Poznaj Żyda!/Współcześni Żydzi polscy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Jeske-Choiński
Tytuł Poznaj Żyda!
Wydawca Księgarnia „Kroniki Rodzinnej“
Wydanie trzecie
Data wyd. 1912
Druk Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX
Współcześni Żydzi polscy.

Nie byli Żydzi w Polsce nigdy u siebie, jak nie byli u siebie nigdzie, w żadnym kraju, od czasu „rozproszenia“ (diaspory) po całym świecie.
A nie byli u siebie, bo uważali się u nas tak samo, jak wszędzie, za obcych, za przechodniów, bo, marząc ciągle o panowaniu nad światem, odcinali się świadomie, rozmyślnie od współmieszkańców danego kraju. Corpus in corpore, status in statu tworzyli wszędzie.
Nie byli w Polsce u siebie, nie przyłączeni do żadnego stanu, niedopuszczani do władzy, uważani za obcych, ale pozwolono im być sobą w ramach ich religii, zwyczajów i obyczajów. Potępiając ich lichwę, wyzysk, szachrajstwo, nie wtrącało się prawodawstwo polskie do ich spraw wewnętrznych. A nietylko pozwalało im wierzyć i żyć, w co i jak się im podobało, lecz nadało im nawet rodzaj samorządu. Ich kahały rozstrzygały bez udziału władz krajowych wszystkie ich sprawy wyznaniowe i społeczne, ustanawiały podatki, należące się skarbowi polskiemu, rządziły gminami żydowskiemi, naznaczały zjazdy starszyzny, miały pod sobą synagogi, szkoły, drukarnie.
Na czele każdej gminy stał kahał, którego członkowie nie różnili się niczem od „tyranów“ miast greckich lub kacyków murzyńskich. Będąc nietylko bezpodzielnymi rządcami gminy, ale równocześnie jej sądem i policyą, rzucili do stóp swoich za pomocą małej i wielkiej klątwy (cherem) wszystkich prawowiernych talmudystów. Zygmunt I próbował narzucić Żydom jakąś kontrolę rządową. W tym celu ustanowił w r. 1541 tak zwanych seniorów, w których ręce złożył administracyę polityczną, cywilną, ekonomiczną i duchowną ludu żydowskiego. Ale seniorowie, mianowani przez rząd polski, zwykle mężowie, cieszący się zaufaniem władzy, nie przypadli do gustu Żydom, którzy nie życzyli sobie wcale nad sobą czujnego oka ludzi, zestosunkowanych z ludnością chrześcijańską. Przeto bojkotowali, jakbyśmy się dziś wyrazili, seniorów nieposłuszeństwem dopóty, dopóki rząd polski, nie mając żadnego praktycznego pożytku ze swoich reprezentantów, nie zniósł niewygodnych dla Żydów dozorców i nie wrócił kałahom ich władzy dawniejszej (w r. 1571).
I znów rządziły się w Polsce kahały, jak szare gęsi, tem potężniejsze, groźniejsze, aż do atrybucyi dawniejszych dodano im jeszcze prawo miecza (jus gladii), prawo karania śmiercią heretyków, odszczepieńców od zakonu mojżeszowego.
Żydom było jeszcze mało tej autonomii, jakiej nie mieli w żadnem innem państwie europejskiem. Zachciało im się potężnego państwa w państwie, zszeregowanych wszystkich Żydów polskich, litewskich i ruskich. W tym celu stworzyli instytucyę, zwaną synodami, czyli zjazdy delegatów z Krakowa, Poznania, Lublina, Lwowa i sześciu przez owych delegatów powołanych rabinów.
Synody były najwyższą władzą prawodawczą Żydów, rozproszonych na całym obszarze ziemi b. Rzeczypospolitej polskiej. Rozstrzygały one w ostatniej instancyi, bez apelacji wszelkie spory między rabinami, kahałami a stronami prywatnemi, rozciągały nadzór nad handlem i przemysłem, ustanawiały miary i wagi — słowem, były rządem absolutnym ludu żydowskiego.
A ten lud żydowski był przez kahały tak doskonale przygotowany do bezwarunkowego posłuszeństwa, iż nie myślał wcale o zrzuceniu z siebie okrutnego jarzma.
Żaden Żyd, choćby najwięcej skrzywdzony, nie byłby się był ośmielił odwołać przeciw absolutyzmowi synodów do sprawiedliwości władz chrześcijańskich. Ukamienowaliby go jego współwyznawcy, obrzydziliby mu życie, zdeptaliby go, jak robaka. Jedyną ucieczką przed tyranią kahałów i synodów było przejście na łono wiary chrześcijańskiej, ale i ten środek nie bronił zawsze skutecznie, Żydzi bowiem umieli chwytać swoich odstępców i czynić ich potajemnie nieszkodliwymi. Tem się tłumaczy, że neofici wybierali sobie zwykle na rodziców chrzestnych panów możnych, którzy ich w razie potrzeby mogli zasłonić przed fanatyzmem talmudystów. W całej historyi Żydów polskich odważyli się na bunt jawny jedyni tylko frankiści, ale i oni, zdruzgotani zaraz na początku swojej działalności wielką klątwą, nie chcąc zgnić w więzieniach kahalnych, lub dać gardło, byli zmuszeni schronić się pod opiekuńcze skrzydła krzyża.
Żydom było w Polsce, jak „u Pana Boga za piecem.“ Nie czuli tu wcale niewoli, wygnania, braku „świątyni.“ Jak za dawnych dobrych czasów eksilarchatów babilońskich, komentowali i dopełniali talmud, wydawali: ekzegezy, komentarze, suplementy, traktaty rabiniczne, zasypując niemi całą Europę.
Dziś trudno poprostu zrozumieć, jak rząd polski mógł przez szereg wieków znosić tak dobrze zorganizowane, tak świadomie odrębne państwo w państwie; jak mógł cierpieć obok siebie drugą władzę, silniejszą od niego samego. Dopiero król Stanisław August pojął dziwactwo takich stosunków. On to zniósł w roku 1764 synody generalne.
Na niewiele jednak zdała się przenikliwość Stanisława Augusta, miejsce bowiem zniesionych synodów zajęły znów kahały, tak samo despotyczne, jak zjazdy generalne. I nie wiele zaszkodziła samorządowi Żydów polskich surowość rządów pruskich w Warszawie (od 1796 — 1807), która wytrąciła z rąk rabinów sądownictwo i zakazała im stosować do prawowiernych i talmudystów wielką i małą klątwę, publiczne i tajemne kary kościelne. Rządy robiły swoje a kahały swoje. Rządy ogłaszały dekrety, kahały zaś przyjmowały te dekrety z uśmiechem ironicznym. Bo jakąż siłę mogły mieć rozporządzenia wobec narodu, który uważał wszelkie rozkazy i zakazy, wychodzące od innowierców, za niemocne pogróżki? Dopóki lud żydowski chciał ulegać tylko swoim kahałom, były wszelkie dekrety martwą literą. A lud żydowski ufał swojemu „rządowi“ bezwzględnie mniej więcej aż do r. 1830.
Byli więc Żydzi w Polsce państwem w państwie. Za tę tolerancyę rządu polskiego względem Żydów pokutuje obecny naród polski. Tak dobrze było Judzie w Polsce, z taką swobodą ruszał się on mimo krępujące go ustawy i sporadyczne, krótkotrwałe pogromy, iż przylgnął do ziem polskich, nazywając je swoim „rajem“, a Kraków „Nową Jerozolimą.“
Nie dlatego oczywiście, żeby kochał ten swój „raj,“ lecz tylko dlatego, że było mu w nim wygodniej, cieplej, bezpieczniej, niż gdzieindziej, że mógł być bez przeszkody Żydem. Anglik, Francuz, Hiszpan, Portugalczyk, Włoch, nie bawiąc się w żadne dysputy, brat go bez ceremonii za łeb i wyrzucał ze swojego kraju, Niemiec bił go bez litości, ograbiał z mienia — Polak ustanawiał prawa, ograniczające jego swobodę, które więdły na papierze, rzadko stosowane, i poturbował go od czasu do czasu, zapominając o swojej „złości“ do lichwiarzów. Skutkiem tej „miękkości“ polskiej, jest fakt, że w samej Warszawie mieszka obecnie więcej Żydów, aniżeli we Francyi, Hiszpanii, Portugalii, Włoszech i Belgii do kupy razem. Krewkie narody Europy Zachodniej i południowej omija Juda dotąd przezornie, nie zapomniawszy ich „metody.“ W Niemczech jest Żydów więcej, ale są to przeważnie Żydzi polscy, z Poznańskiego i Prus Zachodnich, którzy, wyssawszy tam, co się dało wyssać, porobiwszy głównie na handlu lasami znaczne fortuny, przenieśli się po emancypacyi politycznej na szerszą arenę handlową, do wielkich miast, do Wrocławia, Berlina, Frankfurtu i t. d.
Wielowiekowy, niemądry stosunek Polaków do Żydów wlókł się aż do czasów najnowszych, wzmocniony jeszcze mrzonką asymilacyjną Aleksandra Wielopolskiego. Dopóki Polak mógł być pożytecznym Żydowi, dopóki dzierżył w ręku ostatnie, coraz wątlejsze, rwące się ciągle nici władzy, dopóty trzymał się Żyd jego poły. Z chwilą jednak, gdy te nici pękły ostatecznie (po roku 1863), stało się to, co się stać musiało, co przewidział każdy, znający psychologię Judy: Żyd zaczął się odwracać plecami do Polaka. Inaczej być nie mogło: „raj“ przestawał być „rajem“, Polak „dobrym interesem.“
Zwykle łączy się dzisiejszy ruch nacyonalistyczny Żydów polskich z przypływem do Warszawy t. zw. litwaków. Oni, ci obcy przybysze, steroryzowali naszego Żyda, oni są sprawcami bankructwa asymilacyi — mniemają niepoprawni, bezkrytyczni marzyciele asymilacyjni.
Litwacy zorganizowali w istocie żydowski ruch nacyonalistyczny, nadali mu formy zwarte, mocne, dzieła tego jednak nie byliby mogli dokonać, gdyby nie byli zastali przygotowanego gruntu.
Grunt ten zaczął się wytwarzać zaraz po roku 1864-tym. Pozbawieni władzy, wpływu na losy kraju, stracili Polacy „respekt“ Żydów, kłaniających się zawsze tylko mocniejszemu danego kraju i danej chwili. Wiadomo, że już Żyd Finkelhaus, adwokat warszawski, odgrywający obecnie w Paryżu pod nazwiskiem „Finot’a“ rolę patryoty francuskiego, radził Żydom odczepić się od nas, od „konających“ i zwrócić się z afektem ku północy, ku „zdrowiu i sile“ (1886 r.).
Zmiana położenia politycznego Królestwa po r. 1864-tym jest pierwszą przyczyną obecnego ruchu nacyonalistycznego żydowskiego. Od słabego odwraca się Żyd wszędzie.
A drugą? Drugą, ważniejszą dla urodzonego handlarza, którego bożyszczem jest Mamon, należy nazwać zmianę położenia ekonomicznego Królestwa, na co zwrócił słusznie uwagę Roman Dmowski w swojej broszurze, p. t. „Separatyzm Żydów i jego źródła.“ Mówi on: „Najgłębsze zmiany zaszły w zakresie naszego ustroju ekonomicznego (w ostatnim czterdziestoletnim okresie). Wywołał je cały szereg faktów, jak przeprowadzenie bezpośrednio po powstaniu reformy włościańskiej, zniesienie na krótko przedtem granicy celnej między Królestwem a Cesarstwem i rozwój wielkiego przemysłu fabrycznego, obliczonego na rynki rosyjskie; rozwój handlu kontynentalnego Europy ze Wschodem, dla którego Warszawa stała się ważną stacyą pośrednią; wejście rządu rosyjskiego na drogę szerszej polityki handlowej, przyśpieszające przekształcenie państwa rosyjskiego na jeden wielki organizm ekonomiczny; wreszcie potężny o miedzę rozwój ekonomiczny zjednoczonych w tym okresie Niemiec, dążących do wszechstronnej ekspansyi handlowej.“
„Królestwo podniosło się ekonomicznie, dzięki rozwojowi przemysłu i handlu, pola zarobkowania rozszerzyły się, ale jednocześnie kraj utracił charakter odrębnego organizmu ekonomicznego, został w znacznej mierze cząstką wielkiej całości — państwa rosyjskiego, zainteresowaną w jego polityce handlowej, uzależniając się razem z niem od tych samych czynników zewnętrznych. Wytworzyła się silna zależność naszych interesów ekonomicznych od zawieranych przez Rosyę traktatów handlowych i od ogólno-państwowych taryf celnych, od kursu waluty rosyjskiej, od rosyjskich taryf kolejowych, zależność naszego przemysłu od rynków rosyjskich i zdobywanych przez Rosyę rynków azyatyckich, wreszcie, naszego rynku pieniężnego od Berlina. Krótko mówiąc, kraj się podniósł ekonomicznie, ale utracił swą ekonomiczną samodzielność.“
„W sprawie żydowskiej pociągnęło to ten skutek, że najsilniejsze, a właściwie prawie jedyne węzły, łączące ludność żydowską z naszem społeczeństwem, ogromnie się rozluźniły. Ze wszystkich dziedzin życia ekonomicznego, najściślej są oni związani z handlem i przemysłem, w tej zaś dziedzinie powstało mnóstwo interesów, które, jakkolwiek mają swą siedzibę na naszym gruncie, w rozwoju swym niezależne są od kraju, od społeczeństwa polskiego, a za to pozostają w zależności od Rosyi, w pewnej zaś części od Berlina.“
„Tej zmianie stosunku ekonomicznego musiała towarzyszyć u Żydów nieunikniona zmiana stosunku moralnego do naszego społeczeństwa. Żyd, nie czujący, że jego byt, jego zyski zależne są od społeczeństwa polskiego i od stanu jego interesów, jako takich, nie ma dostatecznego powodu do wiązania się z tem społeczeństwem i do rozbijania sobie razem z Polakami głowy w obronie ich narodowych interesów. Niezawodnie, możliwe to jest u Żyda, którego rodzina dawno się już spolszczyła, przejęła polskiemi aspiracyami i który został w tych aspiracyach od dziecka wychowany — ale takich przecież Żydów mamy bardzo niewielu. Dzisiejsza inteligencya żydowska składa się w olbrzymiej większości z ludzi, którzy z domu nic polskiego nie wynieśli. Żyją oni w kraju polskim, mówią po polsku, bo nasz kraj zanadto jest odrębny kulturalnie, zanadto samodzielny w swej polskości, ażeby łatwe było w nim życie przy posługiwaniu się innym językiem, ale przy słabnącej ich zależności ekonomicznej od społeczeństwa polskiego, coraz mniej mają skłonności do podporządkowania się jego interesom, ideałom, dążeniom, coraz bardziej czują się samodzielni. Stosunek inteligencyi żydowskiej do polskości zmienia się szybko z pokolenia na pokolenie. Najpierwsi jej przedstawiciele mówili: jesteśmy Polakami bezwarunkowo; następne pokolenie już postawiło warunki: jesteśmy Polakami, ale żądamy, żeby polskość była pojmowana w taki a taki sposób; w końcu zjawia się pokolenie, którego znaczna część powiada już poprostu: jesteśmy Żydami i nie chcemy być niczem innem.“
Nikogo, kto zna psychologię Żyda, nie dziwi taka ewolucya. Jest ona naturalnym owocem jego duszy. Żyd nie bawi się nigdy i nigdzie w sentymenty wobec innowiercy, widzi wszędzie i zawsze tylko siebie, swój interes, swoje cele.
Zmiana położenia politycznego i ekonomicznego Królestwa przygotowywała stopniowo, powoli grunt dla „litwaków.“
Ruchliwsi, zuchwalsi, więcej przedsiębiorczy od naszych Żydów litwacy, zoryentowawszy się szybko w położeniu, byli tą iskrą, co, padłszy na materyał zapalny, wywołuje eksplozyę.
Zarzucili oni Warszawę swojemi gazetami żargonowemi, stworzyli cały szereg teatrów żydowskich, urządzali bale „purimowe“ i dodali swoją butą, swoją bezwzględnością naszym Żydom odwagi, budząc, podniecając ich drzemiącą, rasową megalomanię, ich odwieczne poczucie „wybraństwa“. Okrzyki „precz z białą gęsią!“ (podczas rewolucyi) były pierwszym, jawnym wyskokiem tej przebudzonej megalomanii, drugim zaś — mocniejszym, podkreślonym jeszcze wyraźniej, zachowanie się Żydów warszawskich podczas ostatnich wyborów do Dumy petersburskiej (w październiku 1912 roku).
Teraz chyba nauczył się już każdy inteligentny Polak psychologii Żyda, wie, z kim ma do czynienia. Nasze złudzenia asymilacyjne rozwiały się ostatecznie.
Powie kto: z tłumów żydowskich trzeba wyłączyć inteligencyę żydowską.
Świeża to inteligencya. Stworzyły ją dopiero czasy powstaniowe. Gromadnie opuszczała po r. 1863 młodzież żydowska ghetta i chedery, tłocząc się do średnich i wyższych szkół chrześcijańskich. Patenty gimnazyalne, dyplomy uniwersyteckie dawały jej stanowisko społeczne i towarzyskie. Zaroiło się po latach dwudziestu Królestwo od żydowskich: lekarzów, adwokatów, techników, dziennikarzów, w końcu literatów. Pomógł im nastrój chwili — zlew eksperymentów asymilacyjnych i doktryny pozytywistycznej. Eksperymenty asymilacyjne witały ich życzliwie, otwierały im domy polskie, zdejmowały z nich „żółtą łatę“ ghetta, doktryna pozytywistyczna, atakująca pod hasłem wiedzy nowoczesnej i upostępowienia narodu, wszystkie dawniejsze „wartości“, całą przeszłość: tradycye, zwyczaje i obyczaje narodu, religię, katolicyzm, księdza, szlachcica — pozwoliła im w skórze inteligenta zostać sobą.
Tak, sobą... Bo Żyd, wychowaniec ghetta, Talmudu i „wolnego handlu“, nienawidzi kultury chrześcijańskiej, kłócącej się na każdym kroku z jego pychą, bo Żyd, pozbawiony talentu dodatnio twórczego, lgnie, oświeciwszy się, do wszelkiej negacyi, do wszelkiego wywrotu. Jest on zawsze wszędzie tam, gdzie się w społeczeństwach innowierczych coś rysuje, wali, zapada, czy to będzie zaciekły krytycyzm, czy rewolucya, czy socyalizm albo anarchizm. Budować nie umie.
Europejska doktryna pozytywistyczna, adoptowana przez nasze pokolenie popowstaniowe niewątpliwie w dobrej wierze (jako reakcya przeciw fantastyczności romantyzmu), pojęta uczciwie, jako „otrzeźwienie“ społeczeństwa, grzeszyła nadmiernym krytycyzmem, który roztopił się ostatecznie w bezsilnym pesymizmie. W swoim rozpędzie reformatorskim zapomniał pozytywizm polski, więcej społeczny niż naukowy, iż naturalna ewolucya narodów nie znosi gwałtownych skoków, gwałtownego burzenia całej przeszłości. Odnowić, przebudować, zastosować do nowych warunków trzeba stary gmach narodowy, a nie druzgotać go od podwalin. Do dziś cierpi Europa za winy rewolucyonistów francuskich, głównie Żyrondystów, którzy tej prostej prawdy nie rozumieli, którzy chcieli przewrócić świat od razu do góry nogami.
Przewrócić od razu, bez żadnego przejścia, do góry nogami, chcieli nasi pozytywiści w swojej młodzieńczej nierozwadze całą naszą przeszłość, wszystkie nasze tradycye, naszą duszę, co się oświeconym Żydom oczywiście bardzo podobało, było im na rękę. Bo ich, co wyszli dopiero wczoraj z żydowskiego ghetta, odciętego chińskim murem tradycyi talmudycznych od świata chrześcijańskiego, nie obchodziła przecież nic kultura chrześcijańska i tradycye narodów aryjskich. Obcymi byli tej kulturze, tym tradycyom, a nietylko obcymi, lecz wprost wrogimi. Jakże mieli kochać przeszłość aryjską, która ich poniewierała, która przypinała do ich sukien żółte i czerwone łaty?
Więc rzucili się skwapliwie w objęcia postępu pozytywistycznego, stali się wszyscy żarliwymi postępowcami.
Żydzi postępowcami? Któż nie wzruszy ramionami? Najkonserwatywniejszy, najwsteczniejszy naród na świecie, zastygły, stężały w swojem „wybraństwie,“ postępowcem? Jego rzekomy postęp jest wszędzie tylko vendettą i geszeftem. Vendettą, bo usiłuje zburzyć „domy gojów“, w których doznał tyle poniewierki; geszeftem, bo gdzie się coś wali, rozpada, można dobrze zarobić. Im więcej wiorów głupi goje rozrzucą dokoła siebie, tem więcej ich mądry Żyd nazbiera łapczywie, czy to będzie gotówka, czy jakieś przywileje.
Skrzętnie pomagali Żydzi naszemu pozytywizmowi. Czego on, Polak, mimo swoją postępowość znieważyć nie śmiał, katolicyzmu i patryotyzmu, to oświecony Żyd swoim dwuznacznym uśmiechem, swoim cynicznym dowcipem wydrwiwał, odzierał z błękitnego płaszcza uroku, jako „przesąd“, „zabobon“, „stęchliznę wsteczniczą“. Jako dziennikarz postępowy opluwał polskiego księdza, polskiego szlachcica, polskiego mieszczanina i chłopa, szydził z „zabobonów“ chrześcijańskich, ale niech się tylko jakiś „akum“ ośmielił dotknąć palcem mozaizmu, a choć by tylko rabinatu, zmarszczył natychmiast brwi, nastroszył się, żachnął się — on, oświecony, bezprzesądny, bezwyznaniowy i stawał się pospolitym Żydem, dzieckiem chederu: nie tykaj moich świętości goju; mnie wszystko wolno, tobie nic!...
Szczególne zestawienie bezwyznaniowości i żydowszczyzny... Prawie każdy oświecony Żyd, oderwawszy się od ghetta i chederu, staje się bezwyznaniowcem, zawisa w powietrzu między mozaizmem a chrystyanizmem, między kulturą żydowską a chrześcijańską, a mimo to zdobywa się nie wielu z tych świeżych „filozofów“ na odwagę stanowczego zerwania z tradycyami swojej krwi. Nawet Baruch Spinoza nie przestał być w duszy swojej Żydem. Tak potężną jest tradycya długiego szeregu pokoleń.
Swoje tradycye szanuje nawet najoświeceńszy Żyd, co mu się chwali, ale cudze obłoci z wielką przyjemnością, ilekroć się do tego sposobność nadarzy, na co się oczywiście żaden naród zgodzić nie może.
Sposobności do obniżania i poniżania naszych „przesądów“ było dużo w ostatnim okresie czterdziestoletnim naszego rozwoju. Pod płaszczykiem „niezawisłej“ wiedzy atakowano nasamprzód religię, rozumie się chrześcijańską...
Polacy robili to oględnie, zadawalając się biernym indyferentyzmem religijnym, gazeciarze zaś żydowscy bez ceremonii.
Skutkiem tej roboty był frazes: przyznawanie się do uczuć religijnych jest u człowieka oświeconego świadectwem słabości, ciasnoty jego umysłu. Zdawkowy ten frazes onieśmielił przeciętnego inteligenta, chcącego uchodzić za niezawisłego myśliciela, nauczył go albo ukrywać wstydliwie ową „słabość“, ową „ciasnotę“, albo przyznawać się jawnie do bezwyznaniowości.
A potem kler... Był on solą, pieprzem w oku nie tyle polskiego pozytywisty, ile żydowskiego postępowca. Naturalnie! Bo kler ociera się ciągle, bezpośrednio, najbliżej o szerokie masy ludu i może „postępowi“ dużo zaszkodzić.
I jeszcze szlachcic, raczej ziemianin... Dwór wiejski jest najstarszą, najtrwalszą skarbnicą tradycyi historycznych — czyli w pojęciach „postępowych“, mchem porosłym mamutem, urodzonym zacofańcem i t. d.
Przeto trzeba księdza i ziemianina zepchnąć z jego stanowiska, odsunąć go od rządów moralnych społeczeństwa.
Robili to systematycznie pozytywiści, a wtórowali im głośno żydowscy oświeceńcy, zacierając z radości ręce. Pierwszy lepszy gazeciarz, mający o wsi i jej warunkach takie wyobrażenie, jakie ma analfabeta o filozofii, uczył księdza i ziemianina gospodarstwa i postępowania z ludem.
Do tej wiązanki minusów polskiego pozytywizmu należy jeszcze dodać apoteozę t. zw. niezawisłej etyki, walki o byt i mrzonkę asymilacyi żydowskiej (Orzeszkowa, Świętochowski, Bałucki i in.).
Młodzież, jak każda młodzież, lgnęła do nowinek, wybierając z nich najjaskrawsze.
Temu pierwszemu atakowi na prastarą duszę polską przeciwstawiła się gromadka autorów i publicystów, którą przeciwnicy ich nazwali „młodozachowawcami.“ Zgromadzona dokoła „Niwy“ pod patronatem Ludwika Górskiego (ks. Zygmunt Chełmicki, Teodor Jeske-Choiński, Władysław Michał Dębicki, Antoni Donimirski, Jan Gnatowski, Mścisław Godlewski, Stefan Godlewski, Władysław Olendzki, Stanisław Ostrowski, Aleksander Rembowski i Zygmunt Sumiński) wypowiedziała walkę pozytywizmowi. Nie występowała ona bynajmniej przeciw wiedzy, jako takiej, uznając jej doniosłość, jej znaczenie, nie walczyła nawet z metodą pozytywistyczno-ewolucyjną, przyznając jej racyę bytu w granicach umiejętności ścisłych, zaprzeczała tylko wiedzy prawa narzucania człowiekowi swojej t. zw. niezawisłej etyki i wciskania się pomiędzy niego a Boga — nie klęczała kornie przed rozumem ludzkim. Uznając prawa wiedzy, nie wykluczali „młodozachowawcy“ z życia ludzkiego świata uczuć, bronili Kościoła katolickiego i jego kleru, żądali uszanowania dla tradycyi historycznych narodu, w których ciągłości widzieli jedyną siłę narodu zwyciężonego.
Program ten nie różni się zasadniczo od obecnego (1912 r.) programu prawicy narodowo-demokratycznej, zrównoważonej po szeregu ewolucyi, w swoim jednak czasie (1882 r.) był przedwczesny, czyli bezsilny, co na jedno wychodzi. „Młodozachowawcy“, pokonani przez panujący samowładnie między r. 1880 a 1890 pozytywizm, piętnowani przez postępowców“, jako: wstecznicy, obskuranci, gasiciele światła i t. d., nie mieli żadnego wpływu na szersze masy — byli odosobnieni.
Rozbiła ich zresztą „ugoda“ (dzisiejszy „realizm“), zabrawszy im większość towarzyszów (ks. Z. Chełmickiego, A. Donimirskiego, Godlewskiego Mścisława, Stanisława Ostrowskiego). Pod pierwotnym sztandarem wytrwali tylko: ks. Jan Gnatowski i T. Jeske-Choiński, służąc swojej idei każdy na własną rękę — rozbitkowie bez towarzyszów...
Po pozytywizmie przyszedł modernizm literacki („Młoda Polska“), który miał być reakcyą fantazyi i uczucia, przeciw jednostronnej „trzeźwości“ pokolenia po-powstaniowego, jej poprawką. Ale nie sprostał podjętemu zadaniu, bo przyszedł na świat ze „skrzydłami zbarczonemi“ (K. P. Tetmajer).
Przyszedł na świat z „skrzydłami zbarczonemi“, bo zatruł się w łonie swojej matki rodzonej, Polski, bólem stuletniej niewoli a w szkole swojej matki chrzestnej, Europy Zachodniej i Wschodniej, zaczadził się miazmatami zgnilizny moralnej, pesymizmu, znużenia. Chociaż stanął sztorcem przeciw pozytywizmowi, był mimo to jego dzieckiem, jego bankructwa ostatnią skargą.
Więc zamiast wznieść się wysoko ponad nędze i podłości tej ziemi, wlókł zbarczone skrzydła właśnie po tej ziemi i to po jej zaułkach newrozy i psychopatyi; zamiast rozbrzmieć pieśnią wiary i nadziei, załamał, opuścił bezsilne, omdlałe ręce i skarżył się, płakał, lamentował, wzywając Nirwany. Nie mężnym mężem był, lecz rozszlochaną, konwulsyami miotaną histeryczką.
Nazwał się niesłusznie „Młodą Polską“, Polska go bowiem nie wiele obchodziła (z wyjątkiem Wyspiańskiego), domagał się bez prawa buławy w naszem królestwie ducha, nie wniósł bowiem do naszej kultury ami jednej idei dodatniej. Zgrzytami, rozdźwiękami zasypał, cynizmem lubieżności, erotomanii, krwawemi, cuchnącemi strzępami gnijących wnętrzów ludzkich splamił ruiny naszej wolności politycznej, wniósł do naszego kraju anarchię pojęć i uczuć, chorobę woli i chorobę zmysłów.
Naśladując dekadentyzm Europy Zachodniej, wniósł wprawdzie do literatury polskiej „cały splot nowych pojęć i sposobów artystycznej ekspresyi (nastrojowość, symbolizm, muzykalność słowa, swobodę twórczą)“, ale ten jego istotny realny dorobek służył głównie tylko artystom z talentu i zawodu. Wielkie masy, naród, nie miały z tych nowości ani pożytku ani pociechy. Bo cóż obchodzą naród pokonany, skazany na śmierć nieuchronną, na zanik, gdy traci wiarę w swą moc odporną i w sprawiedliwość historycznej Sprawiedliwości, cóż mogą obchodzić naród, kopany z dołu, z góry, zewsząd, dławiony za gardło, eksperymenty smakoszów, wykwintnisiów artystycznych? Zabawka to dla narodów wolnych.
Ducha przedewszystkiem podnosić trzeba narodu pokonanego, nie pozwolić mu zwątpić, bo: qui dit doute, dit impuissance (Balzac), bo kto wątpi, ten wyrzeka się czynu, a ducha nie podnosił modernizm, przeciwnie, druzgotał resztki jego skrzydeł.
Rozumie się, że Żydzi nie omieszkali wziąć udziału w ruchu modernistycznym. Ruch ten „oczyszczał“ przecież dalej duszę polską z różnych przesądów, a sięgnął głębiej od pozytywizmu, bo w rodzinę polską. Zwyrodniały, chorobliwy erotyk, lubieżnik, „poprawiający swoją inteligencyę alkoholem“ (Berent), tarzał się w histeryi i newrozie seksualizmu, uczył „wolnej miłości“ i t. d.
Żydom w to graj! Goje zaczynają się rozkładać, gnić moralnie, a gdzie „trup“ gnije, tam zarabiają szczury.
Już nie pospolici gazeciarze zasiadają do biesiady modernistycznej, lecz autorowie, poeci i historycy przeszłości i literatury polskiej. Jeden z nich nawet, Wilhelm Feldman, który wyszedł co dopiero z chederu i jako świeży inteligent żydowski nie mógł nawet odczuwać duszy aryjskiej, polskiej, chrześcijańskiej, narzucił się Polsce, jako sędzia rozwoju jej myśli ostatnich lat pięćdziesięciu. I stała się rzecz upokarzająca dla myśli polskiej!... „Współczesną literaturę Polską“ Feldmana, nieochrzczonego nawet Żyda, rozchwytała publiczność polska w kilku wydaniach, ucząc się z niej znajomości myśli polskiej. Feldman stworzył „czarną giełdę literatury, przygarnął młodzież fosforycznością frazesu, ruchliwością reklamy szybkiej i głaszczącej, radykalizmem napaści; i w taki sposób rozpoczął urabianie duszy polskiej“ — mówi Ignacy Grabowski swoim lapidarnym, aforyzmowym stylem („Niewdzięczni goście“).
Z niezwykłą szybkością pędzili Żydzi do steroryzowania duszy polskiej. Zaledwie zdążyli z siebie zrzucić wierzchnią skórę żydowską, a już narzucili się literaturze polskiej na sędziów i rozdawców stopni i oznak honorowych.
Trochę to za prędko...
Kiedy modernizm kochał się bezustannie, chociaż nienawidził niby kobiety, poprawiając „inteligencyę alkoholem“, podminowywał tymczasem socyalizm w podziemiach, w nizinach społecznych, duszę naszego proletaryatu, ucząc go: ateizmu, bezwyznaniowości, nienawiści klasowej, kosmopolityzmu, pogardy dla narodowych ideałów. Wiadomo, że Żydzi byli tego wrogiego dla istniejącego porządku społecznego ruchu nietylko żarliwymi wykonawcami, lecz nawet w znacznej części prowodyrami.
I oto przyszła rewolucya z r. 1905, i cały ten war wywrotowych idei, cały ten kipiątek wylał się na kraj znękany.
Orgią seksualizmu i anarchią pojęć i uczuć skończyło się ostatnie pięćdziesięciolecie naszego życia. Ruiny, ruiny, same ruiny... Trzeba teraz duszę polską oczyszczać, na nowo odbudowywać. Nie pomoże nam oczywiście w tej robocie świeża inteligencya żydowska, przyczyniła się ona bowiem do tej anarchii pojęć i uczuć, pracowała dla niej gorliwie, „uświadamiając“ naszą młodzież słowem i piórem.
Po co zresztą, w jakim celu miałaby nam pomagać? Ma nas już za dogorywającego bankruta, leżącego na ziemi, gotowego do skopania nogą żydowską. Pierwszem takiem kopnięciem podczas rewolucyi były okrzyki: precz z krzyżem i białą gęsią! drugiem — ostatnie wybory do Dumy petersburskiej. Warto utrwalić „Wyjaśnienie“ warszawskich wyborców żydowskich (z dnia 31 października 1912 r.), aby ten ciekawy dokument nie zbutwiał w archiwum roczników dziennikarskich.
Żydzi warszawscy „wyjaśnili“:
— „Nie ze słowami nienawiści, nie z zamysłem wywoływania waśni przystąpiła ludność żydowska Warszawy do akcyi wyborczej, w celu obrania posła do Dumy państwowej. Na równi z innymi współobywatelami prawyborca żydowski, w poczuciu obowiązków względem kraju żywił nadzieję, że poseł, którego Warszawa wyśle do czwartej Dumy, będzie w przyszłem Kole poselskiem z Królestwa primus inter pares, przyświecając swym towarzyszom energią w pracy oraz oryentacyą polityczną w trudnej chwili, którą przeżywa obecnie kraj i państwo całe. Ale niemniejszą od zalet i zasług osobistych siłę moralną stanowi dla posła zaufanie ludności, którą reprezentuje. I prawyborca żydowski w Warszawie niczego bardziej nie pragnął jak tego, aby przyszły poseł uposażony został w nieograniczone zaufanie całej ludności „warszawskiej“. Aby cel ten osiągnąć, a jednocześnie usuwać nieporozumienie, jakie w umysłach zrobić mogła przewaga liczebna prawyborców żydowskich, grono obywateli żydowskich zawczasu swe dążenie do zgodnego z ogółem polskim działania zamanifestowało. „Mandat warszawski — głosiło oświadczenie — powinien być oddany w ręce Polaka-(chrześcijanina), zwolennika równouprawnienia Żydów w Królestwie i w Cesarstwie.“
„Żądanie równouprawnienia jeśli z jednej strony jest hasłem walki o prawa w życiu prawno-politycznem państwa, to z drugiej strony jest też wezwaniem do społeczeństwa polskiego o wspólne i solidarne w interesie kraju całego działania.“
„Żądanie to jest w zupełnej zgodzie z tradycyą polityczną kraju; wszak już przed pół wiekiem nie było mowy w Królestwie o ograniczeniach wyznaniowych w samorządzie. Jest to żądanie w zupełnej zgodzie z realnemi interesami kraju, którego rozwój dalszy zależy od harmonijnego współdziałania wszystkich grup ludnościowych.“
„A konieczność tego współdziałania właśnie prawyborcy żydowscy tak silnie podkreślają, gdy niedwuznacznie wskazując na pożytek i potrzebę reprezentacyi interesów swoich w Dumie przez Żyda-obywatela z Królestwa, jednocześnie się zastrzegli, że, pomimo obecnej przewagi w Warszawie, mandat warszawski uważają za stosowne oddać w ręce Polaka-chrześcijanina.“
„Należy więc żałować, że polskie ugrupowania polityczne, które skupiły się w „Koncentracyi narodowej“, przeszły do porządku dziennego pod wezwaniem ludności żydowskiej do solidarnej akcyi wyborczej, któraby odzwierciadliła pragnienia i nastroje wszystkich grup ludnościowych w Warszawie.“
„Chcemy wierzyć, że „Koncentracya narodowa“ wytworzyła potrzeby zasadnicze i przesłanki ideowe. Chcemy wierzyć w szczerość słów, potępiających antysemityzm, z jakiemi wystąpiła „Koncentracya narodowa“, gdy mówiła o potrzebie przeciwstawienia kandydatury narodowej, zgodnie z tradycyami politycznemi kraju, kandydaturze wyłącznie partyjnej, sekciarskiej, jaką pośpieszył wystawić główny, bo najstarszy odłam „Narodowej demokracyi.“
„Niemniej zaznaczyć tu musimy, i to bez ogródek żadnych, że „Koncentracya narodowa“ okazała się wkrótce w sprzeczności z przesłankami ideowemi, jakie sama ustaliła. Istotnie pan Jan Kucharzewski, którego „Koncentracya narodowa“ wysunęła jako swego kandydata, oświadczył się za wyznaniowemi ograniczeniami prawnemi w samorządzie przyszłym i jednocześnie krucyatą ekonomiczną przeciw ludności żydowskiej, w kraju tym zamieszkałej.“
„Otóż oba postulaty pana Jana Kucharzewskiego zasługują z punktu widzenia interesów krajowych na potępienie. Prawne ograniczenia wyznaniowe mogą tylko powstrzymać rozwój myśli politycznej i urządzeń społecznych w kraju. Ekonomiczna zaś krucyata, głoszona przeciw Żydom — o ile będzie wykonalna — sprowadzi tylko większą pauperyzacyę ubogich już mas żydowskich, pauperyzacyę, groźną zarówno dla kultury kraju, jako i dla jego zdrowego rozwoju ekonomicznego.
„Program, tak nieopatrzny zarówno politycznie jak społeczne, tembardziej musimy potępić my, wyborcy ludności żydowskiej miasta Warszawy. Nietylko nasze sumienie obywateli kraju, lecz i mandaty, dane przez naszych prawyborców, nakazują nam stanowcze zwalczanie kandydatury, nieprzyjaznej dla ludności żydowskiej miasta Warszawy. Nietylko nasze sumienie obywateli kraju, lecz i mandaty, dane przez naszych prawyborców, nakazują nam stanowcze zwalczanie kandydatury, nieprzyjaznej dla ludności żydowskiej, a jednocześnie szkodliwej dla całego kraju.“
„Jako wyborcy ludności żydowskiej, nie stanowimy żadnego wyłącznego i zamkniętego stronnictwa. Reprezentujemy nietylko różne warstwy, lecz i różne kierunki myśli politycznej wśród ludności żydowskiej. Łączy nas wszakże w jedną moralną całość szczera chęć spełnienia obowiązku, podyktowanego nam przez naszych prawyborców. A nakaz naszych prawyborców brzmi: obrona praw i interesów ludności żydowskiej przy możliwem współdziałaniu ze społeczeństwem polskiem.“
„Pragniemy wytrwać przy pierwotnej uchwale, z którą ludność żydowska naszego grodu przyszła do urny wyborczej. W kolegium wyborczem nie chcemy odgrywać roli większości, która bezwzględnie ze swej liczby korzysta.“
„Nie chcieliśmy sami stanowić o mandacie z Warszawy. Naszem pragnieniem jest współdziałać z mniejszością w gronie wyborczem, współdziałać z wyborcami-chrześcijanami.“
„Ale ze stanowiska, jakie już prawyborcy nasi zajęli względem nieprzyjaznej im kandydatury pana Kucharzewskiego, również zejść nie możemy. Nie zgodzimy się ani na jawną, ani na cichą aprobatę dla programu politycznego, wrogiego interesom ludności żydowskiej, która ten kraj zamieszkuje, i groźnego w swych następstwach dla kraju całego.“
„Przejęci potrzebą solidarnego działania ludności kraju, chcemy wierzyć, że „Koncentracya narodowa“, która w rywalizacyi ugrupowań polskich wyszła zwycięsko, nie zechce trzymać się zgubnej metody działania „wszystko, albo nic.“ Tylko nieprzejednane stanowisko „Koncentracyi narodowej“ może sparaliżować nasze dobre chęci i podyktować nam obowiązek wyboru kandydata na własną rękę i na własną odpowiedzialność.“
Ecce Judaeus, oto żydowska inteligencya! Boć przecież nie analfabeci żydowscy, nie „husyci“ zredagowali to „wyjaśnienie“, upstrzone nawet łaciną, lecz Żydzi oświeceni, uczeni.
„Nie zgodzimy się ani na jawną, ani na cichą aprobatę dla programu politycznego, wrogiego interesom ludności żydowskiej, która ten kraj zamieszkuje i groźnego w swych następstwach dla kraju całego“ — wołają żydowscy wyborcy warszawscy z mocą, z rozkazującą butą gospodarza miasta. Silnymi czuć się muszą, panami sytuacyi, skoro ośmielili się przemówić w tak wysokim tonie.
I nie dość na tem. Nietylko protestują przeciwko samoobronie społeczeństwa polskiego, nie mającego ochoty być skopanem, pożartem przez Żydów, ale żądają nawet, żeby ludność rdzenna „współdziałała“ z nimi, czyli, żeby im pomogła zniszczyć się, zgubić, sponiewierać, spoliczkować.
Samoobrona polska ma być „groźną dla kultury kraju i dla jego zdrowego rozwoju ekonomicznego.“
Czy tak?
Bez kultury żydowskiej możemy się doskonale obyć; mamy swoją, aryjską, europejską, chrześcijańską. Nie my, Aryjczycy, uczymy się od Żydów kultury, lecz oni od nas. Nietylko obyć możemy się doskonale bez kultury żydowskiej, lecz obowiązkiem nawet naszym omijać ją wprost, jak się omija truciznę. Oświecony Żyd zatruwa swoją chytrą albo cyniczną mądrością duszę aryjską (Heine i do niego podobni).
A zdrowy rozwój ekonomiczny? Rozwój ekonomiczny narodów chrześcijańskich będzie właśnie dopiero wówczas zdrowym, kiedy się otrząśnie ze szczególnego rodzaju etyki ekonomicznej i kupieckiej Żyda, za którą idzie ruina, nędza innowierców, nieszczęście i grzech. „Czysty kapitalizm“ żydowski nie uzdrowił nigdzie przemysłu i handlu. Napełniał tylko kieszenie żydowskie. A o to głównie chodzi wszędzie i zawsze Żydowi. „Moes Zur Seschusi“ (pieniądz to siła mej mocy), modli się Żyd, jak poświadcza H. Lenz, pisarz niemiecki; „celem Żydów jest pieniądz i panowanie nad wszystkimi ludźmi“, mawiał francuski Żyd, Crémieux, oświecony chyba, bo minister.
I dlatego to taka złość, taki lament, gdy gdzie goje mądrzeją i zaczynają się bronić przeciw chciwości Judy.
A goje zaczynają mądrzeć wszędzie. We Francyi, Anglii, Niemczech, w Ameryce i t. d. nauczyli się już wszystkich tajemnic handlu, są wytrawnymi kupcami. Tylko na ziemiach b. Rzeczypospolitej polskiej kuleje jeszcze ta sztuka. Ale i Polak nauczy się wkrótce kupczyć, bo przecież „nie święci garnki lepią“. Nauczył się praktyczności, robienia grosza Poznańczyk — nauczy się tego rzemiosła także Warszawiak, żwawszy, ruchliwszy od nadwarciańskiego brata. A wówczas nastąpi istotnie „jeszcze większa pauperyzacya ubogich już mas żydowskich“, jak przewidują wyborcy warszawscy, ta pauperyzacya jednak nie obchodzi ludności rdzennej. Nikt nie ma obowiązku być swoim własnym wrogiem, swoim własnym wrogiem zaś byłby Polak, odbierający chleb swoim dla nakarmienia obcych.
Obcymi chcą być, są obok nas, Żydzi, z wyjątkiem nielicznej garstki szczerych asymilatorów i dlatego spada odpowiedzialność za skutki ich niepoprawnego separatyzmu na nich samych.
Będą zbierali, co sami zasiali. Majaczenia o jakiejś miłości w walce o byt, o prawo do życia są mdłym pomysłem (Ludwik Straszewicz), z któregoby się pierwsi Żydzi w kulak śmiali, gdyby mu się udało powstrzymać ekonomiczną samoobronę polską.
Ale nie powstrzyma. Zanadto nam Żydzi dokuczyli, zanadto nas ich gazeciarze obrażali, policzkowali. Judeo-Polonii, czy Polonio-Judei im się zachciewa. Na tośmy jeszcze nie zeszli, aby nam pierwszy lepszy szajgec mógł wymyślać od „starych szkap“, od „trupów“, od „woziwodów żydowskich“ i t. p.
Miarka się ostatecznie przebrała. Z całym impetem zdrowej, świadomej swoich celów siły zabrała się gromadka publicystów do pokazania Żydom, iż można istnieć bez nich, bez ich kultury i mądrości ekonomicznej.


∗                ∗

W jeszcze trudniejszych warunkach w stosunku do Żydów, niż Królewiacy, znajdują się Polacy galicyjscy.
Według danych statystycznych, zebranych przez d-ra Stanisława Głąbińskiego z polecenia Wydziału Krajowego („Materyały do kwestyi żydowskiej w Galicyi 1910 r.) posiada Galicya 7,315,939 mieszkańców, rozpadających się na trzy narodowości: polską, rusińską i żydowską (oprócz nielicznej garstki Ormian i Niemców). Wszystkie te narodowości korzystają od r. 1868 z pełnego równouprawnienia politycznego bez żadnych ograniczeń. Na Polaków (rzymsko-katolików) przypada 3,352,044 głów, na Rusinów (greko-katolików) 3,104,103, na Żydów 811,183.
Gdyby narodowości słowiańskie Galicyi (Polacy i Rusini) szły obok siebie zgodnie, ręka w rękę, byłaby walka z Żydami ułatwiona. Przeszło sześć i pół miliona Słowian, popartych autonomią, potrafiłoby utrzymać 811,183 Żydów w szachu. Ale spory narodowościowe rozdarły ludność słowiańską na dwie wrogie sobie połowy, wzmacniając tem samem bardzo znaczną mniejszość żydowską.
Przy wyborach do wiedeńskiej Rady Państwa są Żydzi galicyjscy owym ciężarkiem, co przeważa szalę głosów na tę lub ową stronę — czyli bywają z obu stron przyciągani, głaskani. W takich warunkach nie może być mowy o jakiejś stanowczej akcyi przeciwżydowskiej. Polityka dławi w Galicyi robotę społeczną.
Dławi ją, bo Galicya oddycha, żyje głównie polityką. Każdy zdolniejszy lub choćby tylko ambitniejszy Galicyanin marzy o karyerze politycznej, pcha się do sejmu krajowego, do parlamentu wiedeńskiego. Nic dziwnego. W dzisiejszym nastroju parlamentarnym Europy otwiera mandat poselski równą, gładką drogę do wybitnego stanowiska, do zaszczytów, godności, tytułów i majątku. Nie potrzeba być Richelieu’em, Mazarinim, Mirabeau’em, Dantonem, Cavour’em, Deakiem, Bismarkiem (bo o takich lwów politycznych zawsze trudno); wystarczy umieć się wygramolić, wywindować na krzesło prezydyalne któregoś z liczniejszych stronnictw, aby zasiąść na jakiś czas w fotelu ministeryalnym. Nic nie szkodzi, że splendory ministerskie bywają w Austryi, we Francyi, w Hiszpanii, w Anglii obecnie bardzo krótkotrwałe. Na pociechę daje się kilkomiesięcznemu ministrowi tytuł ekscelencyi, dożywotnią pensyę, no, i satysfakcyę, słodkie wspomnienie choćby najkrótszej władzy. I to coś warte, zwłaszcza, że zdobyte zwykle tanim kosztem polityki partyjnej.
Wdrapują się w Galicyi na drabinę karyery politycznej nawet zdolniejsi profesorowie uniwersyteccy, zamiast pilnować nauki, książki, co jest ich przednim obowiązkiem.
Polityka pochłania połowę energii i zdolności Galicyan, drugą zaś połowę zużywa pasya biurokratyzmu, którego szablonowe, maszynowe zajęcie nie wytwarza ani inicyatywy, ani rzutkości. Każdy urzędnik z wyjątkiem naczelnika władz staje się z czasem wszędzie, jako ten znużony koń w kieracie, chodzący ciągle w kółko. Odrabia „kawałki“, czeka zrazu niecierpliwie, potem cierpliwie na podwyżkę pensyi, na awans, na złoty, czy tam inny kołnierz i na tem kończą się wysiłki jego inteligencyi.
Potrzebny on machinie rządowej, w rozwoju jednak wewnętrznym społeczeństwa przedstawia bardzo wątłą siłę.
Galicya roi się od biurokratów polskich i żydowskich. Kto nie czuje się na siłach wydobyć się na szczyty drabiny hierarchii politycznej, zostaje jakimś urzędnikiem. Korzystając z tego położenia, zagarniają Żydzi nietylko cały handel i przemysł, lecz także powoli nawet ziemię. Nikt się im nie przeciwstawna, nikt nie patrzy im na palce i w sumienie. Z polskich panów galicyjskich poświęca przemysłowi całą swoją energię, rzutkość, niezwykłą pracowitość, dobrą wiarę i wolę jedyny prawie książę Andrzej Lubomirski, ordynat przeworski. Reszta woli bezowocną najczęściej grę polityczną, nie rozumiejąc, że to, co robi ks. Lubomirski, jest robotą solidną, trwałą, ich zaś, „wielka polityka“ służy rzadko krajowi, Galicyi.
Wyzyskując rozterkę polityczną (polsko-ruską), pamiętają Żydzi skwapliwie i sprytnie o swoich geszeftach. Cały handel trzepoce się w ich ręku, niby ptak złowiony, ziemia przechodzi do nich. W rok po emancypacyi politycznej w Austryi nabyli Żydzi (w r. 1868) 38 większych majątków ziemskich, w r. 1870 posiadali ich już 68, w r. 1873 — 289, w r. 1890 — 680, a obecnie władają jako właściciele 35% ziemi galicyjskiej, jako zaś dzierżawcy zagarnęli drugie tyle. W tym pokojowym podboju Galicyi pomagają im instytucye żydowskie (fundacye bar. Maurycego Hirsza i stowarzyszenie „Ika“, przygotowujące rolników żydowskich).
Ojczyzną jest ziemia, a nie fabryka, sklep, kamienica. Własnej swojej ojczyzny pragną obecnie Żydzi, poczuwszy się na siłach. Pocóż mają tej ojczyzny szukać w Palestynie, Ugandzie i t. d., kiedy im ona sama wchodzi w ręce — na Węgrzech i w Galicyi? Tak mocnymi się czują w tym kraju, iż Judaici krakowscy nazwali temu rok na jakiemś zebraniu Polaków „parobkami, co im wkrótce służyć będą pokornie.“
Że to zżydzenie Galicyi nie jest skutkiem tylko przypadkowych stosunków, lecz z góry obmyślonym planem, poświadcza przemowa rabina, wygłoszona już w r. 1875 w kahale lwowskim.
— „Bracia! — mówił rabin — dziewiętnaście wieków walczą Żydzi o władzę nad światem, którą Bóg Abrahamowi przyobiecał; krzyż jednak powalił Żydów. Rozproszeni po wszystkich ziemiach świata, byli Żydzi wszędzie przedmiotem prześladowania. Ale już to samo rozproszenie Żydów po całym świecie świadczy o przynależności całego świata do nas! Dziś naród żydowski staje się coraz potężniejszy. W rękach żydowskich nagromadzony jest pieniądz, przed którym uchyla czoło cały świat. Pieniądz to przyszłość Żydów. Czasy prześladowania już minęły. Postęp i cywilizacya ludów chrześcijańskich stanowią mury ochronne dla żydów i przyspieszają urzeczywistnienie naszych planów. Nam, Żydom, udało się opanować główne centra giełdy światowej w Paryżu, Londynie, Wiedniu, Berlinie, Amsterdamie i Hamburgu. Wszędzie, gdzie są Żydzi, rozporządzają wielkim kapitałem. Wszystkie państwa są dziś zadłużone. O długach stanowimy my, Żydzi, więc państwa muszą się coraz więcej obdłużać. Długi zaciągnięte oddają w zastaw w ręce żydowskie kopalnie, dobra, państwa, koleje i fabryki państw. Konieczną jest jeszcze rzeczą, aby Żydzi wszędzie ziemię zagarnęli, a zwłaszcza wielką posiadłość. Skoro wielka posiadłość przejdzie w ręce żydowskie, wtedy robotnicy chrześcijańscy umożliwią nam wielkie dochody. Uciskano nas przez 19 wieków, teraz wyrośliśmy ponad głowy tych, którzy nas dotąd uciskali. Prawda, że niektórzy Żydzi dają się chrzcić, ale fakt ten tylko przyczynia się do wzmocnienia naszej potęgi, gdyż chrzceni Żydzi zawsze Żydami zostają. Przyjdzie czas, w którym chrześcijanie zechcą przyjąć wiarę żydowską, ale Juda ze wstrętem ich odrzuci. Wrogiem naturalnym Żydów to Kościół katolicki. Dlatego musimy Kościół zarazić duchem swawoli, niewiary i brakiem wszelkiej karności. Musimy podsycać walkę i niezgodę pośród różnych wyznań chrześcijańskich. Kapłanom katolickim wypowiedzmy walkę najzacieklejszą na wszystkich polach. Kapłanów musimy zarzucić całą masą szyderstw i wyśmiewisk, oraz skandalami z prywatnego życia, aby ich przez to oddać w ogólną pogardę i pośmiewisko. Musimy dalej mieć wpływ na szkołę. Religia chrześcijańska musi być wycofana ze szkół, wówczas religia chrześcijańska musi zaginąć. Kościół zubożeje wtedy i straci znaczenie, a dobra jego przejdą w ręce Żydów. Żydzi muszą wszystko w swe ręce ująć, a zwłaszcza władzę i urzędy, dalej adwokaturę, sądownictwo a najbardziej medycynę. Żydowski lekarz ma najlepszą sposobność zetknięcia się najbliższego z rodziną chrześcijańską. Żydzi muszą kres położyć nierozerwalności małżeńskiej i doprowadzić do państwowych ślubów cywilnych. Francya pada już ofiarą, obecnie czas na Austryę. W końcu idzie o zawładnięcie prasy. Wtedy panowanie nasze całkiem zapewnione.“[1]
Wpatrzywszy się uważnie w tę mowę, widzi się w niej odbicie wszystkiego tego, co Żydzi robią w Europie od czasów ich emancypacyi politycznej. Z planem więc idą ku podbojowi narodów chrześcijańskich, głównie Słowian.
Niech się Polacy i Rusini galicyjscy nauczą tej przemowy na pamięć, aby wiedzieli, co im grozi.
Nie jest przyjemnością wiedzieć, że to, co stanowi chlubę narodów chrześcijańskich, ich postęp i cywilizacya, ich humanitaryzm, zwraca się w ręku Żydów zatrutą strzałą przeciwko nam samym, jako środek zagłady.





  1. Mowę rabina lwowskiego powtórzył w całości Rudolf Vrba w książce swojej p. t. „Die Revolution in Russland, statistische und socialpolitysche Studien“ (Praga 1906).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Jeske-Choiński.