Poznaj Żyda!/Złudzenia asymilacyjne

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Jeske-Choiński
Tytuł Poznaj Żyda!
Wydawca Księgarnia „Kroniki Rodzinnej“
Wydanie trzecie
Data wyd. 1912
Druk Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III
Złudzenia asymilacyjne.

Przetrwał w Jerozolimie u stóp góry Moria odłam muru. Są to szczątki świątyni Salomona. Rzeka łez oblała te szczątki szanowne, tych ubogich świadków świetnej przeszłości...
Bo co piątek gromadzą się pod tym murem Żydzi jerozolimscy i płaczą gorzkiemi łzami obcych na własnej ziemi, łzami paryasów ludzkości. Płaczą serdecznie, szczerze, modlą się żalem, skargą, przytulają smutne twarze do niemych kamieni, całują je, jak się całuje pamiątkę najdroższą. „Boże, przyszli poganie na dziedzictwo Twoje, splugawili Kościół Twój, obrócili Jeruzalem w budkę na chowanie jabłek. Porzucili trupy sług Twoich na pożarcie ptakom powietrznym, ciała świętych Twoich zwierzętom ziemskich. Rozlali krew ich, jako wodę, około Jeruzalem, a nie był, ktoby pogrzebł. Staliśmy się pohańbieniem u sąsiad naszych i śmiechowiskiem i igrzyskiem u tych, którzy są w okolicy naszej. Dokądże, Panie, gniewać się będziesz do końca, rozpalać się będzie jako ogień zapalczywość Twoja? Wylej gniew Twój na pogany, którzy Cię nie znają, i na królestwa, które mienia Twego nie wzywały. Albowiem pożarli Jakóba i miejsce jego spustoszyli. Nie wspominaj starych nieprawości naszych; niech nas rychło uprzedzą litości Twoje, bośmy się stali bardzo ubogimi. Wspomóż nas, Boże, zbawicielu nasz, a dla sławy imienia Twego, Panie, wybaw nas; a bądź miłościw grzechom naszym dla imienia Twego i t. d.“ — lamentują z psalmistą (psalm 78) potomkowie dawnych panów ziemi palestyńskiej.
Od lat blizko dwu tysięcy łka skarga serdeczna na gruzach świątyni jerozolimskiej, a echo jej rozlewa się daleko, zatacza szerokie kręgi, ogarnia całą kulę ziemską, potrącając wszędzie, gdzie się w piątek wieczorem, po zachodzie słońca zapalają światła szabasowe, cichem skrzydłem o miliony serc strapionych, tęskniących za dawną świetnością gwiazdy Salomona.
Dobiega lat dwa tysiące od chwili, kiedy „łagodny“ Tytus zburzył „drugą świątynię“ i rozproszył dzieci Judy po wszem świecie, jak wicher rozprasza nasienie pól i lasów. Zginęła jasna, mądra Grecya, runął potężny Rzym, zlały się z otoczeniem swojem mnogie ludy germańskie i słowiańskie, narody przychodziły i odchodziły, rodziły się i umierały, a Żyd ostał się w całości nietknięty, jak mumia zasuszona.
Dlaczego?
Bo nie przestał być nigdy zamkniętym w sobie, od reszty ludzkości odciętym, odrębnym narodem — narodem żydowskim, bo nie zapomniał nigdy swojego Syonu.
Gdziekolwiek był, w jakiemkolwiek znajdował się położeniu, wszędzie szła za nim pamięć Jerozolimy, jej proroków i prawodawców. Nawet przyjaźń obcych narodów nie stłumiła w nim tęsknoty za Syonem. W Hiszpanii pozwolono mu na czas dłuższy swobodnie odetchnąć, a mimo to płakał jeden z jego znakomitszych poetów, Jehudah Halewi ben Samuel: „O Syonie, gdy opłakuję twój upadek — to grobowem wyciem szakala, gdy marzę o powrocie do Jerozolimy — to dźwiękami harfy, która niegdyś wtórowała twym boskim pieniom. Czemuż dusza moja nie może unosić się nad temi miejscami, gdzie Bóg się twoim prorokom objawił? Daj mi skrzydła, a do ruin twoich poniosę szczątki serca mojego, uściskam nieme głazy, a czołem zetrę święte popioły! O, jakże miło było stąpać boso po zwaliskach twego przybytku, tam, kędy ziemia otwarła się dla przyjęcia w swe łono arki przymierza z Cherubinami. Zedrę z głowy mojej te nikczemne ozdoby i przeklnę losy za to, że pobożnych twych czcicieli rozniosły po ziemi bezbożnych! Czyż mogę się oddać rozkoszom tego życia, widząc, jak psy rozszarpują twoje lwięta? Oczy moje uciekają od dziennej światłości, aby nie patrzeć na kruki, rozwłóczące trupy twoich orląt. Czara cierpień już pełna! Daj odetchnąć choć chwilę, albowiem wszystkie żyły moje napełniły się goryczą.“
Najgorętszy syonista chwili obecnej nie zdobyłby się na tony głębsze, na skargę namiętniejszą od tego poety XII-go stulecia, szanowanego, obsypanego zaszczytami przez innowierców.
Z małemi przerwami chwil jaśniejszych znęcał się wielki i mały nad Żydem. Już cesarz Domicyan, młodszy brat Tytusa, rozpoczął tak zwane prześladowania żydowskie. Tępił Żydów Trajan ogniem i mieczem, zburzył po raz wtóry Jerozolimę Hadryan, gnębił ich Konstantyn, Konstancyusz i Teodozyusz.
Świeże ludy germańskie, urządzające się na gruzach cesarstwa rzymskiego, odznaczały się zrazu wielką tolerancyą. Już Ostgota Teodoryk marzył o „asymilacyi,“ tak samo papież Grzegorz I, który mawiał, że trzeba Żydów „miłością nawrócić.“ Lecz kiedy te pia desideria zawiodły, rozległo się znów w Europie złowrogie: hep, hep!
Począwszy od r. 1000 aż do 1820-tego są Żydzi kozłem ofiarnym całej ludzkości. Nienawidzą ich, prześladują chrześcijanie, mahometanie i wyznawcy Zoroastra, katolicy i ewangelicy; biją ich rycerze, mieszczanie i chłopi. Co lat kilkadziesiąt powtarzają się pogromy na całym obszarze ziem cywilizowanych. Wypędzają ich Anglicy, Francuzi, Hiszpanie, Niemcy, Węgrzy i Czesi. Dochodzi do tego, że cesarze niemieccy mianują ich „własnością skarbu,“ (Kammerknechte), aby ich zastawić przeciw gniewowi tłumów. Lecz i ta „godność“ nie ochrania ich. Lud nie szanuje „prywatnego majątku“ władców.
Pada grom po gromie w naród włóczęgów, dziesiątkuje go, pali jego domy, burzy dobytek, pędzi go z miasta do miasta, z kraju do kraju, a on podnosi się zawsze, dźwiga, skupia. Zmieniają się cywilizacye, wichrzą przewroty społeczne, religijne, polityczne, przeobraża się oblicze narodów chrześcijańskich, a on trwa zawsze ten sam, niezmienny, nienaruszony, jak gdyby mieszkał w puszczach afrykańskich, odcięty niebotycznym murem od ludów całej kuli ziemskiej. Dokoła niego huczy łoskot przeróżnych prądów, a on idzie własną drogą, zamknąwszy szczelnie okna swojej fortecy na wszelkie wrzawy.
Dlaczego?
Bo był i chciał zostać zawsze sobą, narodem innym w pośród narodów innych, bo przyświecał mu zawsze ten sam ideał: ty jesteś narodem wybranym Jehowy, narodem kapłańskim, królewskim i tobie służyć z czasem będą, muszą służyć wszystkie narody. Bądź tylko cierpliwym i czekaj, spoglądając z pogardą na wszystkich innowierców.
Bo nie chciał i nie chce się dotąd zasymilować z nikim, bo stoi rozmyślnie, świadomie na uboczu, stężały w swojej megalomanii, w swojej chorobliwej pysze.
Uczy go przecież Talmud (rabi Oszia): „nie za karę zabrał Jehowa Izraelowi jego ziemię, oddając mu cały świat, lecz dlatego, aby cały świat do niego nawrócił“ — i (rabi Eleazar) „jako rolnik rozrzuca nasienie po całem polu, aby wydało dobry owoc, tak rozproszył nas Jehowa po całym świecie, abyśmy wszędzie prawdę Jego głosili.“ A Żyd prawowierny wierzy w przepowiednie i obietnice Talmudu, księgi ksiąg swojego narodu. A nietylko ciemny chasyd, odcięty od kultury rasy aryjskiej, lecz także uczeni rabini Europy Zachodniej, wykształceni w świeckich szkołach chrześcijańskich.
Wszakżeż rabini francuzcy, niemieccy, angielscy i włoscy, potępili temu lat kilkanaście marzenia syonistów, zabraniając im emigrować z Europy, z pośród narodów chrześcijańskich, bo „kto marzy już dziś o niezależnem państwie żydowskiem, ten odciąga wybrańców Jehowy od posłannictwa, ten grzeszy przeciw Jehowie, bo sprzeciwia się jego planowi.“
Jakżeż taki naród zasymilować, jakże go przekonać, że misya religii wyłącznie narodowych skończyła się ze zwycięstwem religii powszechnej (chrześcijaństwa)?
Tak zwana asymilacya, czyli usiłowania, podjęte w kierunku zlania Żydów ze społeczeństwami, wpośród których rodzili się i umierali, nie jest wcale wynalazkiem czasów ostatnich. Rozpoczyna się ona prawie równocześnie z upadkiem świątyni Salomona. Już imperator Hadryan zamierzał „zasymilować“ zwyciężonych środkami łagodnymi. Gdy mu jednak Juda odpowiedział na jego dobre chęci powstaniem Bar Kosiby (w r. 133 i 134), wówczas posłał do Jerozolimy swoje legiony, kazał ją zburzyć doszczętnie, a na jej miejscu postawić nowe miasto — miasto rzymskie, Aelia Capitolina.
I cesarz Konstantyn głaskał przez pewien czas Żydów miękką ręką asymilatora. Ale i on odwrócił się od nich, spotkawszy wszędzie opór zaciekły.
Praktyczniej zabrał się do asymilacyi cesarz Justynian. Porozpędzał on szkoły rabinów, zakazał wykładu Talmudu i nakazał wprowadzić do liturgii żydowskiej język łaciński, albo grecki (w r. 530), Żydzi jednak nie poddali się rozporządzeniom mądrego prawodawcy.
Byli im życzliwi imperatorowie: Nerva, Dyoklecyan, Julian Apostata. Mimo to zostali tem, czem ich zrobił Mojżesz, w czem ich utwierdzili Esra, Nehemia i autorowie Talmudu: wybrańcami Jehowy, mającymi prawo gardzić wszelkimi gojami.
Wstrętu do nich nie miały świeżo ochrzczone ludy germańskie, może dlatego, że uważały ich za blizkich (przez stary Zakon) chrześcijaństwu. Wizygoci zastali ich w Hiszpanii, gdzie siedzieli, jak twierdzą ich historycy, od czasów pierwszego zburzenia Jerozolimy, wzmocnieni przez nowych emigrantów palestyńskich po ostatecznym upadku świątyni (za Tytusa).
Wizygoci żyli z nimi czas dłuższy w zgodzie, za co odzierali ich oni jako kupcy ze skóry i zdradzali ich haniebnie, kiedy zaczęli się otrząsać z ich wpływów. Maurów wezwali z Afryki, bramy miast im otworzyli.
Maurowie przygarnęli ich do siebie, nie z miłości, bo mahometanie nienawidzili ich lecz z wdzięczności. Obsypali ich przywilejami, dopuścili ich do urzędów, do władzy, za co, zmiarkowawszy, że ich dobrodzieje słabną, gasną, a chrześcijańskie Królestwo Kastylskie się wzmaga, rośnie, zdradzili ich, pomagając nowym mocarzom.
We Frankonii i Burgundyi siedzieli sobie wygodnie, ciepło, jak u Pana Boga za piecem. Lubił ich Karol Wielki, uwielbiał ich jego syn, Ludwik Pobożny, razem ze swoją żoną, Judytą, opiekował się nimi syn Ludwika, Karol Łysy. Jak u siebie gospodarowali, lekceważąc chrześcijan, wciskając się na dwór cesarski, otaczając tron zwartem kołem.
Nie pomogła nic dobroć, uległość, przyjaźń Franków i Burgundów. Zamiast się zasymilować, gardzili z każdym rokiem więcej innowiercami i tak się nadęli w swojej niemądrej megalomanii „wybrańców Jehowy,“ tak im rogi urosły, iż sponiewierali nawet księcia Kościoła. Biskup lyoński Agobard ochrzcił (w r. 827) zbiegłą niewolnicę żydowską, za co go Żydzi oddali pod sąd. Żyd Eberard przemawiał do niego, jak do sługi, jak do pachołka, gromił go, napominał. I rzecz szczególna, sąd chrześcijański, sąd Ludwika „Pobożnego“, stanął po stronie Żydów przeciw biskupowi. Agobarda złożył z urzędu i wywołał go z kraju.
Jakżeż nie mieli Żydzi wykoleić się z równowagi, kiedy słaby, nie bardzo mądry Ludwik, narzędzie w ręku zżydziałej żony i swojego żydowskiego otoczenia, zasypywał ich przywilejami ze szkodą chrześcijan? Zabronił on duchowieństwu katolickiemu chrzcić niewolników żydowskich (chrzest wracał niewolnikom wolność), przełożył dla wygody kupców żydowskich jarmarki z soboty na niedzielę, udzielił im pełnej swobody handlowej, uwolnił ich od ordaliów (sądów bożych) i od kar pieniężnych, puścił im w dzierżawę wszystkie cła i myta.
Nie zdziałały nic próby asymilatorskie imperatorów rzymskich, nic życzliwość Wizygotów i Maurów, nic miłość frankońskich i burgundskich władców. Żyd, zamiast zbliżać się do swoich przyjaciół i dobrodziejów, oddalał się od nich tem więcej, im mocniejszym się czul, pewniejszym siebie. „Wybraniec,“ „osobliwy,“ „święty“ podnosił zawsze butnie głowę, ilekroć się przestał bać silniejszego. A potrząsając głową, obrażał nierozważnie uczucia religijne swoich gospodarzów, wydrwiwał ich wiarę, obryzgiwał ich świętości, zapomniawszy w swojej megalomanii, że był wszędzie słabszym, że goje byli wszędzie od niego mocniejsi liczbą i że im się jego bezmyślna arogancya może z czasem sprzykrzyć.
Jakoż przykrzyło się „wybraństwo“ żydowskie od czasu do czasu innowiercom, nie samym tylko chrześcijanom, bo także poganom i mahometanom, a wówczas wybuchały t. zw. pogromy.
Już pierwsze zaburzenie przeciwżydowskie (w r. 415 po Chr.) było odruchem gniewu obrażonych uczuć chrześcijan.
Wzmógłszy się i zbogaciwszy pod łagodnemi rządami imperatorów rzymskich (aż do Teodozyusza II) spysznieli i zaczęli chrześcijan wyszydzać. Z tego powodu powstało w Aleksandryi (egipskiej) zbiegowisko ludu, które skończyło się grabieżą i wypędzeniem Żydów z miasta. Taki sam pogrom sponiewierał ich równocześnie w Syryi i Palestynie.
Mimo tę naukę, ten krwawy odwet, przedrzeźniali Żydzi obrzędy wyznawców Chrystusowych. Opowiada Graetz, swojego narodu gorliwy obrońca, że Żydzi wieszali w czasie uroczystości „purim“ (święto żydowskie ku czci zabójców Hamana, jego rodziny i zwolenników), podobiznę Hamana na szubienicy, przedstawiającej krzyż. Haman, dostojnik perski, za czasów Artakserksesa Longimana, biblijnego Aswerusa (465 — 425), był pierwszym „antysemitą,“ ostrzegał swojego króla przed szkodliwością Żydów i radził ich wypędzić z Persyi, jako obcych, jako wrogów.
I dziwili się Żydzi, że się chrześcijanom taka obelga nie mogła podobać.
Do obelg i zniewag, miotanych przez Żydów bezustannie na innowierców, głównie chrześcijan, dolała oliwy ich bezgraniczna chciwość, ich zachłanność handlarska, usiłująca wydrzeć innowiercom całe ich mienie.
Z pogromem Bar Kosiby przez imperatora Hadryana (133 — 134 po Chr.) kończy się działalność historyczna Żydów. Zdeptani, zwyciężeni ostatecznie, wyrzekli się zbrojnych powstań i włożyli całą swoją energię, całą swoją wolę semicką w handel. Byli oni od czasów osiedlenia się w Syryi doskonałymi kupcami. Wykształciwszy się w dobrej szkole Hetytów, przewyższyli wkrótce swoich mistrzów. W wykopaliskach Niniwy, w bibliotece królewskiej, znaleziono dowody, poświadczające niezwykłą przebiegłość kupiecką „narodu wybranego.“ Już wówczas byli Żydzi wekslarzami, bankierami wzdłuż brzegów Tygrysu i Eufratu. Mieli nawet swojego Rotszylda. Firma Egibi panowała nad całym rynkiem pieniężnym Azyi Mniejszej.
Gdy się do wyszkolenia kupieckiego Żydów doda „etykę“ Talmudu w stosunku do innowierców, jej nienawiść, bezwzględność, jej pełną swobodę, niekrępowaną niczem, nie trudno się domyślić, jakiego rodzaju handlarz wyszedł z tej brudnej mikstury.
Wydrzeć z goja pieniądze bez względu na drogi i środki, wyssać z niego ostatni grosz, zniszczyć go, zrujnować, wykierować na nędzarza, na dziada, aby się stał bezsilnym, bezbronnym — oto hasło handlarza żydowskiego. Przebiegłość kupiecka podała rękę nienawiści „wybrańca“ do mocniejszego goja, pogardy dla nuchry, akuma, poganina, bałwochwalcy, bydlęcia i skleiła typ żydowskiego kupca, odtworzonego w szekspirowskim Szajloku.
Taki kupiec szuka oczywiście najprędszego, najłatwiejszego zarobku, więc operuje głównie pieniędzmi (budy wekslarskie, banki) i szuka w każdej epoce najlukratywniejszego w danej chwili towaru.
Towarem, opłacającym się najobficiej, był w wiekach średnich niewolnik, jeniec wojenny. Na niego to rzucił się Żyd skwapliwie, szukając go w całej Europie, głównie na ziemiach germańskich i słowiańskich. I do nas, do starej Polski, ciągnął, wlokąc na postronku naszą krew do Hiszpanii i Portugalii.
Żyd średniowieczny zagarnął cały handel niewolnikami, ciągnął z tego ohydnego procederu niezwykłe zyski. Żydzi czescy, prascy n. p. dorobili się na tym „towarze“ tak ogromnych fortun, iż mówiono o ich skarbach w całym świecie.
Handel niewolnikami i lichwa, nienawiść do innowierców i szczególna pogarda nauki Chrystusowej — są rysami znamiennymi Żyda średniowiecznego. Dodać do tego jeszcze należy „pobożność“ talmudyczną. Ciekawe zestawienie...
Nie obliczyli się jednak Żydzi z tem, że nikt nie ma ani potrzeby, ani ochoty być wyzyskiwanym przez kogokolwiek, a najmniej gospodarz przez podróżnego, któremu udzielił gościny. Że społeczeństwa chrześcijańskie nie chciały być obojętnymi świadkami gospodarki żydowskiej, że nie chciały iść w niewolę narodu znienawidzonego, któżby się temu dziwił? Więc działo się to, co się dziać musiało. Ilekroć się Żydzi w jakimś kraju zanadto rozpanoszyli, powstawały rozruchy antysemickie, które burzyły jednym zamachem całą robotę lichwy i sprytu kupieckiego. Ktoś krzyknął gdzieś: Żydzi pokłóli hostyę, a lud rzucał się przedewszystkiem na domy lichwiarzów i palił kwity, zobowiązania, zabierał pieniądze.
Lichwa nie była dla Żydów średniowiecznych nowiną. Wprawdzie zabraniał jej Stary Zakon (Exod. XXII, 26; Levit. XXV, 36; Deutoron. XXIII, 19 i t. d.), ale tylko względem „brata“, t. j. Żyda. Obcego pozwalał łupić. Będziesz pożyczał wielu narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał i będziesz panował nad wielu narodami, a one nad tobą panować nie będą. (Deuter. XV, 6). „Nie pożyczysz bratu twemu na lichwę pieniędzy, ani zboża, ani żadnej innej rzeczy, ale obcemu“ (Deuter. 19, 20).
Chrześcijaństwo, rozszerzywszy pojęcia „brata“ na całą ludzkość, walczyło z lichwą od pierwszych wieków swojego władania. Potępiali ją Ojcowie Kościoła: Ambroży, Hieronim, Augustyn, potępił ją sobór w Arles (314 r.), pierwszy sobór powszechny w Nicei (325 r.), sobór w Akwizgranie (789 r.), papież Urban III (1185 r.), sobór za papieżów Aleksandra III (1159 — 1181), Innocentego III (1198 — 1212), Grzegorza X (1271 — 1276), Klemensa V (1305 — 1314), Benedykta XIV (1740 — 1758).
Więc czuwał Kościół nad dobrem swoich wiernych, robił wszystko, co było w jego mocy, aby powstrzymać drapieżność Żyda, a on, „wybraniec“, „święty,“ „osobliwy“ ani myślał poddać się nakazom gojów.
Przeto wymierzał sobie zniecierpliwiony goj sam od czasu do czasu sprawiedliwość.
Przez całe wieki średnie i nowsze aż do wielkiej rewolucyi francuskiej idzie jedna i ta sarna skarga: „Żydzi plwają na wiarę chrześcijańską i uciskają ubogich.“ Cesarz Henryk Święty, łagodnego serca władca, przypatruje się spokojnie rozruchom antysemickim, bo jakiś prozelita żydowski pisze ohydne paszkwile na chrześcijaństwo (około r. 1010). Ludwik Święty depce ich bez litości, bo „wyzyskują ubogich.“ Wolnomyślny Fryderyk Barbarossa nienawidzi ich, bo „wynoszą się nad inne narody.“ Papież Eugeniusz III kasuje długi, zaciągnięte u nich, bo „wybrali lichwą dawno kapitał z procentami.“ To samo czynią książęta bawarscy i wolne miasta Szwajcaryi, to samo jeszcze Napoleon I. Biją ich bez litości protestanci, bo, wabieni przez Lutra do nowego wyznania, do asymilacyi, zamiast pochwycić podawaną im rękę, urągają ewangelikom, drwią z ich nowinek.
Ciągle ta sama skarga: lichwa, wyzysk, plwanie na wiarę Chrystusową. I ciągle ten sam skutek: pogrom!
Każdy inny naród porzuciłby haniebne rzemiosło, gdyby go ono tyle kosztowało, gdyby musiał za nie ciągle pokutować. Bo na cóż przydały się Żydom olbrzymie fortuny, kiedy pierwszy lepszy pogrom zniszczył owoc ich długiej, a nieuczciwej pracy? Nie byłożby lepiej wyrzec się, pozbyć się złych, nieszlachetnych instynktów, a zlawszy się z resztą współziomków, żyć sobie spokojnie, bez obawy o straszne, krwawe jutro?
Żydzi woleli być bici, poniewierani, ograbiani, nawet zabijani, byle się nie zmieszać z gojami, z „bydlętami“.
Upór ich podtrzymywała niezłamana niczem potężna wola semicka. Wyrzuceni jednemi drzwiami, wracają drugiemi; zgromieni nie spieszą do Jerozolimy, o co się modlą codziennie, lecz przyczajają się gdzieś w pobliżu, czekając na uspokojenie umysłów. Gdy namiętność ostyga, wciskają się znów wszystkiemi szczelinami do kraju, z którego ich wypędzono i bogacą się w lat kilkanaście. A nabiwszy kieszeń, nadymają się znów, jak poprzednio, nienauczeni smutnem doświadczeniem niedawnej przeszłości.
Całe dzieje narodu żydowskiego można ująć w ramkę kilku słów: chrześcijanie wypędzają go, a on wraca zawsze; ograbiają go, niszczą, a on bogaci się znów po krótkim czasie. Pomagali im w tej upartej metodzie królowie i książęta, głównie niemieccy, którzy, potrzebując ciągle gotówki, otwierali im po każdym pogromie bramy swych państw, za sutą zapłatę oczywiście. Tylko Anglicy, Francuzi, w końcu Hiszpanie pozbyli się ich radykalnie. Anglicy zabrali im w r. 1290 prawie całe mienie i wydalili ich z granic swej wyspy. We Francyi, gdzie im pozwolono brać 80 proc. od wierzyciela, nie zadawalali się tym „drobnym zarobkiem.“ Za to wyrzucono ich w r. 1394 po raz trzeci z kraju, tym razem stanowczo. Daremnie stukał „wybrany“ naród do bram Londynu i Paryża, daremnie słał delegatów z trzosami. Anglicy i Francuzi „zacięli się“ i nie dali się przebłagać. Żydzi stracili też zaufanie do tych „niewdzięcznych“ narodów i uwolnili ich na długo od swego towarzystwa. Aż do dnia dzisiejszego przebywa we Francyi i Anglii bardzo mało Żydów.
Tak samo postąpiła sobie Hiszpania i Portugalia. W krajach tych podniesiono stopę procentową do 33%, ale „malutka“ ta cyfra nie podobała się „świętym,“ „osobliwym.“ W końcu spotkał ich i tu los okrutny. Trzykroć stotysięcy Żydów opuściło w r. 1492 Hiszpanię na rozkaz króla, a w r. 1496 poszli za nimi ich współwyznawcy portugalscy. Był to dla nich straszny cios, Żydzi bowiem hiszpańscy i portugalscy wyróżniali się nietylko olbrzymiemi fortunami, lecz także ogładą towarzyską i wykształceniem. Naród „wybrany“ spoglądał na swych współwyznawców iberyjskich z dumą, jako na swoją arystokracyę. Pewna część wygnańców hiszpańskich wróciła do Palestyny, albo poszła do Polski, reszta zaś rozbiegła się po Małej Azyi, po Włoszech i Niemczech.
Cóżby się było stało, gdyby społeczeństwa chrześcijańskie były pozwoliły spokojnie, obojętnie łupić się, ograbiać nienasyconej nigdy chciwości i bezwzględności żydowskiej? Rzecz bardzo prosta. Ani jedna piędź ziemi, ani jeden dom, ani jedna koszula, nie należałaby już dawno do chrześcijan i spełniłaby się była obietnica Jehowy: „będziesz pożyczał wielu narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał i będziesz panował nad wielu narodami, a one nad tobą panować nie będą.“ Lichwa żydowska byłaby strawiła trony i zbroje, mienie i świętości, — potęgę i siłę i wiarę ludów europejskich i rzuciła je pod stopy narodu „wybranego.“ A straszne byłoby to poddaństwo, Żydzi bowiem umieją być bezwzględnymi, bezlitosnymi, gdy poczują swoją siłę.
Sługi swoje zmuszali Żydzi do przyjmowania judaizmu, czego świadectwem zakazy cesarzów i królów, od Konstancyusza począwszy, aż do końca wieków średnich, zabraniające rabinom prozelityzmu, a jeśli doszli gdzie do władzy, do znaczenia, jak w Babilonie, Syryi, Hiszpanii, Niderlandach, byli bezwzględnymi dla innowierców i dla tych z pośród siebie, którzy nie chcieli się ukorzyć przed nieomylnością Talmudu. W „eksilarchatach“ tępili ogniem i mieczem swoich „kacerzów“; w wiekach średnich wyrywali t. zw. oszczercom, czyli krytykom Talmudu, języki; w czasach nowszych, począwszy od Uriela da Costy i Benedykta Spinozy (w XVII stuleciu) aż do „Meirów Ezofowiczów“ chwili ostatniej, ciskali gromy „wielkiej klątwy“ na każdą głowę śmielszą, jaśniejszą, która buntowała się przeciw absolutnej władzy rabinów; naszych „frankistów“ więzili (w r. 1756) i byliby ich niewątpliwie byli zdeptali, gdyby ich nasz episkopat nie wydarł z bezlitosnych rąk talmudystów.
Pogromy żydowskie były nietylko odwetem za wyzysk lichwy i arogancyę megalomanii „świętego wybrańca,“ ale także samoobroną mniej przebiegłej rasy przeciw chytrzejszej. Samoobroną brutalną, nie zasługującą na oklask, ale samoobroną.
Skarżą się Żydzi na antysemitów: Oni winni, że usiłowania asymilacyjne nie wydały pożądanego rezultatu... Ale wszelkie rozruchy antysemickie były zawsze tylko naturalnym skutkiem postępowania „narodu wybranego“, który nie chciał nawet w plugawym chałacie szachraja, lichwiarza zapomnieć o swojem „wybraństwie,“ a swojej nienawiści do goja.
Prof. Otton Henne-Am-Rhyn, autor „Historyi kultury żydowskiej“ (Kulturgeschichte des Judenthums), życzliwy Żydom, broniący ich, gdzie się tylko da, przyznaje, że: „trzebaby się litować nad tym biednym narodem, gdyby się nie wiedziało, że prześladował sam okrutnie innowierców, ilekroć się do tego sposobność nadarzyła“ — „niestety, najgorętszy przyjaciel Żydów musi przyznać, że jego klienci byli zawsze sami autorami wszelkich zaburzeń antysemickich. W najtrudniejszych czasach myśleli oni tylko o korzyściach pieniężnych, a gdy im się cokolwiek lepiej powodziło, nie wystarczało im nigdy równouprawnienie z chrześcijanami. Chcieli być koniecznie kastą uprzywilejowaną, „wybraną,“ za co też niejednokrotnie pokutowali.“
Powie kto: do czasów dzisiejszych nie można przykładać miary wieków odległych.
Zapewne... Innemi pojęciami rządziły się, innemi środkami posługiwały się wieki średnie, a innem i czasy nowsze.
Zobaczmy, jak wygląda „asymilacya“ epoki ostatniej.
Jaśniejsze, cieplejsze słońce zaświeciło nad Izraelem w drugiej połowie XVIII stulecia. Nad całą Europą zachodnią przebiegały wówczas zygzakiem fosforycznym błyskawice jaskrawych, olśniewających idei, huczały pioruny gwałtownych przewrotów. We Francyi sypał się w gruzy dawny porządek, a z ruin, ociekłych krwią, podnosił się nowy ustrój społeczny. Razem z dawnym porządkiem zachwiała się i opoka Piotrowa, podkopana przez „rozum“ encyklopedystów, osłabła żywa wiara, stanowiąca główną przeszkodę w porozumieniu się Żydów z chrześcijanami.
Grunt był doskonale przygotowany do asymilacyi: pękły obręcze stanów, rewolucya francuska zrównała przed prawem wszystkich ludzi, bez względu na ich pochodzenie, rozum „oświeconych“ usunął różnice wyznaniowe.
Zdawałoby się, że Żydzi Europy Zachodniej rzucą się teraz tłumnie w objęcia chrześcijan. Nakazywał im to rozum praktyczny, na którym im nigdy nie zbywało.
W Izraelu powstał w istocie ruch asymilacyjny, ale ruch ten wpłynął bardzo mało na właściwy naród żydowski.
Żył w drugiej połowie XVIII stulecia w Berlinie Żyd z Dessawy, głośny Mojżesz Mendelsohn. Zaprzyjaźniwszy się z słynnym krytykiem niemieckim, Lessingiem, nauczył się dobrze po niemiecku, trochę filozofii i literatury. Obcując ciągle z chrześcijanami, przekonał się, że „goje“ nie są tak czarni, jak ich rabini malują. W jego to głowie powstała myśl zasymilowania Żydów z Niemcami, on to jest protoplastą: Francuzów, Anglików, Włochów, Polaków i t. d. wyznania mojżeszowego. Aczkolwiek ta asymilacya polegała tylko na przyswojeniu sobie języka krajowego i na współudziale w sprawach kraju, aczkolwiek nienaruszała w niczem istotnej wiary żydowskiej, nie znalazła mimo to poklasku w Judzie. Za to, że Mendelsohn ośmielił się przełożyć biblię na język niemiecki „dla użytku swoich dzieci,“ co wyraźnie zaznaczył, rzucił na niego wielką klątwę Rafał Kohen, główny rabin trzech gmin: altońskiej, hamburskiej, i wandsbeckskiej (1779).
A Mendelsohn nie przestał wcale mimo swojego usposobienia pojednawczego być gorliwym wyznawcą mojżeszowym. Nie tylko wykonywał ściśle wszystkie przepisy swojej religii, nie tylko bronił jej wobec chrześcijan, lecz twierdził wręcz, iż tylko judaizm jest religią prawdziwą, iż tylko jemu należy się prymat wśród wszystkich wyznań na kuli ziemskiej. Najlepsze jego dzieło: „Jerozolima, albo potęga religijna judaizmu“ (w r. 1783) jest apoteozą religii żydowskiej. Wobec innych wyznań był racyonalistą, „korzącym się jedynie przed prawdami rozumu, nie uznającymi objawienia,“ ale o swojem wyznaniu twierdził, że „Mojżesz wziął stary zakon drogą cudowną, nadprzyrodzoną, wprost od Boga.“ Chciał on tylko oczyścić judaizm z niepotrzebnych naleciałości, z przestarzałych drobiazgów, a mimo to wyklęli go rabini i odwrócił się od niego cały prawowierny Juda.
Mendelsohn pociągnął za sobą gromadkę bogatszych Żydów niemieckich, głównie berlińskich i królewieckich. W Królewcu pracował w tym samym kierunku Hartwig Wessely.
Bogatsi Żydzi berlińscy i królewieccy, widząc, że chrześcijanie otaczają Mendelsohna szczerą życzliwością, że wyróżniają go, szanują, przygarniają do siebie, poszli drogą wskazaną przez niego. Ludziom zamożniejszym obrzydło życie w ghettach, życie powszechnie znienawidzonego włóczęgi. Posiadając środki do wygodnego bytu, zapragnęli stanowiska towarzyskiego, odpowiadającego ich fortunie. Zmiarkowawszy, że nauka otwiera wstęp do lepszego towarzystwa chrześcijańskiego, rzucili się z wielką skwapliwością do szkół i uniwersytetów.
Rozumie się, że wiedza, czerpana ze źródeł chrześcijańskich, musiała oddziałać na Żydów, ale oddziałała ujemnie.
Dziecko żydowskie, rzucone bez żadnego przejścia, bez żadnego przygotowania na inne tło, w wir nowych zupełnie dla niego, obcych pojęć i wyobrażeń, wykoleiło się. Oderwane gwałtownie od swojego środowiska, na którego odrębność złożył się szereg wieków, zawisło w powietrzu między kulturą żydowską a chrześcijańską. Przestawszy być prawowiernym talmudystą, a nie zdążywszy jeszcze przesiąknąć kulturą chrześcijańską, wytworzyło ujemny typ międzynarodowego bezwyznaniowca t. zw. „oświeconego Żyda,“ który dostarczył wszelkim robotom wywrotowym XIX stulecia gorliwych, namiętnych agitatorów.
Ogniskiem Żydów „oświeconych,“ „reformowanych,“ jak się następcy Mendelsohna nazwali, był w Berlinie salon dowcipnego dr. Markusa Hertza i jego pięknej żony. W salonie tym, w którym zbierali się oprócz „oświeconych Żydów,“ „oświeceni“ literaci i artyści niemieccy, bawiono się bardzo wesoło. Deklamowano tam, muzykowano i romansowano z wielką swobodą. Profesor Grätz nazywa w swojej „Historyi Żydów“ salon Hertza „namiotem Midyanitów.“
Nie o takiej reformie myślał Mendelsohn. Ale gromadzie bogatych Żydów niemieckich nie szło bynajmniej o jakieś odrodzenie. Zbrzydziwszy sobie krępujący ich ruchy, ich swobodę despotyzm prawowiernego judaizmu, oderwali się poprostu dla tego od talmudystów, aby użyć życia i wolności. Dla takiego celu była bezwyznaniowość „bez Boga i Pana“ religią najodpowiedniejszą.
Czczość tej „asymilacyi“ zrozumiało, odczuło trzech szlachetnych młodzieńców: Edward Gans, Leopold Zunz i Mojżesz Mozer. Pojęli oni, że zabawa w „oświecenie,“ nie jest jeszcze odrodzeniem Izraela. „By zmienić istotę Żydów z wewnątrz, by zaprowadzić harmonię między nimi a narodami, wśród których żyją;“ założyli w Berlinie w r. 1819 stowarzyszenie pod nazwą „Verein für Cultur und Wissenschaft der Juden“ w tem przekonaniu, że cały Izrael oświecony poprze ich usiłowania. Ale Izrael oświecony nie myślał wcale popierać eksperymentów młodych zapaleńców, nie myślał wogóle o pracy nad odrodzeniem narodu żydowskiego. Dorwawszy się do swobody, za którą wzdychał tyle wieków, bawił się doskonale i robił bardzo dobre geszefta.
Już w cztery lata po założeniu stowarzyszenia „dla kultury i wiedzy żydowskiej,“ zniechęcił się Gans, prezes stowarzyszenia, do misyonarstwa. Pisał on w r. 1823 do swojego przyjaciela Wohlwilla: „nie warto zaprawdę troszczyć się o tę hołotę żydowską,“ a w dorocznem sprawozdaniu stowarzyszenia skarżył się: „Miłość do religii i rzetelność dawnych stosunków przeminęły, a miejsca opróżnionego nie zajął nowy zapał. Skończyło się na ujemnem oświeceniu, które pogardziło tradycyami przeszłości, bo nikt nie postarał się o to, aby jałową abstrakcyę zastąpić nową afirmacyą. Co sobie Żydzi przyswoili z cywilizacyi europejskiej, nie jest cywilizacyą rzeczywistą; jest to tylko pokost zewnętrzny, tem nieznośniejszy, im mniej w nim treści. Tylko dla tego wywiesili Żydzi na swej świątyni szyld „oświecenia,“ aby się ludziom zdawało, że mają nową firmę. A w istocie jest to ten sam stary, zgniły budynek, odświeżony tylko nazewnątrz dla oka.“
I był to rzeczywiście ten sam stary, wewnątrz zgniły budynek, odświeżony tylko na zewnątrz dla oka. Naśladowcom Mendelsohna zdawało się, że wystarcza obciąć pejsy i brody, rzucić żargon, przebrać się w suknie współziomków chrześcijańskich i bawić się w racyonalizm encyklopedystów, aby zrównać się zupełnie z społeczeństwem chrześcijańskiem. Takich marzycielów, jak Gans, Zunz i Moser, było nie wielu między nimi.
Nie formy stanowią człowieka, lecz jego treść, jego dusza. A każda myśl Żyda, oderwanego świeżo od pnia ojczystego, kłóciła się z pojęciami chrześcijanina. Inna etyka, inne cele narodowe i ogólnoludzkie, inne dążenia w życiu codziennem, słowem — inny człowiek. Tych zasadniczych różnic nie mogło zatrzeć zewnętrzne dostosowanie się do zwyczajów i obyczajów ludów chrześcijańskich. Trzeba było nasamprzód naturę żydowską z gruntu przerobić, ale tego nie rozumiał przeciętny oświecony Żyd.
Za to zrozumiały społeczeństwa chrześcijańskie, przypatrujące się przez dłuższy czas ze szczerą sympatyą ruchowi asymilacyjnemu, że cieszyły się przedwcześnie. Bardzo mały procent Żydów oświeconych przylgnął naprawdę do „gojów“, reszta zaś korzystała po swojemu ze zmienionego porządku społecznego.
Chyłkiem, manowcami, obawiając się krewkich Gallów, wsuwał się Juda po wielu wiekach do Francyi. Wprawdzie głosili jakobini równość, wolność i braterstwo, ale gwałtownym wywrotowcom nie można było ufać. Dziś głaskali, jutro ciągnęli wczorajszego przyjaciela na gilotynę... Lękając się większych ognisk francuskich, osiedlili się Żydzi w prowincyach pogranicznych, w Alzacyi i Lotaryngii. Zaledwie jednak popracowali po swojemu przez lat kilkanaście, podniósł się krzyk oburzenia. Bo oto przeszły całe wsie na własność lichwiarzów, połowa Alzacyi jęczała w niewoli żydowskiej. Sam sąd strasburski subhastował w przeciągu dwóch lat (1802 — 1804) posiadłości chłopskich za milion franków. Wówczas to postąpił Napoleon I tak samo, jak uczynił niegdyś Papież Eugeniusz III — nakazał sądom umorzyć skargi żydowskie.
I w Niemczech nie zjednali sobie ci z pomiędzy oświeconych Żydów, którzy nie porzucili handlu, szacunku współziomków chrześcijańskich.
Wówczas pierzchły marzenia asymilacyjne, jak pierzchają mgły poranne, gdy słońce wzejdzie. W r. 1819 rozległo się znów w całych Niemczech średniowieczne: hepp, hepp! Miasta: Norymberga, Bamberg, Frankfurt, Karlsruhe, Hamburg, Gdańsk, Dysseldorf, Heidelberg ograbiają i wypędzają Żydów.
Przerażona gwałtowną zmianą położenia, uciekła większa część oświeconych Żydów pod opiekuńcze skrzydła krzyża. Cała prawie inteligencya niemiecko-żydowska chrzci się między r. 1820 a 1824. Zmienili wiarę marzyciele asymilacyjni: Gans, Zunz, Moser i syn Mojżesza Mendelsohna.
Tak skończyła się pierwsza próba asymilacyjna czasów nowszych. Społeczeństwom chrześcijańskim przybyło w Europie kilka tysięcy neofitów, których ojcem chrzestnym był strach, Żydom zaś ubyło kilka tysięcy obojętnych, których i bez chrztu odciął już sam od swojego pnia, jako gałąź uschłą. A właściwy naród żydowski, owe miliony „syonistów,“ zapatrzonych tęsknem okiem w daleką przyszłość, nie ruszyły się z miejsca, nie posunęły się ani na krok naprzód.
Nie wszyscy jednak Żydzi oświeceni schronili się przed gwałtownością antysemityzmu pod opiekuńcze skrzydła Krzyża. Co rok wychodziła ze szkół chrześcijańskich gromadka młodzieńców, dla których Talmud przestał być początkiem i końcem wszelkiej mądrości. Dla tych „kacerzów“ trzeba było stworzyć nową synagogę, któraby odpowiadała ich wyższemu poziomowi umysłowemu.
Reformę tę rozpoczął rabin Izrael Jacobson. Urządził on w Kassel, a następnie w Berlinie (w r. 1815) synagogę dla Żydów wykształconych, wprowadzając do niej język niemiecki i organy.
Dzieło, rozpoczęte przez Jacobsona, poprowadził dalej Abraham Geiger, rabin wiesbadeński, wrocławski, frankfurcki, w końcu berliński (ur. w r. 1810 † 1874). Uczył on: wolno usunąć z judaizmu przestarzałą kazuistykę i formalistykę Talmudu, wolno wprowadzić do synagogi część estetyczną Kościoła chrześcijańskiego (śpiew, organy); można się obyć bez obrzezania chłopców. Czego uczył, to wprowadził w życie. On to jest właściwym twórcą synagogi „reformowanej“, którą przyjęli wszyscy Żydzi oświeceni Europy i Ameryki. W każdem większem mieście świata cywilizowanego istnieje dziś synagoga reformowana, gromadząca dokoła siebie inteligencyę żydowską. Do Warszawy przynieśli ją Żydzi niemieccy, których wielkie mnóstwo napływało do Królestwa Polskiego od r. 1825 mniej więcej z Kurlandyi, z Królewca, z Gdańska, z Brandeburgii, ze Ślązka, z Czech i z miast poznańskich.
Judaici prawowierni uprzykrzyli życie Geigerowi, kacerzem być go mieniąc. Tak samo niesłusznie, jak Mendelsohnowi. Bo Geiger był jeszcze gorliwszym Żydem, zacieklejszym wyznawcą mojżeszowym od Mendelsohna. Duch pierwszych twórców Talmudu odżył w nim w całej pełni, z całą świadomością i z całą pychą odrębności.
Nie marzył on wcale o zbliżeniu się Żydów do Niemców, jak Mendelsohn, Ganz, Zunz i Moser, o porozumieniu dwóch narodów, mieszkających na jednej ziemi, słowem o asymilacyi, lecz oddał się całą duszą tylko „swoim.“ „Bo niema religii nad oczyszczony judaizm, bo tylko judaizm posiada wszystkie warunki, potrzebne do stworzenia religii powszechnej“ (Weltreligion) twierdził z fanatyczną stanowczością pierwszych tanaimów, budujących Talmud.
W r. 1845 założyli oświeceni Żydzi w Berlinie nowe stowarzyszenie dla spraw żydowskich (Genossenschaft für Reform im Judenthum). Zupełnie inaczej, jak Gans, Zunz i Moser, przemawiali ci nowi „asymilatorowie.“ Chcemy wiary, chcemy religii pozytywnej, chcemy judaizmu — obwieścili światu. Stoimy wiernie przy swoim zakonie, uznając go za objawienie Boga, który oświecił naszych przodków. Jesteśmy mocno przekonani, że judaizm jest jedyną religią prawdziwą i że stanie się kiedyś wiarą ludzkości.
Mojżesz Mendelsohn w gruncie tak samo przekonany o wszechświatowości judaizmu, jak Geiger, liczył się ostrożnie ze słowami, a jego naśladowcy woleli zapomnieć zupełnie o posłannictwie Judy, bawiąc się w racyonalistów, w bezwyznaniowców.
Tę ostrożność nakazywał rozum. Żydzi nie wiedzieli jeszcze, jak się stosunki ułożą, czy się nowy porządek nie zwróci przeciw nim po ostygnięciu pierwszych zapałów reformatorskich. Gdy jednak Napoleon mimo swej pogardy dla nich, nie wyjął ich z pod praw ogólnych, jak groził, gdy Burboni i Orleanowie potwierdzili ich równouprawnienie, — gdy w końcu i w innych państwach Europy Zachodniej pozwolono im się swobodnie rozwijać, podnieśli głowę śmielej, nie ukrywając już wcale swojej nienawiści do chrześcijaństwa. „Oświecenie“ przeszło po nich po wierzchu, nie wniknęło do ich duszy, nie przeobraziło ich. Zarówno fanatycy talmudyczni, jak postępowcy reformowani uważają się za stróżów jedynie prawdziwej wiary, która ma zasypać kiedyś całą kulę ziemską swoimi ołtarzami. Współcześni reformowani rabini niemieccy, francuscy, angielscy, włoscy i t. d. wierzą tak samo, jak wierzył Geiger, jak wierzyli rabini Eleazar i Oszia, że „Bóg nie za karę zabrał Izraelowi jego ziemię, oddając mu na własność cały świat, lecz dlatego, aby cały świat nawrócił do judaizmu.“
Zauważy ktoś słusznie, iż pierwsi oświeceni Żydzi byli jeszcze zanadto blizcy Talmudu, by mogli oderwać się zupełnie od swoich prawowiernych i zasymilować się ze społeczeństwami chrześcijańskiemi.
Lecz i ostatnia próba asymilacyi skończyła się wybuchem antysemityzmu.
Działo się to między r. 1866 a 1880... Prawodawstwa większej części państw europejskich przyznały ostatecznie Żydom pełne równouprawnienie obywatelskie. Z wyjątkiem Żydów szwedzkich i rosyjskich, nie korzystających dotąd z pełnych praw, byli Żydzi, mieszkający w głównych środowiskach kultury europejskiej, około roku 1866 zupełnie zrównani ze swoimi współziomkami chrześcijańskimi. Wejdźcie, zasiądźcie w pośród nas i pracujcie pospołu z nami, dla dobra narodów — przemówił do dzieci Judy świat chrześcijański, wyciągając do nieszczęśliwych włóczęgów rękę przyjazną.
Żydzi nie dali się prosić. Nie tylko weszli, lecz wskoczyli obiema nogami do raju swobód konstytucyjnych.
Jakże wyglądał Judaita oświecony w chwili, kiedy otworzono przed nim na rozcież bramy pełnego życia obywatelskiego, z jakich składał się żywiołów?
Na uboczu życia politycznego i społecznego stali rabini-misyonarze w rodzaju Geigera, dla których świat chrześcijański istniał tylko o tyle, o ile uznawał posłannictwo judaizmu.
Z rabinami połączyła się gromadka uczonych, poświęcających się wyłącznie studyom nad historyą i kulturą żydowską, jak: Izaak Markus Jost, autor „Historyi judaizmu i jego sekt,“ Leon Halévy, syn poety Eljasza (Resumé de l’histoire des Juifs anciens et modernes), Hirsz Grätz (Geschichte der Juden), Juliusz Fürst, archeolog, językoznawca i historyk literatury; Steinheim, Krochmal, Rappaport i Dawid Luzzato, teologowie.
I reformowani rabini i uczeni żydowscy, nie biorąc udziału w ruchu polityczno-społecznym, służyli piórem swojej mrzonce o celach wszechświatowych judaizmu. Z wyjątkiem Francuza, Halévy’ego, nienawidzili wszyscy nowej ewangelii i ludów indo-europejskich. Profesor Hirsz Grätz aż się pieni z niepohamowanego gniewu, ilekroć wypadnie mu mówić o chrześcijaństwie; Amerykanin, dr. Herzberg, nazywa wiarę Chrystusową „najobrzydliwszem bałwochwalstwem,“ a wrocławski dr. Juliusberger, twierdzi, że „tylko judaizm wyrwie ludzkość z objęć barbarzyństwa chrześcijańskiego i dźwignie ją do czystego humanitaryzmu.“
Obok rabinów i uczonych żydowskich stała druga grupa, nie mająca właściwie nic wspólnego z ciężką teologią i jeszcze cięższą nauką. Utworzyła ją lekka kawalerya dziennikarzów, publicystów i społeczników. Ta hałaśliwa dziatwa pióra upodobała sobie bez wyjątku hasła liberalne, jak inaczej być nie mogło. Bo świeżych wyzwoleńców, którzy zawdzięczali swoją emancypacyę przewrotom społecznym, nie łączyło nic ze stronnictwami zachowawczemi. Byli oni naturalnymi wrogami wszystkich prądów, opierających się na przeszłości, powstrzymujących rozpęd liberalizmu europejskiego. Przeszłość chrześcijańska nie dała im nic, okrom poniewierki, hańby, bólu. Znaczenie, władza uśmiechały się do nich z płomiennych mgławic nieskrystalizowanych jeszcze doktryn postępowych. Przeto rzucili się z wielką skwapliwością w objęcia stronnictw burzących. Trzeba wydrwić, podkopać, zniszczyć całą kulturę chrześcijańską, wrogą Izraelowi — wołał Holdheim — a za nim powtarzała ten okrzyk wojenny krzykliwa gromada dziennikarzów, publicystów i społeczników żydowskich.
Pomagała im bezwiednie, a mimo to bardzo skutecznie trzecia grupa oświeconych Żydów — neofitów. Którzy uciekli ze strachu przed gwałtami antysemickiemi, lub ze względów praktycznych (dla pozyskania prawa do posad rządowych) pod opiekuńcze skrzydła Krzyża, i znaleźli się nagle w powietrzu, bez oparcia na ziemi, sans Dieu et maitre. Oderwani od środowiska, do którego należeli krwią i wychowaniem domowem, stosunkami i tradycyami długiego szeregu wieków, przerzuceni nagle między ludzi, pojęcia, nawyknienia i upodobania zupełnie dla siebie obce, stali się jako okręt bez steru, bez masztu, i żaglów, miotany na falach wzburzonego morza. Cichej, bezpiecznej przystani nie było dla nich na żadnym brzegu, ani u chrześcijan, ani u wyznawców mojżeszowych. Tu spoglądano na nich z pogardą, jak się patrzy na renegatów, tam z ukosa, podejrzliwie, nie wierząc w szczerość nawrócenia. Przeto nienawidzili i tych, których zdradzili, i tych, do których przystali — znienawidzili wszelką religię wogóle, wszelkie ideały jasne, wszelką robotę dodatnią. Szydercy, cynicy, dowcipnisie, bezwyznaniowcy, ateusze, bluźniercy, anarchiści duchowi i społeczni wyszli z tej grupy. Wnieśli oni do literatury i prasy europejskiej jad rozkładu, trujący ferment plugawego szyderstwa, który zaszkodził białym ideałom kultury chrześcijańskiej daleko więcej, aniżeli przechwałki rabinów i arogancka wrzawa dziennikarzów żydowskich.
Typem takiego neofity, ochrzczonego bez przekonania, był Henryk Heine. Dowiedziawszy się o chrzcie Edwarda Gansa, pisał do Masera: „nie wiem, co mam powiedzieć na wiadomość, której mi Kohen udzielił. Mówił mi on, że Gans nawraca dzieci Izraela na chrześcijaństwo. Jeżeli to czyni z przekonania, to jest idyotą, jeśli zaś z obłudy, to jest łotrem. Nie przestanę go wprawdzie kochać, lecz mimo to przyznaję się, iż przyjąłbym chętniej, zamiast powyższej, wiadomość, że Gans ukradł srebrne łyżki. Byłoby mi bardzo przykro, gdybyś pochwalił moją własną konwersyę. Zapewniam cię, iż nie byłbym się ochrzcił, gdyby prawo pozwalało kraść srebrne łyżki.“
Nie trudno się domyślić, z jakiemi uczuciami wstępował do chrześcijaństwa neofita, który miał takie pojęcie o swojej nowej wierze. Były to uczucia krnąbrnego, złośliwego psa, zmuszonego batem do ucałowania ręki pana. Pocałował, ulegając przemocy, gdy jednak nadarzyła się sposobność, kąsał rękę pańską.
Kąsał Heine nie tylko chrześcijaństwo, lecz religię wogóle z fanatyczną nienawiścią zbuntowanego niewolnika. „Deizm jest religią dla niewolników, dla dzieci, dla Genewczyków, dla zegarmistrzów. Niema już wiary w Boga; zabił ją Kant. Czy słyszycie głos dzwonka? Klęknijcie — bo oto podają właśnie ostatnie sakramenty konającemu Bogu.“ Tym zwrotem bluźnierczym zamknął drugą część „Przyczynku do historyi religii i filozofii w Niemczech.“
Na grupę czwartą, najliczniejszą oświeconych Żydów, którzy korzystali skwapliwie z nowego porządku społecznego, złożyła się samolubna zgraja kupców, bankierów, giełdziarzów, spekulantów, wszelkiego gatunku geszefciarzów. Tym poddanym złotego cielca nie szło bynajmniej o chwałę Judy lub o asymilacyę, o jakieś posłannictwo religijne czy polityczne. Z uśmiechem ironicznym przysłuchiwali się oni naiwnym przechwałkom rabinów, albowiem ich Bogiem jedynym był pieniądz — ich wiarą kult złota.
Tłum żydowski, zajęty pogonią za ubogim kawałkiem chleba powszedniego, nie piął się oczywiście na wyżyny społeczne, nie miał ani czasu, ani odpowiedniego przygotowania do roboty publicznej. I nie brała także udziału w wrzawie polityczno-społecznej nieliczna gromadka świeckich uczonych żydowskich, poświęcających się nauce z miłości dla nauki.
Z chciwością wygłodzonych łakomców rzucili się dziennikarze, społecznicy i finansiści żydowscy na hojnie dla wszystkich zastawiony stół równouprawnienia. Szło im przedewszystkiem o trybuny publiczne, z których się głos mówcy rozchodzi daleko i szeroko — o prasę i krzesła poselskie. Słowo drukowane dosięga najdalszych zakątków kraju, a słowo żywe, wygłoszone na mównicy parlamentarnej, działa bardzo często jak grom: pali, burzy niewygodne paragrafy.
O prasę nie było kłopotu. Finansiści sypnęli groszem, wyrósł na ich rozkaz legion dzienników, obsługiwanych umiejętnie przez legion publicystów żydowskich. Prawie cała prasa Berlina, Wiednia i Budapesztu znalazła się w krótkim czasie w ręku żydowskiem. I w Rzymie, Paryżu, Londynie miał Juda za pieniądze swoich gorliwych zwolenników i przyjaciół.
O krzesła poselskie było na razie trudniej. Prąd jednak czasu, chwila, usposobiona życzliwie dla śmiałych postępowców, pomogła Żydom. Ubiegając się o mandaty poselskie, byli oni wszędzie gorliwymi apostołami liberalizmu mieszczańskiego, który panował w całej Europie zachodniej między r. 1866 a 1880 nad innemi stronnictwami. Tu i owdzie wybrano Żyda, a jeden poseł żydowski starczył ruchliwością, zręcznością, ciętością za dwudziestu chrześcijan.
Dotarli nareszcie oświeceni Żydzi do samego źródła wpływu, rozgłosu, znaczenia i władzy — do prasy i parlamentu, dopuszczono ich do wielkiej rady ludów europejskich.
O czem-że radzili, w jakim kierunku wyzyskali swobodę, władzę?
Może radzili o zasymilowaniu ciemnych mas żydowskich z innowiercami, może pracowali nad uszlachetnieniem tych ciemnych mas, co było ich obowiązkiem, chociażby przez wdzięczność dla społeczeństw chrześcijańskich, tak dla nich hojnych, tak uprzejmych. Żadnemu z oświeconych Żydów nie przyszło na myśl ułatwić społeczeństwom chrześcijańskim uobywatelnienie gminu żydowskiego. Przeciwnie! Kto zerwał z Talmudem, ten odwrócił się z pogardą, ze wstrętem od jego upartych wyznawców. Żadne z pism chrześcijańskich nie chłostało tak jadowitym dowcipem motłochu żydowskiego, jak francuskie i niemieckie pisma humorystyczne, redagowane przez Żydów.
W innym kierunku wytężył Juda oświecony cały swój spryt, całą przebiegłość i zręczność swojej rasy. Jak jego przodkowie wszystkich wieków, rzucił się i on na handel, na przemysł, a przedewszystkiem na spekulacyę w wielkim, nieznanym dotąd stylu.
Twórcami spekulacyi nowoczesnej, t. zw. grynderstwa są francuscy Żydzi, (bracia Pereira). Z Francyi przeszedł ten najnowszy sposób kublicznego rozboju do Austryi i Niemiec.
Szło nasamprzód o to, alby uwolnić spekulacyę z pod niewygodnego nadzoru policyi i prokuratora. Niepotrzebną ciekawość stróżów uczciwości publicznej obezwładniły nowe ustawy, rozwiązujące ręce spekulacyi, ukute w parlamentach przez stronnictwa liberalne. Wolność handlu i przemysłu, żadnem ograniczeniem nie spętana konkurencya, wolność giełdy i t. zw. prawo akcyjne oddały na pastwę spekulantów cały majątek narodowy. Kto sprytny, niech bierze, ile mu się tylko podoba, nikt bowiem nie będzie bronił „głupców“, lecących na oślep w zastawione sieci grynderów...
I szło jeszcze o to, aby pozyskać dla naganki wspólników, „budzących zaufanie.“ Bo chociaż społeczeństwa chrześcijańskie usunęły urzędownie tamę, rozgradzającą je od Judy, nie ufały mimo to prywatnie świeżym wyzwoleńcom. Zbyt młode było równouprawnienie, aby mogło usunąć wzajemną, doświadczeniem wielu wieków popartą nieufność.
Sprytne głowy żydowskie znalazły na tę przeszkodę sposób bardzo prosty. Zaprosiły do rad nadzorczych książąt, hrabiów, szlachtę, wysokich urzędników, zwabiwszy ich obietnicą nadzwyczajnych zarobków. A ponieważ od przybytku głowa nie boli, przeto poszli na ten słodki lep arystokraci i biurokraci, mający o operacyach handlowych i przemysłowych takie wyobrażenie, jakie nowonarodzone dzieci mają o wartości pieniędzy. Przemysł zresztą i handel należały do ulubieńców epoki liberalizmu mieszczańskiego. Mówili o nich wszyscy, wielcy i mali, wierzyli w jego cudotwórczość nawet ludzie bardzo rozumni. Arystokratom i biurokratom zdawało się, iż biorąc udział w przedsiębiorstwach przemysłowych i handlowych, spełniają misyę obywatelską. Niech się naród nie skarży, że my, postawieni wysoko w hierarchii społecznej, nie idziemy z prądem chwili, że nie pracujemy razem z narodem... Tak filozofował niewątpliwie niejeden z członków różnych rad nadzorczych, radzący o sprawach, które go nic a nic nie obchodziły.
Zabezpieczywszy się na prawo i na lewo, w tył i naprzód, na wszystkie boki przeciw policyi, prokuratorowi i opinii publicznej, rzucili się spekulanci z drapieżnością sępów na oszczędności bogatych i ubogich. Zaczął się szalony taniec Złotego Cielca. Cały obszar Europy środkowej pokrył się bańkami mydlanemi różnych przedsiębiorstw, zbudowanych na lotnym piasku fantazyi spekulanckiej. Rzucano milionami, jak wczoraj tysiącami.
Wielkie masy drobnych przemysłowców, rzemieślników i zamożniejszych chłopów przypatrywały się zrazu podejrzliwie szałowi spekulacyi. Ale gdy setki gazet i gazetek żydowskich mówiły im codziennie o olbrzymich zyskach tych lub owych akcyi, śrubowanych przez spekulantów rozmyślnie w górę, dochodziła w krótkim czasie do cyfr niesłychanych, przynosząc w istocie z początku nadzwyczajne zyski, gdy widziano na prospektach „grynderstwa“ znane w kraju, szanowne nazwiska, wówczas sfebrowała i maluczkich żądza łatwego zarobku. Febris aurea zakaziła po r. 1870 powietrze Europy. Wytworzyły się różne doktryny materyalistyczne, wysuwające walkę o dobrobyt, o rozkosz na pierwszy plan dążności ludzkich. Chciwość złota czyli środki do użycia życia, ogarniająca wszystkie warstwy społeczne, przyszła w samą porę, aby służyć spekulantom.
Niósł wielki i mały, możny i ubogi oszczędności swoje do kantorów grynderskich, a kto nie posiadał oszczędności, ten zadłużał się, chwytał pieniądze, skąd się tylko dało, aby sobie kiedyś nie wyrzucać, że ominął dobrą sposobność zrobienia majątku.
Na to ogólne rozgorączkowanie czekali wielcy spekulanci, t. zw. „długie ręce.“ Gdy kasy ich napęczniały, obniżyli kurs papierów, rujnując jednym zamachem krocie drobnych spekulantów. Znany „krach“ wiedeński z r. 1873 zasypał Austryę i Niemcy gruzami zbankrutowanych banków. Kilkudziesięciu wielkich grynderów zgarnęło miliony, reszta odeszła z kwitkiem. Tysiące kupców straciło cały majątek; krocie drobnych przemysłowców, rzemieślników i chłopów utopiły w spekulacyi wszystkie swoje oszczędności. W samych Niemczech zrabowali grynderzy 2000 milionów talarów, których znaczna część przeszła do kieszeni żydowskich.
Tak straszliwe skutki spekulacyi ostudziły oczywiście gorączkę „złotej febry.“ Zaczęto szukać przyczyn „krachów,“ które szły po sobie jeden po drugim i wówczas dowiedziano się, że 90% „grynderstw“ zrodziły się w pomysłowych głowach żydowskich.
Zaczęto czytać uważniej, krytyczniej czasopisma, redagowane przez liberalnych Żydów, i wówczas spostrzeżono, że oświecony Juda, mimo swoją pozorną bezwyznaniowość, prowadził dalej zaciętą, systematyczną walkę z kulturą chrześcijańską, że podkopywał zręcznie pod płaszczykiem liberalizmu nietylko uczucia religijne, lecz wprost etykę, honor i uczciwość społeczeństw chrześcijańskich.
Więc przebrała się znów miarka cierpliwości. Świat chrześcijański szarpnął się gwałtownie, otrząsając z siebie jarzmo, nakładane mu przez Żydów. Około roku 1880-tego podniósł milczący od dłuższego czasu antysemityzm znów głowę i stanął w obronie duszy chrześcijańskiej, na którą złożyła się nie tylko Ewangelia, lecz cała wogóle kultura ludów romańsko-germańsko-słowiańskich.
Jak wszystkie poprzednie, nie posunęła i ostatnia próba asymilacyi sprawy żydowsko-chrześcijańskiej ani o jeden krok naprzód. Kilka tysięcy Żydów oderwało się znów w Europie od starodawnego pnia, przyjęło chrzest, lecz miliony wiernych wyznawców Mojżesza pozostały, jak były, zawsze innym narodem wśród narodów innych... narodem, nienawidzącym i znienawidzonym.
Ostatnia próba asymilacyi nie posunęła sprawy ugody żydowsko-chrześcijańskiej ani o jeden krok naprzód, bo asymilacya żydowska wogóle jest mrzonką, jest eksperymentem, podjętym bez udziału głównego aktora. Rodzi się ona w głowach gromadki postępowych chrześcijan, zapala serca kilkudziesięciu, kilkuset szlachetniejszych, oświeceńszych Żydów, pragnących szczerze porozumienia stron powaśnionych, ale wielkie masy tak chrześcijańskie, jak żydowskie, rozdzielone wzajemną nienawiścią, przypatrują się obojętnie zabawie, w której skutek nie wierzą.
A przecież, gdy się mówi o „asymilacyi“, idzie przedewszystkiem o te wielkie masy, gdyż one to stanowią naród. Garstka oświeconych Żydów, złączonych z światem chrześcijańskim wspólnymi interesami, wspólną pracą, a poczęści i wspólną kulturą, zlewa się i bez prób asymilacyjnych, po pewnym czasie za pośrednictwem chrztu z t. zw. ludnością rdzenną. Te zaś wielkie masy żydowskie, te miliony, stanowiące naród, nie chciały nigdy asymilacyi, opierały się jej po wszystkie czasy z zaciętością, godną podziwu.
Godną podziwu?... Niewątpliwie! Bo godnym podziwu jest naród, który, prześladowany, bity, gnany z kraju do kraju, wszędzie obcy, wzgardzony, przetrwał wszystkie burze i ostał się jednolity, odrębny, jak gdyby nie opuszczał nigdy swojej ziemi dziedzicznej. Bo godnym podziwu jest naród, który oderwany od swojej „świątyni“, przeniósł jej ołtarze do własnego serca, zawsze im wierny, posłuszny.
Możliwe-ż zasymilować naród tak nie spożyty, stojący z tak zaciętym uporem przy swoich ołtarzach, tradycyach, — przy swoim Syonie?
Nietylko dusza żydowska wyszła bez szwanku z wielowiekowej nienawiści ludów chrześcijańskich, ale nawet ciało Judy nie zmieniło się w zmienionych warunkach życia. Tysiąc lat mieszkają Żydzi w klimatach północnych, wymagających obfitszego, silniejszego pokarmu od klimatów południowych, a oni żywią się tak samo, jak niegdyś w Palestynie. O dzwonku śledzia, o kromce chleba, zakropionej kieliszkiem gorzałki, omaszczonej główką cebuli lub czosnku, przepędzi Żyd cały dzień na chłodzie i mrozie. Pies polski zdechłby na takim wikcie, a Żyd miewa się doskonale, i mnoży się, jako piasek nad brzegiem morza.
Jakże zasymilować naród, któremu tysiąc lat życia w innych warunkach nie odjęły nawet żołądka palestyńskiego?
Francuz, Anglik, Niemiec, Szwed, Włoch i t. d. osiadłszy na ziemi innego narodu, zlewają się w drugiem, najdalej w trzeciem pokoleniu bez śladu z nowymi współziomkami, zapominają o swojej dawnej ojczyźnie, wsiąkają duszą i ciałem w nową, przybraną.
Każde społeczeństwo chrześcijańskie posiada znaczny procent takich obcych przybyszów, których potomkowie zdziwiliby się bardzo, gdyby ich nie uważano za ludność rdzenną. Ale Żyd pozostaje wszędzie i zawsze Żydem.
Dlaczego?
Bo Francuza, Anglika, Niemca, Szweda, Włocha i t. d. łączą: ta sama rasa (indo-europejska), ta sama wiara (chrześcijańska), ta sama kultura (romańsko-germańsko-słowiańska). Rozdzielają ich tylko inne tradycye narodowe i inny język. Różnicę tradycyi narodowych usuwa małżeństwo mieszane; języka zaś obcego nie trudno się nauczyć, gdy się mieszka w jego kraju. A Żyda i potomka ludów romańsko-germańsko-słowiańskich rozłącza wszystko: inna rasa (semicka), inna narodowość (żydowska), inna wiara (mojżeszowa), inny język (hebrajski i żargon), inna kultura (talmudyczna), inna etyka (handlarska); inne upodobania, nawyknienia i cele.
I te liczne różnice, dzielące naród żydowski od narodów chrześcijańskich, pokonałby oczywiście, strawiłby czas, który trawi wszystko, do ułatwienia jednak tego procesu potrzeba dobrej woli, szczerej chęci Żyda. Lecz tej drobnej woli, szczerej chęci niema, nie było nigdy u Żydów, usiłowania bowiem kilkudziesięciu, kilkuset, a choćby kilku tysięcy przekonanych asymilatorów, są niemocnym, daremnym eksperymentom wobec oporu milionów.
Bardzo słusznie mówi znany syonista żydowski, Maks Nordau, w swojej broszurze p. t. „Syonizm i jego przeciwnicy“: „Jest rzeczą wprost niemożliwą rozpuścić naród żydowski w narodach europejskich. Gdybyśmy nawet próbowali zastosować metodę zaniku, zatracenia się (asymilacyi) na większą skalę, stanęlibyśmy wobec niemożliwości, nie zasługującej wcale na bliższe roztrząsanie. Raz, że cała masa Żydów żadną miarą nie chce wyzbyć się swojej żydowskości i wolałaby raczej śmierć ponieść, niż wyrzec się swojej wiary, swoich tradycyi i swojej narodowości, powtóre — gdyby nawet ta niemożliwość mogła być usuniętą, gdyby Żydzi zgodzili się ze stoicyzmem na popełnienie samobójstwa, nie przydałby się ten akt na nic, okazałoby się bowiem, że są nierozpuszczalni w aryjskości. Nie byliby już wprawdzie Żydami, lecz zostaliby zawsze żydowskimi chrześcijanami.“[1]


∗             ∗

Asymilacya narodów romańskich, germańskich i słowiańskich z Żydami była i została utopią marzycielów, nie zdających sobie sprawy z psychologii „wybrańców Jehowy“ — jest utopią, bo Żyd jest w aryjskości nierozpuszczalny. Inny on, inni my...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Jeske-Choiński.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Max Nordau, Der Zionismus und seine Gegner, 1898, str. 5-6. Dalej autor pisze: "a antysemityzm obróciłby się przeciwko strojącym się za chrześcijan Żydom tak samo, jak robi to dotąd wobec Żydów właściwszego stroju." (tłum. własne)