Prawda starowieku/Prawda o opryszkach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Vincenz
Tytuł Prawda starowieku
Wydawca Instytut Wydawniczy PAX
Data wyd. 1980
Druk Drukarnia Wydawnicza w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PRAWDA O OPRYSZKACH
(Intermezzo capricioso)

Jeden z bliskich mych przyjaciół, mający szczególne upodobanie do prawdy, obdarzony miłym i mało w naszych czasach spotykanym przekonaniem, że prawda gdzieś być musi, że jest ona jednoznaczna, taka a nie inna, był szczerze zmartwiony po przeczytaniu Opowieści o Hołowaczu tą jedną wątpliwością: „Ale czy to wszystko prawda?“ A zarazem, nie wiadomo czy ujęty urokiem Hołowacza, czy też, wątpiąc o „prawdziwości“ tego uroku, dodał smętnie: „szkoda!“
Trudno mi było go uspokoić. Rzeczywiście krucho jest i z tą prawdą, jak w ogóle teraz z prawdą dziejową. Dziwnie zamazana jest ta prawda o opryszkach. Bo nie można rzec, aby akta sądowe zawierały całą prawdę, ani tym bardziej też, że opowiadania ludowe samą prawdę tylko głoszą.
Akta dają dość mizerne i chude szczególiki, suche rejestry napadów, sprawozdania prawdziwych czy rzekomych zbrodni, konfliktów z kodeksami i sądami sprawiedliwości klasowej, wyroki ferowane jednostronnie przez sądy pańskie i mieszczańskie. Akta w najlepszym razie podobne są do sekcji organów odciętych od ciała, i znajdujących się w stanie rozkładu. Życia samego nie zobrazują. Nie dadzą nam prawdy o opryszkach zeznania ludzi wyrwanych ze swego środowiska, a spisywane przez ludzi, środowiska tego nie znających. Nie dają nam niemal nawet rozgraniczenia instynktów zbrodniczych od ogólnego tła owych czasów i dzikości obyczajów. I aktami tymi warto się tylko zajmować o tyle, o ile dotyczą osób znanych z jakiejś tradycji, osób, którymi zajmuje się pieśń, opowieść i wyobraźnia. Albo w jakimś większym związku. Tak na przykład, gdyby ktoś chciał przedstawić los chłopów albo powierzchowność i równocześnie wyłączność klasową organizacji sprawiedliwości w dawnej Polsce.
Kto czytał lub chociażby tylko przeglądał Czarne Księgi,[1] tego zapewne uderzyło od razu, że na przykład oprócz rozbojów, popełnianych przez poddanych, laboriosi, niezwykle surowo traktowano „grzech cielesny“ u kobiet z tegoż stanu laboriosi. Te opisywane w Czarnej Księdze tortury wykonywane, jak się okazuje w ciągu przewodu, na kobietach, nie tylko uwiedzionych, lecz i zgwałconych, szczególnie oświecają „prawdę“, bijącą z tych aktów.
Jeżeli zaś chodzi o przebogatą opowieść, żyjącą w ustach ludu, to chociaż doświadczenie myśli ludzkiej nauczyło nas nie tylko tolerancji wobec tych opowieści, ale także tego, jak za pomocą wprost mikroskopijnej analizy, można się wiele z nich nauczyć, musimy jednak przyznać: że pierwszą, rzucającą się w oczy, cechą huculskich opowieści jest to, że jedna przeczy drugiej. A także, że niezmiernie jakoby przeładowuje rzeczywistość i jej wymiary dostępne dla nas. Wydaje się na przykład, że gdyby Dobosz dokonał tego wszystkiego, co mu przypisują opowieści ludowe, gdyby nawet tylko obszedł te wszystkie miejsca rozsiane po całych Karpatach, które są podług niego nazwane lub związane z pamięcią o nim, musiałby żyć bez końca. A Dobosz przecie miał mało czasu. Wieść to podkreśla, że umarł młodo, że zginął przedwcześnie. Ale czyż może w ogóle nie ma opowiadań prawdziwych o Doboszu? Czyż nic nie jest prawdą? A więc w obu tych wypadkach chodzi nie tylko o „prawdę“, lecz także o ocenę, która jest zawarta zwykle już w samym obrazie.
Aby dotrzeć do tej prawdy, która nas tu zajmuje, musimy ją wyprowadzić z całości organicznej, musimy z całego obrazu wywnioskować lub zgadnąć co jest walką, zmaganiem się, co bujnością lub chociażby dzikością prymitywnych stosunków, a co jest przestępne i niskie. Bo są zapewne jeszcze inne źródła prawdy i mierniki oceny, niż akta karne i kodeksy sądów klasowych jurysdykcji panów nad chłopami, wyjątkowo odstępowanej sądom miejskim. Więc z całej prawdy starowieku można by wyciągnąć prawdę o opryszkach, z tej, która tkwi już w ziemi samej, w tylu nasionach, w tylu zasianych lecz nierozkwitłych przeczuciach i możliwościach, czai się w pieśni i w powieści, i teraz jeszcze kryje się po puszczach, po połoninach i po szczelinach skał, a mieni się jak koziołkujące źwierciadełko strumieni skalnych. Z tego wszystkiego, co nazywa się zwyczajnie odrębnością lub „indywidualną duszą“ ludu, a co Hegel nazwał konkretną ogólnością. Co jest zapewne współpracą wielu czynników, działających stale w pewnej proporcji.
A dla oceny należałoby odbyć ponowny sąd nad opryszkami. Nie sąd pański, szlachecki, ani mieszczański, ale sąd-mitu. W tym to celu musimy zważyć stosunek czynów gwałtownych w społeczeństwach o cywilizacji zamierzchłej, pierwotnej, u ludzi, którzy nie widzieli nic prócz lasów i gór, do zorganizowanego gwałtu w społeczeństwach, stojących jakoby pod najwyższymi sztandarami kultury. I wtedy można by coś zaproponować, chociażby tylko eksperyment myślowy, dla zbadania czy dawni opryszki dorastają do wysokości niektórych rozbójników, pasowanych na bohaterów współczesnych, czy też niektórzy bohaterowie, rozpatrywani jako rozbójnicy, stoją wyżej od opryszków. Bo wiadomo, że czyny rozbójnicze opryszków osądzone według kodeksu klasowego, jurysdykcji szlacheckiej i mieszczańskiej, zostały we większości wypadków srogo, a nawet okrutnie ukarane. A właśnie za dobre lub niewymierne czyny, za piękne, chociażby nawet dziecinne czy chłopięce intencje, nagradza ich pieśń i opowieść. Sławę im śpiewa przy akordach wód, wichrów i gromów.
Zatem sąd mitu byłby ułatwiony — i taka jest nasza skromna propozycja — gdyby i innych wodzów krwawych rzezi spotkała podobna zapłata: zastosowanie kodeksu karnego, przynajmniej za świadome i zamierzone czyny krwawe, ukaranie chociażby tylko ludzi, działających w ten sposób, wyraźnie dla własnej korzyści, dla własnej chęci władzy, dla używania i trzęsienia światem, a potem — chwała za czyny nieuchwytne, szlachetne, za zamiary wzniosłe... Jeśli ktoś się ich doszuka, jeśli góry, skały, wody i słońce zechcą odezwać się, odhuknąć, zabłysnąć na ich cześć, jeśli raczą zapisać ich pamięć...
Bo taka jest właśnie praca mitu i prawda mitu. Rodzi się, powstaje jak każdy inny żywy twór. Jak kwiat świadczy o korzeniach ukrytych, tak mit ukazuje, co jest zakryte oczom. Posługuje się pismem łąkowym i puszczowym. Śpiewa przy graniu wód. Rozsadza skały i zapala płomienie w nich ukryte. I oprowadzając nas jakby za rękę, po górach, każe nam oglądać pomniki skalne, nazwane po opryszkach.
Więc, jeżeli sam lud, wraz z przyrodą niejako, nie tresowany, nie nakręcany jak płyta gramofonowa, lecz samorodnie, bez „propagandy“, głosami samej tylko przyrody namawiany, przyznaje się do niektórych opryszków, widzi w nich swych bohaterów, to cóż z tym zrobić? Trzeba by znaleźć równie silną i genialną głowę pacyfikatorską, jak silne i genialne były ręce pacyfikatorów naszego kraju. Taką głowę, która by dociekła: jak spacyfikować rozkiełzaną wyobraźnię gór.
Gdy tak się snuje i tka nieustannie mit o opryszkach, to taki biedak, bohater nowoczesny, może tymczasem co najwyżej figurować przez pewien czas krótki w drukowanych historiach dlań sfabrykowanych. Ale nie ma dlań wstępu do Panteonu mitu! I może mu się dzieje krzywda? Następny zbój bowiem zrzuci go na bruk, nazwie jego ulice innym, swoim imieniem, zamówione przezeń dla siebie pomniki przemaluje lub przetopi, księgi ku jego chwale napisane spali lub może równie uroczyście wrzuci do kanału.
I dlatego składamy skromną propozycję — sądu mitu: dla uratowania bohaterów!
Ale jakiż może być miernik dla rozbójników i bohaterów, gdy jedni spokojnie i bez narażania się mordują miliony, lub siedząc, obmyślają nowe mordy masowe, gdy drugim nie wolno było nawet bezkarnie bronić swej rodziny, swej chaty, swej dumy ludzkiej, gdy odbierano im chleb i swobodę, a wymagano tylko, aby dali się posłusznie powiesić.
Ktoś, nieznający prawdy o opryszkach, mógłby nam zarzucić, że w niestosownej chwili opisujemy opryszków. W zbójeckich czasach, kiedy cały niemal świat sławi rozbój i mord! Kiedy umysły, jakoby wytyczające drogę człowiekowi chylą się przed gwałtem. Kiedy pieśń, jak zamurowana milczy w kajdanach, nie ozwie się przeciw przemocy, nie dosłyszysz nawet jej jęku z głębi lochów. A sztuki i wynalazczość liżą stopy zbójom i zbójectwu, jak gdyby ogonami ich wachlują.
I na to odpowiadamy właśnie, że idziemy za sądem mitu, przynajmniej w tej części wyroku, która już jest ogłoszona, że opisujemy nie znane aktom sądowym wymiary czynów, i to takie, które przez sito każdego kodeksu przenikną bez szelestu. A jeśli chodzi o czyny krwawe, to kult walki krwawej przystoi jedynie tylko otwartemu opryszkowi, przyjmującemu otwarcie wszystkie następstwa. I tylko opryszek mógł zabić biesa. Bo go odsłonił w całym bezwstydzie.
A gdzież to dzisiejszym rozbójnikom do tego honoru, by który z nich zabił biesa?!
Rozbyszaki bez stylu, wyrzutki z krajów ojców i krajów dzieci, nieprzynależni do niczego, pod jeden standard z osadów dziejowych odlani i odstemplowani! Lokaje czartowscy, podlizajki diabelscy, ochotnicy biesowi bez emerytury, bezrobotni landsknechci czarta.
— To wy wstrzymajcie się uczeni panowie historycy, przysporzycie honoru swej dyscyplinie, nim sąd mitu — słowem gromowym — dopowie swój wyrok. A nie jest to całkiem bez sensu, gdy my powiastuny, siedząc po zakątkach, opowiadamy sobie dzieje opryszków. Przeciwstawiamy mimo woli rozbójników podeptanych przez prawo — zbójom ukrytym, czy też dmącym w fanfary tryumfu.
I taka jest dzisiejsza prawda o opryszkach.


∗             ∗

Nim zjawił się Dobosz, twierdza Stanisławów posiadała „sekwestr“, czyli sąd karny i „smolaków“, czyli milicję przeciw opryszkom. Zasługuje na uwagę, iż w dość prędkim czasie nabrano tam przekonania, że nawet bardzo srogie tortury, stosowane przeciw opryszkom nie osiągają celu. Jest to widoczne ze sławetnych „Czarnych Ksiąg“. Chwycono się innego środka: zdrady i rozdwojenia. Nagradzano byłych opryszków za wydawanie i chwytanie towarzyszy, polowano z opryszkami na opryszków, z Hucułami na Hucułów.
Prawodawstwo miało niejednokrotnie świadomość religijnego zadania, nieraz powoływało się na swój boski początek. I tak samo prawo starowieku. Ale jeśli wykonywanie prawa karnego i dziś ciągle jeszcze zanosi czartowskim swędem piekła, to wprowadzenie i wykonywanie tego prawa, przez najezdników, przez obcych było i jest piekielną, czarcią sztuką. Widzimy i dziś nieraz, jak smakuje klasowa, a także obca państwowo sprawiedliwość, z którejkolwiek strony wdrapie się na stołek sędziowski. A dla Wierchowiny ostrzeżenia i groźby prawa wprowadzonego przez „Panów“ nie były to głosy własne. Były to sądy i nakazy pańskie, zetknięcie się nimi należało do niebezpieczeństw zewnętrznych, o wiele bardziej groźnych, bardziej niezwykłych i niesamowitych niż spotkanie z niedźwiedziem, a podobnych chyba do napadów Tatarów. Toteż widzimy, czego dokonano ostatecznie przez wprowadzenie sądów „pańskich“ w ciągu XIX wieku.
I tak będzie się dziać wszędzie, gdzie sprawiedliwość wprowadza się lub utrzymuje mechanicznie, gdzie w jej groźbach i ostrzeżeniach nie słyszy się głosu Bożego, ani nawet — ludzkiego.
Mimo to wszystko z jakąż nadzieją wyruszał Dobosz w świat. I dziwna rzecz, nie tylko wszystkie strumyki opowieści górskiej unisono szumią tym głosem nadziei, ale nawet bezzębne, pożółkłe akta sądowe, jakby na chwilę zapominają o dochodzeniu zbrodni, z pewnym zainteresowaniem zastanawiają się, notują te trudno zrozumiałe porywy i postanowienia, które sprawiały, iż Dobosza otaczała tajemniczość nadziei. Każdy, kto jakoś miał czas nad tym się zastanawiać, ma to jakby na języku, iż może Dobosz do czego innego był powołany.
A gdy się słucha opowieści, dum i bajek, wydaje się, że jakby we śnie ciskał się Dobosz! Co innego grało mu w duszy, a co innego przynosiły jego czyny rzeczywiste.
Wieść ludowa wpatruje się w ślady ledwo dostrzegalne, idzie wiernie za snem, ugania się za niespełnionym życzeniem, lata w chmury za nadzieją. I dlatego, jak długo będzie choć jeden Hucuł na świecie, opowiadać będzie o Doboszu! Wielkoduszność, tęsknota do swobody i niezależności, bujna młodość, szumna taneczność jego duszy znajdzie swój wyraz w opowiadaniach o Doboszu, starych, powtarzanych wiernie, zmienianych, a ciągle powstających.
Niewielu sławnych wodzów, niewielu ulubieńców pieśni i tradycji ma tyle, tak dziwnych i tak potężnych pomników jak Dobosz. Mało też po kim zostało tyle pamiątek. Chociaż może za biedny był jego naród, za prymitywny, a nie zorganizowany społecznie i zbyt oddalony od środków technicznych. Może w końcu zbyt prędko i to w młodzieńczej fazie życia został zmierzwiony, aby mógł stawiać i wznosić mu to, co my nazywamy pomnikami. Ale dlatego pieśń i opowieść, jak bezbronne dziecię jeszcze nie otrząsnęła się ze snu, zaprosiła, wzięła sobie do pomocy wielkich mocarzy: potęgi przyrody, góry, siły wody, słońca i powietrza: Jako potężnych kamieniarzy, jako mądrych i przemyślnych techników, jako mistrzów-rzeźbiarzy, pełnych fantazji i subtelności. Aby dać świadectwo — prawdzie o Doboszu.
A im bardziej osierocona i obdarta ta dziecina, im bardziej depce ją jędza-dola macosza, skąpica ohydna, im bardziej ją obciąża, tak jakby skąpiec objuczał niedorosłe źrebię z rodu szlachetnego, tym głośniej grają góry, z tym większym rozmachem, tym pilniej pracują mocarze. Aby dać świadectwo prawdzie starowieku!
Powiada Herodot, że aż do Dniestru znajdowały się na głazach ślady stóp Herkulesa. Może tak daleko sięgał tamten mit prastary. I dzisiaj czy nad Prutem, czy nad Stryjem, czy nad Czeremoszem, czy też nad Dniestrem, gdzie tylko wody wymyły jaki ślad na kamieniu i skale, wszędzie pokazują ludzie ślady stopy Doboszowej. Wieść o nim sięga wzdłuż całych Karpat na zagórski bok, daleko poza huculskie plemię i na wschód w wołoskie dziedziny...
W kraju huculskim nie ma może wsi, nie ma góry, nie ma skały, źródła i lasu, gdzie by nie było pamiątek po Doboszu, pomnika na cześć Dobosza. Są to pomniki bądź bardzo potężne, bądź też jakieś małe, przedziwne rzeźby, misternie przez wodę, wichry i słońce wycyzelowane, „wypisane“ na cześć Dobosza.
Czy to jaskinie Dobosza nad Prutem w Jamnie, czy głaz z krzyżem i kamień Dobosza, gdzie nieraz siadywał. Czy skalista stroma Doboszanka w Gorganach z komorami i zamczyskiem Doboszowym. Czy Doboszowe teatry kamienne na Szpyciach w Czarnohorze, czy skalne krzesło Doboszowe na Kiedrowatej pod Munczelem, czy skrytki na Howerli, czy cerkwy Doboszowe w Synyciach, czy krużganki i kąpieliska Doboszowe pod Białą Kobyłą, czy stroma piramida kamienna nad Czeremoszem w Roztokach...
Wszędzie jest ślad Dobosza. Wszystkie wielkie pomniki stworzyły góry — na cześć Dobosza. Tak ucieleśniły pieśń, dopełniły opowieści.
Ukazują nam prawdę o opryszkach — prawdę starowieku.





  1. „Czarne Xięgi seu acta kryminalne“ Sekwestru w Stanisławowie od r. 1757 do czasów austriackich lat osiemdziesiątych do wybuchu II wojny światowej w Muzeum Pokuckim w Stanisławowie. W Ossolineum były dawniejsze akta Sekwestru złożone tam przez A. Bielowskiego.





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.