Prawda starowieku/O wieszczunie gromowym

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Vincenz
Tytuł Prawda starowieku
Wydawca Instytut Wydawniczy PAX
Data wyd. 1980
Druk Drukarnia Wydawnicza w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


O WIESZCZUNIE GROMOWYM

Samotność i dary jej drzemią w tym, kto jej zaznał, i czekają. Z tętnic górskiego czasu, z podziemnego morza przedzierają się jej strugi.
Nie ominęły także Szumejowego Foki. Lecz obchodząc świętowania z oddaniem i ponadto świadomie, aby je utrzymać, a nawet wznowić, różnił się od innych gazdów w tym tylko, że świętował szczególnie uroczyście w połowie sierpnia dzień swego patrona Foki[1].
Zostawał wtedy sam na sam z watrą gdzieś na dalekiej polanie pod lasem, albo jeśli latował daleko od chaty, wysoko, na szerokiej jak step połoninie. Wychodząc rano brał ze sobą różne strawy i napoje w besahach. Rozkładał olbrzymie ognisko, a rzucając całe drzewa, konary i korzenie na pożywę świętemu Foce, tak go witał i zapraszał:
Skąd przychodzisz, ojczulku święty, czy od słoneczka, czy od miesiąca, od ludów chmurowych, czy z krajów ognistych? Dokąd polatasz, Foko święty? Skąd ciebie znów wyglądać, z jakiego gościńca — szlaku dalekiego, świąteczku gorący? Przychodź, pątniku jasny, przyleć, spojrzyj źrenicą gorejącą! Trzeźwy przychodź, nie pijany, nasz ojcze! I poznawaj dzieci twe, twoje poczęcie, nie zapominaj nas. A nakazy wielkie dawaj także ognikom i ogniętom twoim, aby oszczędzały nas, pomagały nam.
Czym cię ugościć, czym cię nakarmić, czym cię napoić? Czy winkiem zielonym, czy pszenicą złotą, czy serkiem bialutkim, wybrańcze Boży.
Ogień wysłaniec świętego Foki huczał, strzelał i śmiał się. Ciesząc się swym fijnem-chrześniakiem ryczał z radości, a pryskał-chichotał, gdy Foka dolewał i dosypywał darów Bożych ugaszczając go. Ogromna watra na wysokość smereki z daleka była widzialna, a ludzie z odległych pastwisk mówili sobie:
— Ej, ha! Przyszedł świąteczek w gości do Szumejuka. Hulają, całują się i nabywają, świat przewracają. Daj im Boże!
Najważniejsze wszakże było to, co zachował i przekazał Foka o największym z dawnych poczynaczy.
Za lat chłopięcych Foki w Krzyworówni pod samym szczytem góry Ihrec, w chacie samotnej wystawionej na wichry, przeto chronionej umyślnymi zastawami jak gdyby dachami od strony wiatru, mieszkał wiekowy wieszczun, poczynacz zwany gromowym, gdyż wyklinał i przepędzał chmury gradowe i gromowe. Chatę tę i teraz można oglądać. Zowią ją chatą Paruli.
O Paruli przebąkiwano, że była wnuczką czy prawnuczką gromowego dziada. Już w czasy naszej młodości była najstarsza z całej Krzyworówni. O samym dziadu gromowym wiedziano, że zawędrował niegdyś z dołów, że był lirnikiem i że ojciec jego, także lirnik, oślepił go w dzieciństwie, jak to praktykowano w bractwie lirnickim. Opowiadano też, że był niegdyś „pan-otcem“ bractwa lirnickiego. Rówieśników nie miał, wszystkich przeżył, żył a żył. Starzec olbrzymi, niegościnny, groźny. Ludzie bali się doń chodzić.
Wyrostek Foka chadzał doń z ciekawości, przecie ze czcią, zapewne i z lękiem, lecz zachowywał spokój. Otrzymywał dłuższe posłuchania wówczas, kiedy niewidomy olbrzym był łaskawie usposobiony dla świata ludzkiego. Zdarzało się przecie, że odszedł z niczym. Dziad mruknął tylko: „Nie ma czasu“. A któż mógł wiedzieć dlaczego? Po nocach widywano jasność nad Ihrecem. Słychać było, że królowie wiatrów, sępoludy w kaftanach mniszych przybywali do starego na sejmy. Przylatywali cicho bez szmeru, aż z tajemnego kąta znad Palenicy, gdzie z trzęsawisk i źródlisk rodzą się chmury i gdzie mało stąpa noga ludzka. Dawnymi laty, co prawda, przychodzili doń hen z daleka, z dołów, aż zza Dniestru, jego podwładni z wiary lirniczej, a później czy to postarzeli, czy powymierali, a dziad sędziwy trwał dalej. Foka nie obrażał się ani nie zniechęcał, gdy starzec odsyłał go z niczym, chociaż ścieżka od strony Jasienowa była trudna i stroma, a dojście wymagało sporo czasu. Cierpliwość i powaga chłopca ujęły lirnika. Opowiadał mu niejedno.
Wszystkie te znaki, przeczucia wszelakie, wskazówki różne, co robić, jak bronić się przeciw urokom, przeciw napaściom, przeciw prądom złym, nawet przeciw wypadkom, wszystko to naokoło jest napisane — tylko że ludzie nie znają pisma światowego — mawiał Foka, przywodząc słowa poczynacza.
A gdy już nie stało poczynaczy i wieszczunów, Foka przechowywał rewaszowe karby na kłodach cisowych, skąd ślepiec palcami wyczytywał. Nade wszystko chował powiedzenia dziada gromowego w swej pamięci, jakby księgę omszoną starością. Ale pogodny, ruchliwy, elektryzujący ludzi swym pojawieniem, mało o tym opowiadał. Wspominał rzadko i tylko ludziom poważnym, w chwilach wyjątkowych. Powierzył też niejedno naszemu dziadkowi z Krzyworówni.





  1. Foc po rumuńsku znaczy ognisko.





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.