potoki
Wśród równin parów nieraz wyrwały głęboki.
Nieraz górę do morza zniosła ciągła słota,
Dziś zaspy są piaszczyste, gdzie wprzód były błota;
Gdzie były suche piaski, tam są dziś bagniska.
Tu ziemia zdrój zamknęła, tam nowy wytryska,
I takie skutki ziemi sprawuje trzęsienie,
Że albo wyskakują albo schną strumienie.
Tak Likus, gdzieś w podziemnych czeluściach stracony,
W inne, zdala ojczyzny przenosi się strony;
Tak, raz w przepaść porwany, już pod ziemią płynie
I w argolskiej Erazyn zjawia się krainie.
Tak Kaik, pogardziwszy i źródłem i brzegiem,
Zgoła innym do morza przerzyna się biegiem;
Tak sykański Amenan, przesiewając piaski,
To płynie, to swych źródeł zamyka zatrzaski.
Słodki przed wiekiem Anigr dziś ma wstrętne wody;
Czemu tak? — Wieszcze takie podają powody:
Gdy centaurów pogromił Alcyd niezrównany,
W tej rzece umywali swoje szpetne rany.
I Hipanis, na górach scytyjskich zrodzony,

Wprzód słodki, czyż dziś nie jest i gorzki i słony?
Oblane naokoło niegdyś morskim prądem
Faros, Antyssa, Tyros dziś złączone z lądem,
A wyspą jest Leukada, niegdyś ziemia stała.
I Zankle do Auzonji dawniej przytykała,
Póki morze nie zniosło związku między niemi,
Póki woda pośredniej nie przerwała ziemi.
Zapytaj: co się stało z achajskimi grody,
Z Heliką i z Burysem? — Zalały je wody.
I dziś jeszcze żeglarze pokazywać zwykli,
Gdzie wraz z murami miasta i mieszkańce znikli.
Przy Trezenie jest wzgórze bez drzewa, nieżyzne,
Piaszczystą stanowiło przed wieki płaszczyznę.
Straszny jest ten wypadek: w pieczarach podziemnych
Wściekłe wiatry zawarte po szturmach daremnych,
Nie mogąc się w powietrze wydobyć z więzienia
Ani szpary dla swego wyrwać odetchnienia,
Wzdęły grunt wyprężony, jak bańkę nadętą,
Albo skórę, z dwurożnej kozicy ściągniętą;
Ta wydma pozostała i ma wzgórza postać,
Ale musiała pewnie z wiekiem twardszą zostać.
Z zdarzeń, albo ze słuchu lub na własne oczy
Wam samym dobrze znanych, kilka się przytoczy.
Wszak wiecie, że i woda własność swoją traci
I zmienne bardzo często przyjmuje postaci.
Zdrój Ammona w południe zimną wodę leje,
A przy zachodzie słońca i przy wschodzie grzeje.
Gdy księżyc w najszczuplejszym jaśnieje obwodzie,
Drewno przy Atamańskiej zapala się wodzie.
Cykony mają rzekę, która za dotknieniem
Wszystko czyni marmurem, skałą lub kamieniem.

Kratys zaś i Sybarys te mają przymioty,
Że włos w nich bursztynowej nabiera pozłoty.
Co dziwniejsza, są wody, którym się dostało
Przemieniać umysł nawet, a nie tylko ciało.
Któż nie słyszał o sprosnej krynicy Salmaki
Lub Etjopów jeziorze? To ma przymiot taki,
Że kto w niem wody czerpnie, tego szał napadnie,
Albo go sen tak zmorzy, iż legnie bezwładnie.
Kto raz w Klitorskim zdroju podniebienie złechce,
Temu się soku Bakcha na zawsze odniechce,
Czy że jest coś w tej wodzie nie cierpiące wina,
Czy, jak mówią tamtejsi, ta była przyczyna:
Gdy Melamp córkom Preta, ziołami i słowy
Uwolnionym z szaleństwa, wrócił rozum zdrowy,
Cisnął w zdrój zioła, dane na myśli czyszczenie
I z nich przeszło w tę wodę wina obrzydzenie.
Sprzeczny w skutkach jest Lincest: pijąc go nad miarę
Potoczysz się, jakgdybyś wypił wino stare.
Jest miasto w Arkadyi, Feneos zwą starzy,
Dwoistą słynie wodą: w noc miej się na straży,
W nocy zgubna, w dzień można pić ją bez obawy.
Tak różnej są własności i rzeki i stawy.
Był czas, kiedy Orlygja po morzu pływała,
Gdy niestałych Symplegad rozdzielona skała
Pierwszą łódź Argonautów przeraziła trwogą;
Dziś te opoki wiatrom śmiało wytrwać mogą.
Ani Etna, otchłanią płonąca siarczystą,
Tak nie będzie, jak zawsze nie była ognistą.
Bo albo jest ta ziemia żyjącem stworzeniem
I na świat przez otwory oddycha płomieniem:
Wtedy trzęsienie może zasypać komory

I nowe dla oddechu porobiċ otwory;
Lub jeśli to wiatr płochy dmie w podziemnym świecie
I z pieczar palne twory i opoki miecie,
A te się zapalają wzajemnem ścieraniem:
Kiedyś głębie wystygną za wiatrów ustaniem.
Lub jeśli to żywica dodaje zapału
Bladej siarce, wśród dymów tlejącej pomału,
W tym razie, skoro tłustość, skryta w ziemskiem łonie,
Po długich lat upływie całkowicie spłonie,
Gdy płomieniom posiłku odmówią otchłanie:
Ogień głodu nie zniesie i nagle ustanie.
Jest u Hyperboreów, od Palleny blisko
Znane z dziwnych własności Trytońskie bagnisko:
Dziewięćkroć zanurzonych przyobleka w pierze.
I scytyjskie niewiasty, czemu ja nie wierzę,
Ciało w pierze przyoblec umieją przez czary.
Lecz dowiedzionym rzeczom któż odmówi wiary?
Gdy się ciało leżeniem i ciepłem rozkłada,
Czyż się z niego robaczków nie rodzi gromada?
Sam spróbuj i dorznięte w ziemi zagrzeb woły:
Zobaczysz, jak miód z kwiatów zbierające pszczoły
Wyroją się z zgnilizny i przykładem wołu
Po polach dla nas będą pracować pospołu.
Przysyp ziemią rumaka: będziesz miał szerszenie.
Nadbrzeżnemu rakowi oderwij golenie,
A resztę wsadź do ziemi: w tułowiu nieżywym
Zalęże się niedźwiadek, groźny chwostem krzywym.
Nieraz na to zjawisko patrzyli rolnicy,
Jak z przywartej do listka szpetnej gąsienicy
Lekki wyleciał motyl. — W błocie są nasiona,
Z których nieznacznie żaba powstaje zielona.

Zrazu, bez nóg kijanka, lgnie w wodnej przestrzeni;
Wtem zdatnych do pływania dostaje goleni,
Wreszcie, żeby po ziemi mogła skakać snadnie,
Otrzymuje od przednich większe nogi zadnie.
Podobnie niedźwiedzica wydaje nie szczenię,
Lecz martwą bryłę mięsa, z której przez liżenie
Na swój obraz wyrabia członki i kształt wszelki.
I te, co miód składają w sześcioboczne celki,
Rodzą się kadłubami; czasu minie sporo,
Nim przejrzyste skrzydełka i nogi przybiorą.
Że noszący na piórach gwiazdy ptak Junony[3],
Że giermek króla bogów[4], że gołąb Dyony,
Że cały rodzaj ptaków wykluwa się z jajka,
Gdybyś się nie przekonał, rzekłbyś, że to bajka.
Mówią, iż wąż z ludzkiego szpiku się wylęga,
Kiedy zgnilizna w grobie pacierza dosięga.
Tak jeden twór natury w drugi się przeradza,
Lecz jest ptak, co sam ginie i sam się rozpładza;
Syryjczyk zwie go Feniks. Nie ziołami żyje,
Ale sokiem amomu lub mirry łzy pije.
Gdy pięć wieków przeminie, Feniks kończy życie;
Wtedy w konarach dębu lub na palmy szczycie
Z pomocą szpon i dzioba gniazdo sobie ściele,
Kładzie weń wonne nardy i lawendy ziele
I razem z żółtą mirrą korę cynamonu,
I tak leżąc wśród woni, oczekuje zgonu.
Z grobu ojca, co razem jest kolebką syna,
Młody Feniks wiek również długi rozpoczyna;
Wzrósłszy w siłę do większych dźwigania ciężarów,

Ojca grób z swą kolebką zdejmuje z konarów,
Niesie lekkiem powietrzem w gród, poświęcon słonku[5],
I składa je w świątyni słonecznej, w przedsionku.
Ale wprzódby się zapadł w morze rydwan słońca,
Niżbym wszystkie przemiany wyliczył do końca.
I narodów fortuna toczy się na kole:
Te, co były na górze, są teraz na dole.
Tak w mocarzów przemożna i w skarby wspaniała
Przez dziesięć lat krew synów Troja przelewała;
Teraz tylko zwaliska, świadki dawnej siły,
Zamiast skarbów wskazują naddziadów mogiły.
Niegdyś kwitły Miceny i Sparta wsławiona
I warownia Cekropsa[6] i gród Amfiona[7];
Nędzną dziurą dziś Sparta, runęły Miceny
I pustą tylko nazwą Teby i Ateny.
Ale teraz Rzym, mówią, Dardanów gromada
Nad Tybrem, w Apeninach zrodzonym, zakłada.
Na tych niegdyś podstawach tron świata osiędzie;
Gród, rosnąc, postać zmieni, głową ziemi będzie.
Tak losy zapewniają, tak zwiastują wieszcze.
I to z wspomnień przeszłości zatrzymałem jeszcze,
Że Helen, gdy już Troi mury upadały,
Tak rzekł, widząc, jak płakał Eneasz zwątpiały:
»Niech cię, synu bogini, krzepi wróżba moja:
Nie cała z twą pomocą legnie w gruzach Troja.
Ni ogień ni żelazo nie zamknie ci drogi:
Idź i z sobą Pergamu prowadź wszędzie bogi,
Aż Trojanom i tobie wyroki życzliwe
Naznaczą na posiadłość cudzoziemską niwę.

Twe wnuki wzniosą miasto, pierwsze w grodów rzędzie,
Równego mu nie było, niema i nie będzie.
Inne wodze je wsławią, lecz potomek Jula[8]
To, sprawi, że go panem ziemska uzna kula.
Lecz gdy się bohaterem już ziemia nacieszy,
W niebo mu przeznaczone szczęśliwie pośpieszy«.
Tak przed boskim Enejem Helen przyszłość wróży,
Tak Pelazgów zwycięstwo Trojanom posłuży.
Lecz nie lećmy za metę myślami bujnemi.
Niebo i co pod niebem, ziemia i co w ziemi,
Wszystko postać przemienia. I my, cząstki świata,
Których ciało niszczeje i dusza ulata,
Mogący kiedyś życie w kształcie zwierząt pędzić,
Gardźmy ucztą Tyesta, chciejmy ciał tych szczędzić,
W których ojcowie nasi lub powinowaci,
Lub inni żyją ludzie po zmianie postaci.
Ten do krwi się zaprawia, do rzezi nawyka,
Który zbroczonym nożem zarzezawszy byka,
Ryku przeraźliwego bez wzruszenia słucha,
Kto zabija koziołka, tak smutno dla ucha,
Jak dziecko, kwilącego, lub się ptakiem żywi,
Którego sam wykarmił. O ludzie, krwi chciwi,
Patrzcie: już o krok tylko od zbrodni stoicie!
Niech wół orze, aż starość zakończy mu życie,
Niech was owca swem runem uzbraja na mrozy,
Niech do doju wymiona syte dają kozy.
Precz sieci, pęta, sidła i podstęp wszelaki,
Precz lipka rózga, którą chwytają się ptaki!

Przestańcie groźną trzciną jelenia doganiać,
Przestańcie zdradną wędkę ponętą zasłaniać!
Tępcie szkodników, zgoda, ale nie dla strawy,
I spożywajcie tylko łagodne potrawy!





  1. Metonimia: Tajemnice objawione przez Pytję w Delfach.
  2. Helenę, jeszcze dziewicą, porwał Tezeusz, ale odbili ją bracia Kastor i Polluks; po raz wtóry dała się porwać Parysowi, dając tem powód do wojny trojańskiej.
  3. Paw.
  4. Orzeł.
  5. Heliopolis w Egipcie.
  6. Ateny.
  7. Teby.
  8. August, siostrzeniec i adoptowany syn G. Juliusa Cezara, którego ród (gens Julia) wywodził się od Julusa, syna Eneasza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Owidiusz i tłumacza: Bruno Kiciński.