Przegląd literacki. „Głowy do pozłoty“, powieść Jana Lama. Lwów, 1874 r.

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Przegląd literacki. „Głowy do pozłoty“, powieść Jana Lama. Lwów, 1874 r.
Pochodzenie Pisma ulotne
(1873-1874)
Wydawca Redakcya Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1906
Druk Piotr Laskauer i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom LXXVIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
P ISMA

Henryka Sienkiewicza

TOM LXXVIII





Przegląd literacki.
Głowy do pozłoty“, powieść Jana Lama. Lwów, 1874 r.

Jest to ostra i zjadliwa krytyka galicyjskiego społeczeństwa. Autor kładzie opowiadanie w usta bohatera powieści, niejakiego p. Moularda, cudzoziemca z pochodzenia, ale urodzonego i wychowanego w Galicyi. Opowiadanie jego jest autobiografią, ale tylko pozorną, w gruncie bowiem rzeczy, autorowi nie tyle chodzi o opisanie siebie i swych losów, jak o malowidło otoczenia, wśród którego urodził się, wychował i wzrastał. Własne losy dostarczają mu tylko powieściowego wątku, z pomocą którego massy pojedyńczych szkiców łączą się w jedną organiczną całość, która, jak wspomniałem, jest jedną z najzjadliwszych satyr na galicyjskie społeczeństwo. Autor z niezrównanym humorem, ale i złośliwością, maluje nam urząd, szkołę, instytucye publiczne, wyobrażenia religijne i społeczne, a nakoniec zwyczaje i obyczaje wyższych warstw towarzyskich. Obraz to do wysokiego stopnia komiczny, ale zaiste i bardzo smutny zarazem. Według autora, wszystko dzieje się w tym kraju naopak, a najbardziej nawet postępowe idee, jeśli wcielają się tu w życie, to przybierają formę raczej potworności towarzyskich. Panujące znaczeniem ponad wszystkimi innymi stanami obywatelstwo jest zacofane, rozpróżniaczone, obdzierane przez Żydów, wyzyskiwane przez Niemców, tonące po uszy w średniowiecznych wyobrażeniach, egoistyczne i ciemne. Serc poczciwych znajdzie tu wprawdzie dosyć, ale same tylko dobre serce przy głowie „do pozłoty“ jest raczej źródłem rozlicznych błędów, płynących z uczuć ślepych, nie rozjaśnionych i nie kierowanych przez rozum. Dodajmy do tego lenistwo, opieszałość i nieoględność, wrodzone pono silniej jeszcze galicyjskiemu, niż naszemu obywatelstwu, a będziemy mieli całość obrazu. Dużo w owych ludziach pochopności do słów, a mało do pracy; zawsze wielkie zamiary a nędzne czyny. Dobro publiczne idzie tu na łup interesów prywatnych. Stowarzyszenia, te potężne dźwignie postępu gdzieindziej, tu dostarczają sposobności do zebrania się, wygadania, zjedzenia, wypicia, wykrzykiwania wiwatów i rozjechania do domów. Rozmaitość mniemań, która w innych krajach dowodzi żywotności umysłów i przedstawia się, jako walka w imię światła, tu dzieli tylko społeczeństwo na rozmaite partye, ultra-montańskie, contra-montańskie i Bóg wie nie jakie, których całem zadaniem jest gryźć i szkalować się nawzajem, posądzać się o zdradę kraju, lub krzyczeć w niebogłosy. Wobec takiego stanu rzeczy, łatwo zrozumieć, że opinia publiczna jest dzieckiem, które wodzą na pasku oszuści lub straszą. „Obcymi żywiołami“ są półgłówki, rodzaj tytułowanych Don-Kiszotów galicyjskich, tem tylko różnych od Don-Kiszotów z Manszy, że mają równie mało rozumu, a mniej uczciwości. Nepotyzm kwitnie tu w całej pełni, jako „principium zachowawcze“, którego zarówno trzyma się ogół obywatelstwa, jak i plejada braci śpiących, inaczej zwanych: „partes et conscripti“, albo jeszcze inaczej „sejmem“. Protekcya zastępuje tu prawdziwą zasługę, a pokłony, wybijane różnym tytułowanym manekinom, kalają poczucie godności osobistej w tej klasie społecznej, która dawniej z dumą twierdziła, że „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie“.
Smutny i posępny to obraz; wszędy chaos, wszędy poswarki, intrygi i mniejsze intryżki, zła wiara, ślepy egoizm, a rzadko tylko na tem czarnem tle błyśnie, niby gwiazda na nocnem niebie, uczciwość pełna dobrych chęci i… niedołęstwa.
Nie nasze to wnioski, ale Lama, a że są one istotną tendencyą autora, na dowód niechaj nam będzie wolno wspomnieć o kilku choć postaciach, do książki wchodzących. Pan Moulard, bohater powieści, osierociawszy w młodym wieku, dostaje się pod opiekę niezmiernie szanowanego obywatela, Imci pana Klonowskiego, u którego rodzice Moularda złożyli także swój niewielki mająteczek. Eques Klonowski jest wzorem obywatelstwa; opinia publiczna widzi w nim perłę okolicy co do prawości, patryotyzmu i pracy. Kto, schodząc z tego świata, zostawia nieletnie dziecię, ten opiekę nad niem i majątkiem zostawia panu Klonowskiemu i umiera spokojny; kto ma sprawę z sąsiadem, ten oddaje ją pod sąd pana Klonowskiego. Prezesem rozmaitych towarzystw obywatelskich obierają pana Klonowskiego; towarzystwa akcyjne, chcące zyskać sobie zaufanie okolicy, starają się o udział pana Klonowskiego; słowem, jest to znakomitość już nie „cyrkułowa“, ale krajowa, luminarz okolicy, mający „w małym palcu więcej rozumu, niż wszyscy okoliczni obywatele w głowach, patryota i polityk roztropny a głęboki, taki właśnie, jakich Galicyi w jej położeniu potrzeba“.
Tymczasem Moulard, który, jako pupil pana Klonowskiego, od najmłodszych lat był z nim w bezpośrednich stosunkach i miał sposobność poznać owego luminarza doskonale, sądzi go trochę inaczej, niż cała okolica. Pan Klonowski, jak się pokazuje z historyi, skreślonej przez Moularda, był wprawdzie zręcznym politykiem, albowiem majątki swych pupilów przywłaszczał sobie z taką zręcznością, że nie tylko nie spadała nań za to odpowiedzialność, ale po każdym takim czynie opinia jego jeszcze bardziej szła w górę; był także mężem silnego charakteru, albowiem, gdy co raz wpadło do jego kieszeni, tego już nikt wyciągnąć nie zdołał; miał nakoniec więcej rozumu od innych, był po prostu złodziejem prywatnego i publicznego grosza, a wszyscy pod nieba wynosili jego uczciwość.
Trudno, zaiste, odmalować kogoś bardziej czarnemi farbami, przytaczając zarazem wszystkie hymny pochwał, jakie na cześć tego człowieka śpiewała opinia publiczna, ale może trudniej jeszcze bryznąć w oczy większą ironią tejże opinii publicznej, a przez to całemu miejscowemu społeczeństwu.
Jednakże typ to nie jedyny. Drugim ujemnym, lubo innej barwy charakterem jest syn tegoż Klonowskiego, kolega Moularda, Gucio Klonowski, hulaka, kostera, warchoł, jakich mało, zaczynający karyerę po wyjściu (nie po skończeniu) ze szkół od austryackiego munduru, a kończący w kozie za rozmaite, nie dość dokładnie podpisywane weksle. Ideał obywatelskiej głupoty jest znowu uosobiony w kawalerze Pomulskim, który trzech zliczyć nie umie, a któremu nieźle się jednakże powodzi między miejscową płcią piękną. Inne postacie, mniej lub więcej ujemne, uosabiają jeszcze rozmaite, śmiertelne lub powszednie grzechy społeczne. Uczciwość nawet nie występuje tu nigdy inaczej, jak w pantoflach i szlafroku, to się znaczy w szacie lenistwa i niedołęstwa, w której jej dobrze i ciepło drzemać.
Jednakże zjadliwa ironia, którą przepełniona ta książka, nie leży w powyższych postaciach, ale w stosunku do społeczeństwa. Mniejsza o to, że Klonowski ojciec jest oszustem, syn warchołem, Pomulski głupcem. Takich jest wielu, ale rzecz w tem, że tym ludziom doskonale powodzi się na świecie, że oszustwo, warcholstwo i głupota są monetą, kurs w kraju mającą, którą wszyscy chętnie biorą. Wnioski stąd łatwe. Gdzie ją biorą, tam jest w cenie, gdzie zaś taka moneta w cenie, tam wart biorący dającego, jak Pac pałaca, a pałac Paca. Oto na czem polega znaczenie, a zarazem satyryczny charakter książki. Nie o pojedyńcze postacie idzie, ale o ogół, który autor maluje nie od siebie, ale przez jego własne słowa i mniemania.
A teraz pytamy, czy obraz to nie zbyt przesadzony. Trudna odpowiedź, trzebaby chyba lepiej znać tamtejsze stosunki, lub przynajmniej, jak je zna autor. Nie możemy jednak pominąć jednego faktu, który przemawia za prawdziwością obrazu, t. j. przewagi satyrycznego kierunku w całem piśmiennictwie galicyjskiem; w dziennikarstwie, powieści, utworach dramatycznych, broszurach, wszędzie spotykamy satyrę i satyrę, rzadko tak dowcipną i subtelną, jak Lama, wszędzie jednakże wytykającą podobne zboczenia i wady. Powiadam, że przemawia to za prawdziwością obrazu „Głów do pozłoty“, albowiem nic nie dzieje się bez przyczyny, nic, a zatem i satyra nie jest dowolnym wytworem autora, ale krzewić się, tj. kwitnąć może tam tylko, gdzie grunt społeczny dostarcza jej obfitej karmi. Inaczej mówiąc, satyrę pisze autor, wytwarza społeczeństwo. Gdzie rola nieodpowiednia, tam ziarno, pielęgnować choćby sztucznie, ginie i usycha. W Galicyi pleni się ono bujnie, jak las. Wnioski stąd jasne.
Słówko jeszcze o samej powieści. Jest to książka nie tylko wysokiego znaczenia co do tendencyi, ale i jako powieść zajmuje niepoślednie miejsce w rzędzie najnowszych utworów belletrystycznych. Ślady wysokiego talentu znajdują się tu w każdem miejscu, a charaktery utrzymane konsekwentnie przez ciąg całego opowiadania; rysunek niewieścich zwłaszcza postaci (np. Elsi), delikatny i subtelny, dowodzi, że autor nie tylko jest satyrykiem i prawdziwym, na angielski sposób humorystą, ale i bystrym znawcą serc ludzkich. Jeżeli jednak treść powieści i wewnętrzna jej technika zadawalają w zupełności wymagania krytyczne, język za to grzeszy nadzwyczajnem zaniedbaniem. Miejscami jest to taka mieszanina wyrazów najrozmaitszego pochodzenia, że mimowoli bierze chęć przetłómaczyć niektóre ustępy na język polski.

Przegląd Tygodniowy.  1874-ty rok, № 10.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.