Prowincjałki/Dwunasty list do Wielebnych OO. Jezuitów

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Blaise Pascal
Tytuł Prowincjałki
Wydawca Instytut Wydawniczy
»Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1921
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DWUNASTY LIST
DO WIELEBNYCH OO. JEZUITÓW.


(Odparcie kruczków jezuickich w sprawie jałmużny i symonii).
Paryż, 9 września, 1656.

Wielebni Ojcowie!
Miałem pisać do was w przedmiocie zniewag któremi mnie obrzucacie tak wytrwale w swoich pismach, gdzie mnie nazywacie bezbożnikiem, błaznem, nieukiem, pajacem, szalbierzem, potwarcą, oszustem, heretykiem, przebranym Kalwinem, uczniem Dumoulina[1], opętanym przez legion djabłów, i co łaska jeszcze. Chciałem objaśnić światu, dlaczego traktujecie mnie w ten sposób, byłoby mi bowiem przykro gdyby w to uwierzono. Zamierzałem tedy zaprotestować przeciw waszym potwarzom i szalbierstwom, kiedy dostałem do rąk wasze odpowiedzi, w których obwiniacie mnie znów o toż samo. Musiałem tedy zmienić zamiar; a mimo to, moi Ojcowie, nie zupełnie go poniecham; jako iż, broniąc się, mam nadzieję dowieść wam więcej szalbierstw prawdziwych niźli wy zarzuciliście mi fałszywych. W istocie, moi Ojcowie, jesteście tu bardziej podejrzani odemnie. Czyż jest prawdopodobieństwo, abym ja, sam, wątły i bez żadnej ludzkiej pomocy przeciw tak wielkiemu Zgromadzeniu, wspierany jedynie prawdą i szczerością, narażał się na pewną zgubę, narażając się na to iż mnie ktoś przekona o szalbierstwie?
Zbyt łatwo jest odkryć fałsz w kwestyach faktycznych, jak te oto: nie zbrakłoby oskarżycieli i łacno uzyskaliby na mnie wyrok. Ale wy, moi Ojcowie, jesteście w innem położeniu: możecie mówić przeciw mnie co się wam podoba, i któż się za mną ujmie? Gdyby nie co innego, już sama ta nierówność warunków skłoniłaby mnie do oględności.
Tymczasem wy mnie ogłaszacie bezecnym szalbierstwem i zmuszacie tem samem do odpowiedzi: ale wiecie, że tego się nie da uczynić nie ujawniając nowych faktów, a zwłaszcza nie odsłaniając głębiej waszych zasad moralnych; lękam się tedy iż podjęliście grę niezbyt polityczną. Wojna toczy się na waszym gruncie i waszym kosztem. Sądziliście, iż, gmatwając kwestye szkolarskimi technikami, sprawicie że i odpowiedzi będą długie, ciemne i zawiłe; że publiczność się zniechęci; może się zawiedziecie; będę się starał nie znudzić was zanadto. Wasze maksymy mają w sobie coś uciesznego co bawi cały świat. Pamiętajcie bodaj, że to wy wyciągnęliście mnie na te wyjaśnienia: a teraz patrzmyż kto się lepiej obroni.
Pierwsze wasze szalbierstwo tyczy mniemania Vasqueza odnośnie do jałmużny. Pozwólcie tedy abym je wyłożył jasno, aby odjąć wszelką ciemność naszym sporom. Znaną jest rzeczą, moi Ojcowie, iż, wedle ducha Kościoła, istnieją dwa prawidła tyczące jałmużny: jedno aby dawać ze swego zbytku w zwyczajnej potrzebie ubogiego; drugie aby dawać nawet z tego co nam potrzeba, w razie potrzeby ostatecznej. Tak powiada Kajetan[2] za św. Tomaszem; tak iż, aby ujawnić ducha Vasqueza w sprawie jałmużny, trzeba pokazać jak on określił obie te okoliczności.
Jałmużnę ze zbytku, która jest najczęstszą pomocą ubogich, usuwa zupełnie tą jedną maksymą, de Eleemosyna, cap. IV, n. 14, którą przytoczyłem w moich Listach: To co ludzie świeccy zachowują dla podniesienia stanu swego oraz swoich krewnych, nie nazywa się zbytkiem; w ten sposób niełacno znajdzie się u kogo zbytek, nawet u królów. Widzicie tedy jasno, moi Ojcowie, z tego określenia, iż człowiek ambitny nie będzie nigdy miał zbytku i że, w ten sposób, dla większości, obowiązek jałmużny znika. Ale gdyby nawet ktoś miał ten zbytek, i tak byłby zwolniony od jałmużny w zwyczajnych okolicznościach, Vasquez bowiem sprzeciwia się tym którzy chcą nałożyć bogaczom tę powinność: Oto jego słowa, cap. 1, n. 32: Korduba (mówi) uczy, iż należy dawać ze swego zbytku tym, którzy są w zwyczajnej potrzebie, przynajmniej cząstkę, aby w czemś dopełnić przepisu: ALE TO MI SIĘ NIE PODOBA: SED HOC NON PLACET: WYKAZALIŚMY BOWIEM RZECZ PRZECIWNĄ wbrew Kajetanowi i Nawarze. Tak więc, moi Ojcowie, obowiązek tej jałmużny odpada zupełnie, bo tak się podoba Vasquezowi.
Co do jałmużny ze swoich potrzeb, do której się jest obowiązanym w ostatecznych i naglących okolicznościach ujrzycie — wedle warunków którymi ogranicza ten obowiązek — iż najbogatszy człowiek w Paryżu może nie być do niej zniewolony ani raz w życiu. Przytoczę tylko dwa punkty. Jeden to, ABY SIĘ WIEDZIAŁO, że biedny nie otrzyma pomocy znikądinąd: Haec intelligo et caetera omnia, quando SCIO nullum alium opem laturum, cap. I, n. 28. Cóż wy na to, moi Ojcowie? czy często zdarzy się w Paryżu, gdzie jest tylu miłosiernych ludzi, abyśmy wiedzieli, iż nikt inny nie wspomoże biedaka który się do nas zwraca? A wszelako, jeśli się nie ma tej pewności, można go odprawić z niczem, wedle Vasqueza.
Drugi punkt, to aby biedny był w takiej potrzebie, iżby mu groził jakowyś śmiertelny przypadek, albo też utrata czci, n. 24 i 26: co zdarza się dosyć rzadko. Ale co znamionuje jeszcze rzadkość tego wypadku, to iż Vasquez powiada (n. 45), iż biedny będący w tym stanie w którym ma się obowiązek dać mu jałmużnę, może z czystym sumieniem okraść bogacza. Musi to być tedy czemś bardzo nadzwyczajnem, o ile nie chce aby było zwyczajnie dozwolone ludziom kraść. Tak więc, usunąwszy obowiązek dawania jałmużny ze zbytku, co jest największem źródłem miłosierdzia, nie wprzód zmusza bogatego do wspomożenia biedaka ze swoich potrzeb, aż wówczas kiedy pozwala ubogiemu okraść bogacza. Oto nauka Vasqueza, do której odsyłacie czytelników ku ich zbudowaniu.
Przechodzę teraz do waszych szalbierstw. Rozwodzicie się zrazu nad obowiązkiem jałmużny, który Vasquez nakłada duchownym. Ale ja nie mówiłem o tem; gotów jestem pomówić kiedy się wam spodoba. Nie o tem mowa. Co się tyczy świeckich, o których chodzi, zdaje się żeście chcieli dać do zrozumienia, iż Vasquez, w przytoczonem miejscu, mówi jedynie w duchu Kajetana, a nie sam od siebie. Ale, ponieważ jest to ostateczny fałsz, wy zaś nie powiedzieliście tego jasno, chcę wierzyć, dla dobra waszego honoru, żeście tego nie zamierzyli.
Podnosicie dalej krzyk, iż, przytoczywszy tę maksymę Vasqueza: iż niewielu znajdzie się ludzi świeckich, nawet królów, którzyby posiadali zbytek, wyciągnąłem wniosek, iż bogaci rzadko tedy obowiązani są dawać jałmużnę ze swego zbytku. O co wam właściwie chodzi, moi Ojcowie? Jeżeli prawdą jest, iż bogaci nie mają prawie nigdy zbytku, czyż nie jest pewnem że nie będą prawie nigdy obowiązani dawać jałmużnę ze swego zbytku? Wywiódłbym wam z tego argument po formie, gdyby Diana, który tak ceni Vasqueza iż nazywya go Feniksem duchów, nie wyciągnął tego samego wniosku z tej samej zasady. Przytoczywszy bowiem ową maksymę Vasqueza, konkluduje: Iż w tej kwestyi, mianowicie czy bogaci są obowiązani dawać jałmużnę ze swego zbytku, mimo iż mniemanie które ich do tego skłania jest prawdziwe, nie zdarzy się nigdy, albo prawie nigdy, aby ich obowiązywało w praktyce. Przytoczyłem jeno dosłownie ten ustęp. Cóż to więc znaczy, moi Ojcowie? Kiedy Diana przytacza z pochwałą mniemania Vasqueza, kiedy je uważa za prawdopodobne i bardzo wygodne dla bogatych, jak powiada w tem samem miejscu, niema potwarzy ani fałszu, i nie żalicie się nań o szalbierstwo; natomiast kiedy ja przytaczam te same mniemania Vasqueza ale nie mianując go Feniksem, jestem oszustem, szalbierzem i fałszerzem jego maksym. Zaiste, moi Ojcowie, grozi wam niebezpieczeństwo, iż odmienność waszego stanowiska wobec tych którzy nie różnią się w faktach ale tylko w ocenie waszej nauki, odsłoni prawdziwe wasze intencye. Widać stąd, iż głównym waszym celem jest podtrzymać wpływ i chwałę swego Towarzystwa; dopóki wasza wygodna teologia uchodzi za mądrą wyrozumiałość, nie przeczycie tym którzy ją dobywają na światło i chwalicie ich przeciwnie jako swoich sprzymierzeńców; ale kiedy ją ktoś przedstawi jako zgubną rozwiązłość, wówczas tenże sam interes waszego Towarzystwa każe wam wypierać się zasad, które wam szkodzą w oczach świata. Tak więc, uznajecie je lub wyrzekacie się ich, nie wedle prawdy która nie zmienia się nigdy, ale wedle rozmaitych odmian czasu, zgodnie z tem rzeczeniem starożytnego: Omnia pro tempore, nihil pro veritate.
Strzeżcie się, moi Ojcowie; a iżbyście nie mogli mi już zarzucać, że wyciągam z Vasqueza wniosek którego onby się wyparł, wiedzcie iż on sam go wyciąga, rozdz. I, n. 27: Mało kiedy jest się obowiązanym dawać jałmużnę, jeśli się jest obowiązanym dawać ją jedynie ze swego zbytku; tak wedle opinii Kajetana JAK I MOJEJ. ET SECUNDUM NOSTRAM. Przyznajcie tedy, moi Ojcowie, na mocy własnego świadectwa Vasqueza, iż wiernie trzymałem się jego myśli; i osądźcie z jakiem sumieniem ośmieliliście się mówić, iż, gdyby się poszło do źródła, ujrzałoby się ze zdumieniem iż on głosi coś wręcz przeciwnego!
Wreszcie, podkreślacie z naciskiem iż, w zamian za to, Vasquez nakazał rzekomo bogaczom dawać jałmużnę z tego co im potrzebne. Ale zapomnieliście zaznaczyć zbiór warunków niezbędnych do stworzenia tego obowiązku; powiadacie tylko ogólnie, iż nakazuje bogaczom oddać nawet to, co jest potrzebne dla ich stanu. To za wiele, moi Ojcowie; prawidło Ewangelii nie idzie tak daleko: byłby to nowy błąd, od którego Vasquez bardzo jest daleki. Aby pokryć jego ustępliwość, przypisujecie mu nadmiar surowości który byłby naganny; tem samem staje się mało prawdopodobnem abyście to przytoczyli wiernie. Ale, zaiste, nie zasłużył on na ten zarzut, on, który orzekł, wywracając oczywiście wspak Ewangelię, iż bogaci nie są obowiązani, ani dla sprawiedliwości ani z miłosierdzia, dawać ze swego zbytku a jeszcze mniej ze swoich potrzeb, w zwyczajnej potrzebie ubogich, są zaś obowiązani dawać ze swych potrzeb jedynie w okolicznościach tak rzadkich iż nie zdarzają się prawie nigdy.
Nie zarzucacie mi nic więcej, tak iż pozostaje mi jeno wykazać fałsz waszego twierdzenia iż Vasquez surowszy jest od Kajetana. Przyjdzie mi to bardzo łatwo, wobec tego iż ów kardynał uczy: Iż jesteśmy obowiązani po sprawiedliwości dawać jałmużnę ze swego zbytku, nawet w zwyczajnych potrzebach biednych; ponieważ, wedle świętych Ojców, bogacze są jedynie szafarzami swego zbytku, iżby go dawali komu chcą z tych którzy są w potrzebie. I tak, podczas gdy Diana mówi o maksymach Vasqueza: Iż są bardzo wygodne i miłe dla bogaczy i ich spowiedników, ów kardynał nie ma dla nich podobnej pociechy i oświadcza, de Eleem., cap. VI, iż może bogaczom powtórzyć te słowa Chrystusa: Że łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogaczowi wnijść do nieba; a spowiednikom ich to drugie słowo samego Zbawiciela: Jeżeli ślepy prowadzi drugiego ślepca, obaj runą w przepaść. Tak dalece uważał ten obowiązek za niezbędny!
Jakoż, wszyscy święci i Ojcowie Kościoła ustanowili to jako niezłomną prawdę. Są dwa wypadki, powiada św. Tomasz, 2, 2, q. 118, art. 4, w których jest się obowiązanym, po sprawiedliwości, dać jałmużnę: EX DEBITO LEGALI; jeden kiedy ubogi jest w niebezpieczeństwie, drugi kiedy posiadamy zbytni majątek. A quaest. 87, art. 1: Nowy Testament pomnożył trzy dziesiąte, które Żydzi obowiązani byli dzielić z ubogimi; jako że Chrystus żąda, abyśmy dawali biednym nie tylko dziesięcinę, ale wszystko co nam zbywa. A mimo to, nie podoba się Vasquezowi, abyśmy byli obowiązani dawać bodaj cząstkę, tak bardzo uprzejmy jest dla bogaczy, a tak twardy dla ubogich! Jakże sprzeczny on jest uczuciom miłosierdzia, którym tak słodkie zdają się słowa św. Grzegorza, twarde w swej prawdzie dla bogaczy: Kiedy dajemy ubogim to co im potrzebne, nietyle dajemy im nasze dobro, ile raczej oddajemy ich własne; raczej jestto obowiązek sprawiedliwości niż dzieło miłosierdzia.
Tak oto święci zalecają bogaczom dzielić z biednymi dobra ziemi, jeżeli chcą posiadać z nimi dobra nieba. I podczas gdy wy silicie się podsycać w ludziach ambicyę, dla której nigdy niema zbytku, oraz skąpstwo, które broni go oddać, nawet gdyby go się miało, święci, przeciwnie, starali się skłonić ludzi do oddawania swego zbytku, i wskazywali iż znajdą go dużo, o ile go zmierzą nie chciwością nie znoszącą granic, ale pobożnością, które zmyślna jest w ograniczeniu się, aby rozszerzyć możność swego miłosierdzia. Mamy wiele zbytku, powiada św. Augustyn, jeżeli zważamy jeno potrzeby; ale, jeżeli będziemy gonili za próżnością, nic nam nie wystarczy. Troszczcie się, moi bracia, o to co wystarcza dla dzieła Boga, to znaczy dla natury, a nie o to co wystarcza naszej chciwości, które jest dziełem czarta; i pamiętajcie że zbytek bogaczy jest potrzebą ubogich.
Pragnąłbym, moi Ojcowie, aby to co powiadam wystarczyło nietylko na moje usprawiedliwienie — to byłoby zbyt mało — ale także nato aby wam dać poznać i znienawidzić zepsucie waszych kazuistów, iżbyśmy się zespolili szczerze w świętych naukach Ewangelii, wedle których wszyscy będziemy sądzeni.
Co do drugiego punktu, tyczącego symonii, zanim odpowiem na zarzuty które mi czynicie, zacznę od objaśnienia waszej nauki w tym przedmiocie. Ponieważ znaleźliście się między kanonami Kościoła nakładającym straszliwe kary na symoniaków, a chciwością wielu osób parających się tą ohydną frymarką, obraliście waszą zwyczajną metodę, mianowicie aby przyznać ludziom to czego pragną, a Bogu dać słowa i pozory. Czegoż bowiem pragną symoniacy, jeśli nie zyskać pieniądze oddając swoje beneficya? I to właśnie wyście wyłączyli z symonii. Ale, ponieważ trzeba aby nazwa symonii została i zachowała jakieś znaczenie, obraliście w tym celu pojęcie urojone, które nigdy nie przychodzi do głowy symoniakom i które byłoby im zbyteczne: mianowicie cenić pieniądze, zważane same w sobie, tyle co dobro duchowe zważane samo w sobie. Komuż bowiem przyszłoby na myśl porównywać rzeczy tak nieswpółmierne i tak odmiennego rodzaju? A wszelako, byleby nie czynić tego metafizycznego porównania, można oddać swoje beneficyum drugiemu i wziąść za nie pieniądze, i to wedle waszych autorów, bez symonii.
W ten oto sposób drwicie sobie z religii aby służyć namiętnościom ludzi: mimo to, patrzcie z jaką powagą wasz O. Valentia opowiada swoje baśnie w ustępie przytoczonym w moich Listach, T. III, disp. 6, p. 3, str. 2041: Można, powiada, dać dobro doczesne za duchowe w dwojaki sposób: ceniąc wyżej dobro doczesne niż duchowe, i to byłaby symonia; albo też biorąc dobro doczesne jako pobudkę, cel, skłaniające do oddania dobra duchowego, przyczem jednak nie ceni się doczesnego wyżej niż duchowego: wówczas nie jest to symonia. A to dlatego, iż symonia polega na przyjęciu dobra doczesnego jako sprawiedliwej ceny dobra duchowego. Zatem, jeśli kto żąda dobra doczesnego, Si petatur temporale, nie jako ceny, ale jako pobudki która skłania do oddania, nie jestto zgoła symonia, mimo że głównym celem i zamiarem jest posiadanie tegoż dobra doczesnego: MINIME erit simonia, etiamsi temporale proncipaliter intendatur et expectetur. A wasz wielki Sanchez czyż nie miał podobnego objawienia, wedle cytatu Eskobara, tr. 6, ex. 2, n. 40. Oto jego słowa: Jeżeli ktoś daje dobro doczesne za dobro duchowe, nie jako CENĘ, ale jako POBUDKĘ skłaniającą posiadacza do ustąpienia go, lub jako znak wdzięczności o ile się je już otrzymało, czy to jest symonia? Sanchez upewnia że nie. A wasze tezy z Caen, z r. 1644: Mniemanie prawdopodobne, głoszone przez wielu katolików, mówi iż nie jest symonią dać dobro doczesne za duchowe, kiedy się go nie daje jako cenę.
A co się tyczy Tannera, nauka jego zupełnie podobna jest do nauki Walencyi: okaże się z niej jak niesłusznie podnosicie krzyk na to co powiedziałem iż nie jest zgodna z nauką św. Tomasza: toż on sam to przyznaje w miejscu przytoczonem w moim Liście, T. III, d. 5, pag. 1519: Niema, mówi, ściśle biorąc, symonii, chyba że ktoś przyjmuje dobro doczedne jako cenę duchowego; ale kiedy je przyjmuje jako pobudkę skłaniającą do oddania tegoż dobra lub jako znak wdzięczności za to co się oddało, to nie jest symonia, przynajmniej wobec sumienia. I nieco dalej: Toż samo twierdzę, nawet gdyby ktoś uważał dobro doczesne jako swój główny cel i przekładał je nawet nad duchowe; mimo że św. Tomasz i inni są napozór odmiennego zdania, upewniając, iż bezwarunkowo symonią jest oddawać dobro duchowe za doczesne, skoro doczesne jest tego celem.
Oto, moi Ojcowie, wasza nauka o symonii, wykładana przez waszych najlepszych autorów, którzy są w tem bardzo jednozgodni; zostaje mi tedy jedynie odpowiedzieć na wasze szalbierstwa. Nie rzekliście nic o mniemaniach Walencyi, zatem nauka jego utrzymała się w mocy. Ale rozwodzicie się nad poglądami Tannera i powiadacie, że on orzekł jedynie, iż to nie jest symonia wedle prawa boskiego; i checie wmówić, że ja usunąłem z tego ustępu słowa: wedle prawa boskiego. Dziwne macie uroszczenia, moi Ojcowie, tego bowiem wyrazu: wedle prawa boskiego nigdy nie było w tym ustępie. Dodajecie później, iż Tanner oświadczył, że to jest symonia wedle prawa pisanego. Znów mylicie się, moi Ojcowie; nie powiedział tego ogólnie, ale dla poszczególnych wypadków, IN CASIBUS A JURE EXPRESSIS, jak powiada w tem miejscu: Mówiąc tak, czyni wyjątek od tego, co ustalił w tymże ustępie w ogólności, iż to nie jest symonia wedle sumienia; w czem mieści się również że nie jest symonią wedle pisanego prawa; chyba że chcecie uważać Tannera za takiego bezbożnika, aby twierdził że symonia wedle pisanego prawa nie jest symonią wedle sumienia. Ale wy chwytacie się tu umyślnie tych słów prawo boskie, prawo pisane, prawo naturalne, zewnętrzny i wewnętrzny trybunał, wypadki określone prawem, domniemanie zewnętrzne i inne równie mało przystępne, aby ukryć się w tej ciemności i usunąć z widoku swoje błędy. Nie wymkniecie się wszelako, moi Ojcowie, zapomocą tych czczych subtelności: zadam wam bowiem pytania tak proste, że na nic się nie zda żadne distinguo. Pytam was tedy, nie mówiąc o prawie pisanem, ani o domniemaniu zewnętrznego trybunału, czy beneficyat popełni symonię, wedle waszych autorów, oddając beneficyum o czterech tysiącach renty, a przyjmując dziesięć tysięcy franków w gotowiznie, nie jako cenę beneficyum ale jako pobudkę skłaniającą go do oddania? Odpowiedzcie mi jasno, moi Ojcowie, co trzeba orzec o tym wypadku, wedle waszych autorów? Czy Tanner nie zawyrokuje formalnie, iż to nie jest symonia wedle sumienia; ile że dobro doczesne nie jest ceną beneficyum, ale jedynie pobudką skłaniającą do oddania? A Walencya, wasze tezy Caeńskie, Sanchez i Eskobar, czyż nie orzekną tak samo, że to nie jest symonia, dla tej samej racyi? Czy trzeba więcej aby rozgrzeszyć tego beneficyata z symonii? i czy ośmielicie się potraktować go przy konfesyonale jako symoniaka, jakiebądźbyście sami mieli o tem mniemanie? Toć miałby prawo zamknąć wam usta, postąpiwszy wedle mniemania tylu poważnych doktorów! Przyznajcież tedy, iż taki beneficyat wolny jest wedle was od zarzutu symonii, i brońcie teraz tej nauki, jeżeli zdołacie.
Oto, moi Ojcowie, jak trzeba brać się do rzeczy aby wyjaśnić kwestye, a nie gmatwać je szkolarskimi terminami albo też przekręcać je jak wy czynicie w ostatnim swoim zarzucie. Tanner, powiadacie, oświadcza conajmniej iż taka zamiana jest wielkim grzechem; i zarzucacie mi iż usunąłem rozmyślnie ten szczegół, który go zupełnie usprawiedliwia, waszem zdaniem. Ale mylicie się, i to na różne sposoby. Gdyby nawet twierdzenie wasze było prawdą, w miejscu które przytoczyłem nie chodzi o to czy to jest grzech, ale wyłącznie czy to jest symonia. Otóż to są dwie bardzo różne rzeczy: grzechy obowiązują, wedle waszych maksym, jedynie do wyspowiadania się; symonia do restytucyi. Są tacy, którzy odczuliby tę różnicę: znaleźliście bowiem sposoby aby uczynić spowiedź czemś bardzo łagodnem, nie znaleźliście natomiast sposobu aby umilić komuś restytucyę.
Ale powiem więcej. Tanner widzi grzech nie w tem, kiedy ktoś oddaje dobro duchowe za doczesne, choćby nawet było ono główną pobudką; dodaje jeszcze warunek: iż ceni wyżej doczesne niż duchowe, co stanowi właśnie ów urojony przypadek o którymśmy mówili. I nieźle czyni iż stanowi to jako grzech: trzebaby bowiem być bardzo niegodziwym albo bardzo głupim aby nie chcieć uniknąć grzechu zapomocą tak prostego środka, jakim jest wstrzymanie się od porównania ceny dwóch rzeczy, wówczas gdy wolno jest dać jedną za drugą. Nie mówię już, iż Walencya, rozpatrując w wyżej przytoczonem miejscu czy jest grzechem oddać dobro duchowe za doczesne będące główną pobudką tego handlu, przytacza racye zwolenników tego mniemania, dodając: Sed hoc non videtur mihi satis certum. To mi się nie wydaje zupełnie pewne.
Ale, od tego czasu, wasz O. Erad Bille, profesor zagadnień sumienia w Caen, orzekł iż niema w tem żadnego grzechu: mniemania prawdopodobne bowiem dojrzewają z wiekiem. Oświadcza to w swoich pismach z r. 1644, przeciw którym X. Dupré, doktor i profesor w Caen, ogłosił drukiem swoją piękną mowę, dosyć powszechnie znaną. Mimo bowiem że ów Erad Bille uznaje iż nauka Walencyi, przyjęta przez O. Milhard a potępiona przez Sorbonę sprzeczna jest z powszechnem poczuciem, w wielu rzeczach podejrzana o symonię i karana sądownie o ile praktyki jej wyjdą na jaw; mimo to nie waha się twierdzić, iż jestto mniemanie prawdopodobne, a tem samem wystarczające dla sumienia; i że niema w niem symonii ani grzechu. Jestto, mówi, mniemanie prawdopodobne, i głoszone przez wielu katolickich doktorów, że niema żadnej symonii, ANI ŻADNEGO GRZECHU, w tem aby dawać pieniądze, lub inne doczesne dobro, za beneficyum, bądź w formie wdzięczności, bądź jako pobudkę bez którejby go nam nie oddano; byleby nie dawać ich jako cenę równającą się cenie beneficyum. To wszystko czegoby można pragnąć.
Wedle wszystkich tych maksym, widzicie, moi Ojcowie, że symonia będzie tak rzadka, iż zwolnionoby od niej nawet Szymona czarownika, który chciał kupić Ducha Świętego, w czem jest obrazem symoniaków kupujących; takoż Gieziego, który wziął pieniądze za cud, w czem jest obrazem symoniaków sprzedających. Nie ulega bowiem wątpliwości, iż, kiedy Szymon, wedle Aktów Apostolskich[3], ofiarował pieniądze apostołom aby mieć ich potęgę, nie mówił ani o kupnie, ani o sprzedaży, ani o cenie, i jedynie ofiarował pieniądze, jako pobudkę dla uzyskania tego dobra duchowego. Ponieważ to, wedle waszych autorów, wolne jest od symonii, Szymon, gdyby znał ich maksymy, z łatwością byłby się obronił przed klątwą św. Piotra. Ta sama nieświadomość bardzo też wyszła na złe Gieziemu, kiedy Elizeusz raził go trądem. Ponieważ przyjął pieniądze od cudownie uleczonego księcia jedynie jako znak wdzięczności a nie jako cenę równą mocy bożej która zdziałała ten cud, byłby zniewolił Elizeusza aby go uleczył, pod karą grzechu śmiertelnego, skoro działał w myśl tylu poważnych doktorów, i skoro spowiednicy wasi obowiązani są rozgrzeszyć penitentów w podobnych wypadkach i obmyć ich z trądu duchowego, którego cielesny jest tylko obrazem.
Doprawdy, moi Ojcowie, łatwo byłoby was tu ośmieszyć i nie wiem czemu się na to narażacie. Wystarczyłoby mi bowiem przytoczyć wasze inne maksymy, np. Eskobara w Praktyce Symonii wedle Tow. Jezusowego, n. 44: Czy jest symonią, jeżeli dwaj zakonnicy umawiają się między sobą w taki sposób: Daj mi swój głos aby mnie wybrano prowincyałem, a ja ci dam mój abyś został przeorem. Bynajmniej. Albo ta (n. 14) Nie jest symonią uzyskać beneficyum przyrzekając pieniądze, kiedy się nie ma zamiaru w istocie zapłacić, jestto bowiem tylko symonia udana, która tak samo nie jest prawdziwa jak fałszywe złoto nie jest prawdziwe. Zapomocą tej subtelności znalazł sposób, aby, dodając do symonii oszustwo, zyskać beneficyum bez pieniędzy i bez symonii. Ale nie mam czasu zatrzymywać się przy tem dłużej; trzeba mi bowiem myśleć o obronie przeciw waszej trzeciej potwarzy w przedmiocie upadłości.
Tu już, moi Ojcowie, przebracie wszelką miarę! Zarzucacie mi szalbierstwo odnośnie do jednego ustępu z Lezyusza, którego nie cytowałem sam z siebie, ale który znajduje się u Eskobara w przytoczonem przezemnie miejscu; tak więc, gdyby nawet w istocie Lezyusz nie wygłosił zdania które Eskobar mu przypisuje, cóż niesprawiedliwszego niż mnie się o to czepiać? Kiedy cytuję Lezyusza i innych waszych autorów sam z siebie, odpowiadam za to. Ale, skoro Eskobar zestawił mniemania dwudziestu czterech waszych Ojców, pytam was czy mam ręczyć za co innego niż za to co zeń cytuję, i czy trzeba mi jeszcze odpowiadać za cytaty które on przytacza? Toby nie było słuszne. Przedstawię o co chodzi. Przytoczyłem w swoim Liście ten ustęp z Eskobara, przełożony bardzo wiernie, co do którego też nic nie mówicie: Czy ten który zgłasza upadłość, może z czystem sumieniem zachować ze swego mienia tyle, ile mu trzeba do przyzwoitego życia: NE INDECORE VIVAT? Odpowiadam z Lezyuszem, że może; CUM LESSIO ASSERO POSSE, etc.
Na to powiadacie, że Lezyusz nie jest tego mniemania; ależ zastanówcie się dokąd wy idziecie. Jeżeli bowiem w istocie tak mówi, nazwą was szalbierzami iż twierdzicie przeciwnie; jeżeli nie, Eskobar będzie szalbierzem; tak iż obecnie nieodzownem jest, aby ktoś z waszego Towarzystwa stał się niechybnym szalbierzem. Zważcież, co za zgorszenie! Bo też wy jesteście dziwnie krótkowzroczni: zdaje się wam, że wystarczy jeno miotać obelgi, nie zastawiając się na kogo one spadną.
Czemuż nie przedłożyliście swego zarzutu Eskobarowi, zanimeście go ogłosili? byłby wam uczynił zadość. Nie jest tak trudno mieć wiadomości z Valladolid, gdzie żyje w doskonałem zdrowiu, kończąc swoją wielką Teologię moralną w sześciu tomach: o pierwszych będę wam mógł coś powiedzieć niebawem. Posłano mu moich dziesięć pierwszych Listów i mogliście także posłać mu swój zarzut, a ręczę że byłby nań odpowiedział, czytał bowiem z pewnością w Lezyuszu ten ustęp z którego wziął owo NE INDECORE VIVAT. Czytajcie dobrze, moi Ojcowie, a znajdziecie tak jak ja, w ks. II, rozdz. 16, n. 45. Item colligitur aperte ex juribus citatis, maxime quoad ea bona quae post cessionem acquirit, de quibus etiam is qui debitor est ex delicto, potest retinere quantum necessarium est, ut pro sua conditione NON INDECORE VIVAT. Petes an leges id permittant de bonis, quae tempore instantis cessionis habebat? Ita videtur colligi ex d. L. Qui bonis etc.
Nie będę się zabawiał wykazywaniem, iż, aby przeprzeć tę maksymę, Lezyusz gwałci prawo, które przyznaje bankrutom jedynie proste środki do życia, a nie do życia przyzwoitego: wystarczy żem oczyścił Eskobara z takiego zarzutu; to więcej niż do mnie należało. Ale wy, moi Ojcowie, nie spełniliście swej powinności; trzeba wam bowiem odpowiedzieć na ten ustęp z Eskobara, którego orzeczenia, stanowiące samą dla siebie i oddzielną całość, nie dadzą się zamącić żadnemi dystynkcyami.
Przytoczyłem wam cały ten ustęp, który pozwala bankrutom zachować ze swego mienia, mimo iż nabytego krzywo, tyle ile trzeba do przyzwoitego utrzymania rodziny. Na co wykrzyknąłem w moich Listach: Jakto, moi Ojcowie, cóż za osobliwa miłość bliźniego żąda, aby mienie należało raczej do tych którzy je krzywo nabyli, niż do prawych wierzycieli? Na to trzeba wam odpowiedzieć; ale to was stawia w przykrym kłopocie; daremnie staracie się zeń wybrnąć odwracając kwestyę i cytując z Lezyusza inne ustępy, o które nie chodzi. Pytam was tedy, czy ci, którzy zgłaszają upadłość, mogą z czystem sumieniem iść za tą maksymą Eskobora; i baczcie dobrze co powiecie! Jeżeli bowiem odpowiecie że nie, w cóż się obróci wasz doktór i wasza nauka prawdopodobieństwa? A jeżeli powiecie że tak, odsyłam was przed trybunały.
Zostawiam was w tym kłopocie, moi Ojcowie, brak mi już bowiem miejsca aby podjąć wasze następne szalbierstwo co do ustępu Lezyusza w przedmiocie mężobójstwa; to będzie na najbliższy raz, a reszta później.
Nie wspomnę nic o wycieczkach pełnych gorszących fałszów, któremi kończycie każde szalbiestwo: odpowiem na to w Liście w którym zamierzam wskazać źródło waszych potwarzy. Żal mi was, moi Ojcowie, iż musicie się uciekać do takich lekarstw. Zniewagi wasze nie rozjaśnią naszych sporów; a groźby, które miotacie w tak rozmaitej postaci, nie przeszkodzą mi się bronić. Wy macie za sobą siłę i bezkarność; ale ja mam prawdę i niewinność. Dziwna to i długa wojna w której gwałt sili się pognębić prawdę. Wszystkie wysiłki gwałtu nie mogą osłabić prawdy i służą tylko do tem pełniejszego oświetlenia jej; całe światło prawdy nie zdolne jest powstrzymać gwałtu, i drażni go tylko tem więcej. Kiedy siła walczy z siłą, większa niweczy mniejszą: kiedy się przeciwstawia racyę racyom, te które mają w sobie prawdę i rozum pokonują i niweczą te które są jeno czczością i fałszem; ale gwałt i prawda nie mogą nic wzajem wskórać po sobie. Niech nikt nie wnosi stąd wszelako iż te rzeczy są równe; istnieje bowiem ta olbrzymia różnica, że gwałt ma, z rozkazu Boga, bieg ograniczony i wiodący ku chwale prawdy którą chce pognębić; podczas gdy prawda trwa wiecznie i tryumfuje w końcu nad nieprzyjaciółmi, ponieważ jest wieczna i potężna jak sam Bóg.








  1. Piotr Dumoulin, (1568—1658) pastor i słynny teolog protestancki we Francji.
  2. Tomasz de Vio, zwany Kajetan, ur. 1469, z zakonu św. Dominika, kardynał za Leona X.
  3. Act. Apost. VIII, 18—20.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Blaise Pascal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.