Prawda starowieku/Ludzie lasowi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Vincenz
Tytuł Prawda starowieku
Wydawca Instytut Wydawniczy PAX
Data wyd. 1980
Druk Drukarnia Wydawnicza w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KSIĘGA II
LUDZIE LASOWI




\relative c' {\clef treble
\key c \major
\time 6/8
\cadenzaOn
f8( g4) g16([ f e] d4)_\fermata \bar "|"
f8( g4) a8( g4) \bar "|"
f8( g4) g16[ f e] d4_\fermata \bar "|"
f8( d4) d8( a4)_\fermata \bar ":|."
}



Daleko od ludzkich siedzib, wysoko nad granicą lasów, graniami, po bezbrzeżnych, trawiastych połoninach lub przez przełęcze biegną płaje, prastare przedhistoryczne szlaki wydeptane przez wieki. Sięgają na Bałkany i ku Alpom, mają swe połączenia ze stepowymi szlakami Ukrainy i Wołoszczyzny. Niektóre porzucone, niektóre używane tylko w czasach największych powodzi, gdy zatoną drogi i bite gościńce.
Na skrzyżowaniu ścieżek widnieją i teraz jeszcze — zamiast drogowskazów — krzyże poczerniałe, z wyciągniętymi ramionami. Czasem już powalone lub zbutwiałe leżą w trawach wysokich zaryte.
Wyżej jeszcze w Czarnohorze, na kruchych skałach piaskowych lub w górach Czywczyńskich na ścianach łupkowych, w niedostępnych zakątkach skalnych zaczynają się — dopiero od połowy ściany — wykute stopnie, pnące się stromo ku górze.
I korytarze podziemne i kamienne kominki zasmolone, z ziemi wystające, z jakichś jaskiniowych mieszkań skalnych — każą się domyślać, zgadywać.
W głuszy Palenicy — u źródlisk Czeremoszu, wśród borów niezmierzonych na bezdrożach, gdzie zdałoby się nie stąpała jeszcze noga ludzka, zwęglone podwaliny, szczątki mieszkań i kości ludzkie nieoczekiwanie dreszczem przejmują.
A tu wkoło ciągle jeszcze stepy górskie nieobeszłe, puszcze nietknięte, pustkowie skalne, jakby bez dziejów, jakby dopiero czekały na człowieka.
Lecz wieść i opowieść więcej widzi i wie niż oczy wędrowca. Naprzeciw tych miejsc — tak powiada — gdzie stopnie w środku ściany się zaczynają, jest dostępny dla wejścia głaz, blok skalny. Na nim wyraźny ślad wrębu na belkę, kładkę, która wiodła kiedyś przez przepaść do tych stopni wyrąbanych w skale. Były one niedawno jeszcze — tak wieść głosi — te beri — kładki cisowe — w skały włożone. Tamtędy był potajemny dostęp, a tam dalej wejście do skarbów, nieznane i niedosięgłe dla nie wtajemniczonych. Bo tam właśnie wyżej, gdzie stopnie się kończą, są komory i drzwi skalne do nich wiodące: gdyby to wiedzieć, gdyby znać jakiś drobny znak, jakąś zasuwkę czy kamyk ukryty! Łatwo by można i teraz te potężne drzwi rozsunąć, otworzyć! A tam są skarby wielkie, nieprzebrane... Niektóre czyste, niezaklęte, na dobry cel przeznaczone. Inne znów zaklęte. Kto wie, może tam gdzie dostęp do światów i mocy przeklętych. Ale może i do błogosławionych. Jak dla kogo.
Gdzieniegdzie jakby kopce ogromne: Gorgany, mogiły z głazów. Zapewne nie rękami ludzi zwyczajnych wzniesione. Na nich słupy, sztoubury, o ludzkich postaciach. Na słupach znaki, rewasze stare, pozacierane przez wodę.
W niektórych niedostępnych komorach do dziś dnia smoki się gnieżdżą, żertwy szklanookie, zmyje łuskami pokryte.
Są i takie komory, gdzie żyją-dożywają strzegąc skarbów, do dnia, w którym coś — nie wiadomo co — się stanie, pustelnicy, wieszczuni, starcy święci. Ludzie ich dawno mają za umarłych.
Z innej komory skalnej dzwonek, sygnaturka dzwoni jasno i pogodnie. Wzywa na nabożeństwo w niedzielę i święta. Czasem także, gdy wielkie burze i groźne powodzie się zbliżają — ostrzega. Pastuchy połonińskie zdejmują kresania, żegnają się nabożnie, gdy ich doleci głos sygnaturki skalnej.
W innej komorze, w skale wykute organy zagrają nagle, zadudnią wśród północy gwiaździstej, aż góry się wstrząsają.
Nad wielkimi puszczami, po południowej stronie Czarnohory, kilka orłów szybuje godzinami bez przerwy. To znak, że sejmy się sejmują, że nabożeństwa się prawią, w tych jakichś komorach, w cerkwach skalnych — i krążą orły-strażnicy, pilnują, aby nikt się nie zbliżył do progów, których nie przekroczyć człowiekowi. —
O komorach dzisiejsi ludzie niewiele wiedzą. Chybabyś starych bardzo powiastunów gdzie szukał. Dziad taki, co leży na piecu i nie ma z kim gadać na tym świecie, gdy go znajdziesz, rzuci na cię spojrzenie surowe, groźne, fłudowate — i już wie, czy warto odezwać się. — Mruknie jakąś wieść ważką. Odwróci się do ściany. Resztę ci każe zgadywać.
Słuchasz takich wieści, dajesz się im prowadzić za rękę po wertepach. Słyszysz — zbyt wiele. Bo znów pytasz: Tu wieści się snują i tumanią, a tu pewność nieodparta utrwala się w tobie, że pustkowi tych nie tknęła ludzka stopa?
I to znów — kiedyś przygodnie rzucona — wieść, tłomaczy: było to życie, które gór i puszcz nie dostosowywało do siebie, lecz samo z umysłu do nich się upodobniało. Zakrywało się, jakby maską, tajnikami puszcz i połonin. Nawet, starało się o to, by zapomnienie je okryło. Stąd ślad życia tego tak samo jest bezimienny, tak samo wbrew woli ujawniony bywa, jak opuszczone gniazda jakichś orlich rodów sprzed wieków, jak zapomniane kryjówki rysi i nory niedźwiedzi.
Tylko czasem — wieść o śmierci dochodziła: te krzyże, a może jeszcze dawniejsze pomniki, są wspomnieniem, są ostatnim wezwaniem do świata człowieczego.
Najbliższymi naszym czasom z tych, którzy w tych przestworzach górskich przebywali w ciągu ostatnich kilku setek lat, byli opryszki, rycerscy rozbójnicy.
Wieść najstarsza jednak jeszcze dalej w przeszłość sięga, zapuszczając się w gęstwiny i głębie starowieku. Odsłania dalsze tajniki dziejów wielkich i doniosłych, w skalnych sklepieniach zapieczętowane, trawami i mchem siwym, bujnym porosłe. Życie, którego spróchniałe resztki tak dawno przekazały swe soki wonnym storczykom, krwawnikom i pokoleniom smerek puszczowych.
I cóż? Pewnie by nikt nie uwierzył tej wieści, a może nawet słuchać by nie chciał, gdyby nie widoczne ślady dalekiej dawności: kopce-mogiły wielkoludów i pismo olbrzymów na skałach wyryte. —



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.